czwartek, 21 sierpnia 2025

O zmianach

Kilkanaście dni temu pisałem o planowanych zmianach w karierze zawodowej. Tamten wspomniany wysiłek pokazał, że jeszcze jestem w stanie coś zrobić i zmienić - polepszyć swoją bytność, a przynajmniej spróbować. Otworzył mi pierwsze drzwi. Ale lekko nie będzie, przede mną długa droga i wiele egzaminów. Dlatego postanowiłem przygotować się i w miarę wszystko zaplanować.

O możliwych zmianach myślałem od dłuższego czasu. Ostatnio dokonałem analizy sytuacji oraz tego, co taka zmiana może w przypadku mojej pracy dać. Mocne i słabe strony, wyzwania i przeszkody z którymi będę musiał się zmierzyć. Założyłem cel, do którego chciałbym dotrzeć, sprecyzowałem go bardzo konkretnie i teraz staram się go powoli lecz systematycznie realizować, otwierać kolejne drzwi.

Na wieść o tym mój główny manager przytaknął głową. Zaskoczyło mnie to, ponieważ myśli krążyły bardziej po stronie tego, że nie będzie mi przychylny, a co najwyżej obojętny. Tymczasem on nie tylko zgodził się bez zająknięcia, ale także sam (!) wyszedł z inicjatywą pomocy, gdybym jej potrzebował. Słysząc to w jego eleganckim gabinecie o mało nie spadłem z krzesła, a co najmniej mnie zatkało. Wydusiłem z siebie "dziękuję" i po krótkim ustaleniu szczegółów wyszedłem (z chyba wciąż wielkimi oczami i otwartą buzią) jakby będąc w hipnozie, ponieważ taka pomoc jest mi bardzo potrzebna.

Gdyby nie jego przychylność, miałbym o wiele trudniejszą drogę na poszczególnych etapach awansu. Nie tylko finansową, ale także logistyczną i organizacyjną. Tymczasem moi współpracownicy zareagowali różnie - począwszy od tego że mam jakieś "konszachty" z głównym managerem, przez obojętność ale i ciekawość oraz chęć pomocy (tych ostatnich było najmniej). 

To też od kilku dni rozpocząłem mój wielki projekt zmian. Samo przygotowanie wymaga włożenia ogromnego wysiłku - czasu na ćwiczenia, dyscypliny oraz w miarę regularności w działaniu. Wiąże się to z nauką nowych rzeczy, obsługi kolejnych systemów informatycznych a także znajomości dziesiątek innych aplikacji. Poruszaniu się po nich, jak po własnym mieszkaniu z zamkniętymi oczami. Jak nietrudno się domyśleć, nie są one łatwe w zdobyciu (ani tanie), dlatego tym bardziej doceniam gest głównego managera i korzystam z zasobów Departamentu.

Zostaję po pracy i uczę się. Oczywiście nie codziennie, sam ustaliłem sobie grafik - dwa lub maksymalnie trzy razy w tygodniu. Ćwiczę. Analizuję i szukam odpowiedzi - jeśli jest coś co może mi się przydać w przyszłości. A materiału do nauki jest bardzo dużo. Do domu wracam później niż zwykle i cały mokry, mimo że nie kopię rowów. Psychicznie i fizycznie wypompowany ale jedynie na tyle, aby po prysznicu w miarę wrócić do normy i mieć czas na regenerację. Odpoczynek oraz zdrowe odżywianie pomagają mi zachować równowagę, a także dają siłę do realizacji kolejnych wyzwań. Dobry sen oraz powolne oddychanie w ciągu dnia (od pewnego czasu moje ulubione "kwadratowe") także sprzyjają dobrej regeneracji. Aktywność fizyczna typu basen, rower czy choćby krótki spacer (niezależnie od pogody) oraz relaks w saunie też są istotne - "w zdrowym ciele zdrowy duch ".

Kompleksowe przygotowanie jest kluczowe, ponieważ dzieje się to wszystko równolegle z innymi czynnościami w pracy. I trochę potrwa. Byłbym zachwycony, gdyby za rok o tej porze było już "po", choć bardziej prawdopodobne jest to, że potrwa sporo dłużej. Mam też plan awaryjny, gdyby coś poszło nie tak. Nie spieszy mi się, w sytuacji niepowodzenia przeanalizuję porażkę i spróbuję ponownie, bo "nie myli się ten co nic nie robi". Ja robię dużo, zatem i ryzyko większe. Poza tym, nie ma ludzi bezbłędnych, idealnych.

Postaram się uruchomić cały swój potencjał intelektualny (niewielki co prawda) i "popchnąć" ten projekt. Nie napiszę, że się nie boję, bo obawiam się tego i to bardzo. Kilka czarnych scenariuszy wciąż chodzi mi po głowie, tyle że nie mam też żadnej presji, coraz częściej myślę o tym że ja już nic nie muszę. Mam za to co najmniej rudymentarną wiarę, że to się uda :)

wtorek, 19 sierpnia 2025

Pokój bez drzwi

Jakiś czas temu pisałem o tym, jak wiele udało się zrozumieć i poukładać. Wytłumaczyć bardziej racjonalnie. Niestety, nie wszystko i nie tak od razu przychodzi z łatwością, a niektóre tematy ciągną się, niczym długi sznurek od prania. Choć zdaje się, że widzę pewną drogę, to wciąż tak jakby przez mgłę...

