wtorek, 29 października 2013

Taxi!

Niektórzy kursanci traktują naukę jazdy, jako darmową podwózkę, miejsce na lunch, a czasem także jako bagażówkę. Jedna z kończących kurs dziewczyn podchodzi do auta nauki jazdy z koleżanką, w ogóle nie pytając czy ona może z nami jeździć. Ta, po prostu ładuje się na tył (bez zbędnego "dzień dobry") i ... jest gotowa do jazdy. Tak - do jazdy - licząc na to, że przez dwie godziny, kiedy kursantka będzie się uczyć, pojeździ sobie z nami z tyłu - ot tak, po prostu.

Moje "nie" zbytnio jej nie interesuje, bezczelność osiąga kolejne wyżyny i dopiero zdecydowana stanowczość co do jej pomysłu wyrażona przeze mnie powoduje, że dziewczyna wysiada. Oczywiście, bez zbędnego gadania w stylu "do widzenia", za to głośno komentując coś o tym, że pierwszy raz się z tym spotkała i jaki to dziwny instruktor ją wygonił. Ta 18-to letnia gówniara zapewne wozi częściej swoje cztery litery przy takich okazjach u innych instruktorów.

Z przepisów jednoznacznie wynika, kto może a kto nie może przebywać w pojeździe szkoleniowym. I czymś zupełnie innym jest np podwiezienie kursanta na egzamin, a czym innym jest dla mnie zupełnie obca (i nie kulturalna) osoba, która akurat nie ma czego innego do roboty jak tylko siedzenie z tyłu i przeszkadzanie w jeździe. Swoją drogą, jej koleżanka - czyli kursantka która miała wtedy akurat jazdę oberwała ode mnie - za ogólnie mówiąc - brak wyobraźni... i straciła dobrą opinię.

środa, 23 października 2013

Bez hamulców!

Jakiś czas temu pojawiła się pewna pani, która prawko ma w kieszeni od kilkunastu lat. Właśnie kupiła VW Golfa i... zadzwoniła (ktoś z jej rodziny robił kurs u mnie) by przypomnieć sobie zasady jazdy. Więc jeździmy - na razie wzięła 4 godziny, ale na żadnej nie jeździła tak by móc samodzielnie przemieszczać się swoim Golfem.


W ogóle nie czuje auta, gaśnie jej przy ruszaniu, hamuje równie gwałtownie. Jedyny plus to taki, że jeździ bardzo rozważnie - tzn że nawet jak nie trzeba, to i tak przepuszcza wszystkich innych. Lepiej tak, niż wymuszać prawda? Pytanie retoryczne. Tak więc jeździmy, a ostatnio także jej autem. Niestety, Golf ma już kilka lat, a teraz nie ma lekkiego życia. Czasem zdarza się że sprzęgło zostaje "przypalone" (ruszanie z około 5-6 tys obrotów na półsprzęgle), czasem zatrzymujemy się bez sprzęgła (tu Golf reaguje bardzo brutalnym szarpnięciem - Swift jest o wiele łagodniejszy), innym razem dusimy auto na trzecim biegu pod górkę z prędkością 15-20 km/h.

Na ostatniej jeździe było tankowanie. Pani pierwszy raz w życiu podjeżdżała pod dystrybutor. Oczywiście, podjechaliśmy za daleko (jakieś 4-5 metrów od dystrybutora, przy czym wlew paliwa znajdował się z drugiej strony :P), po 3 minutach poprawek udało się podjechać na tyle blisko, że można było zatankować (tu wyrażam wdzięczność kierowcom z tyłu, którzy niezwykle cierpliwie czekali aż wymanewrujemy).

