czwartek, 31 grudnia 2015

Rok 2015 - podsumowanie

W dzisiejszym wpisie robię małe podsumowanie mijającego 2015 roku miesiąc po miesiącu:

STYCZEŃ

  • kursanci uczą się zasad ecodrivingu, za oknem plus 10 stopni a my w trasie do Kazimierza Dolnego - aby poćwiczyć jazdę w trasie ale także wstąpić na przepyszną gorącą czekoladę - do tej pory nie piłem/jadłem nigdzie lepszej,
  • wspominam doskonały koncert Wieczorem, zachwycony głosem Doroty Miśkiewicz oraz innych wykonawców z Włodkiem Pawlikiem na czele - zdobywcą nagrody Grammy,
  • organizuję kameralne spotkanie na którym oglądamy film Wishplash, liczba kilku osób (nie więcej niż 6) lekko mnie przeraża z konkluzją - nigdy więcej :)  

LUTY

  • rok temu robiłem małe podsumowanie bloga - było wtedy 666 wpisów - dziś jest dokładnie 808,
  • w pracy mnóstwo się dzieje - oczywiście tylko in minus, biję się z wewnętrznymi rozterkami, nie mam pojęcia co zrobić, na szczęście wybieram dobrze i ... nadal pracuję,
  • na kursie pojawia się optymistyczny starszy pan, który po początkowych problemach zdaje egzamin, a ja nadal kursuję do KD - oczywiście smakując za każdym razem przepyszną czekoladę,


MARZEC

  • zachwycam się tańcem bąbelków powietrza w basenie, pięknie rozświetlonym porannym słońcem, niestety muszę wstawać przed 6 rano, aby zdążyć popływać przed zajęciami,
  • w pracy znów robią mnie w ... ale nie ma się czym przejmować, uśmiech od ucha do ucha i dalej robię swoje,
  • na kursie osoba, która bardziej słucha swojego znajomego niż mnie, na końcu jazdy były i łzy i zgrzytanie zębami, ogólnie - sytuacja dla niej nieciekawa, 

KWIECIEŃ

  • częściej niż zwykle obserwuję chmury, ich kolory, kształty i coraz bardziej to zadzieranie głowy mi się podoba, a pewnego pięknego dnia wybieram(y) się na piknik w ruinach zamku, wspominam fantastyczne jedzenie i atmosferę,
  • wykupuję ubezpieczenie - oczywiście specjalistyczne - dla pojazdów przeznaczonych do nauki jazdy,
  •  motoryczny Passion Play wywiera na mnie spore wrażenie, no i oczywiście bardzo mi to odpowiada,

MAJ

  • oglądam hybrydową Toyotę Yaris, szkoda że jej nie potrzebuję - mam na nią coraz większą ochotę,
  • pojawia się baza pytań egzaminacyjnych - od tej pory dostępna dla wszystkich, bezpłatnie, no i bez odpowiedzi rzecz jasna ;-),
  • w całym maju rządzą tulipany!!! Szkoda, że nie mogą kwitnąć cały rok...


CZERWIEC

  • wyjeżdżam na Majorkę - tak odległą, tak ekskluzywną, niedostępną, drogą itp. itd., jak się okazuje oczywiście nie jest tak źle jak się obawiałem, to jedne z najbardziej udanych wakacji,
  • w pracy pojawia się kursant, który uważa się za lepszego kierowcę, bardziej znającego przepisy, zawsze mającego swoją ripostę do moich uwag...
  • odwiedzam Perłę Renesansu, odpoczywam i jeszcze raz odpoczywam od codzienności...


LIPIEC

  • zakochuję się w przepięknych zachodach słońca, w tym celu odwiedzam coraz to nowe miejsca, skąd można do woli podpatrywać to zjawiskowe przedstawienie,
  • próbuję wenezuelskiego śniadania wśród gości, których oprowadzam(y) po mieście opisywanym jako Padwa Północy,
  • żar leje się z nieba, mam przed sobą zlepek przepięknych chmur oraz zieleni parkowych drzew,

SIERPIEŃ

  • w cudny świat Paryża przenosi mnie koncert w wykonaniu Ani Michałowskiej i jej zespołu, aż szkoda że takie koncerty nie trwają dłużej,
  • pozytywny akcent - w pracy szanują moje prawo do urlopu, a w międzyczasie wyjeżdżam na kajaki, a wieczorami oglądam zachody słońca poza miastem, oraz szlajam się po starym mieście odkrywając nowe dźwięki i zapachy miejsc tętniących życiem...
  •  rząd planuje wprowadzenie pierwszeństwa dla pieszych także wtedy, gdy zbliżają się do przejścia dla pieszych,

WRZESIEŃ

  • udaję się na drugi urlop, tym razem wyjeżdżając do Bułgarii, coraz lepiej udaje mi się zorganizować ten czas także pod względem zapominania o pracy, obowiązkach, skupiam się na odpoczynku i relaksie,
  • zajadam się bułgarskimi przysmakami, a wieczorami oczywiście oglądam zachody słońca, wyjeżdżam na pokazy balonowe do Nałęczowa,
  • rozpoczynam nową pracę, pełen obaw i niewiadomych podchodzę do tego bardzo ostrożnie...



