czwartek, 21 sierpnia 2025
O zmianach
wtorek, 19 sierpnia 2025
Pokój bez drzwi
Jakiś czas temu pisałem o tym, jak wiele udało się zrozumieć i poukładać. Wytłumaczyć bardziej racjonalnie. Niestety, nie wszystko i nie tak od razu przychodzi z łatwością, a niektóre tematy ciągną się, niczym długi sznurek od prania. Choć zdaje się, że widzę pewną drogę, to wciąż tak jakby przez mgłę...
Zastanawiam się, w jaki sposób ludzie mogliby pozbyć się niechcianych obrazów, faktów, przedmiotów czy na przykład zdarzeń sprzed wielu lat, które niestety ciągle im towarzyszą. Są one porządnie zapisane w pamięci. Wciąż z łatwością można je odtworzyć, a co gorsza - pojawiają się nawet nieproszone. Najczęściej (a może zawsze?) związane są ze sporym ładunkiem emocjonalnym, choć może się wydawać zwłaszcza początkowo, że emocji w tym nie było. Z czasem jednak, stawały się one coraz większe. Czy da się je jakoś "odpamietać"? W jaki sposób poukładać te wszystkie impulsy, które buzują w mózgu i czy da się to w ogóle zrobić?
I od razu wyjaśniam - żeby była jasność - przykład poniżej nie dotyczy mnie, niekoniecznie należy szukać szczegółów realności zdarzenia, czy zastanawiać się nad innymi możliwymi rozwiązaniami. To jest tylko przykład niosący pewne rudymentarne problemy.
*** *** ***
Stary duży dom, niby zwykły, cichy i spokojny, lecz mający swoje ciemne strony i tajemnice. Po południu oraz wieczorami życie tam toczy się całkiem normalnie, m.in. jest pyszny obiad i kolacja, a między nimi domownicy wykonują swoje obowiązki. Ale z rana, gdy do pracy/szkoły wychodzi większość domowników i zaczyna robić się prawie pusto, nie jest już tak kolorowo. W domu pozostają małe dziecko i ktoś jeszcze - dorosła osoba - opiekun.
Pewnego dnia dziecko słyszy niepokojące odgłosy w drugim pokoju. Nie ma on drzwi, nigdy ich tam nie było, za to oddzielony jest dość długim wąskim korytarzem i zawsze uchyloną cienką, materiałową kotarą. Wychodzi więc zaciekawione ze swojego pokoju, aby sprawdzić co się dzieje. Błąd. Lepiej było nie wychodzić. Będąc na progu drugiego pomieszczenia zauważa drastyczną scenę morderstwa. Jest jeszcze na tyle młodą osobą, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego co widzi, nie rozumie dlaczego to ma miejsce. Natomiast w jakiś sposób wie (a może czuje), że dzieje się coś bardzo złego, coś co nie powinno się wydarzyć i na pewno coś, czego nie powinno się wiedzieć.
Jednak nie otwiera buzi, nie krzyczy, zachowuje się jakby było nieme. Jest w szoku. Zdaje się, że oprawca doskonale o tym wie, ponieważ w ogóle się nie przejmuje faktem obserwowania. Widzi przestraszone dziecko, ale nawet na moment nie przerywa swojego działania, a jego twarz ani drgnie. Po chwili dziecko robi kilka kroków w tył, i już nie widzi a jedynie słyszy to, co się tam dzieje. Szybko wraca do swojego pokoju, chowa się pod kołdrą i za wszelką cenę próbuje uciec od tego co tam zobaczyło. Prócz dźwięków m.in. trzaskającego, łamanego drewna są słowa, wśród nich błagające o darowanie życia. Dziecko chowa głowę głęboko pod poduszkę i okrywa się nią z całych sił, aby odizolować ją od niepokojących dźwięków i nie słyszeć tego co dzieje się w drugim pokoju. Ale mózg nie daje za wygraną i mimo woli rysuje scenę widzianą przed chwilą. Jak na złość wizualizuje ją krok po kroku oraz dokładnie odtwarza i wplata do sygnałów docierających przez uszy. To wydaje się nie mieć końca. Dziecko próbuje schować głowę jeszcze bardziej, aby uwolnić się od myśli i zagłuszyć dźwięki a jednocześnie pozostać w swoim pokoju, ale z marnym skutkiem. Miota się, jak oszalałe. Po kilkunastu minutach dźwięk z drugiego pokoju wreszcie ustaje. Słychać tylko kroki i skrzypiące drzwi, co oznacza że oprawca osiągnął swój cel i wyszedł.