Zastanawiam się, w jaki sposób ludzie mogliby pozbyć się niechcianych obrazów, faktów, przedmiotów czy na przykład zdarzeń sprzed wielu lat, które niestety ciągle im towarzyszą. Są one porządnie zapisane w pamięci. Wciąż z łatwością można je odtworzyć, a co gorsza - pojawiają się  nawet nieproszone. Najczęściej (a może zawsze?) związane są ze sporym ładunkiem emocjonalnym, choć może się wydawać zwłaszcza początkowo, że emocji w tym nie było. Z czasem jednak, stawały się one coraz większe. Czy da się je jakoś "odpamietać"? W jaki sposób poukładać te wszystkie impulsy, które buzują w mózgu i czy da się to w ogóle zrobić? 

I od razu wyjaśniam - żeby była jasność - przykład poniżej nie dotyczy mnie, niekoniecznie należy szukać szczegółów realności zdarzenia, czy zastanawiać się nad innymi możliwymi rozwiązaniami. To jest tylko przykład niosący pewne rudymentarne problemy.

*** *** ***

Stary duży dom, niby zwykły, cichy i spokojny, lecz mający swoje ciemne strony i tajemnice. Po południu oraz wieczorami  życie tam toczy się całkiem normalnie, m.in. jest pyszny obiad i kolacja, a między nimi domownicy wykonują swoje obowiązki. Ale z rana, gdy do pracy/szkoły wychodzi większość domowników i zaczyna robić się prawie pusto, nie jest już tak kolorowo. W domu pozostają małe dziecko i ktoś jeszcze - dorosła osoba - opiekun. 

Pewnego dnia dziecko słyszy niepokojące odgłosy w drugim pokoju. Nie ma on drzwi, nigdy ich tam nie było, za to oddzielony  jest dość długim wąskim korytarzem i zawsze uchyloną  cienką, materiałową kotarą. Wychodzi więc zaciekawione ze swojego pokoju, aby sprawdzić co się dzieje. Błąd. Lepiej było nie wychodzić. Będąc na progu drugiego pomieszczenia  zauważa drastyczną scenę morderstwa. Jest jeszcze na tyle młodą osobą, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego co widzi, nie rozumie dlaczego to ma miejsce. Natomiast w jakiś sposób wie (a może czuje), że dzieje się coś bardzo złego, coś co nie powinno się wydarzyć i na pewno coś, czego nie powinno się wiedzieć.

Jednak nie otwiera buzi, nie krzyczy, zachowuje się jakby było nieme. Jest w szoku. Zdaje się, że oprawca doskonale o tym wie, ponieważ w ogóle się nie przejmuje faktem obserwowania. Widzi przestraszone dziecko, ale nawet na moment nie przerywa swojego działania, a jego twarz ani drgnie. Po chwili dziecko robi kilka kroków w tył, i już nie widzi a jedynie słyszy to, co się tam dzieje. Szybko wraca do swojego pokoju, chowa się pod kołdrą i za wszelką cenę próbuje uciec od tego co tam zobaczyło.  Prócz dźwięków m.in. trzaskającego, łamanego drewna są słowa, wśród nich błagające o darowanie życia. Dziecko chowa głowę głęboko pod poduszkę i okrywa się nią z całych sił, aby odizolować ją od niepokojących dźwięków i nie słyszeć tego co dzieje się w drugim pokoju. Ale mózg nie daje za wygraną i mimo woli rysuje scenę widzianą przed chwilą. Jak na złość wizualizuje ją krok po kroku oraz dokładnie odtwarza i wplata do sygnałów docierających przez uszy. To wydaje się nie mieć końca. Dziecko próbuje schować głowę jeszcze bardziej, aby uwolnić się od myśli i zagłuszyć dźwięki a jednocześnie pozostać w swoim pokoju, ale z marnym skutkiem. Miota się, jak oszalałe. Po kilkunastu minutach dźwięk z drugiego pokoju wreszcie ustaje. Słychać tylko kroki i skrzypiące drzwi, co oznacza że oprawca osiągnął swój cel i wyszedł.

Mimo że powtarza się to nieregularnie, coś nakazuje dziecku zintensyfikować słuch każdego poranka i niejako "stać na czatach".  Cały organizm pracuje wtedy na wysokich obrotach, a wydaje się że nawet najcichszy szmer nie jest odbierany jedynie za pomocą narządów słuchu, ale za pomocą całego ciała. Że w procesie odbioru dźwięków uczestniczy tak samo ręka, noga czy brzuch - wszystkie one skupiają się wtedy tylko na jednym - oczekiwaniu na zły dźwięk będący początkiem fatalnego procesu. Całe ciało napina się i przygotowuje, aby jak najszybciej móc schować się, gdy tylko wykryje najmniejszy impuls wskazujący na to, że oprawca znowu się zbliża. 

Odruch ten pozostanie już z nim na zawsze, przeniesie się w każdy czas istnienia, oraz nakaże chować głowę i wręcz siłowo ściskać ją do poduszki mimo, że od dawna nie istnieje taka potrzeba. Ale także nasłuchiwać i wytężać słuch do granic możliwości. Wyłapywać możliwe nadejście zagrożenia, skupić się na każdym podejrzanym odgłosie. Nawet jeśli przez jakiś czas uda się kontrolować ten stan, to w momencie wybudzenia głowa dorosłego już człowieka jest lekko mokra i szczelnie otulona poduszką, lub nawet zawiniętą kołdrą jakby była w kokonie.

