Po pysznym i sycącym śniadaniu z obfitym i bardzo słodkim deserem, zabieram się za rzecz jeszcze bardziej przyjemną. Wyszukiwanie ofert wakacyjnych. Tylko na kiedy? 2017? 2018? Sam nie wiem, bo ostatnio otrzymałem pewną interesującą ofertę z pierwszej ręki - chyba już na 2017 r.
Mianowicie byłby to rejs po Morzu Śródziemnym z możliwością szurnięcia w dowolne miejsce - już to widzę - Majorka, wyspy greckie, Malta... i wiele innych - niczym nie zmącone szaleństwo! Ale, raczej niemożliwe do wykonania, więc pozostaje przeglądać oferty biur podróży, lub cen konkretnych hoteli i lotów :) Poniżej ciekawa oferta na Majorkę:
www.tui.pl
A mam ochotę na Kretę - znalazłem idealny hotel w Rethymnon - niecałe pół kilometra od starego miasta, do plaży 150 m, hotel ma bardzo dobre opinie i tylko jeden minus - jest trochę drogi. Bio Suits Hotel nadal pozostaje na liście moich ciekawych miejsc do odwiedzenia, w ofercie TUI w najtańszym momencie kosztował około 2000 zł (lot, transfer, wyżywienie, 4*), co przy dwóch wyjazdach rocznie jest dla mnie dużym obciążeniem.
Tymczasem kusi również bardzo przyjazna Bułgaria... również cenowo...
... człowieka z chemią gospodarczą i kosmetykami w tle. Niebawem kończy on kurs, ma obecnie równe 28 godzin. Przez ostatnie kilka godzin szczególnie zwracam mu uwagę na konieczność zapoznania się z wszelkimi przepisami ruchu drogowego, oraz ze znakami - jako podstawę funkcjonowania w gronie kierowców...
Niestety, kursant nie zna wszystkich znaków, nie rozróżnia sygnalizatorów, nie zna zasad i kryteriów parkowania, zawracania i innych manewrów. Do tej pory jakoś "przebimbał" ten cały czas. A polegało to na tym, że w momencie gdy coś wyszło nie tak jak należy (czyli prawie co chwilę) zatrzymywaliśmy pojazd, tłumaczyłem co zrobił źle, jak powinno to wyglądać i ogólnie - jakie są okoliczności "towarzyszące".
Naturalnie posiłkowałem się rysunkami, a nawet zdjęciami konkretnych miejsc i skrzyżowań. Dodatkowym moim wymogiem była prośba o utrwalenie materiału w domu, na co oczywiście kursant nie reagował. A więc na następnych zajęciach nie pamiętał tego co tłumaczyłem na poprzednich.
Wg mnie kursant od chemii gospodarczej i kosmetyków nie został stworzony do kierowania pojazdami, a jedynie do wożenia go. Na chwilę obecną ma problem z wrzuceniem trzeciego biegu (celuje w jedynkę zamiast w trójkę - ostatnio takich problemów już nie było), w ogóle nie zwraca uwagi na oznakowanie poziome jeżdżąc przez wszelkie linie ciągłe, średnio co 15 min stwarza zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego, absolutnie nie widzi znaków pionowych. Ma problem z utrzymaniem stałej prędkości jazdy, zapomina o redukcjach biegów oraz kierunkowskazach.
Kompletnie nie patrzy w lusterka. Nie zauważa pieszych a czasem też innych pojazdów. Notorycznie zapomina o wciskaniu sprzęgła podczas uruchamiania auta, a temat taki jak "holowanie" wydaje się być tym z grupy kosmicznych. Co ciekawe, sam ostatnio zauważył że jazda nie wychodzi mu najlepiej. Poza tym, żadnych innych wniosków. Nadal nie podejmuje żadnych wysiłków w kierunku zdobycia odpowiedniej i wymaganej wiedzy. Na chwilę obecną kursant nie ma najmniejszych szans na zdanie egzaminu wewnętrznego teoretycznego, który wyznaczę mu za dosłownie moment.
Ale tylko po to, aby przejść do planu "B". Przed nim jazdy doszkalające, także te z teorii. Nie wiem w jakiej ilości, ale na razie nie ma co się nad tym zastanawiać. Cieszę się, że przeżyłem ten kurs.