Mimo że powtarza się to nieregularnie, coś nakazuje dziecku zintensyfikować słuch każdego poranka i niejako "stać na czatach". Cały organizm pracuje wtedy na wysokich obrotach, a wydaje się że nawet najcichszy szmer nie jest odbierany jedynie za pomocą narządów słuchu, ale za pomocą całego ciała. Że w procesie odbioru dźwięków uczestniczy tak samo ręka, noga czy brzuch - wszystkie one skupiają się wtedy tylko na jednym - oczekiwaniu na zły dźwięk będący początkiem fatalnego procesu. Całe ciało napina się i przygotowuje, aby jak najszybciej móc schować się, gdy tylko wykryje najmniejszy impuls wskazujący na to, że oprawca znowu się zbliża.
Odruch ten pozostanie już z nim na zawsze, przeniesie się w każdy czas istnienia, oraz nakaże chować głowę i wręcz siłowo ściskać ją do poduszki mimo, że od dawna nie istnieje taka potrzeba. Ale także nasłuchiwać i wytężać słuch do granic możliwości. Wyłapywać możliwe nadejście zagrożenia, skupić się na każdym podejrzanym odgłosie. Nawet jeśli przez jakiś czas uda się kontrolować ten stan, to w momencie wybudzenia głowa dorosłego już człowieka jest lekko mokra i szczelnie otulona poduszką, lub nawet zawiniętą kołdrą jakby była w kokonie.
Trudno powiedzieć jak długo dziecko było narażone na takie doświadczenia, ale z pewnością odbywały się one co najmniej kilkunastokrotnie. Znaczącym przełomem była przeprowadzka, oddalenie się od sprawcy. Obraz kata i pierwszej ofiary został zapamiętany bez większych szczegółów, ale na tyle wyraźnie aby zidentyfikować konkretne osoby, ich miejsce zamieszkania. Przy kolejnych zdarzeniach pozostał tylko wizerunek mordercy utrwalony przez chwilę ale często powtarzany, choć dziecko wtedy już go nie widziało ale miało świadomość, kiedy pojawiał się w domu i kiedy z niego wychodził. Wskazywały na to różne dźwięki m.in. otwieranych nieco skrzypiących głównych drzwi oraz cichych ale wyraźnych kroków idących długim korytarzem. Sekwencje zdarzeń zawsze były identyczne i powtarzalne, ale to dźwięki i słowa zostały zakodowane znacznie lepiej, a zwłaszcza te pierwsze.
Dziś, w dorosłym życiu obrazy i dźwięki powracają w różnych momentach. Ale pojawia się też analiza możliwości działania. W jaki sposób można było pomóc ofiarom? Czy bezpieczne było pozostawanie w pokoju obok? Dlaczego gdy wszystko wracało do normy dziecko nie poprosiło o pomoc innych domowników? I najważniejsze - jak obecnie zachowałaby się już dorosła osoba, która przeszła przez takie trudne sceny w dzieciństwie?
Wydaje się, że by uruchomiła wszelkie dostępne zasoby i mogła postąpić nawet trochę nieobliczalnie, częściowo wbrew logice. Pod wpływem silnych emocji zakorzenionych kilkadziesiąt lat temu, kumulowanych a czasem nawet wzmacnianych mimo woli, mogłaby wręcz wybuchnąć agresją i atakiem. Gdyby obecnie zauważyła podobną scenę jak kiedyś, możliwe że by zareagowała z siłą i mocą nieadekwatną do sytuacji. Z dużą ilością przesady i afektu. Możliwe jest, że nagromadziła się w niej przez ten czas energia i silna potrzeba do natychmiastowej brutalnej reakcji. Czy byłaby ona podobnie zła do zauważonych wcześniej scen? Czy dałoby się je porównać, a konsekwencje działania byłyby zbliżone do siebie? A może znowu by uciekła i schowała głowę pod poduszkę? Teraz chyba ma to niewielkie znaczenie.