Trudno powiedzieć jak długo dziecko było narażone na takie doświadczenia, ale z pewnością odbywały się one co najmniej kilkunastokrotnie. Znaczącym przełomem była przeprowadzka, oddalenie się od sprawcy. Obraz kata i pierwszej ofiary został zapamiętany bez większych szczegółów, ale na tyle wyraźnie aby zidentyfikować konkretne osoby, ich miejsce zamieszkania. Przy kolejnych zdarzeniach pozostał tylko wizerunek mordercy utrwalony przez chwilę ale często powtarzany, choć dziecko wtedy już go nie widziało ale miało świadomość, kiedy pojawiał się w domu i kiedy z niego wychodził. Wskazywały na to różne dźwięki m.in. otwieranych nieco skrzypiących głównych drzwi oraz cichych ale wyraźnych kroków idących długim korytarzem. Sekwencje zdarzeń zawsze były identyczne i powtarzalne, ale to dźwięki i słowa zostały zakodowane znacznie lepiej, a zwłaszcza te pierwsze.

Dziś, w dorosłym życiu obrazy i dźwięki powracają w różnych momentach. Ale pojawia się też analiza możliwości działania. W jaki sposób można było pomóc ofiarom? Czy bezpieczne było pozostawanie w pokoju obok? Dlaczego gdy wszystko wracało do normy dziecko nie poprosiło o pomoc innych domowników? I najważniejsze - jak obecnie zachowałaby się już dorosła osoba, która przeszła przez takie trudne sceny w dzieciństwie?

Wydaje się, że by uruchomiła wszelkie dostępne zasoby i mogła postąpić nawet trochę nieobliczalnie, częściowo wbrew logice. Pod wpływem silnych emocji zakorzenionych kilkadziesiąt lat temu, kumulowanych a czasem nawet wzmacnianych mimo woli, mogłaby wręcz wybuchnąć agresją i atakiem. Gdyby obecnie zauważyła podobną scenę jak kiedyś, możliwe że by zareagowała z siłą i mocą nieadekwatną do sytuacji. Z dużą ilością przesady i afektu. Możliwe jest, że nagromadziła się w niej przez ten czas energia i silna potrzeba do natychmiastowej brutalnej reakcji. Czy byłaby ona podobnie zła do zauważonych wcześniej scen? Czy dałoby się je porównać, a konsekwencje działania byłyby zbliżone do siebie? A może znowu  by uciekła i schowała głowę pod poduszkę? Teraz chyba ma to niewielkie znaczenie.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Klimatyzacja miejska

Długi weekend. Co prawda "mój" Departament pracował wczoraj, ale nie ten dział w którym ja mam swoje biurko. Zatem mam wolne, co oznacza że budzę się tak samo wcześnie jak zwykle z tym, że głowa spokojniejsza. 

Korzystam z pogody i jeżdżę - trochę autem, trochę rowerem a trochę autobusami komunikacji miejskiej. Pod ostatnim wpisem jeden z Czytelników napisał o saunie w autobusach, co - przyznam szczerze - zaskoczyło mnie, ale także zaciekawiło. W moim miasteczku są dwa rodzaje autobusów. W tych starych (ich eksploatacja dobiega końca) nie ma klimatyzacji. Gdy przedwczoraj takim jechałem, faktycznie było dość gorąco ale jeszcze w miarę ok. Może dlatego, że otwarte były wszystkie możliwe okna, a kierowca dodatkowo nie zamykał swoich drzwi w czasie jazdy. W tych nowych są ciemne szyby i klimatyzacja, a gdy drzwi nie są zamknięte auto nie ruszy.

Natomiast przystanki... Te są klimatyzowane, podobnie jak w Dubaju. Tak, przystanki w moim mieście mają klimatyzację, która chłodzi wnętrze w lecie i ogrzewa je w zimie. Na dachu znajdują się panele fotowoltaiczne, wewnątrz klimatyzator podobny do domowego, a z tyłu jednostka zewnętrzna. Po wejściu do takiego przystanku faktycznie czuje się różnicę temperatur, może nie jakąś spektakularną ale jest wyraźnie wyczuwalna. 




Minusem jest to, że przystanek taki jest ciągle otwarty - nie ma tam żadnych drzwi czy przesłony, zatem zimne powietrze (lub ciepłe) szybko wydostaje się na zewnątrz. Co prawda wejście do niego jest węższe niż standardowo, ale nie zmienia to znacząco faktu. Szkoda. Oczywiście nie wszystkie przystanki są tak wyposażone a te kilka które są, raczej nie będą miały konkurencji. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. 

Czy jest to potrzebne rozwiązanie? Raczej nie, bardziej przydałoby się więcej zieleni a mniej betonu w mieście, także w pobliżu przystanków. W innych rejonach świata, np we wspomnianym Dubaju temperatury są znacząco inne niż tutaj, także zasadność takich inwestycji inna. Ja wolałbym schować się w cieniu pięknego dużego drzewa niż korzystać z klimatyzowanego - ale wciąż gołego i jednak brzydkiego przystanku, ale to tylko moje zdanie. Wiem, że są tacy którym się to podoba :)

Poza tym weekend mija na odpoczynku i lekturze. W tym pierwszym temacie poszukuję miejsc mało zaludnionych, co mi się nawet nieźle udaje:


Choć przyznam, że nie zawsze. Wczoraj wpadłem w taki tłum, że do dzisiaj odczuwam jego negatywne skutki.