PAŹDZIERNIK

  • rozpoczyna się powoli korkować mój kalendarz - ludzie którzy chcą zdążyć przed mającymi wejść w życie przepisami od stycznia 2016 zaczynają coraz bardziej szturmować szkoły jazdy,
  • wyjeżdżam daleko za miasto, aby przyjrzeć się nadchodzącej jesieni, podziwiać jej rudo-czerwono-żółty kolor, pooddychać jesiennym powietrzem, uczestniczę w królewskim śniadaniu które pamiętam do dziś!
  • półprzezroczyta butelka powoduje niejeden zamęt, czasem czytelników wprowadza na zupełnie inny tor niż autora bloga, robi się tajemniczo i ... czarująco!


LISTOPAD

  • opisuję mające wejść w życie zmiany w procedurze uzyskiwania prawa jazdy, a w wolnych chwilach wciąż chodzę na koncerty,
  • Portugalia na wrzesień, czy Minorka na czerwiec? Oto jest pytanie co do przyszłorocznych planów wakacyjnych, ach jak ja lubię takie rozterki...
  • delektuję się przepysznym szaszłykiem z pstrąga i łososia, pojawia się także zabawa w parku - momentami nawet w slow motion ;-)

GRUDZIEŃ

  • kursant od chemii gospodarczej i kosmetyków wciąż szaleje wprawiając w osłupienie mnie i moich współpracowników, 
  • piszę o żurawinie z chemią i bez, oraz o pysznych oscypkach które dostałem od kogoś, grudzień jest zadziwiająco ciepły i słoneczny - co oczywiście wykorzystuję w każdy weekend,
  • no i oczywiście przepisy - które miały wejść od stycznia nie wchodzą w życie, a to oznacza koniec tłumów na prawo jazdy, 

środa, 30 grudnia 2015

Trudne początki 2

Cóż tym razem? Ehh, tym razem lekcja nauki jazdy bardziej przypominała zajęcia z pierwszych klas podstawówki, lub może przedszkola? Otóż kursant od chemii gospodarczej i kosmetyków przygotowuje się do jazdy. Ponieważ ma już 16 godzin jazd (uff, sam jestem dumny z siebie że tyle wytrzymałem), byle jak realizuje kolejne czynności związane z przygotowaniem się do jazdy. Tzn. po usadowieniu się na fotelu i bardzo pobieżnej regulacji wzdłużnej tegoż fotela, od razu przechodzi do ustawienia lusterek. Darowałem mu ten temat podczas dwóch ostatnich spotkań, ale tym razem postanawiam reagować.

- Proszę, chwyć kierownicę w pozycji za piętnaście trzecia i sprawdź ustawienie oparcia, zagłówka i wysokości fotela. I co on na to? Jedną ręką chwyta kierownicę na samej górze, a drugą na samym dole. Hmm, czekam kilka chwil, bo może on się po prostu zawiesił, nie zrozumiał mnie - jego tępy wzrok też mi to podpowiada. Zamiast 14.45  wyszło mu 11.30 - to dość spora różnica. Co ciekawe, kiedyś już to robił i było dobrze.

Po około minucie ponawiam prośbę używając identycznych słów. Ale jego reakcja także jest identyczna - prawą rękę kładzie na górze, a lewą na dole kierownicy. Znów daję mu chwilę, staram się nie wywierać najmniejszej nawet presji. W dzisiejszych czasach nie można nadmiernie stresować kursanta, a w zasadzie to w ogóle. Zero stresu. Ale nadal jesteśmy na etapie przygotowania do jazdy, a czas ucieka...

Po chwili bardzo spokojnym tonem zwracam się do niego:

- L - czy wiesz gdzie na tarczy zegara jest godzina "za piętnaście trzecia"?
- [cisza]
- [dłuższa cisza]
- L - masz zegarek?
- w komórce
- spójrz tutaj (odsłaniam mankiet lewego rękawa i pokazuję swój zegarek) - po prawej jest "trzecia", poniżej "szósta", po lewej "dziewiąta" a u góry "dwunasta" (mówiąc to starałem się mimo wszystko zapanować nad zdziwieniem, mówię bardzo powoli i nad wyraz wyraźnie, w sumie przypominało to odrobinę poziom mojej drugiej pracy, więc może dlatego jakoś dałem radę mu to wytłumaczyć?).  
- tu jest "trzecia" a tu "za piętnaście" - tłumaczę pokazując miejsca na tarczy zegara.
- o tak?
- fantastycznie - odpowiadam kiedy widzę, że kursant chwycił prawidłowo kierownicę. Jest wyraźnie z siebie zadowolony, jego wzrok tylko odrobinę się wyostrzył...