niedziela, 17 sierpnia 2025
Klimatyzacja miejska
piątek, 15 sierpnia 2025
Podsumowanie tygodnia 409
wtorek, 12 sierpnia 2025
Wszystko zaczyna się od głowy
sobota, 9 sierpnia 2025
Podsumowanie tygodnia 408
Poniedziałek
Praktycznie cały dzień stresuję się tym, co będzie jutro. Po pracy jadę na lody, aby dać sobie dawkę przyjemności. W nocy mało śpię. W ramach relaksu i odprężenia spokojna muzyka w tle. Ale myśli zupełnie gdzie indziej.
Wtorek
Oprócz sytuacji już opisanej nic ciekawego się nie działo. W nocy śpię jak zabity.
Środa
W pracy otrzymuję protokół z kontroli, o której jakiś czas temu pisałem. Zastanawiałem się nad tym od dłuższego czasu, co oni mi tam wpiszą... Tylko co mogliby wpisać w protokole? Pracownik działu [...] postąpił zgodnie z przepisami ustawy [...] wobec czego zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Ostatecznie nic nie wpisali. Protokół jest czysty.
Nie odczuwam żadnej satysfakcji, wiem tylko że wszystko jest jeszcze moze się wydarzyć i na pewno nie należy się spodziewać niczego dobrego. A przy okazji dostałem nie jeden protokół, a trzy. Ponieważ prócz tej kontroli w międzyczasie były jeszcze dwie inne. Z małymi uwagami. Kontrolerzy są zniesmaczeni. Ciąg dalszy nastąpi, ale powinienem mniej się tym przejmować. Tyle, że nie umiem.
Czwartek
W pracy spokój, a przynajmniej tak mi się wydaje. Z równowagi nie wyprowadza mnie nawet zacinający się komputer. Może zainstalowali mi jakieś oprogramowanie szpiegujące, tzn co i gdzie robię w wolnej chwili? Dziwne, bo z komputera i tak nie mogę otworzyć ani poczty ani jakiejkolwiek strony www.
Po pracy idę na spacer, miejskimi chodnikami. Próbuję uspokoić myśli i zrelaksować się. Czynnikiem odciążającym umysł od codziennych czynności może być np krótki utwór instrumentalny z wykorzystaniem ekspresu do kawy, lub kosiarki do trawy podesłany przez znajomego. Jest to tak odjechane, że wywraca mi umysł do góry nogami.
Piątek
Długi dzień z kilku powodów. W każdym razie do domu wracam dopiero po 20 i to lekko wstawiony. A wolałbym odpocząć i robić ciekawsze rzeczy niż musiałem, ale trudno. Kąpiel, krzątanie się po mieszkaniu i szykowanie na jutro, ponieważ mam pracującą sobotę. Na szczęście białą koszulę mam już gotową. Jutro muszę jeszcze z rana umyć autko, żeby dobrze się prezentowało.
No i muszę w końcu poćwiczyć powolne oddychanie, zanim wyzionę ducha, ale to już zostawiam na przyszły tydzień (oddychanie).
wtorek, 5 sierpnia 2025
Głupi i szczęście
To ten dzień. Zapamiętam go na długo, jest dość ważny jeśli chodzi o moją drogę zawodową. Trudny, pełny różnych obaw, zakrętów i niepokojów. Mógł skończyć się niezbyt ciekawie, co oznaczałoby co najmniej L4 i trochę "wolnego", ale nie o tym.