Kilka dni temu wybraliśmy się na dłuższą przejażdżkę. Początkowo nic nie zapowiadało zimowej aury, ale im bliżej miejsca docelowego tym bardziej padał śnieg. Początkowo za kierownicą kursant od chemii gospodarczej i kosmetyków. Za nic nie chciał utrzymać stałej prędkości w trasie, więc momentami jechał 70 km/h a po chwili 50. Masakra - na dopuszczalnej 90 km/h wywoływało to sporo zamieszania za nami, a także zdenerwowania - jak się domyślam.
Oczywiście kursant w ogóle nie patrzył co się dzieje za nim, więc co chwilę musiałem korygować jego tor jazdy łapiąc za kierownicę. Normalka. Pocieszające jest to, że czas jazdy z nim szybko minął, a potem było już normalnie.
Przed Kazimierzem droga była już pokryta znaczną ilością śniegu, zrobiło się bardzo ślisko. Prędkość ograniczyliśmy do 40-50 km/h, a każdy zakręt i hamowanie musiało być bardzo precyzyjne i delikatne.
Padający śnieg tworzył bardzo klimatyczny wystrój, drzewa przyozdobiły się białym puchem, a śliskość spowodowała również wyciszenie pracy opon. Po dojechaniu na miejsce pogoda zaczęła się poprawiać, a Kazimierz Dolny przywitał nas pustkami. Zwykle zatłoczony, pełen turystów, oblegane knajpki, spacerowicze przy Wiśle - a tu byliśmy prawie sami. Pięknie :)
Po sycącym obiedzie oczywiście był czas na gorącą czekoladę, zakup i wysłanie kartek pocztowych, a wcześniej na spacer.
I tylko jedna rzecz mi się nie podobała. Czas w Kazimierzu płynie zdecydowanie zbyt szybko.
Jest kilka minut po 22,nie chciałbym testować cierpliwości miłych i nie sprawiających dotąd kłopotów sąsiadów, więc z muzyką przenoszę się w zamkniętą przestrzeń słuchawek.
1
Absolutnie nie jest zamknięta muzyka z płyty Smooth Jazz Cafe - Outback Oasis - którą po prostu zapętliłem. Już tak czasem mam - jak coś wpadnie do głowy, to prócz tego świat nie istnieje. Mógłbym słuchać tego całymi godzinami, a i tak co chwilę odkrywam nową harmonię, rytm. Niezwykły jest ten utwór, jego aranżacja i wykonanie.
2
Każdy łyk aromatycznej herbaty zachęca do jeszcze większych marzeń i rozmyślań - oczywiście jedynie tych pozytywnych i w żadnym razie związanych z pracą. Bo jeśli chodzi o codzienność, to jest to czynność którą mógłbym celebrować bardzo regularnie.
3
W tym celu potrzebowałbym domku, mógłby być całkiem niewielki, ale za to z przeogromnymi oknami. Uwielbiam okna. Mam na myśli takie od góry do samego dołu - od sufitu aż po podłogę. Wystarczyłyby od zachodniej strony... Delikatne firany bez większych wzorków - koniecznie śnieżnobiałe i posiadające regularne falbany. Nie pogardziłbym także niewielkim tarasem - oczywiście również od tej samej strony zachodniej. A gdyby jeszcze nieopodal było małe jezioro...
4
W obawie o słuch, nie pogłaśniam już bardziej. W słuchawkach i tak dźwięk jest jakby bardziej pełny, dokładniejszy. O rany, jaki piękny jest ten utwór - czy ja go kiedykolwiek w ogóle słyszałem?! I do tego ta herbata - zdecydowanie nadaje się do ugoszczenia najlepszych gości.
5
A więc codziennie mógłbym chodzić na to samo przedstawienie. Nie nudziłoby ono mnie nic a nic. Ci sami aktorzy, ta sama sztuka, identyczne miejsce. Czasem wcześniej, czasem później - ale zawsze w tym samym temacie. Idealne, piękne, zjawiskowe, fenomenalne! Powtarzalne, a tak unikatowe. Widowisko przykuwające na tyle, że poza nim nic innego się nie liczy. Te kilkanaście minut zawsze spędzałbym w ten sam sposób. O każdej porze roku... Codziennie.
ZACHÓD SŁOŃCA.