W drugim temacie wykorzystuję aplikację do czytania książek w postaci tzw "e-bookach" i nadrabiam zaległości. A Wy jak spędzacie długi weekend? Przyjemnej niedzieli!

piątek, 15 sierpnia 2025

Podsumowanie tygodnia 409

Poniedziałek 

Wieczorny gość (jak co poniedziałek, choć czasem rytm ten jest nieco zakłócony).

- Tomciu, co czytasz? (nie pamiętam, aby ta osoba zwracała się do mnie inaczej niż w ten sposób).

- A, to taka książka... (i zanim zacząłem mówić dalej gość miał już ją w dłoni i wertował poszczególne strony) ...o różnych problemach, ale także - a może przede wszystkim - rozwiązywaniu tychże. A interesujesz się tymi tematami?

- Tak Tomciu, interesuję. Majchrzak? Nie znam...

- Możesz nie znać, bo to jego pierwsza książka (nie jestem pewien czy gość usłyszał wszystkie moje słowa, bo w tym czasie wyjął telefon komórkowy z zamiarem zrobienia zdjęcia okładki). Nie musisz robić zdjęcia, dostaniesz ją ode mnie - tylko nie ten egzemplarz, bo on jest z dedykacją.

Wtorek

Lekki, prosty dzień. Staram się myśleć pozytywnie. Poza tym, wracam do swojego ostatniego wpisu na zasadzie przypomnienia. Bo to jest ważne. 

W ciągu dnia zamawiam książkę dla gościa.

Przed snem obserwuję wschodzący księżyc. Najpierw jest bardzo czerwony, potem stopniowo przechodzi w odcienie szarości. Zdjęcia robione smartfonem, m.in. stąd ich marna jakość.




Środa 

Zapewne pamiętacie sąsiadkę, której podlewam kwiaty gdy jej nie ma. Dwie klatki obok, czyli naprzeciw moich okien, kilka dni temu miał miejsce pożar. Małe mieszkanie, prawdopodobnie identyczne jak moje stanęło w płomieniach pod nieobecność lokatora. Spaliło się doszczętnie, akcja gaśnicza dodatkowo spowodowała straty na niższych kondygnacjach. Sąsiadka, którą odwiedziłem tego dnia opowiadała głównie o tym zdarzeniu. 

Odbieram książkę z paczkomatu.

Czwartek 

W pracy mnóstwo nerwów, ale nie moich. Zachowuję się tak, jakbym obserwował film. W innych działach Departamentu "walą" się różne sprawy, jest bieganina, dużo telefonów i ogólnie - próby łatania problemów na każdy możliwy sposób 😁 Ja tymczasem siedzę sobie wygodnie w fotelu, wcinam popcorn i w ogóle mnie to nie dotyka!

Po pracy basen. Oraz sauna. W aquaparku pustki. A potem jadę na miasto, bo umówiłem się z poniedziałkowym gościem na przekazanie książki.

Wyjątkowo ciepły wieczór zachęca mnie do wycieczki rowerowej, oraz późnego obiadu w jednej z bardziej klimatycznych knajp. Ku mojemu zdziwieniu nie ma tłumów, a światełka dodają uroku. Gdyby nie komarzyce, byłaby to prawdziwa sielanka.

Piątek 

Wolne. Zapominam wyłączyć budzik, ale i tak budzę się przed szóstą. Gorący, letni dzień wykorzystuję na relaks i odpoczynek na świeżym powietrzu z tym, że staram się unikać tłumów. Przyjemnego weekendu!

wtorek, 12 sierpnia 2025

Wszystko zaczyna się od głowy

Możliwe, że czasem będę tu powracał do książki Dobre i złe dni. O traumie dla wędrowców - Tomasza Majchrzaka. Jakiś czas temu skończyłem ją czytać, recenzję zamieściłem trzy wpisy wcześniej, ale nie wyczerpuje ona nawet w minimalnym stopniu tego, jak wiele przydatnych informacji tam się znajduje.

Nie jest to książka jedynie dla tych, którzy przeżyli/przeżywają różne traumy, to także książka o tym jak radzić sobie w trudnych warunkach codziennych, na przykład związanych z pracą. A jaka jest tonacja dominująca w "moim" Departamencie do Spraw Trudnych i Beznadziejnych mniej więcej wiadomo.

Dlatego po przeczytaniu książki zacząłem się bardziej zastanawiać nad kilkoma kwestiami. Czy w pracy zawsze muszą dominować złe emocje? Czy mogę spojrzeć inaczej na to, co mnie otacza? Czy na pewno to co widzę, jest wynikiem racjonalnego myślenia? A może zacząłem szukać wszędzie samych złych/negatywnych aspektów pracy? Skoro mózg posiada możliwości ciągłego uczenia się, to może by go tak nauczyć myśleć bardziej pozytywnie? 

