Poniedziałek
Już przed południem dostaję mnóstwo wkurzenia. I tym razem nie klienci - ale zarząd. Czy zawsze musi być tak że jak już coś dobrze idzie to oni muszą się wpier*olić i zburzyć całą dobrą atmosferę? Nagle coś, co było białe staje się czarne - choć tak naprawdę nie zmieniło koloru, a wszystko zależy od tego kto co chce powiedzieć. Do końca dnia bez humoru, bez chęci do czegokolwiek. Na szczęście (?) nie mam czasu na głupoty, bo muszę czytać ustawy i do późnej nocy uczyć się.
Wtorek
Pokłosie kontroli z ubiegłego tygodnia. Główny dział kontroli wzywa mnie celem ostatecznego rozprawienia, ale wcześniej obłudnie próbuje upewnić się po raz kolejny: "Tomku, zdajesz sobie sprawę że dałeś du*y na całej linii frontu?". Jak tu zwykle bywa, wszelkie nieprawidłowości (także te najdrobniejsze) urastają do rangi "katastrofy" i "przegranej sprawy". Kiedy odpowiadam "nie", pada odpowiedź "jak to?". Po chwili zostaję wyrzucony z nakazem natychmiastowego powrotu do pracy oraz zapowiedzią, że w późniejszym czasie zostaną mi przedstawione niezbite dowody świadczące o moim niedochowaniu staranności, błędnych decyzji, naruszenia prawa i zasad panujących w firmie. Pięknie. Oczywiste jest, że nie pamiętam każdego klienta będącego przy okienku, a wiem że kontrolowany okres dotyczy sytuacji sprzed półtora miesiąca. Czyli sam nie wiem, co ewentualnie mogą na mnie mieć.
Po kilku godzinach wezwanie. Już na samym początku zauważam, że kontrolujący nieco zmiękł. Jak się okazało - nagrania nie przedstawiają jego zarzutów a moją rację. Ponadto, mimo wysokiej jakości nagrania nie widać jednoznacznie moich rzekomych błędów. Daje mi chwilę na to abym przedstawił swoją wersję po czym nieznacznie zmienia narrację i wskazuje że "mimo wszystko "powinienem postąpić inaczej. Ja wciąż z nim się nie zgadzam, bo nawet wg zasad firmy w takim przypadku to JA decyduję którą procedurę zastosować. Ale, jakie to ma znaczenie? Kiedy ktoś chce Cię zniszczyć, lub po prostu zmieszać z błotem wszystko może zinterpretować tak, jak mu wygodnie.
Po pół godzinie monologu jest mi obojętne co będzie z tym dalej. Podpisuję protokół pokontrolny w formie i wersji tak zawoalowanym, że niby "to nie zrobi ci krzywdy" a jednocześnie zupełnie nie wiadomo o co w nim chodzi. Tzn. niby coś zrobiono, ale nie wiadomo co. Niby coś wytłumaczono, ale nikt nie wie co dokładnie. Niby zaleca się wprowadzić większą dyscyplinę podejmowanych decyzji, ale nie wskazano żeby gdziekolwiek były uchybienia.
Mam taką ochotę na przekleństwa jak nigdy, ponieważ takiego bagna dawno nie widziałem. Tzn. widziałem, ale nie sądziłem że będę w nim siedział. Możliwe, że wszystko to było zrealizowane na konkretne potrzeby - naturalnie nie mam pewności co do takiej tezy, ale jest to wysoce prawdopodobne. Celów jest co najmniej kilka.
Środa
Dalszy ciąg problemów, tym razem zdrowotnych. Przy ostatniej donacji krwi pojawiły się pewne komplikacje, a pobieranie krwi natychmiast wstrzymano. Po wszystkim przepraszali mnie wielokrotnie oraz ostrzegali, że mogą wystąpić dość spore dolegliwości. Zastosowane jeszcze na miejscu specyfiki bardzo mi pomogły i już myślałem, że panie z centrum krwiodawstwa przesadzały. Otóż nie. Problem pojawił się ze zdwojoną siłą. Oczywiście dodzwonić się do rodzinnego graniczy z cudem, więc w grę wchodziła bezpośrednia wizyta lub próba radzenia sobie samemu. Wybrałem to drugie - z wizytą w aptece.
Czwartek
Wir obowiązków miesza się z bólem i nieprzespaną nocą. A wymagania w pracy większe niż zwykle, bo zaczyna się nowy projekt. Na szczęście w szufladzie mam dużą ilość paracetamolu. Już nie mam pojęcia co dokładnie mnie boli - nie tylko ręka ale i głowa, a może już wszystko?
Piątek
W niedzielę lecę na wakacje. Niby to wiem, a prawie w ogóle nie cieszy. Nie mam siły, za oknem zimno, wietrznie i ponuro, ale przecież za kilkadziesiąt godzin będę w innym świecie - urlop jest na wyciągnięcie ręki, a ja przejmuję się pierdołami. Po południu pakuję się i staram nie myśleć o robocie, a później idę na długo nocny spacer.