No, ale auto to nie muzeum, na czymś ta pani musi się nauczyć - co też właśnie czyni pod moim okiem. Trochę dla mnie dziwnie tak bez hamulca i lusterek, ale główne zasady (np to że ona odpowiada za wszystko, oraz to że bezwzględnie wykonuje moje polecenia) ustaliliśmy na początku. Sporo jej brakuje: wyczucie pojazdu, nieumiejętność parkowania i przypomnienie zasad pierwszeństwa pojazdu - to tylko podstawowe kwestie, które należy opanować.

sobota, 19 października 2013

Jesień

Niektóre znaki wprost fantastycznie komponują się na tle żółtych jesiennych liści. Kto znajdzie jaki znak "ukrył się" w tym drzewku? :)


wtorek, 15 października 2013

Now oczy, czyli... [2]

... a ja nadal jestem lekko zamroczony. Po kilku chwilach jest już lepiej, oddaję "strój operacyjny", ubieram się i wychodzę. Od razu nakładam ciemne okulary, wszak źrenice są bardzo rozszerzone i wszystko co nieco jaśniejsze (a był pochmurny dzień) strasznie razi. Do domu wracam busem, którego kierowca jeździ - o dziwo - dość przepisowo. Wizyta w aptece, krótki spacer i... przed lustro. Operowane oko wygląda prawie normalnie, lekko zaczerwienione, jest dokładnie 2,5 godziny po zabiegu. Czuję ciało obce w oku, obraz jest trochę zamazany.


O dziwo śpię spokojnie, w oku czuję soczewkę, trochę łzawi - ale tragedii nie ma. Rano mały problem z otwarciem oka, soczewka przyczepiła się do powieki. Pierwszy szok przeżywam w lusterku - oko jest bardzo zaczerwienione, spuchnięte i wygląda koszmarnie. Łzawienie nasila się coraz bardziej, krople nie wiele pomagają. Uczucie obcego ciała także się wzmaga, oko non stop łzawi, jedynie pomagają ciemne okulary. Najchętniej przeleżałbym cały dzień z zamkniętymi oczami, coraz częściej zaczynam też czuć swędzenie - tzn że oko się goi, niestety nie można ani potrzeć ani dotknąć - trzeba uważać aby do oka nie dostało się dosłownie nic. Ani mydło, woda, czy szampon do włosów.

Po dwóch dnia wizyta kontrolna i zdjęcie soczewki, a następnego dnia oko wygląda już zupełnie normalnie :) Od tego czasu wzrok non stop się poprawia, czasem jest zamazany, czasem niestabilny - ale równo miesiąc po zabiegu widzenie poprawiło się o 85%.

Po dwóch tygodniach od zabiegu lewego oka, umówiony byłem już na prawe oko. Sam zabieg wyglądał identycznie z tym, że już się tak nie bałem, ale niestety był to okres kilku słonecznych dni. Pierwsza noc była zupełnie nieprzespana, miałem wrażenie że na łóżku jest cała kałuża łez, które non stop sączyły się ciurkiem z oka! Rano byłem strasznie zmęczony, nie pomagały nawet mocno ciemne okulary. Oczy zamykały mi się same, na szczęście miałem wolne więc odpoczywałem zasłaniając się czymkolwiek od światła. Drugiego dnia było tylko nieco lepiej, w zasadzie odliczałem czas do wizyty kontrolnej i zdjęcia tej okropnej soczewki. Uff, po wizycie od razu lepiej, choć zamykająca powieka wyczuwała jakby coś wystającego z oka, na szczęście po kilku godzinach dolegliwość ustąpiła.

Prawe oko goi się szybciej niż lewe, widzenie czasem jest nawet lepsze niż na lewe oko, choć z bliska wszystko się rozmazuje. Nadal stosuję krople przypisane przez panią doktor, wszystkie badania wskazują na prawidłowość leczenia pooperacyjnego, coraz częściej obraz staje się niezwykle ostry, nie doświadczyłem tego nawet używając okularów. Od czasu operacji w zasadzie normalnie już funkcjonuję, jedyne zalecenia po zabiegu to nie przebywanie w dymie tytoniowym, nie zalecanie dźwigania i ograniczenie fizycznego wysiłku. W ruch poszły więc audiobooki, które po kilku dniach wyłaziły mi już bokiem. Maksymalnie przyciemniony ekran smartfona strasznie raził. Po dwóch dniach od zabiegu byłem już 3 godziny na jeździe i 4 w szkole. Wzrok był na tyle ostry, że nie wpływało to ujemnie na możliwość kontrolowania pracy kursanta, a praca w szkole to czysty relaks (tym bardziej że tego dnia zaplanowałem audycję muzyczną).

Jedyne dolegliwości to zapuszczanie kropel - początkowo 4 razy w ciągu dnia, ale też dało się to w higienicznych warunkach zorganizować, bowiem czas zabiegu szczęśliwie zgrał się z mniejszą ilością klientów.