M.in o takich zagadnieniach pisze Tomasz Majchrzak, dodatkowo wskazując na przykłady z życia wzięte, jak ulał pasujące do moich. Zatem czytam książkę i widzę siebie. 

Na przykład spotkanie z niezbyt miłym klientem, który w dodatku ma kilka innych wad. Spędzę z nim maksymalnie 30 minut, po czym nasze drogi się rozejdą. 

Czy  jestem w stanie to wytrzymać? Oczywiście że tak (chciałbym unikać takich sytuacji, ale ta praca z samej nazwy pokazuje  z czym ma się doczynienia).

Czy jego problemy są w jakimkolwiek stopniu moimi? Absolutnie nie (choć czasem dochodzą do mnie myśli, że jego problemy to moje problemy, ale to błędne założenie).

Czy byłem szkolony także w obsłudze trudnych klientów? Byłem i pamiętam co mam robić (gdy odezwą się czarne myśli, nie jest to wtedy takie oczywiste - co znowu jest błędem).

Czy w razie problemów jest ktoś, kto stanie za mną i ewentualnie pomoże? Oczywiście że tak (zawsze tak było i jest, a także będzie, bo dlaczego miałoby być inaczej?). 

Ja i tak mam wielkie szczęście, ponieważ obserwując klientów którzy są przy okienkach moich współpracowników, naprawdę nie mam tak źle. Bywa, że sprawę kończę po pięciu minutach (współpracownikom rzadko się to zdarza). Ponadto z każdą minutą jestem bliżej zakończenia jego sprawy, a tym samym końca zespołu czynności, które muszę wykonać. Kolejny klient będzie lepszy, bardziej miły, na innym poziomie. A jeśli nie - to ten trudny był okazją do tego, aby przypomnieć sobie jak postępować w trudnych przypadkach, zatem paradoksalnie - ten i tak będzie łatwiejszy.

Weźmy inny przykład. Kontroler. Wzbudza we mnie różne emocje, oczywiście niezbyt miłe. Złość, wstręt, czy ogromny strach. Gdy tylko go zobaczę, naczynia krwionośne zwężają się powodując wzrost ciśnienia, a serce zaczyna bić zdecydowanie szybciej. Wydaje mi się, że robię się czerwony a na pewno jest mi gorąco.

Czy znowu będzie chciał wezwać mnie na omówienie przeprowadzonej kontroli? Możliwe że tak (co prawda stosunkowo często się to zdarza, ale inni wzywani są nawet częściej, a jak się później okazuje mają faktycznie duże uchybienia formalne, których ja do tej pory miałem naprawdę niewiele).

Czy już powiadomił głównego managera o moich "przewinieniach"? Nie mam pojęcia (ale do tej pory nigdy się to nie wydarzyło zostawiając to "między nami". Co nie oznacza że tak będzie zawsze, ale po co się tym martwić na zapas?).

Czy już mają dla mnie wypisaną naganę? Nie sądzę (żeby dostać naganę trzeba się postarać, czyli u mnie jest bardzo małe ryzyko oberwać w ten sposób. Poza tym dostaję nagrody oraz premie, czyli mimo wszystko doceniają moją pracę).

Czy to pierwszy krok do wywalenia mnie z pracy? Chyba nie (patrząc na to "trzeźwym okiem" - organizuję kolejny duży projekt, zatem nie dawali by go komuś, kto jest na wylocie. A nawet gdyby, to co z tego? Finansowo jestem zabezpieczony na co najmniej kilka lat, a może to byłby początek czegoś nowego, lepszego?).

Czy w ogóle zdanie kontrolera mnie obchodzi? Tak, ale tylko trochę (nie ma u mnie autorytetu, nie zgadzam się z jego filozofią praktycznie w każdym temacie. Zatem muszę go słuchać, jest moim przełożonym, ale muszę to robić jedynie w kontekście pracy. I ani grama więcej).

*** *** ***

To dzięki książce jestem w stanie postawić sobie takie pytania (oraz wiele innych), a także zastanowić się nad nimi i spróbować na nie odpowiedzieć. Rzetelnie, racjonalnie i bez skrzywień emocjonalnych. Powoli i bez pośpiechu. Popatrzeć na nie, jako osoba z boku, pozbawiona stronniczości, analizująca wszystkie "za" oraz "przeciw", bo wszystko zaczyna się w głowie.

Jak pisze Autor "szczególnie w warunkach silnego stresu emocje potrafią dosyć wyraźnie przechylić szalę mentalnego balansu na swoją stronę*". Zakłócenia funkcjonowania logiki oraz możliwości racjonalnego myślenia mogą doprowadzić do emocjonalnego dołka, do niemożności podjęcia sensownej, rzeczowej decyzji w wielu przypadkach.

Tymczasem praca w Departamencie przynosi ogrom doświadczenia, które - kto wie - kiedyś mogą się przydać. Mogą być niezbędne do tego, aby w trudnych czasach mieć siłę i odwagę do przetrwania w różnych sytuacjach. A jeśli do tego dochodzą niezłe kwestie finansowe oraz fakt, że samej pracy nie ma aż tak dużo to można to udźwignąć.

