Wracając dziś z pracy spotkałem właściciela garaży, od którego wynajmuję "domek" dla mojej hybrydy. Facet w średnim wieku, ale starszy ode mnie, jakiś czas temu kupił dość sporą działkę niedaleko mojego mieszkania i postawił dwa długie rzędy garaży na wynajem. Już trzy lata temu, gdy podpisywałem z nim umowę najmu wydawał się dostępny, cierpliwy, życzliwy i zdaje się - jak wtedy sobie wyobrażałem - ludzki. Od razu pomyślałem, że to wszystko na potrzebę chwili - że na moment kontaktu z klientem stanie się właśnie takim, jakiego go opisałem.
Dziś, miałem okazję porozmawiać z nim nieco dłużej i muszę napisać, że bardzo złe zdanie o nim miałem zupełnie niepotrzebnie. I niewłaściwie, ale o tym za chwilę.
Facet odśnieżał plac między dwoma rzędami garaży takim specjalnym czymś. Kiedy podjechałem pod swoje miejsce podszedł i zaczął rozmowę. Ogólną - o zimie, śniegu, że już masz dość (ale przecież to dopiero początek!) i takie tam. Zupełnie mnie to zaskoczyło, jak ktoś obcy może ot tak zagadać? Następnie pochwalił mnie, że odśnieżyłem miejsce przed swoim garażem (zrobiłem to wczoraj w obawie, że dzisiaj nie dojadę do pracy jak nic nie zrobię) i poprosił o otwarcie bramy ponieważ jego pilot znajduje się w aucie z tyłu garaży.
Niestety, okazało się że właśnie w tym momencie brama odmówiła posłuszeństwa, więc pan przerwał rozmowę i odśnieżanie oraz stwierdził, że musi zająć się naprawą. Podszedłem z nim do bramy i próbowaliśmy razem coś tam zadziałać siłowo, ale nie udało się. Przy okazji dowiedziałem się, w jaki sposób można otworzyć bramę gdyby np. nie było prądu, lub - tak jak w tej chwili - coś się zepsuło (od dłuższego czasu mnie to nurtowało, nawet miałem takie czarne myśli - spieszę się z rana do Departamentu, a brama ani drgnie - nie chcąc się otworzyć). Podziękował za pomoc (w sumie to nie wiem za co, bo prawie nic nie zrobiłem) i zabrał się do naprawy, a ja do domu.
Co roku przed świętami grudniowymi przesyła życzenia, a z tego co pamiętam - w każdą zimę dba o to miejsce, odśnieżając, montując dodatkowe oświetlenie a nawet kamerę.
Dziwi mnie, że tak po prostu da się z nim normalnie porozmawiać. Że nie mając w tym żadnego interesu jest w stanie zatrzymać swoją pracę, podejść i zaczepić. Że nie szkoda mu czasu na tak przyziemne czynności, ale także - że potrafi się zachować.
Niestety, zdecydowanie widzę tu wpływ mojego środowiska z Departamentu. Jeśli ktoś nie ma interesu, sprawy, uknutego spisku, to najczęściej się nie odezwie, bo najzwyczajniej nie ma po co. I w prawdzie wolę, gdy pomiędzy klientami siedzę obok kilku osób, które się nie odzywają, to czasem miło byłoby porozmawiać. Tymczasem porozumiewawcze spojrzenia, obgadywanie gdy ktoś wyjdzie z sali i ciągłe kombinowanie są na porządku dziennym. Jeśli w jakimś dniu nie ma żadnego skandalu, to uważane jest to za nudę. Za to świetnie, gdy koledze/koleżance dzieje się krzywda. Najlepiej wtedy wygodnie się rozsiąść, zrobić herbatkę i z lekko skrywanym uśmiechem obserwować rozwój sytuacji z nadzieją, że będzie się rozkręcać na niekorzyść kolegi/koleżanki.
Jeśli już są jakieś dialogi, to podszyte chytrością, chęcią zdeptania drugiej osoby, wyłapania jego słabych punktów, wyśmiania oraz wyszydzenia - oczywiście nie wprost - ale za plecami. Ale także zebrania informacji w celu wykorzystania ich w odpowiednim momencie, albo nawet doniesienia do przełożonych. Ci uwielbiają takich, którzy donoszą - a to spóźniłem się 5 minut z obsługą klienta, a to awarii uległ komputer i nie udało mi się wygenerować odpowiedniego dokumentu (a informatyk akurat był zajęty czymś innym), albo wyszedłem z pracy przed czasem.
Aspekt finansowy. Jakim cudem mogę zarabiać tyle samo, co kolega który pracuje pięć lat dłużej? Przecież to niegodne dla niego! Ale, on robi tylko tyle ile musi (a nawet mniej), a ja zasuwam z dodatkowymi projektami, które odnoszą sukcesy i przynoszą firmie kokosy. To się tak nie godzi! I awantura gotowa. Naturalnie, zgodnie z polityką prywatności kwestie zarobków są danymi chronionymi, ale gdy ma się wejścia tam gdzie trzeba, wszelkie drzwi się otwierają... Niestety, w miejscach które są dobrze (lub w miarę dobrze) opłacane pojawia się aspekt wojny ekonomicznej - czyli zazdrości i poczucia wyższości.
I tu przypomina mi się, jak kiedyś dzwoniłem do faceta od garaży że mam problem z pilotem do bramy. Spytałem go, czy mogę bez problemu wymienić baterię (czy nic tam się nie rozkoduje itp). Odpowiedział że jak najbardziej mogę, a jeśli chcę to on kupi, podjedzie i wymieni mi tą baterię. No, bez przesady! Jakoś sobie poradzę, ponadto nie chciałem go narażać na koszty, więc podziękowałem. Oczywiście od razu w głowie pojawił się pomysł że sprawa (jego uprzejmość) ma ukryte drugie dno. Jakie? Nie wiem, ale na pewno złośliwe, uderzające we mnie, ponieważ na 100% tak byłoby w Departamencie. Samodzielność podejmowania decyzji, samodzielność ponoszenia odpowiedzialności, samodzielność w obronie na różnorakie zarzuty, w ogóle - samodzielność w każdej dziedzinie w Departamencie jest na wagę złota. Umiesz liczyć? Licz na siebie. Tymczasem facet wydaje się być naprawdę normalnym, ludzkim człowiekiem, a nie cyborgiem liczącym na korzyści. Doprawdy dziwne.
Takie zaczepianie innych rozmową zauważyłem będąc na wakacjach - w Grecji czy Hiszpanii. Na Krecie podczas ostatniego pobytu zaczepiła mnie kelnerka, która sprzątała stolik na jednej z urokliwych uliczek Rhetymnonu. Nic ode mnie nie chciała materialnego (i niematerialnego też :P), nie namawiała mnie do wyboru jej restauracji, nie chciała żadnych pieniędzy, nie chciała nic - tylko zaczepiła rozmową. Szok! Właściciel garaży podobnie - ze mną chyba jest coś nie tak...