środa, 17 czerwca 2009
Wakacyjny kurs
Dość często mam wrażenie totalnego braku współpracy kursanta z instruktorem. Grupa ludzi (najczęściej młodych), którzy sądzą że przyjdą, zapiszą się, ktoś załatwi lekarza, wpadną podpisać listy wykładów, umówią się na mieście z instruktorem, pojeżdżą, będzie miło i przyjemnie. Zero stresu i wysiłku. A potem egzamin (pozytywny oczywiście) i przygoda z prawkiem zaliczona ! A droga jest/powinna być trochę inna.
Po pierwsze - najpierw robimy badania lekarskie, a potem zapisujemy się na kurs. Oczywiste, że w innym przypadku zakładamy iż kandydat zawsze i w 100% nadaje się na kierującego, a że tak nie musi być świadczą choćby statystyki wypadków.
Po drugie wykłady. Nie są po to, by podpisać listę i wyjść, ewentualnie poprosić kogoś by ten wpisał nazwisko. Wykłady to często pierwszy kontakt z przepisami, wyjaśnienie zawiłych sytuacji, nauka zasad bezpiecznego poruszania się w ruchu drogowym i przygotowanie do zajęć praktycznych. Czy można umówić się na jazdę i nie być na wykładach ? Można, bowiem nadal sporo osób sądzi, że jeśli dostanie testy do domu to po 3-4 dniach umie wszystko ...
Po trzecie jazda. Nie wystarczy odbębnić jej ot tak. Jeśli kursant nie wyciąga wniosków, nie słucha instruktora i na każdej jeździe robi te same błędy to po co taka jazda ? Oczywiście można w ten sposób wyjeździć 30 godzin, tylko liczenie na zdanie egzaminu będzie tylko czczym życzeniem. Gdy na praktykach pytam jaki znak stoi przed nami (zakaz wjazdu), to często słyszę że to STOP. Wydaje mi się jednak, że różnica pomiędzy tymi znakami jest dość spora. No ale dobra - nie będę się czepiał. Wszak - jak twierdzą niektórzy - płacą mi za naukę jazdy, a nie odpytywanie ze znaków !
A niepowodzenie można zwalić na kogoś innego. Najłatwiej na egzaminatora, lub instruktora. Ostatnio kursantka tłumaczyła się że nie zdała, ponieważ kolor pojazdu egzaminacyjnego był inny niż ten na kursie. I oczywiście miała pretensje do osk i instruktora prowadzącego. Są też częste przypadki, kiedy ktoś nie zatrzyma się przed czerwonym światłem ze strzałką "warunkową" i nie zgadza się z oceną negatywną. Bo przecież nic nie jechało ! Albo: prawie się zatrzymałem !
No cóż ... Pewne jest, ze taka droga prowadzi donikąd. I zapewne sporo kosztuje, ale za brak wiedzy się płaci.
Ale to nie dotyczy tylko nauki jazdy - to samo jest w szkolnictwie. Ma być miło i ma być dobra ocena. Ale uczeń nie zamierza nic dać z siebie...
OdpowiedzUsuńJednak nie myliłem się, gdy już ponad rok temu twierdziłem, że to nie egzaminatorzy są winni tylko sami kursanci. Teraz widzę to wyraźnie.
Ale przyznaj - z obiegowych opinii wynika, że egzaminatorzy to %^&*$#@ i *^&%^$#@$! Ludzie potrafią zrobić wiele, by zrzucić z siebie winę za to, czego nie osiągnęli.
OdpowiedzUsuń"A droga jest/powinna być trochę inna". Szkoda ;-(((
OdpowiedzUsuńDzięki Bogu, że tak nie robię:) Znaki, znam, zasady też, ale stres zrobił swoje i oblałam. Egzaminator mnie pochwalił, choć po oblanym egz.to dość dziwnie może brzmieć :)We wtorek kolejny raz..Może będzie ok. Jak nie no to będziemy jeździć dalej :))
OdpowiedzUsuńPodziwiam Was instruktorów, bo czasem jak słucham jak niektórzy się zachowują i jeżdżą to az mnie mierzi, choć wcale sie nie przechwalam, zeby ktos nie pomyslał :)
Wśród instruktorów także są"dziwne przypadki" - jak chyba w każdej grupie zawodowej ...
OdpowiedzUsuńPowodzenia na egzaminie :))