Po tym fakcie mogliśmy przejść do kolejnych elementów przygotowania do jazdy, a potem również do samej jazdy. Po około piętnastu minutach pojawił się problem z ustaleniem pierwszeństwa na skrzyżowaniu, ale o tym już w kolejnym wpisie.

wtorek, 29 grudnia 2015

Warsztaty doskonalenia zawodowego

Przypominam instruktorom, że do 7. stycznia muszą przedstawić zaświadczenie staroście o uczestniczeniu w warsztatach doskonalenia zawodowego. Obowiązek ten nie dotyczy osoby, która zdobyła uprawnienia w tym roku, w którym byłaby zobowiązana do uczestniczenia w warsztatach (ustawa o kierujących pojazdami, art 37).

Jak dla mnie warsztaty nie wniosły nic nowego, pocieszające jest tylko to że jako pracownik nie musiałem za nie płacić, ale gdy ktoś ma uprawnienia ale nie pracuje w zawodzie te 200-300 zł to dość sporo za tak niewiele. 


poniedziałek, 28 grudnia 2015

100% żurawiny

Ile jest żurawiny w żurawinie? No właśnie, przy ostatnich degustacjach pysznych oscypków z Zakopanego, została podana żurawina Łowicz - jedna z lepszych, masowo robionych żurawin. Ale co ma w składzie? Niezbyt dobrze to wygląda, na 100 g produktu zużyto jedynie 42 g żurawiny. A więc reszta to woda, cukier, niezdrowy syrop glukozowo-fruktozowy i inne zapychacze.


Tymczasem, można zrobić to inaczej - o wiele lepiej. Przykładem jest żurawina która w składzie ma po prostu - żurawinę, gruszki oraz cukier.



Można? Można, Łowiczowi mówimy NIE!!!


W razie, gdyby ktoś chciał spróbować - na etykiecie są dane z namiarem na producenta. A w wersji z oscypkami prezentuje się tak:


I jest wyśmienita, wspaniała i cudowna! Lekko kwaskowata, odrobinę słodka - rozpływa się w ustach! W połączeniu z ciepłymi serkami tworzy niesamowicie pyszny smak.

piątek, 25 grudnia 2015

Just The Two Of Us - Matt Dusk&Margaret

Kto by się spodziewał, że Margaret może współtworzyć jedną z bardziej ciekawych płyt jazzowych końca tego roku? Zupełny przypadek sprawił, że usłyszałem jeden z utworów tej płyty, poszperałem chwilę w internecie i oto jest!


Just The Two Of Us to nowe interpretacje standardów muzyki jazzowej w wykonaniu Margaret i Matta Duska. Album składa się z trzynastu utworów (ostatni bez udziału Matta Duska). Jednym z ciekawszych jest wg mnie This Masquerade.

Utwór ten charakteryzuje się nieco dłuższym wstępem i kiedy słuchacz myśli, że już zacznie się wersja z wokalem, tu nadal płynie piękny wstęp - będący swoistym dialogiem ornamentalnego fortepianu z sekcją smyczkową. Fortepian brzmi niezwykle lekko (pełno w nim pięknych ozdobników-mordentów i przednutek) i miękko, a smyczki podprowadzają kolejne frazy w bardzo interesującą harmonię. Tuż przed głosem Matta Duska pojawia się jeszcze subtelna gitara, która wzbogaca i urozmaica początek.

Po wstępie pojawia się głos Matta Duska, który brzmi nisko i soczyście. Idealne frazowanie w połączeniu z delikatnie przeciągniętymi synkopami świetnie się komponuje z charakterystycznym i rozkołysanym rytmem bossy. A jego nieodłącznym elementem prawie zawsze jest tzw. cross stick - technika gry na werblu polegająca na położeniu pałki na membranie i uderzaniu jedynie w obręcz. Daje to bardzo ciepłe, drewniane brzmienie które idealnie nadaje się do wyeksponowania niuansów.


Dopiero po dwóch zwrotkach pojawia się Margaret, jej głos jest dla mnie sporym zaskoczeniem. O dziwo ładnie się komponuje we współbrzmieniach z akompaniamentem. Następuje wtedy pełne rozszerzenie możliwości wykonawczych na każdej płaszczyźnie - dźwięki wokalu płynnie skaczą po poszczególnych wysokościach melodii, każda synkopa i akcent wykonywany przez sekcję dętą idealnie współgra z rytmem i smyczkami. Ale nadal najbardziej eksponowanym elementem jest głos melodii, który oczywiście w stosunku do oryginału jest nieco inaczej zaaranżowany.