Następna wizyta kontrolna 9 grudnia :)

czwartek, 10 października 2013

Nowe oczy, czyli...

Czyli od dawna planowany zabieg, ale po kolei. Przyzwyczaiłem się już do okularów, ale fakt ich noszenia w wielu sytuacjach był niekorzystny. Np podczas pracy, w słoneczny dzień (lub w zimie) pozostawała opcja: albo poprawa wzroku albo przyciemniane okulary. Kiedy indziej - wchodzę z chłodnego powietrza do cieplejszego pomieszczenia, okulary zaparowały. Albo zdejmę (i nie wiele widzę), albo poczekam aż odparują (i nie wiele widzę). Pewnym rozwiązaniem były szkła kontaktowe, o których bardzo mało osób wiedziało iż mam je na oczach. Niestety, koszty takich soczewek przy mojej wadzie (krótkowzroczność+astygmatyzm) są dość spore. No i powód najważniejszy - nie lubiłem nosić okularów (nie licząc tych przeciwsłonecznych) - więc postanowiłem pójść na zabieg laserowej korekcji wady wzroku.

Ale wcześniej czekały na mnie badania kwalifikacyjne. Trwające około 2 godzin gruntowne badania wskazały, że mój astygmatyzm i krótkowzroczność to pikuś dla dzisiejszej techniki laserowej. Spytałem, czy po korekcji będę mógł ewentualnie chodzić w soczewkach, ale pani doktor spojrzała na mnie jak na totalnego idiotę i powiedziała: "nie będzie pan musiał". Dodała, chyba po to by mnie uspokoić, że to w zasadzie standardowy i bardzo prosty zabieg. Ustaliłem termin zabiegu - dokładnie za 2 tygodnie. Po badaniach przez 1-2 godziny miałem niesamowity światłowstręt. Wracając do domu autobusem nie mogłem w ogóle patrzeć, fakt że słońce dość intensywnie świeciło a moje ciemne okulary zostały... w aucie.

Dzień przed planowanym zabiegiem otrzymuję telefon od pani doktor, która proponuje zmianę wcześniej ustalonej metody korekcji na tzw TransPRK (unikatowa procedura polegająca na laserowym usunięciu nabłonka rogówki poprzedzającym modelowanie jej istoty właściwej. Najistotniejszą zaletą tej metody jest brak konieczności dotykania oka jakimkolwiek narzędziem. Profil ablacji jest tak dobrany by uwzględnić różną grubość nabłonka w zależności od odległości od jej centrum. Nabłonek jest usuwany na mniejszym obszarze w porównaniu do innych metod powierzchownych przez co proces gojenia jest szybszy) - oczywiście zgadzam się, a następnego dnia czekam już na wejście na blok operacyjny (to była ta godzina "0", o której pisałem na blogu). 

Po wejściu założenie zielonego fartucha i czepka, pielęgniarka podała krople znieczulające i przeciwbakteryjne, dostałem sporą dawkę paracetamolu do wypicia i ... czekam dalej. Po kilku minutach leżę na stole operacyjnym, dostaję kolejne krople, zespół lekarzy w skrócie tłumaczy co będą robić i co będę czuł/widział. Przygotowania trwają, zespół wymienia enigmatyczne dla mnie dane dotyczące ustawienia lasera, ja ledwo oddycham (ze stresu) mając specjalną maskę na twarzy. Pani doktor jeździ mi po oku jakimś wacikiem, w ogóle tego nie czuję - tylko widzę jak robi mi fale z jakiegoś płynu na oku.