Oto stoję przed wielką górą, u podnóża której znajduje się przepaść. Muszę/powinienem wejść na sam szczyt. Nie mam przy sobie żadnych narzędzi, żadnych pomocy, jestem tylko ja i strach. A góra bardzo stroma, momentami śliska i niebezpieczna. Nigdy nie wchodziłem na taką, ale żeby nie stać w miejscu muszę to zrobić. Więc decyduję się. Mnóstwo lęków o to, czy dam radę, czy ryzyko jest tego warte. A na górze ktoś, kto woła mnie, abym szedł coraz wyżej.
Idę, choć najchętniej powiedziałbym "nie chce mi się". Zaciskam zęby i zgodnie ze wskazówkami głosu z góry, nie patrzę za siebie. Serce wali jak szalone a cały organizm pracuje na najwyższych obrotach. Mam wrażenie, że mózg mi dymi jak stara lokomotywa, ale ręce i nogi ani na moment nie odmawiają posłuszeństwa (to nawet trochę dziwne, bo np podczas pływania na basenie łapie mnie skurcz gdy za długo ćwiczę). Nie mogą okazać słabości, bo to oznaczałoby spore kłopoty. Zatem chyba rozumieją, że muszą dać z siebie wszystko, a może i więcej żeby przeżyć.
Nie czuję ani zmęczenia, ani głodu czy pragnienia. Mimo że wspinam się od kilkudziesięciu minut bez przerwy wisząc na krawędzi, nie czuję właściwie nic. Nawet nie wiem, jak daleko jeszcze do wierzchołka, nie myślę o tym. Nie jestem w stanie. Słyszę tylko uwagi i jakby rozkazy kogoś z góry. Nie ma już odwrotu, musisz iść dalej.
Po kolejnych długich minutach udaje mi się wdrapać na sam szczyt, kiedy nagle ręce i nogi robią się jak z waty, zaczynają drżeć i w ogóle mnie nie słuchają. Nie mogę się ruszyć, ale na szczęście jestem już na górze. Już nie spadnę. Ledwie stoję chwiejąc się w każdą stronę i próbuję złapać oddech, uspokoić serce i odpocząć. Dopiero teraz zauważam, że jestem tak spocony, że ubrania można wyżymać. Jednocześnie czuję, jak wbijają mnie one w ziemię. Są tak ciężkie, jakbym dźwigał na sobie kilogramy ołowiu.
Na szczęście auto stoi tuż obok mnie, więc daleko iść nie muszę. Niezgrabnie wpadam na fotel i jadę do domu. Ale jak dziwnie mi się nim kieruje! Nie słyszę silnika, gaz reaguje inaczej niż zwykle, kierownica nie chce się obracać, cały samochód jest jakiś otępiały. Albo ja. Po dojechaniu do domu, wciąż się chwiejąc spotykam sąsiadkę przed blokiem. Pomyśli sobie - o, ten pijak spod trójki wrócił do domu. I jeszcze prowadzi po alkoholu! Zamykam szybko drzwi od mieszkania i rozbieram się do naga. Faktycznie, wszystko mokre. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak spocony. Biorę długi prysznic i opadam na fotel. Jest trochę lepiej, serce już tak mocno nie wali, ale czuję olbrzymie pragnienie. Ponad pół dużej butelki wody połykam bardzo szybko, dosłownie w kilku łykach. Czuję, że zaczynam wracać do rzeczywistości, choć dzisiaj już nic poważnego nie zrobię... Tylko odpoczywam.
Kolejny podobny dzień przede mną mniej więcej za miesiąc. Będzie trudniejszy, chyba że jakoś się do niego przygotuję. Ale czy można się przygotować na każdą ewentualność? Niestety to dopiero początek, ale kto nie idzie do przodu, ten się cofa... A że głupi ma zawsze szczęście, to może jakoś się tam uda wszystko.
Poniżej chmury sprzed kilku dni.
poniedziałek, 4 sierpnia 2025
Dobre i złe dni. O traumie dla wędrowców.
"Dobre i złe dni. O traumie dla wędrowców" - to książka, którą miałem ostatnio przyjemność przeczytać. Autor Tomasz Majchrzak opisuje w niej złożoność zachodzących w mózgu procesów, zniekształceń poznawczych a także zależność ich od czynników zewnętrznych - w tym przypadku trudnych przeżyć z okresu dzieciństwa. Na podstawie własnych doświadczeń analizuje krok po kroku metody i techniki pomocne w uporządkowaniu emocji, pisze o możliwościach neuroplastyczności mózgu oraz wpływie codziennych czynności na stan psychofizyczny całego praktycznie organizmu.