Pod koniec utworu następuje powrót do cech charakterystycznych wstępu - sekcja smyczkowa stanowi jednorodne tło dla szalejącego fortepianu w wyższych rejestrach, perkusja podbija kolejne akcenty - wspaniale się słucha tej opowieści! Pozostałe utwory są równie interesujące, naprawdę polecam!


Przyznam, że nie spodziewałem się iż kiedykolwiek kupię płytę Margaret, a tu takie zaskoczenie - co prawda kupiłem tę płytę komuś, ale przy okazji i ja się z niej cieszę :)) W Empiku płyta kosztuje ponad 40 zł, ale są inne miejsca, gdzie można dostać ją sporo taniej.

Tutaj zamieszczam link do odsłuchania utworów, uprzejmie proszę o niepobieranie ich na swój dysk. Link będzie aktywny jedynie przez kilka dni.

środa, 23 grudnia 2015

Życzenia

Życzę wszystkim przyjemnego czasu, 
stopniowego spełniania marzeń, 
także tych nieco szalonych, mniej realnych, 
cudownej atmosfery nie tylko w święta, 
oraz mnóstwa radości z każdego otaczającego nas szczegółu :)

Wesołych Świąt!


W tym roku swoim bliższym i nieco dalszym znajomym kupiłem różne, mam nadzieję ciekawe rzeczy. Płytę winylową Ani Dąbrowskiej (Ania movie),  płytę CD Margaret i Mata Duska (Just The Two Of Us - o niej innym razem), książkę Kobieta na motocyklu (Anna Jackowska), czerwone wino (słodkie, z nutą czekolady), trochę słodyczy i innych drobiazgów (o których nie mogę tu wspomnieć :P).

wtorek, 22 grudnia 2015

Prawidłowa praca rąk

Kursant od chemii gospodarczej i kosmetyków zaczyna powoli orientować się o co w tym wszystkim chodzi. Lusterka i pasy nie zajmują mu więcej niż 2-3 minuty, rusza w miarę nieźle, biegi myli tylko czasami, a nawet parkowanie co jakiś czas się uda (powiedzmy że raz na pięć).

Natomiast rzecz, której nie mogę go oduczyć to zaciskanie kierownicy. Doszło już do tego, że musiałem go uderzyć podczas zmiany pasa, ponieważ groziła nam możliwość kolizji z pojazdem obok a on nie reagował na mnie w ogóle. Podczas zmiany pasa ruchu z lewego na środkowy, kursant postanowił iż wjedzie od razu na skrajny prawy - po którym oczywiście jechał pojazd. Jak zwykle w takich momentach tak ścisnął kierownicę, że niewiele mogłem zrobić.

Ostatecznie udało się uniknąć kolizji, choć nie obyło się bez gwałtownego hamowania i wytworzenia niemałego chaosu. Mam wrażenie, że jeżdżąc z nim powinienem mieć tablicę L na dachu wielkości pojazdu, którym jeździmy tak, by każdy obok na pewno zauważył że to szczególny pojazd w ruchu...

Mówię, tłumaczę, rysuję, czasem także koloruję, co jeszcze? Kiedy rozmawiamy po takim zdarzeniu, lub pod koniec jazdy wydaje mi się, że do niego nadal nie trafia to co mówię w kwestii pracy rąk. Zresztą, w każdej kwestii tak jest. Oczywiście, podczas skrętów wyrabia z kierownicą niesłychane rzeczy. Chyba nie muszę dodawać, że na co drugiej jeździe jesteśmy na placu celem doskonalenia tego jakże trudnego elementu?

Ale cieszę się, że jakieś postępy są. Trochę powoli, ale lepiej tak niż wcale, choć czuję że jeszcze nie raz mnie czymś zaskoczy...

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Swift w trasie

Podczas ostatniego wyjazdu do stolicy, Swift dał z siebie wszystko, albo prawie wszystko. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu iż takim małym brzdącem, można sobie przyjemnie pojeździć po mieście. I tylko tam.

Oto plusy i minusy takiego maleństwa w trasie:

+ małe spalanie,
+ świetnie trzyma się drogi,
+ po dojechaniu na miejsce zmieściłem się w pierwszej, jakże małej luce parkingowej,

- dynamika, głośność, tylko V biegów,
- niewygodne fotele, brak podparcia lędźwiowego,
- boląca noga od trzymania gazu,

Swift to auto dwuosobowe. Tylna kanapa to idealne miejsce na plecak, kurtkę, jakiś mały (!) bagaż. Do miasta całkiem niezłe, ale w trasę niekoniecznie...


sobota, 19 grudnia 2015

Trudne początki

Kursant od chemii gospodarczej i kosmetyków nadal próbuje. Ma już ponad dziesięć godzin, a ja nadal przed jazdą biorę coś na uspokojenie. Czasem też w trakcie drugą dawkę. A w wielkim skrócie wygląda to tak: ustawienie lusterek, fotela i zapięcie pasów trwa już nie dłużej niż 7-10 minut, potem nauka ruszania (drugie 10 minut), jak mamy czas to jedziemy na plac poćwiczyć pracę rąk (15 minut, na każdej jeździe). Jak nie ma czasu, to nauka parkowania na mieście (włącznie z kilkoma korektami jedno parkowanie 20 minut).