Ceremonia bezgranicznie przykuwa uwagę, czuję się jakbym siedział w pierwszym rzędzie genialnego przedstawienia, które przecież jest dostępne dla każdego. Każdy wieczór kończy wspaniały koncert słońca, chmur i wody. Wszelkie kolory żółtoczerwonych barw tworzą feerię wzorów, które dodatkowo odbijają się w wodzie... Otwieram okna, odsuwam firany, zapraszam na odludzie! Tańczące na niebie chmury ubierają różne kształty i kolory, a przelatujące samoloty pozostawiają chwilowe kreski, które jeszcze bardziej podkręcają spektakl. Ale wszystkim dyryguje Słońce - w pewnym momencie chowające się stopniowo na horyzoncie.
6
Ale nawet jeśli już zupełnie się schowa, pozostawia po sobie zjawiskową łunę. Spektakl powoli dobiega końca, firany delikatnie łopoczące na wietrze niesionym od strony jeziora przynoszą odrobinę chłodniejsze powietrze i oznajmiają, że kolejne przedstawienie już jutro. Obecność obowiązkowa :)
Ehh, marzenia. Fantastyczne wyprawy, niczym nie zmącone wyobrażenia, przeżycia, obrazki jakby zatrzymane kadry. Wakacje - zlepek wrażeń, zapachów i nowości - niby tylko 7 dni, a jakże wiele... Oczekuję tych wymarzonych dni już od pewnego czasu.
Jedna z zatoczek na Minorce. Źródło: gazeta.pl
I tak na Minorkę lecę za dokładnie 146 dni. Co to jest 146 dni? Bardzo mało, to prawie tak jak pstryknięcie palcem - i już po chwili czas minął, a nadeszły ukochane - WAKACJE! Każdy wyjazd to nowe doświadczenia, interesujące smaki, to przygoda która zostaje na dłuuuugo w pamięci :) Kto z nas nie uwielbia wakacji? 15 czerwca z uśmiechem szerokim od ucha do ucha i bagażem na plecach będę czekał w kolejce do odprawy na lotnisku ...
Jedna z plaż Algarve. Źródło: mydestination.com
Natomiast do Portugalii lecę za 242 dni. Akurat, będę już nieco uspokojony po Minorce, emocje już nieco opadną, będę miał dwa piękne miesiące - lipiec i sierpień - na spokojną pracę, choć nie ukrywam że jakiś weekendowy wyjazd nawet bez noclegu byłby całkiem miły... Dokładnie 19 września wylatuję do Algarve, licząc na to że Ocean Atlantycki będzie bardzo przyjemnie ciepły po upalnych temperaturach lata :)
Aaaaa, macie jakieś plany? Ktoś leci ze mną? Aaaaa :))))
Jest późny wieczór. Z trudem znajduję wolne miejsce parkingowe blisko domu, otaczające powietrze jest wilgotne i chłodne. A nawet mroźne, ale już za chwilę zdejmuję nie tylko kurtkę ale i koszulę, ponieważ w mieszkaniu jest ciepło i przyjemnie.
Czy coś jeszcze powinienem zrobić? Przede wszystkim odpocząć, zanim wezmę gorącą kąpiel małą i przytulną przestrzeń mieszkania wypełniam pierwszym utworem z płyty Smooth Jazz Cafe (M. Niedźwiecki) - Outback Oasis. Mało w nim wokalu - bo prawie wcale. Dominują w nim moje trzy ulubione instrumenty - pianino, saksofon i perkusja - która w raz z całym innym akompaniamentem tworzy świetne tło dla rozgrywających. Perkusista korzysta w interesujących efektów brzmieniowych np. uderzając pałką o obręcz.
W środkowej części utworu do gry dołącza energetyczny i klarowny saksofon, którego dźwięku nie można pomylić z jakimkolwiek innym instrumentem. Tuż po zaprezentowaniu tematu głównego, wyciszone i uspokojone do tej pory pianino rozpoczyna swoją improwizację, opartą na efektownych synkopach, arpeggiach oraz w niektórych miejscach zdwojonych oktawach.
Wszystko to razem tworzy nieco szalony, egzotyczny i świeży klimat i nie wiem czemu zawsze ten utwór kojarzy mi się z przepiękną plażą, jasnożółtym delikatnym piaskiem, aksamitnym powiewem wiatru, oraz błękitem morza (oceanu?) i bezchmurnym niebem. Idylla, która w bezkresnej przestrzeni nie zna problemów i trosk codziennych.