Co zrobić, aby nie snuć czarnych scenariuszy a zacząć szukać konstruktywnych rozwiązań? Jakie strategie radzenia sobie ze stresem są najskuteczniejsze? Czy istnieje związek między neurobiologią a codziennymi czynnościami, takimi jak picie kawy? Czy zachowania mrówek mogą być inspiracją dla człowieka poszukującego zmiany? To tylko niektóre z pytań, na które Autor udziela precyzyjnych odpowiedzi.
W kolejnych rozdziałach dowiadujemy się, jak prozaiczne sprawy i takie, na które często nie zwracamy uwagi w życiu codziennym, mogą być przyczyną wrogości do drugiego człowieka, okazją do budowania niezdrowych zależności oraz stawiania barier nie do pokonania. A także o tym, jak daleko może posunąć się osoba dążąca do zadania cierpienia, pragnąca poniżyć i upokorzyć. Nie są to łatwe rozdziały także dlatego, że pełne są emocjonalnego napięcia oraz osobistych wspomnień Autora.
Moim zdaniem książka zawiera także kilka minusów. Po pierwsze czasem można odnieść wrażenie, że jest napisana nieco chaotycznie, szczególnie na początku książki. Jednak im dalej się ją czyta, tym bardziej układa się ona w prawidłową konstrukcję, której poszczególne działy "zahaczają" o siebie. Po drugie czasem brakuje mi dodatkowych informacji, choć te bez problemu można znaleźć w internecie. Rozumiem, że zamieszczenie ich mogłoby spowodować wzrost ilości stron, z drugiej strony, czytam książkę jako zupełny laik więc możliwe że z tego powodu muszę sięgać po dodatkowe wyjaśnienia. Z kolejnej strony chciałbym, aby to Autor się wypowiedział n/t tych dodatkowych informacji, wtedy miałyby one jeszcze większą wartość. Po trzecie - nie jest to książka z typów "szybkie, łatwe i przyjemne". To trudna tematyka, która wymaga uwagi i refleksji podczas czytania. Zdecydowanie nie jest to książka na dwa wieczory - co uważam za duży plus.
Podsumowanie.
Mimo pewnych mankamentów, "Dobre i złe dni" to lektura, która zostaje w pamięci na długo. Z pewnością docenią ją osoby zmagające się z trudnościami, szukające zrozumienia dla swoich emocji i sposobów radzenia sobie z nimi. Książka może być również cenną wskazówką dla bliskich osób borykających się z traumą, pomagając im lepiej zrozumieć mechanizmy rządzące ludzką psychiką. "Dobre i złe dni" to nie tylko poradnik, ale przede wszystkim autentyczne świadectwo siły ludzkiego ducha i potencjału do zmian. Warto sięgnąć po tę książkę, by zrozumieć, że nawet w najciemniejszych chwilach istnieje droga do odzyskania równowagi i znalezienia sensu w życiu. Mam nadzieję, że to nie ostatnia książka Tomasza Majchrzaka, oraz że wkrótce podzieli się z nami kolejnymi swoimi przemyśleniami.
Książkę można kupić m.in tu:
2) Empik
3) link do bloga Autora (nie bójcie się o coś zapytać, nie gryzie 😜).
Książka jest również dostępna w postaci e-booka. Polecam najbardziej wersję papierową, ale kto co woli.
sobota, 2 sierpnia 2025
Podsumowanie tygodnia 407
Poniedziałek
Mówienie do siebie "nie denerwuj się, nie przejmuj się tym" trochę mało pomaga. Chyba powinienem zacząć stosować jakieś techniki oddychania lub coś jeszcze. Myślę o tym. Czyli w pracy słabo.