Nadal podczas zmiany biegów jeździ po całej szerokości drogi, notorycznie myli biegi (np po jedynce włącza czwórkę, lub trójkę - w sumie to włącza cokolwiek. Czasem próbuje wsteczny, ale wtedy ja interweniuję), a kierunkowskazy i lusterka są poza jego zasięgiem. Na razie oczywiście.

Najlepiej jednak umawiać się z nim po dwie godziny. Powód: szybciej wyjeżdżę te 30 obowiązkowych godzin, oraz jest więcej czasu na naukę manewrów na placu. A może na dodatkowych jazdach zacznie bardziej się przykładać, o ile to w ogóle możliwe?

piątek, 18 grudnia 2015

Herbaciany wpis

Wspomnienia z Toskanii, 
Cynamonowa Rozkosz,
Meksykańskie Marzenia, 
Letnia Łąką,
 Owocowy Ogród, 
Poziomkowe Pole, 
Biała Peonia,
Szmaragdowy Las,
Gruszkowe Szczęście,

- to tylko niektóre z pysznych herbat, jakie miałem okazję spróbować. Niektóre tak mi się spodobały, że zagościły na dłużej. Czasem nazwa prowokuje, czasem powoduje jeszcze większe zaciekawienie, ale czasem trochę zwodzi.


Tak czy siak, dobra herbata to podstawa dobrego dnia :) A jeszcze zaparzona w takim zestawie... z dobrą muzyką w tle... smakuje fantastycznie pysznie!


Czy ktoś ma ochotę napić się ze mną herbaty? :)


 A tak dla przypomnienia, jak wygląda zima - dostałem kilka dni temu takie piękne zdjęcia od R. 

środa, 16 grudnia 2015

Prezentowo

Grudzień pędzi, jakby był na dopingu. Jeden dzień po drugim umykają mi tak szybko, że zaczynam się lekko niepokoić czy zdążę wyrobić się z przygotowaniami do świąt. A są one bardzo poważne: po pierwsze muszę wyjąć komplet kolorowych lampek i pięknie je zawiesić w salonie. Przyłącze elektryczne pozostało z lat ubiegłych, więc zbyt długo nie powinno mi z tym zejść.

wieczorny spacer po centrum :)

Po drugie - muszę skompletować wszystkie paczki z prezentami. A to już nie taka łatwa sprawa. Co prawda część rzeczy mam już kupionych/zrobionych, ale to nadal nie wszystko. Nie chciałbym, aby przeważały słodycze - wolałbym coś ciekawszego, a z niektórymi osobami mam z tym spory problem. Bo albo coś jest fajne i drogie, albo słabe i tanie. Poza tym, moje odczucie "fajności" nie zawsze współgra z odczuciami obdarowanej osoby.

Po trzecie - muszę wypisać kartki pocztowe, które trzeba będzie niebawem wysyłać. Uff, ale roboty! Żadnego pichcenia świątecznego, żadnego specjalnego sprzątania (robię to na bieżąco), ale i tak czas ucieka mi jak przez palce :)

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Stacey Kent w Warszawie - wrażenia

Kilka dni temu w stołecznym klubie Palladium wystąpiła Stacey Kent, promując najnowszą płytę Tenderly. Udało mi się kupić miejsce w pierwszym rzędzie, gdzie nie tylko doskonale widać (i oczywiście słychać), ale także czuć :)


Półtoragodzinny występ zapewnił fantastyczne wrażenia. Pomimo bariery językowej (artystka zna kilka języków, ale po polsku potrafi jedynie kilka słów), ma niesamowicie dobry kontakt z publicznością. Urocze usposobienie, uśmiech, skromność - publiczność kocha ją od pierwszej sekundy na scenie :)

Aksamitny głos, z którym idealnie komponują się francuskie teksty jest niezwykle ciepły, plastyczny i uspokajający. Będąc na koncercie miałem wrażenie, że artystka  śpiewa jedynie dla mnie. Rozkołysana bossa nova, spokojny jazzowy walc, czy łagodna ballada brzmią tak samo świetnie. Każdy dźwięk jest elastyczny, uporządkowany i kontrolowany w 100%.

Stacey Kent przepięknie frazuje, subtelne rozpoczęcie dźwięku nie wpływa na jego czytelność, a każda głoska jest idealnie wyartykułowana. Rozwinięcie zdania muzycznego jest równomierne, logiczne i trzyma słuchacza w napięciu, a zakończenie niezwykle dokładne. Ostatnie głoski są bardzo wyraźne, a jednocześnie idealnie kończą frazę, lub motyw.