Podobnie jest teraz u mnie. Świetna muzyka tworzy podkład, jakby zwiewne i kołyszące się na wietrze tło, w jednej dłoni trzymam dopiero co dostarczony numer Travelera a w drugiej gorącą herbatę o równie muzycznej nazwie Chopin. Zadaję sobie znów to samo pytanie - czy powinienem jeszcze dzisiaj coś zrobić?
Wzrokiem ogarniam zachęcającą okładkę - Raj dla każdego - Top 25 wyspy marzeń. Dominuje szmaragdowy kolor bardzo przezroczystej i pełnej kolorowych rybek wody, na horyzoncie piękne niewielkie domki pokryte jakimiś wysuszonymi liśćmi. Tak, raj i kropka. Pogłaśniam muzykę bardziej. Wkręcam się jeszcze głębiej. Czy to już jest ten moment, w którym nagrania z płyty Cafe słyszą sąsiedzi?
źródło: joemonster.org.pl
Oaza spokoju, relaksu i błogiego odpoczynku - to jedyne miejsce którego mi potrzeba po dniu pracy. Zupełne odludzie. Tylko muzyka, raj z okładki Travelera i gorąca herbata. Wreszcie mogę się wyłączyć, nic z otaczających mnie przedmiotów nie wymaga jakiegokolwiek dialogu. Nic nie zadaje pytań, choćby były one z górnej półki. Nawet telefon milczy, pojedyncze sms-y od znajomych wcale mi nie przeszkadzają.
Czy jeśli pogłośnię jeszcze odrobinę, to już będzie przesada? Nie wiem, dotąd nikt się nie skarżył na dźwięki wydobywające się z mojego odludzia :) Ale fakt, że nigdy o to nie pytałem. Mniejsza o to, wieczór dopiero się zaczyna ...
Nie do wiary, ale kilka dni temu znów dała o sobie znać półprzezroczysta butelka. Kiedy wydawało mi się, że wszystko zostało już zamknięte, może nie do końca wyjaśnione - ale skoro nie ma pytań to i nie ma odpowiedzi, że drzwi zostały zamknięte - okazuje się że nie do końca...
Znów pojawiły się myśli, wewnętrzne dźwięki, dwuznaczne opisy i ogólnie - kakofonia. Z jednej strony kołyszące się w zamkniętej przestrzeni półprzezroczystej butelki, która ułożona poziomo lewituje w bliżej nie określonej przestrzeni. Ba, żeby tylko się kołysały. Dźwięki wręcz bulgoczą i już nieskrępowane dobijają się: chcemy więcej, już teraz!
Zaskoczyły mnie, ale nie są groźne - teraz już chyba bardziej zabawne :) Tymczasem butelkę zakręciłem jeszcze mocniej - niech te wszystkie aleatoryczne dźwięki żyją tylko w swojej przestrzeni :)
Kursant od chemii gospodarczej nadal zadziwia. ma równo 20 godzin, umie ruszać, nawet na wzniesieniu (z użyciem hamulca awaryjnego). A poza tym to nic, lub prawie nic. Dynamika jazdy, parkowanie, zawracanie, skręcanie, kręcenie kierownicą itp itd - na poziomie zerowym.
Ostatnio pojawiają się także nowe problemy. Kursant zapomina o której ma następną jazdę, więc pisze sms. Ok, nie przeszkadza mi taka forma komunikacji. Tylko dlaczego pisze o godzinie 4.59? Nad ranem. I to nic, że od pewnego czasu daję mu karteczkę z terminem kolejnego spotkania.
Dziś wspomniałem o dodatkowych jazdach, na które powinien powoli się przygotowywać. Jak zwykle, odzewu zero.
Rozbawiły mnie ostatnio dwa niemal identyczne telefony - w sumie dość podobnie jeżdżących osób. Młodzi - dziewczyna i chłopak, przy pomocy szczęścia zdają egzaminy wewnętrzne i idą na egzamin państwowy. Ich jazda odstaje od średniego poziomu, sporo im brakuje do tego by być przeciętnym kierowcą, a co dopiero zdać egzamin...
