Poniedziałek
Czeka mnie ciężki tydzień, więc pozwalam sobie na więcej. Znowu duże lody po pracy. No i podlewanie kwiatów u koleżanki.
Wtorek
Nerwowo w pracy. Znów szczęśliwym trafem nie dotyka mnie to bezpośrednio, ale inni obrywają zupełnie bez powodu.
Środa
Przekąski na kolację - gotowe formy tartaletek wypełniam pastą z tuńczyka, ogórkiem i szczypiorkiem z balkonu.
Czwartek
Po pracy drugi z planowanych zabiegów. Pojawiam się w klinice równo o umówionej godzinie, gdzie od razu przyjmuje mnie ta sama pani doktor. Miła, młoda, bardzo ładna. Pamięta mnie (3 tygodnie temu miałem pierwszy zabieg).
Od razu uprzedza, że tym razem będzie gorzej. Przez godzinę męczy się bardzo, jej asystentka również dwoi się i troi, ale efektów brak. Z miejscowym znieczuleniem widzę i słyszę: "skalpel proszę, nie ten, ten większy". Krew bryzga na każdą stronę (początkowo niebieskie rękawiczki pani doktor są już bardziej czerwone), wydaje mi się, że mam coraz mniej sił a przecież nic nie robię - leżę na wygodnej leżance w klimatyzowanej małej sali.
Z czasem dostrzegam, że coraz więcej ludzi kręci się wokół mnie, a pani doktor prosi o pomoc lekarza z sali obok. Gdy ten przychodzi (starszy pan z wąsami i w okularach, spokojnie mógłby być już na emeryturze) liczę że jego wiedza i doświadczenie pozwoli im uporać się z problemem, ale po jego minie dostrzegam, że jest gorzej niż myślałem. Proponuje on inne metody oraz dodatkową tomografię, ponieważ czegoś tam nie widać a po tylu nacięciach już powinno być. A może ja po prostu czegoś tam nie mam akurat tego co oni szukają? Pierwsza myśl - a może by tak stąd uciec?
Po chwili przygotowują mnie do czegoś, oraz zbierają wszystkie zakrwawione narzędzia. Lekarz z pielęgniarką biorą mnie pod rękę i przeprowadzają do innej sali, zakładają jakiś strasznie ciężki kaftan (gdybym nie siedział to na pewno bym padł), ale wtedy już widzę wszystko jak przez mgłę , za to wciąż słyszę. "Nie, no wszystko tu jest prawidłowo tylko dużo głębiej. Tniemy dalej".
Znów położyli mnie ma leżance, doktor wyszedł a swoją ciężką pracę kontynuowała pani doktor z tym, że miała więcej asystentów (a może mi się już tak w głowie robiło że widziałem dużo osób?). Ponieważ nade mną był duży monitor (na szczęście zamiast obrazu na żywo była jakaś tapeta) widziałem zegarek. Po pół godzinie, gdy pani doktor walczyła z każdej strony znów usłyszałem "proszę pilnie poprosić doktora". Słyszę bieg, zapewne jedna z asystentek pobiegła po lekarza. Nie pamiętam kiedy ten wszedł, ale musiało to chwilę trwać, bo w międzyczasie majaczą mi szybko poruszające się postacie, czyżby pół personelu kliniki tu przybyło? Myśli kłębiły się jak oszalałe - ile krwi już straciłem, czy już zadzwonili po karetkę czy jeszcze wierzą że im się uda, czy w ogóle mają krew do transfuzji, może powinni się poddać i po prostu zrezygnować?
Wąsy i okulary mignęły mi przed prawie zamkniętymi oczami. Kilka ruchów a może więcej niż kilka - nie jestem w stanie stwierdzić - i słyszę głos pani doktor - "już po wszystkim, niech pan odpoczywa, był pan bardzo dzielny".
Uff, napięcie zaczęło opadać. Słyszę jakieś medyczne terminy i zalecenia które lekarze wymieniają między sobą. Oraz "to był bardzo ciężki, nietypowy przypadek".
Coś tam przy mnie robią, ale to już prawie koniec, widzę całą miskę (?) zakrwawionych opatrunków, tamponów i tym podobnych. No i zakrwawione narzędzia - trochę to wygląda na rzeź, za pierwszym razem było o wiele lepiej. Pani doktor wyciera pot z mojego czoła, mówi o zaleceniach (prawie nic nie mogę, tylko odpoczywać), po czym wypisuje zwolnienie oraz receptę. Wciska mi ją w dłoń razem z dokładnie rozpisanym dawkowaniem i kartą informacyjną "zalecenia po zabiegu".
Leżę jeszcze kilkanaście minut a ona pyta czy wszystko jest dobrze. Znieczulenie wciąż działa, więc nic nie czuję i odpowiadam że wszystko jest ok. W końcu wokół mnie uspokoiło się, nie ma już tego gwałtownego ruchu, mam wrażenie że wszyscy asystenci i pielęgniarki wrócili do swoich standardowych czynności, bo w sali jest tylko trzy osoby ze mną. Po tym wszystkim ktoś musi to posprzątać, robi to pielęgniarka - współczuję jej babrać się w takim bagnie.
Po kolejnych minutach odprowadzają mnie na poczekalnię i usadzają na wygodnej, skórzanej zielonej kanapie. Chce mi się pić, ale nie wolno. Wolno mi siedzieć. Chcę już do domu, ale nie wolno - wciąż obserwują i pytają czy wszystko jest ok. Dobrze, że klimatyzacja działa ponieważ na zewnątrz ponad 30 stopni, a upałów mam unikać. Po długim czasie na kanapie wypuszczają mnie z zaleceniami, że gdyby cokolwiek się działo mam natychmiast się zgłosić.
Klinika mieści się jakieś dwa kilometry od domu, po drodze wykupuję receptę. Z trudem wyczekuję czas do momentu możliwości napicia się wody, ale już chyba bardziej potrzebuję leków przeciwbólowych. Jak się okazuje po chwili, leki są bardzo skuteczne i działają momentalnie przez prawie całą dobę (nie powinno dziwić, kosztowały krocie). Zasypiam spokojnie z tym, że trochę zakrwawiłem pościel. Przepieram ją z samego rana, ale chyba będzie już do wyrzucenia.
Piątek
Zadziwiająco dobrze. Leki z samego rana, przeciwbólowe około południa. Odpoczywam, rozwiązuję krzyżówki, słucham radia i ogólnie - krzątam się po (zbyt ciepłym) mieszkaniu. Weekend podobnie, choć z każdym dniem czuje się lepiej - co jest bardzo zadziwiające. Zdaje się, że wpływ na to mają leki które biorę dwa razy dziennie... A w przyszłym roku jeszcze jeden taki zabieg...