Magia, rozmarzyłem się oddając się zupełnie tym wspaniałym dźwiękom. Prócz wokalistki na scenie jest jej mąż (flecista, saksofonista), pianista i perkusista. Żywe złoto, to niebywałe aby w jednym miejscu zgromadzić tak utalentowane osoby. Flet wspaniale pasuje do stylu "nowej fali", jest instrumentem o rześkiej barwie, wszelkie przednutki brzmią niczym subtelne ćwierkanie wróbli, saksofon z kolei to bardzo ciepłe i słodkie brzmienie, szczególnie w połączeniu z łagodnym arpeggio i mordentem.

To był fantastyczny koncert. Jeden z najfajniejszych na jakim byłem - zdecydowanie! :)

sobota, 12 grudnia 2015

Dorota Piotrowska

Jakiś czas temu będąc na koncercie Ewy Urygi, zachwyciłem się jej balladami, ale jeszcze bardziej towarzyszącymi jej muzykami. Wśród nich jest młoda perkusistka - Dorota Piotrowska. Pochodzi z Lubina, w swej dotychczasowej karierze współpracowała z wieloma światowej sławy muzykami. Na stałe mieszka w Nowym Yorku, tu można przeczytać wywiad m.in. o tym, jak postrzegała tamtejszą rzeczywistość, jak wyglądały jej pierwsze kroki w tej metropolii.

www.dorotapiotrowska.com

Podczas koncertu bardzo podobał mi się jej sposób gry, komunikacja z muzykami, elastyczność i skromność. Była delikatna ale stanowcza, bardzo rytmiczna ale i inspirująca dla innych muzyków, potrafiła znaleźć odpowiednie miejsce dla siebie i perkusji, wydaje się że połowę tych trudniej dostępnych drzwi otwiera szerokim i przepięknym uśmiechem...

www.dorotapiotrowska.com

Wspaniale się jej słucha, patrzy na nią. Życzę jej powodzenia i trzymam kciuki za jej dalszy rozwój. Dla zainteresowanych w sieci można znaleźć sporo różnych ciekawych rzeczy na jej temat, także stronę internetową.

www.dorotapiotrowska.com
A ja za chwilę zabieram kursanta i jadę do większego miasta. Niech poczuje co to znaczy większy ruch, jazda w trasie. Niestety za oknem confetti deszczowe, więc tym bardziej będzie musiał uważać. Na tę piękną sobotę proponuję relaksujący utwór This Masquerede:

piątek, 11 grudnia 2015

Szuflada/przenośnia

Nigdy nie wiem co kryje się za kolejnym zakrętem. Niby mam jakieś tam doświadczenie, coraz więcej lat i staram się uczyć na błędach innych. Doradzanie komuś też wychodzi mi lepiej niż sobie. Niestety, czasem też potrafię otworzyć niewłaściwą szufladę.

Szuflada to zespół bądź jednostki. Rzeczy lub osoby, sytuacje i sprawy, okoliczności i powiązania. To chwila lub wieczność, ogień i woda, dobro i zło. Oczywiście, najlepiej jest korzystać jedynie z tej przyjaznej, pięknej i dobrej zawartości, ale czasem szczęście zagra mi na nosie, a wtedy wszystkie szuflady które muszę otworzyć nie są zbyt miłe.

Czasem jedna - wydawałoby się że mała szufladka, potrafi nieźle namieszać, otworzyć się w najmniej oczekiwanym momencie. Ba, nawet jest w stanie sama o sobie przypomnieć, pomimo że co i rusz się wychyli, próbuję zamknąć ją ponownie. 3.5 roku temu otworzyłem taką przegródkę, wyciągnąłem z otchłani głębi i ciemności. Spoczywała sobie hen daleko, a ja niczego złego się nie spodziewając uruchomiłem, wcisnąłem zielony guzik "power", zapoczątkowałem reakcję, która nie była do przewidzenia.

Początek był całkiem obiecujący, neutralny i nawet jakby profesjonalny. Ba, nawet byłem tym zachwycony, a szufladę umieszczałem w tym samym regale co "sukcesy", "udane inwestycje". Niestety, z uroczego i pięknego maleństwa z czasem z szuflady zaczęły wyłazić problemy i zgrzyty. A z każdym miesiącem coraz większe.

Do dziś, krótkie epizody udawało mi się zamykać dość szybko i skutecznie, ale wiedziałem już że większy problem prędzej czy później się pojawi. Potworki i upiory żądają coraz więcej, nie zadowala ich już to, co przyjmowały do tej pory bez najmniejszego sprzeciwu. Otwierająca się szuflada jest niezwykle cwana, śmiała i sprytna. Na szczęście, trochę krótkowzroczna i średnio inteligentna, choć to żadne pocieszenie. A może nawet większe przygnębienie walcząc z czymś pokroju ameby?