Kilka dni temu oboje podchodzili do egzaminów praktycznych, oczywiście nie zdali, a niebawem mają drugie podejście. Nie znają się nawzajem, ale akurat tego samego dnia zadzwonili do mnie i poprosili o jedną dodatkową godzinę jazdy przed egzaminem.
To zdecydowanie za mało! Mówiłem im o tym przy końcu kursu proponując dodatkowe godziny, ale przecież przymusu nie ma. Nie - to nie. Tylko ile razy będą podchodzić do egzaminów? Myślę że co najmniej kilka, a każdy egzamin będzie bardziej traktowany jak wyjątkowo droga lekcja jazdy. WORD-y bardzo lubią takich klientów.
Od dłuższego czasu zastanawiałem się, jak w dość prosty sposób wyeksponować otrzymane przepiękne kartki pocztowe. Pewien pomysł (a nawet kilka) podsunęła mi znajoma, która od razu dostarczyła wszelkie niezbędne elementy do "montażu". Czy to nie cudowne?
I w ten sposób, nie ruszając się z krzesła wszystkie pomysły zostały mi sprawnie przedstawione, a ja wybrałem ten - dla mnie - najlepszy. Polega na wykorzystaniu bardzo plastycznego materiału, który idealnie przytrzymuje lekkie kartki pocztowe w wybranym miejscu.
W dodatku nie zostawia śladów, ekspozycję kartek można zmieniać w dowolnym momencie.
Świetna sprawa, tania i szybka w wykonaniu. Z efektów jestem bardzo zadowolony :)
Specjalne podziękowania dla Znajomej!
To mniej więcej połowa moich kartek. Czekam na kolejne, każda sprawia przyjemność o wiele większą niż np sms z życzeniami/pozdrowieniami :)
Ogromnie zaskoczyła mnie kursantka, która na jazdę przynosi świeżo wyciskany sok (oczywiście własnoręcznie). Poprawia mi to humor bardzo, zapewne nawet ona sama nie wie jak bardzo... No, ale trzeba się cieszyć i delektować, bo sok jest przepyszny!
Także w drugiej pracy jestem mile zaskoczony pewnym krótkim dialogiem, a nawet dwoma. Człowiek jednak potrzebuje tego od czasu do czasu...
Tymczasem na ulicach w końcu zrobiło się biało i ślisko. Technika jazdy jest teraz bardziej wymagająca, będziemy się tego uczyli.
...wystarczy zatrzymać się na chwilę obok czyjegoś domu, spoglądając nieśmiało na suszące się winogrona, i zamiast "Nin hao" powiedzieć "salam alejkum" by zaprosili nas do domu. Na winogrona, kawałek chleba i herbatę. Przy takich spotkaniach nikt nic nie mówi, bo ani oni nie znają naszego języka, ani my ich, ale każdy wie, o co chodzi. O wzajemną ciekawość i zwykłe zasady gościnności. Wiadomo, że na herbatę ma się zawsze ochotę, że ten napój zbliża, że czasem można po prostu przy nim usiąść i nie trzeba nic mówić. Gościnność zawsze będzie dla mnie fenomenem. Jak to się dzieje, że pod wpływem impulsu ktoś zaprasza mnie do domu i nagle, bez żadnej podstawy, zaczyna o mnie dbać?*...
To krótki fragment książki, którą ostatnio przeczytałem. Gościnność, której gdzieś w odległych prowincjach Chin doświadczają bohaterowie książki jest nierealna tu gdzie mieszkam. A gdyby tak kiedyś zaprosić turystę na herbatę, coś do jedzenia? Muszę o tym jeszcze pomyśleć :)
Tysiąc szklanek herbaty
I dalej autor podpowiada:
...jeżeli ktoś myśli, że gościnność wymaga znajomości języka, to jest w dużym błędzie. Gościnność, życzliwość i uczynność wymagają jedynie trzech rzeczy: dobrego serca, pomysłu, dobrej woli...**
Dzień zaczynam od małego i późnego śniadania, następnie lampka czerwonego wina, a potem spacer. Na zewnątrz -13, wszystkie auta pokryte grubą warstwą mrozu.
Na obiad będą gołąbki z dnia wczorajszego, oraz książka - Ameryka po kawałku - jako prezent pod choinkę który dotarł do mnie wczoraj :)