Wieczorem odzywa się kumpel który pracuje na lotnisku. Miał wypadek. Zasłabł podczas kierowania pojazdem na płycie lotniska, po czym z impetem uderzył w ogrodzenie. Na szczęście nic poważnego się nie stało choć, jak się później okaże - skutki będzie odczuwać przez długi czas.
Wtorek
Środek dnia, służbowo jadę autem jedną z głównych ulic w mieście. Równolegle biegnie droga dla rowerów (ddr), po której porusza się gość elektryczną hulajnogą, na oko trochę młodszy ode mnie. Na liczniku mam niecałe 60 km/h i wcale go nie doganiam - co od razu zwróciło moją uwagę . Widzę, że ma trochę kłopotów ponieważ ddr jest tu nierówna (co chwilę zjazdy na posesje) i wykonana z kostki brukowej. Po mniej więcej kilometrze jazdy gość jest już dużo przede mną, a na światłach skręca w prawo (ja jadę na wprost). Nie wiem, ale mógł jechać około 80 km/h... (maksymalnie mógł jechać 20).
Środa
W sprawie mojej ostatniej kontroli cisza, co nie oznacza że to jej koniec. Doskonale wiem, że może pojawić się jak grom z jasnego nieba.
Po pracy idę na basen. Jest dość brzydka pogoda, zatem licznik pokazuje 145 osób na obiekcie. Zwykle jest 80-90 o tej porze, no ale dodatkowo są wakacje. Mimo to, na sportowym basenie luz, większość jest na rekreacji.
Czwartek
W pracy źle, a noc z sennymi dziurami. Oddechów wciąż nie ćwiczyłem. Włączam za to Spotify z czasowym wyłączeniem, ale i tak nie mogę zasnąć (możliwe że popołudniowa zielona herbata jest w tym "pomocna"). Koło północy otwieram okno na oścież bo czuję że mi gorąco. Potem słyszę rozmowy na parkingu pod blokiem. O 4.10 jedzie pociąg - chyba towarowy albo jakiś stary, bo jest bardzo głośny, a mieszkam tak ze cztery kilometry od torów (pomiędzy mną a torami jest dość duże osiedle które powinno tłumić dźwięk). W dodatku używa sygnałów ostrzegawczych, ciekawe dla kogo, żeby obudzić tych co mogą spać?
Piątek
W wolnych chwilach podglądam samoloty w aplikacji do śledzenia ruchu lotniczego. Nad moją głową niestety nie lata ich zbyt wiele, bo zamiast w aplikację wolałbym patrzeć w niebo. To uspokaja bardziej.
Po pracy wyjazd do dużego miasta, plan standardowy, natomiast jazda niekoniecznie.
Początek autostrady. Wielka interaktywna tablica informacyjna z napisem Roboty drogowe za 2 km. Po kilku chwilach kolejne duże tablice ostrzegawcze a także mrugające żółte światła. I to takie mocno intensywne, aż trochę rażące po oczach. Plus dodatkowe informacje o tym, że niebawem lewy pas ruchu będzie zamknięty.
Jadę spokojnie, ale widzę że po wjechaniu na autostradę ludzi ogarnął jakiś pęd do szybkości. Wyprzedzają jak gdyby nigdy nic nie zważając ani na tablice, ani na obowiązujące w tym miejscu ograniczenie prędkości do 90 km/h. Po chwili widzę dym z opon i gwałtowne hamowania oraz manewry obronne innych kierujących, do czego sam też zostałem zmuszony. Lewy pas się skończył, a jeszcze moment temu sporo aut gnało nim tak jak na złamanie karku. Całe szczęście, że jechałem w miarę powoli tzn jakieś 85 na godzinę, ale co się działo przede mną i za mną - było bardzo niebezpieczne. Po wyhamowaniu do zera emocje wciąż nie opadły, gdyż obserwowałem czy z tyłu nikt nie będzie taranował zaskoczony sytuacją i instynktownie szukałem drogi ucieczki. Na szczęście po chwili kierujący ruszyli, a ich pęd rozpoczął się na nowo.
Odreagowuję dopiero w restauracji z zachodem słońca o którym często tu wspominam: