Poniedziałek
Od ubiegłego tygodnia zajmuję się mieszkaniem - a głównie kwiatami - koleżanki. Wyjechała do sanatorium do Łeby, a ja opiekuję się tym co pozostawiła. Odbieram pocztę, podlewam kwiaty, pilnuję aby mieszkanie było przewietrzone - a pod koniec tego tygodnia posprzątam, by po powrocie zastała czyściutko w pokojach i przede wszystkim na balkonie. Tak sobie przez moment pomyślałem, by kupić jej jakiś ładny bukiet i zostawić w salonie - na pewno zrobiłoby jej się miło z tego powodu. Wciąż myślę czy tak zrobić czy sobie darować.
Nie mam pojęcia co pozostawiła w lodówce, ale coś lekko cuchnie - nie będę tego ruszał, lepiej jak się sama tym zajmie. Trzymam tam zimną colę, a w zamrażarce kilka rożków lodowych z Lidla. Lubię sobie po tej pracy usiąść na balkonie i odpocząć.
Po tym wszystkim pędzę na przejażdżkę rowerową przy okazji załatwiając sprawę, a potem szybciutko na squasha. Wracam tuż przed "Szkłem kontaktowym" padnięty maksymalnie.
Wtorek
W pracy ustalam długi urlop w październiku. Prócz tego biorę kilka dni wolnego jeszcze w tym miesiącu, ale to już tylko pojedyncze dni. Bardzo chętnie łączę je z weekendem więc spokojnie można je zorganizować naprawdę sensownie. Oczywiście trzy dni z rzędu nie powodują że odpocznę bardziej niż zwykle, ale zawsze to coś.
Poza tym dostaję niewielką podwyżkę wynagrodzenia. Taką bardziej symboliczną, ale zawsze to miłe.
Środa
Piękne letnie dni - uwielbiam je najbardziej z całego roku. Jest bardzo przyjemnie, słońce fantastycznie operuje dając dużo światła ale także cienia. Jest ciepło - ale nie gorąco, a noce chłodniejsze - kocham taką pogodę! W nocy wciąż mam otwarte okna w obu pokojach, wciąż śpię na kołdrze (a nie pod) i jest idealnie. Po pracy jadę na wieś, gdzie robię ognisko i pieczenie kiełbasek.
Uwielbiam ogniska, to zupełnie co innego niż grill. Co prawda trochę się też boję (zawsze w odwodzie mam wiaderko z wodą) że coś się zapali, że nie zapanuję nad żywiołem, że zapali się trawa i ogień rozprzestrzeni się na okolicę, ale jednocześnie bardzo lubię siedzieć długie godziny nad płomieniem...
Czwartek
Rezerwuję parking w stolicy. Blisko lotniska, zadaszony, strzeżony. Trochę drożej niż w ubiegłym roku, ale inne parkingi także podrożały. Na wszelki wypadek godziny przyjazdu i odjazdu rozciągnąłem tak, aby na wypadek zmian godzin odlotu/przylotu lub ewentualnych spóźnień nie było kłopotów. Chociaż w ubiegłym roku przyleciałem ponad trzy godziny później, a tym samym auto odebrałem później - nie było żadnego problemu na szczęście.
Chińska róża pije mnóstwo wody (u koleżanki). Wystarczy że nie ma mnie jeden dzień (wczoraj nie byłem), a jej już lekko opadają liście. Szok. Pijaczka.
W pracy szkolenie. Nowelizacja przepisów, dostajemy wykładnię oraz interpretacje sugerowane. Jak zwykle wywołuje to całkiem długą dyskusję.
Piątek
W pracy jakoś tam leci. Szefostwo lekko komplementuje mój nienaganny ubiór, co sprawia że piątek mija mi nieco lżej niż zwykle. Ale i tak myślę już tym, co będę robił po południu. Jak zwykle jadę do dużego miasta. Cykl standardowy - obiad, kompleks saun (bez części basenowej), zakupy w ogromnym centrum handlowym. A sobota i niedziela zapowiada się jeszcze lepiej.