Prócz doświadczenia i przygotowania do różnych scenariuszy nie sposób zapomnieć o zdrowiu fizycznym. We wcześniejszej pracy jako instruktor nauki jazdy, miałem problem z kręgosłupem. Wiadomo - siedzący tryb życia, niewygodny fotel samochodowy, ciągle szarpania i gwałtowne hamowania nie sprzyjały szczególnie temu elementowi. Duża ilość godzin pracy oraz mało czasu na regenerację. Obecnie w ogóle nie czuję tych dolegliwości, no ale sam fakt że w każdym momencie mogę wstać oraz przejść się, a przed godziną 16 jestem już wolny i robię co tylko zechcę jest bardzo istotny.

To są te rzeczy, które ja wyciągam dla siebie z książki, oraz m.in te plusy, które trzeba bardziej zaakcentować a o których pisze Tomasz Majchrzak. Czyli także o tym, w jaki sposób można nauczyć mózg (neuroplastyczność) pozytywnych skojarzeń w życiu codziennym.

O kontrolerach i tych kwestiach napiszę przy kolejnej okazji, bo już ten wpis jest dość długi. 

* str 223 podrozdział Współpraca emocji, motywacji i logiki


sobota, 9 sierpnia 2025

Podsumowanie tygodnia 408

Poniedziałek 

Praktycznie cały dzień stresuję się tym, co będzie jutro. Po pracy jadę na lody, aby dać sobie dawkę przyjemności. W nocy mało śpię. W ramach relaksu i odprężenia spokojna muzyka w tle. Ale myśli zupełnie gdzie indziej.

Wtorek 

Oprócz sytuacji już opisanej nic ciekawego się nie działo. W nocy śpię jak zabity. 

Środa

W pracy otrzymuję protokół z kontroli, o której jakiś czas temu pisałem. Zastanawiałem się nad tym od dłuższego czasu, co oni mi tam wpiszą... Tylko co mogliby wpisać w protokole? Pracownik działu [...] postąpił zgodnie z przepisami ustawy [...] wobec czego zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Ostatecznie nic nie wpisali. Protokół jest czysty. 

Nie odczuwam żadnej satysfakcji, wiem tylko że wszystko jest jeszcze moze się wydarzyć i na pewno nie należy się spodziewać niczego dobrego. A przy okazji dostałem nie jeden protokół, a trzy. Ponieważ prócz tej kontroli w międzyczasie były jeszcze dwie inne. Z małymi uwagami. Kontrolerzy są zniesmaczeni. Ciąg dalszy nastąpi, ale powinienem mniej się tym przejmować. Tyle, że nie umiem.

Czwartek 

W pracy spokój, a przynajmniej tak mi się wydaje. Z równowagi nie wyprowadza mnie nawet zacinający się komputer. Może zainstalowali mi jakieś oprogramowanie szpiegujące, tzn co i gdzie robię w wolnej chwili? Dziwne, bo z komputera i tak nie mogę otworzyć ani poczty ani jakiejkolwiek strony www. 

Po pracy idę na spacer, miejskimi chodnikami. Próbuję uspokoić myśli i zrelaksować się. Czynnikiem odciążającym umysł od codziennych czynności może być np krótki utwór instrumentalny z wykorzystaniem ekspresu do kawy, lub kosiarki do trawy podesłany przez znajomego. Jest to tak odjechane, że wywraca mi umysł do góry nogami.

Piątek 

Długi dzień z kilku powodów. W każdym razie do domu wracam dopiero po 20 i to lekko wstawiony. A wolałbym odpocząć i robić ciekawsze rzeczy niż musiałem, ale trudno. Kąpiel, krzątanie się po mieszkaniu i szykowanie na jutro, ponieważ mam pracującą sobotę. Na szczęście białą koszulę mam już gotową. Jutro muszę jeszcze z rana umyć autko, żeby dobrze się prezentowało.  

No i muszę w końcu poćwiczyć powolne oddychanie, zanim wyzionę ducha, ale to już zostawiam na przyszły tydzień (oddychanie).

wtorek, 5 sierpnia 2025

Głupi i szczęście

To ten dzień. Zapamiętam go na długo, jest dość ważny jeśli chodzi o moją drogę zawodową. Trudny, pełny różnych obaw, zakrętów i niepokojów. Mógł skończyć się niezbyt ciekawie, co oznaczałoby co najmniej L4 i trochę "wolnego", ale nie o tym.

Oto stoję przed wielką górą, u podnóża której znajduje się przepaść. Muszę/powinienem wejść na sam szczyt. Nie mam przy sobie żadnych narzędzi, żadnych pomocy, jestem tylko ja i strach. A góra bardzo stroma, momentami śliska i niebezpieczna. Nigdy nie wchodziłem na taką, ale żeby nie stać w miejscu muszę to zrobić. Więc decyduję się. Mnóstwo lęków o to, czy dam radę, czy ryzyko jest tego warte. A na górze ktoś, kto woła mnie, abym szedł coraz wyżej. 

Idę, choć najchętniej powiedziałbym "nie chce mi się". Zaciskam zęby i zgodnie ze wskazówkami głosu z góry, nie patrzę za siebie. Serce wali jak szalone a cały organizm pracuje na najwyższych obrotach. Mam wrażenie, że mózg mi dymi jak stara lokomotywa, ale ręce i nogi ani na moment nie odmawiają posłuszeństwa (to nawet trochę dziwne, bo np podczas pływania na basenie łapie mnie skurcz gdy za długo ćwiczę). Nie mogą okazać słabości, bo to oznaczałoby spore kłopoty. Zatem chyba rozumieją, że muszą dać z siebie wszystko, a może i więcej żeby przeżyć. 