Obecnie wylewa z siebie z pełną mocą pomyje, pychę, oraz wysuwa coraz to dalsze żądania nie gwarantując, czy kiedykolwiek to się skończy. Próbuję nowych sposobów, staram się uskuteczniać metody domknięcia owej szuflady, ale to bardzo męczące i zdaje się - jest tylko doraźnym łataniem dziury bardzo poważnie rozciętego materiału. A na jedną łatę przypadają dwa kolejne ubytki.

Wykorzystując ułomności umysłu i pychę, ale uważając na spryt, uruchomiłem wszelkie możliwości by szufladę zamknąć raz a skutecznie. Tylko, czy jest to w ogóle możliwe? Jedyny w pełni skuteczny sposób jest dość drastyczny i przekraczający moje zdolności (także finansowe). Poza tym, sposób ten z pewnością zamknąłby kłopotliwą szufladę, ale również otworzył nową - która najpierw byłaby miła i grzeczna, ale z każdym miesiącem karmiłbym małego potworka, który rozmnażając się i dorastając sprawiałby te same lub podobne kłopoty... I wszystko zaczęłoby się od początku. 

Obecnie, korzystając z efektywności pracy naczyń połączonych udało mi się ułożyć pewne rozwiązanie, na chwilę obecną szuflada jest zamknięta. Kosztowało mnie to mnóstwo pracy. Ale co będzie jutro, pojutrze? Czy znów nie wyskoczą z niej potworki i upiory? Na ile jest to rozwiązanie skuteczne?


Jesienna burza

10.00, zaczynam jazdę. Na niebie mnóstwo złowrogich chmur, innych niż zawsze. Te mają jakieś niecne zamiary, podłe plany. Po kilku chwilach zaczyna się ściemniać, na karoserię auta spada mały grad, pomimo dodatniej temperatury (5 stopni C) na drodze w okamgnieniu robi się biało i ślisko.


Kursantka przerażona, na szczęście na głowę nic się jej nie leje, wycieraczki na najszybszych obrotach, nawiew ciepłego powietrza powoli osusza intensywnie parujące szyby, prawie nic nie widać, a bardzo silny wiatr kołysze pojazdem w każdą stronę. Ale fajnie!

Pojawiają się grzmoty i błyski, jest zadziwiająco ciemno jak na tę godzinę. Silny wiatr porywa co mniejsze przedmioty, jak się później dowiaduję kilka drzew zawaliło się na zaparkowane pojazdy. Nikt nie ucierpiał. Po pół godzinie chmury odsłaniają słońce, wiatr ustaje, wszystko wraca do normy. I tylko rozległe kałuże przypominają, że przed kilkoma minutami przeszedł tędy nietypowy front burzowy...

A do wakacji na Minorce jedynie 186 dni, a do Portugalii 282 :))

środa, 9 grudnia 2015

Instruktaż bardzo wstępny

Pamiętacie kursanta od perfum i chemii gospodarczej? Przybył na pierwszą godzinę jazdy, wcześniej dwukrotnie dzwoniąc i upewniając się, czy oby na pewno dobrze zapamiętał termin jazdy. No i przybył, od razu wygodnie się rozsiadł (do czego sam go zaprosiłem) i oznajmił, że już jeździł autem (z ojcem - jak się później okazało) i że w ogóle się nie boi.

To dało mi pewien jego obraz, jakże mylny... A więc zaczynamy. Opowiadam chwilę o pojeździe którym będzie jeździł, mówię co oznaczają te wszystkie włączniki, guziki i pokrętła. Nie ma ich zbyt wiele, więc płynnie przechodzę do następnych rzeczy, kursant nie ma żadnych pytań, ale jego wzrok jest jakiś taki dziwny. Mętny, nieobecny...


Przychodzi czas na ustawienie fotela - czyli ja mówię co trzeba zrobić, czego dotknąć i co zobaczyć, aby fotel/oparcie/zagłówek były dobrze ustawione, ale tu zaczynają się schody. Kursant za nic nie może znaleźć dźwigni od regulacji fotela. Wychodzę więc z auta i stoję nad nim przy otwartych drzwiach, pokazując kolejno co do czego.

Wzrok nadal ten sam, kursant momentami w ogóle nie reaguje na mój głos. Tak jakby mnie nie było. Ale chyba słyszy, bo jakaś tam reakcja jest. Niepokoi mnie to, bo za chwilę mamy wyjechać na miasto. Coś jest nie tak...

Po fotelu czas na ustawienie lusterek. Aby je ustawić, należy przekręcić małe pokrętło w prawą lub lewą stronę (zależnie od tego które lusterko się ustawia), a następnie bez przekręcania delikatnie popchnąć w pożądanym kierunku. I tu zupełna klapa. On w ogóle tego nie rozumie, tak jakbym mówił po chińsku. Pokazuję, tłumaczę kolejny raz, wreszcie rysuję. W pewnym momencie kursant prosi o pokolorowanie prawej strony na niebiesko, a lewej na czerwono (mam w aucie pisaki do używania na tablicy podczas wykładów, a na kartce rozrysowałem regulację i cztery możliwe kierunki ustawiania lusterek). Jak to usłyszałem, to nie wiedziałem o co mu chodzi!

