Od samego rana w mojej głowie kłębi się myśl - tyle godzin, niech to w miarę bezproblemowo zleci... I początek z wielkim zapałem do pracy - kursantka która non stop myli kierunki. Zawsze gdy powiedziałem "w prawo" ona włączyła lewy kierunkowskaz. Oczywiście natychmiast ją poprawiam i zwracam uwagę, ona szybko zmienia kierunkowskaz na właściwą stronę i jedziemy dalej. No dobrze, ale żeby tak za każdym razem mylić kierunki?! (do końca dnia u każdego sprawdzam dokładniej niż zwykle czy włącza prawidłowy kierunkowskaz).
Następnie gość, który na każdej jeździe zajada jakieś landrynki. Przegryza je, czuję jakąś miętową nutę roztaczającą się wokół niego, aż dyskretnie zerkam co on tam wyciąga z kieszeni na kolejnym skrzyżowaniu z czerwonym światłem. Halls - mocno miętowe - chyba strong czy jakoś tak. Dodatkowo często używa słów "proszę" i "dziękuję". Już samo to powoduje że postrzegam go inaczej niż innych. Na koniec jazdy częstuję go czekoladowym cukierkiem (akurat kilka sekund wcześniej zdążył pogryźć kolejnego hallsa) - pochłania go szybciej niż te landrynki. Na następną jazdę wezmę krówki.
Kolejna osoba to dwie ostatnie godziny jazdy, a więc egzamin wewnętrzny. Już na poprzednich jazdach wspomniałem, że potrzebne będą kolejne godziny ponieważ są jeszcze błędy, ale tak czy siak próbujemy z tym egzaminem wewnętrznym. Początek jakoś tam idzie, ale gdy po 10 minutach na mieście dojeżdżamy do rowerzysty i zakrętu, kursantka podejmuje decyzję o tym aby go nie wyprzedzać (prawidłowo). Niestety podczas zwalniania wzrok skupia na dźwigni zmiany biegów, w efekcie czego pojazd kieruje wprost na krawężnik. Interweniuję robiąc unik kierownicą w ostatnich milisekundach, a po chwili zjeżdżamy na pobocze z wynikiem negatywnym. Pytam ją - po co tam zerknęłaś? Jej odpowiedź - bo biegi mi się zgubiły. Nie odpowiedziałem jej nic, tylko pomyślałem - jak to zgubiły? Ma 31 godzinę jazdy i zgubiła biegi? Przecież nic się z nimi nie zmieniło!
Koniec dnia z przytupem. Druga godzina jazdy starszej pani (lubią mnie, czy jak?) która nigdy nie jeździła. Na kurs wysłał ją mąż. Oczywiście sam nic jej nie nauczył, bo na kursie cię nauczą (dzięki :P). Pojechałem z nią na plac samemu kierując, bo przeczuwałem co się święci... Pani nie miała pojęcia po co jest kierownica, a tak abstrakcyjne sprawy jak sprzęgło, czy biegi to już wykraczają poza naszą galaktykę. Zajęliśmy się więc kierownicą. Jak wytłumaczyć że gdy chce się skręcić w prawo to trzeba kręcić kierownicą w prawo, a gdy chce w lewo to kręcić w lewo? No cóż, nawet gdy rysowałem to na pustej kartce w kalendarzu to pani nie rozumiała. 200% swojej uwagi skupiała tylko na kręceniu, ale nijak to nie wychodziło. Jako pracę domową najchętniej zadałbym jej zabawę resorakami - żeby wyrobiła sobie tą umiejętność, albo chociaż niech pojeździ na rowerze. Oczywiście nie powiedziałem jej tego.
Półtorej godziny na placu tłumaczyłem co i jak, a potem próbowaliśmy wyjechać z niego. Nie na miasto - bo ona tam zginęłaby w ciągu minuty, a ja dostałbym zawału. Pierwsza próba:
Kieruje na prawą stronę (niebieska strzałka), wprost na ogrodzenie (ja hamuję, ona nie ogarnia hamulca). Druga próba:
Tym razem kieruje na ogrodzenie z lewej strony (hamuję). Trzecie podejście:
I już myślałem że się uda, bo jakoś "wcelowała" w kierunku wyjazdu, ale nieoczekiwanie w trakcie wyjeżdżania wcisnęła sprzęgło. Po co?! - tym bardziej że to obca galaktyka i mówiłem aby po ruszeniu nic nie dotykała :P Auto się zatrzymało, po czym ona puściła sprzęgło - silnik szarpnął nadwoziem i zgasł. Z placu nie wyjechaliśmy.
Następne jazdy po świętach. Melisa nie pomaga.
Potrzebujesz pewnie taką "Melisa super strong" ;)
OdpowiedzUsuńTa pani to niech sobie w domu na symulatorze potrenuje ;)
A jest taka super strong? :P Fajnie, gdybym ja miał taki symulator, nie wiem na ile jest on przydatny ale wtedy można byłoby ją tam wcześniej przygotować.
Usuń