Nie czuję ani zmęczenia, ani głodu czy pragnienia. Mimo że wspinam się od kilkudziesięciu minut bez przerwy wisząc na krawędzi, nie czuję właściwie nic. Nawet nie wiem, jak daleko jeszcze do wierzchołka, nie myślę o tym. Nie jestem w stanie. Słyszę tylko uwagi i jakby rozkazy kogoś z góry. Nie ma już odwrotu, musisz iść dalej. 

Po kolejnych długich minutach udaje mi się wdrapać na sam szczyt, kiedy nagle ręce i nogi robią się jak z waty, zaczynają drżeć i w ogóle mnie nie słuchają. Nie mogę się ruszyć, ale na szczęście jestem już na górze. Już nie spadnę. Ledwie stoję chwiejąc się w każdą stronę i próbuję złapać oddech, uspokoić serce i odpocząć. Dopiero teraz zauważam, że jestem tak spocony, że ubrania można wyżymać. Jednocześnie czuję, jak wbijają mnie one w ziemię. Są tak ciężkie, jakbym dźwigał na sobie kilogramy ołowiu. 

Na szczęście auto stoi tuż obok mnie, więc daleko iść nie muszę. Niezgrabnie wpadam na fotel i jadę do domu. Ale jak dziwnie mi się nim kieruje! Nie słyszę silnika, gaz reaguje inaczej niż zwykle, kierownica nie chce się obracać, cały samochód jest jakiś otępiały. Albo ja. Po dojechaniu do domu, wciąż się chwiejąc spotykam sąsiadkę przed blokiem. Pomyśli sobie - o, ten pijak spod trójki wrócił do domu. I jeszcze prowadzi po alkoholu! Zamykam szybko drzwi od mieszkania i rozbieram się do naga. Faktycznie, wszystko mokre. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak spocony. Biorę długi prysznic i opadam na fotel. Jest trochę lepiej, serce już tak mocno nie wali, ale czuję olbrzymie pragnienie. Ponad pół dużej butelki wody połykam bardzo szybko, dosłownie w kilku łykach. Czuję, że zaczynam wracać do rzeczywistości, choć dzisiaj już nic poważnego nie zrobię... Tylko odpoczywam.

Kolejny podobny dzień przede mną mniej więcej za miesiąc. Będzie trudniejszy, chyba że jakoś się do niego przygotuję. Ale czy można się przygotować na każdą ewentualność? Niestety to dopiero początek, ale kto nie idzie do przodu, ten się cofa... A że głupi ma zawsze szczęście, to może jakoś się tam uda wszystko.

Poniżej chmury sprzed kilku dni.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Dobre i złe dni. O traumie dla wędrowców.

"Dobre i złe dni. O traumie dla wędrowców" - to książka, którą miałem ostatnio przyjemność przeczytać. Autor Tomasz Majchrzak opisuje w niej złożoność zachodzących w mózgu procesów, zniekształceń poznawczych a także zależność ich od czynników zewnętrznych - w tym przypadku trudnych przeżyć z okresu dzieciństwa. Na podstawie własnych doświadczeń analizuje krok po kroku metody i techniki pomocne w uporządkowaniu emocji, pisze o możliwościach neuroplastyczności mózgu oraz wpływie codziennych czynności na stan psychofizyczny całego praktycznie organizmu. 

Co zrobić, aby nie snuć czarnych scenariuszy a zacząć szukać konstruktywnych rozwiązań? Jakie strategie radzenia sobie ze stresem są najskuteczniejsze? Czy istnieje związek między neurobiologią a codziennymi czynnościami, takimi jak picie kawy?  Czy zachowania mrówek mogą być inspiracją dla człowieka poszukującego zmiany? To tylko niektóre z pytań, na które Autor udziela precyzyjnych odpowiedzi.

W kolejnych rozdziałach dowiadujemy się, jak prozaiczne sprawy i takie, na które często nie zwracamy uwagi w życiu codziennym, mogą być przyczyną wrogości do drugiego człowieka, okazją do budowania niezdrowych zależności oraz stawiania barier nie do pokonania. A także o tym, jak daleko może posunąć się osoba dążąca do zadania cierpienia, pragnąca poniżyć i upokorzyć. Nie są to łatwe rozdziały także dlatego, że pełne są emocjonalnego napięcia oraz osobistych wspomnień Autora.

Moim zdaniem książka zawiera także kilka minusów. Po pierwsze czasem można odnieść wrażenie, że jest napisana nieco chaotycznie, szczególnie na początku książki. Jednak im dalej się ją czyta, tym bardziej układa się ona w prawidłową konstrukcję, której poszczególne działy "zahaczają" o siebie. Po drugie czasem brakuje mi dodatkowych informacji, choć te bez problemu można znaleźć w internecie. Rozumiem, że zamieszczenie ich mogłoby spowodować wzrost ilości stron, z drugiej strony, czytam książkę jako zupełny laik więc możliwe że z tego powodu muszę sięgać po dodatkowe wyjaśnienia. Z kolejnej strony chciałbym, aby to Autor się wypowiedział n/t tych dodatkowych informacji, wtedy miałyby one jeszcze większą wartość. Po trzecie - nie jest to książka z typów "szybkie, łatwe i przyjemne". To trudna tematyka, która wymaga  uwagi i refleksji podczas czytania. Zdecydowanie nie jest to książka na dwa wieczory - co uważam za duży plus.

