Widzę, że w nauce jazdy w końcu pojawił się ruch. I to dwojaki. Po pierwsze, w szkołach jazdy pojawiło się więcej klientów. Dziwne, że dopiero teraz czyli w drugiej połowie czerwca. Zwykle jest tak, że miesiące zimowe (zwłaszcza styczeń i luty) są miesiącami słabymi dla szkół jazdy, grafiki nie są zapełnione, a instruktorzy mają sporo wolnego. To trochę słabo, bo w tych miesiącach urlop jest mało atrakcyjny. Natomiast w marcu (a w kwietniu to już w ogóle) wszystko wracało do normy i ilość kursantów powodowała kolejki do instruktorów.
Tymczasem w tym roku nawet w maju było słabo. Zaprzyjaźnieni instruktorzy z którymi rozmawiałem dopiero teraz powoli zapełniają grupy, ale szału wciąż nie ma.
Po drugie w końcu szkoły jazdy w moim regionie podniosły ceny. 1500 zł za porządne szkolenie to jest niemożliwe, lub co najmniej nieopłacalne. 30 godzin teorii (w tym z ratownikiem medycznym), 30 godzin jazdy z fachowcem od nauczania jazdy, utrzymanie kosztów biura, placu manewrowego, eksploatacji samochodu, zabezpieczenie środków na inwestycje i wiele innych w tych pieniądzach! A chyba każdy widzi co dzieje się z cenami paliw?
Jeszcze rok temu gdy pracowałem jako instruktor namawialiśmy szefa do podniesienia ceny, ale on bardzo się upierał. W tej chwili jest już inaczej, a z tego co wiem w górę poszły wynagrodzenia instruktorów. To krok w dobrym kierunku, ale mam nadzieję że to dopiero początek.
Myślę, że podwyżki cen nie należy łączyć z małą ilością klientów, bo ci przyjdą niezależnie od ceny (oczywiście wszystko na swoje granice). Prawo jazdy jest elementem obowiązkowym w dzisiejszym życiu. Umiejętność taka przydaje się nie tylko w przypadku zagrożenia zewnętrznego, ale choćby kolejnej fali pandemii czy po prostu jest atutem podczas szukania pracy.