Po kilku chwilach wszystko się zaczyna.  Słyszę dźwięk pracującego urządzenia, zespół stale wymienia informacje - 10%, 35%, 50%. Zielony punkcik, w który mam patrzeć jest coraz słabej widoczny, wszystko się rozmywa, nie czuję zupełnie nic  ... zostało 5 sekund, 4, 3, 2, 1, 100%. Uff, żyję! Laser się oddala, pani doktor pyta czy wszystko ok i od razu coś wlewa w dużych ilościach do oka. Płyn ocieka mi po twarzy w okolicy ucha, informują mnie że to płyn obniżający temperaturę oka. Ok, i tak nic nie czuję tylko znów widzę fale na oku... Następnie inne krople, soczewka chroniąca oko i w końcu mogę wstać. Jestem zamroczony, pielęgniarka prowadzi mnie za rękę do innej sali gdzie chwilę odpoczywam. Przychodzi pani doktor z receptą, informuję że wszystko poszło znakomicie i instruuje co robić dalej :)

c.d.n.

poniedziałek, 7 października 2013

Wyjazdowo

Jedna z luźniejszych ulic...
Mnóstwo samochodów, gdzie nie spojrzeć - z każdej strony coś jedzie. Cztery, pięć pasów w jedną stronę - gigantyczne wręcz skrzyżowania. Tak, dla kursantów którzy nigdy nie byli w większym mieście jazda w takich warunkach nie jest odprężająca ;-)

No i do tego wszystkiego trzeba patrzeć na znaki! Wszak tu nie znają tras, uliczek i nie da się jechać na pamięć. Taki wyjazd do innego miasta, to świetna lekcja, w dodatku połączona z jazdą poza-miejską (przy kategorii "B" co najmniej 4 godziny). W dodatku, dziewczyny pokupowały sobie jakieś tam ciuchy, zjadły obiadokolację, a przed wieczorem się rozstaliśmy - one wróciły do domów a ja na 2.5-godzinne lekcje.

Tymczasem czas myśleć o zmianie opon na zimowe, już dolałem płynu niezamarzającego do zbiornika spryskiwacza, no i muszę poszukać skrobaczki do szyby - tak na wszelki wypadek, gdyby odmrażacz do szyb nie pomógł :)

piątek, 4 października 2013

Pracowity weekend

Szykuje się kolejny pracowity weekend. Jutro wyjeżdżam do innego miasta, dużo większego - ale nie sam. Dwie kursantki, które wyraziły chęć odbycia szkolenia praktycznego w zupełnie nowym miejscu zabieram ze sobą. Już ustaliliśmy, że kiedy jedna z nich będzie uczyć się jazdy w gęstym ruchu drogowego buszu, drugą mamy podwieźć pod ... galerię handlową.

Ale zanim tam dojedziemy, będzie okazja przejechać się poza obszarem zabudowanym, rozwinąć trochę większą prędkość a nawet wjechać na drogę ekspresową. Fajnie, zawsze to coś odmiennego - także dla mnie.

Czyli przyjemne z pożytecznym. Po jazdach w mieście mam kilka godzin wykładów (na szczęście mam już wszystkie tematy na pendrive, więc odpada dźwiganie własnego laptopa), a wieczorem zasłużony odpoczynek. Kursantki wracają same - tzn swoim środkiem lokomocji.

Aspekt równie pozytywny - strasznie "kwadratowy" kursant zdał egzamin praktyczny. Jeździł bardzo "na opak", bardzo nie-płynnie, mylił dość często biegi - choć nie stwarzał zagrożenia. No może tylko dla żołądka i wcześniej zjedzonego obiadu...

wtorek, 1 października 2013

Księżniczka [5]

Niestety wróciła. Klientka, która jeździła bardzo dawno temu zadzwoniła kilka dni temu i umówiła się na jazdę. Jak się okazało, wyjechała na jakieś językowe szkolenie do Wielkiej Brytanii. No i wróciła. Językowo pewnie się poprawiła, ale w jeździe nadal massakra!

Tak jak poprzednio - zamiast w prawo jeździ w lewo, ma ciągłe riposty do moich uwag, nie jest skupiona na tym co robi w danej chwili i kompletnie nie patrzy na znaki. Ostatnio nie widziała różnicy pomiędzy tymi dwoma znakami:


Na szczęście miałem ze sobą kodeks drogowy, więc za karę kazałem jej szukać różnicy. Miała problem, bo nie wiedziała gdzie to znaleźć. Po 10-15 minutach przekartkowałem jej kodeks na koniec, gdzie są opisane znaki. Przeczytała, ale chyba nie wiele zrozumiała.

Załamka? E tam, po prostu barwa codzienność :) Teraz pozostaje dotrwać do końca kursu, może jak będzie płacić więcej (niż obecnie) to coś pomoże...?