No, ale czego nie robi się dla klientów? Z trudem ukrywam zdziwienie, zażenowanie i nie wiem co jeszcze. Ustawienie lusterek bez czasu na kolorowanie zajmuje około 10 minut. Mam ochotę zacząć bić brawo, gdy już się udało to zrobić w sposób akceptowalny dla obu stron. Teraz pasy bezpieczeństwa. To jest to coś, co "wisi" obok fotela. Ale nie z prawej strony (kursant szuka od środka pojazdu), tylko z lewej - przyczepione do słupka nadwozia. Jak już znalazł, to teraz ciąg dalszy szukania - gdzie jest punkt wpięcia tychże pasów? Tym razem znajduje się on po prawej stronie od kierującego, czyli dokładnie pomiędzy nim a mną. Pokazuję i demonstruję jak należy to zrobić.

Uff, udało się, jest tylko jeden - maleńki problem. No dobrze, dwa. Pierwszy - kursant włożył swój pas w moje miejsce (!). Drugi - pas jest skręcony pewnie ze trzy razy. Ale, na szczęście czas już kończyć - godzina minęła, życzę mu miłego dnia i kończymy, a  tymi problemami zajmiemy się na następnym spotkaniu. Kto wie, może wtedy uda się już nawet silnik uruchomić? :)

niedziela, 6 grudnia 2015

Spacerowo

Ostatnia niedziela listopada, wbrew prognozie pogody, nie było chmur, deszczu a jedynie nieco wietrznie. Ale za to słonecznie i w miarę ciepło - jak na końcówkę listopada. Piękne niebo, gdzieniegdzie jakaś chmura, cudownie!


Cisza i spokój, miejsce odcięte i komunikacyjnie i technologicznie - internet w telefonie chodził na najwolniejszych obrotach.


Trochę wody, trochę pożółkłej trzciny.


Czasem można spotkać niezwykle urokliwy... stary most, mosteczek. Nadszarpnięty czasem, każe się zastanowić przed wejściem czy na pewno chcesz to zrobić...


Pałki szerokolistne pięknie pozują, w naturalnym oświetleniu słonecznym.


Szybko zapadający zmierzch ucieszył mnie niezmiernie. Tylko gdzie będzie najlepsze miejsce na uchwycenie zachodu słońca?


A może przy tej trzcinie? Prócz mnie jakaś para, również zafascynowana spektaklem zachodzącego słońca. Idę dalej, choć słońce bardzo szybko chowa się za lasem.



Miejsce, które wycisza, uspokaja. Idealne na piknik, niech no tylko nadejdzie wiosna, jadę tam znowu!


piątek, 4 grudnia 2015

Stacey Kent w Warszawie

Właśnie dojeżdżam do stolicy, a za kilkadziesiąte minut będę szukał miejsca do zaparkowania w okolicy PKiN, a za równe trzy godziny będę na koncercie Stacey Kent. Przyjeżdża w ramach koncertów Jazz Jamobree, więc nie mogłem przegapić takiej okazji :)

Przy okazji wycieczki do Warszawy zrobiłem sobie odrobinę dłuższy weekend - zważywszy na fakt iż ostatnio pracuję w każdą sobotę, chyba nie będzie to zbyt wielkim nadużyciem...

www.jazzjamboree.pl


O wrażeniach już niebawem :)

środa, 2 grudnia 2015

Jego perfekcyjność

Sytuacja hipotetyczna. On uważa się za doskonałego kierowcę, jest pewny siebie. Cały świat należy do niego, król szos. Oczywiście nie zapina pasów, bo i po co? Przecież jeździ doskonale, choć to określenie niezbyt w pełni opisuje samozachwyt.

Teoretycznie dziś siedzi z boku, co nie znaczy że nie ma władzy. On ma władzę zawsze. Skręca w prawo za znakiem "nakaz jazdy w lewo", pomimo tego że słońce świeci na całego, on ma włączone tylne światła przeciwmgłowe. Kontrolka na desce rozdzielczej? A kto by tam na nią w ogóle patrzył. Grunt, to widzieć czubek własnego nosa.


Przypuszczalnie czuje się szarmancki, czarujący. No i mega przystojny. To ostatnie słowo również nie w pełni opisuje stan samozachwytu, no ale trudno.

Hipotetycznie siedzi z boku, ale jednak odpowiada za prawie wszystko. Na kolejnym skrzyżowaniu opiera się na swojej doskonałości, perfekcyjności. Tym razem jednak bańka samozachwytu pęka. Dochodzi do poważnej kolizji.

Sytuacja hipotetyczna. A może nie do końca?