Podsumowanie.

Mimo pewnych mankamentów, "Dobre i złe dni" to lektura, która zostaje w pamięci na długo. Z pewnością docenią ją osoby zmagające się z trudnościami, szukające zrozumienia dla swoich emocji i sposobów radzenia sobie z nimi.  Książka może być również cenną wskazówką dla bliskich osób borykających się z traumą, pomagając im lepiej zrozumieć mechanizmy rządzące ludzką psychiką. "Dobre i złe dni" to  nie tylko poradnik, ale przede wszystkim autentyczne świadectwo siły ludzkiego ducha i  potencjału do zmian. Warto sięgnąć po tę książkę, by  zrozumieć, że  nawet w najciemniejszych chwilach  istnieje  droga do odzyskania równowagi i  znalezienia sensu  w życiu.  Mam nadzieję, że  to nie ostatnia książka Tomasza Majchrzaka, oraz że wkrótce  podzieli się z nami kolejnymi swoimi przemyśleniami.

Książkę można kupić m.in tu:

1) Lubimy czytać 

2) Empik

3) link do bloga Autora (nie bójcie się o coś zapytać, nie gryzie 😜). 

Książka jest również dostępna w postaci e-booka. Polecam najbardziej wersję papierową, ale kto co woli.

sobota, 2 sierpnia 2025

Podsumowanie tygodnia 407

Poniedziałek 

Mówienie do siebie "nie denerwuj się, nie przejmuj się tym" trochę mało pomaga. Chyba powinienem zacząć stosować jakieś techniki oddychania lub coś jeszcze. Myślę o tym. Czyli w pracy słabo.

Wieczorem odzywa się kumpel który pracuje na lotnisku. Miał wypadek. Zasłabł podczas kierowania pojazdem na płycie lotniska, po czym z impetem uderzył w ogrodzenie. Na szczęście nic poważnego się nie stało choć, jak się później okaże - skutki będzie odczuwać przez długi czas.

Wtorek

Środek dnia, służbowo jadę autem jedną z głównych ulic w mieście. Równolegle biegnie droga dla rowerów (ddr), po której porusza się gość elektryczną hulajnogą, na oko trochę młodszy ode mnie. Na liczniku mam niecałe 60 km/h i wcale go nie doganiam - co od razu zwróciło moją uwagę . Widzę, że ma trochę kłopotów ponieważ ddr jest tu nierówna (co chwilę zjazdy na posesje) i wykonana z kostki brukowej. Po mniej więcej kilometrze jazdy gość jest już dużo przede mną, a na światłach skręca w prawo (ja jadę na wprost). Nie wiem, ale mógł jechać około 80 km/h... (maksymalnie mógł jechać 20).

Środa

W sprawie mojej ostatniej kontroli cisza, co nie oznacza że to jej koniec. Doskonale wiem, że może pojawić się jak grom z jasnego nieba. 

Po pracy idę na basen. Jest dość brzydka pogoda, zatem licznik pokazuje 145 osób na obiekcie. Zwykle jest 80-90 o tej porze, no ale dodatkowo są wakacje. Mimo to, na sportowym basenie luz, większość jest na rekreacji.

Czwartek 

W pracy źle, a noc z sennymi dziurami. Oddechów wciąż nie ćwiczyłem. Włączam za to Spotify z czasowym wyłączeniem, ale i tak nie mogę zasnąć (możliwe że popołudniowa zielona herbata jest w tym "pomocna"). Koło północy otwieram okno na oścież bo czuję że mi gorąco. Potem słyszę rozmowy na parkingu pod blokiem. O 4.10 jedzie pociąg - chyba towarowy albo jakiś stary, bo jest bardzo głośny, a mieszkam tak ze cztery kilometry od torów (pomiędzy mną a torami jest dość duże osiedle które powinno tłumić dźwięk). W dodatku używa sygnałów ostrzegawczych, ciekawe dla kogo, żeby obudzić tych co mogą spać? 

Piątek

W wolnych chwilach podglądam samoloty w aplikacji do śledzenia ruchu lotniczego. Nad moją głową niestety nie lata ich zbyt wiele, bo zamiast w aplikację wolałbym patrzeć w niebo. To uspokaja bardziej. 

Po pracy wyjazd do dużego miasta, plan standardowy, natomiast jazda niekoniecznie.

Początek autostrady. Wielka interaktywna tablica informacyjna z napisem Roboty drogowe za 2 km. Po kilku chwilach kolejne duże tablice ostrzegawcze a także  mrugające żółte światła. I to takie mocno intensywne, aż trochę rażące po oczach. Plus dodatkowe informacje o tym, że niebawem lewy pas ruchu będzie zamknięty. 

Jadę spokojnie, ale widzę że po wjechaniu na autostradę ludzi ogarnął jakiś pęd do szybkości. Wyprzedzają jak gdyby nigdy nic nie zważając ani na tablice, ani na obowiązujące w tym miejscu ograniczenie prędkości do 90 km/h. Po chwili widzę dym z opon i gwałtowne hamowania oraz manewry obronne innych kierujących, do czego sam też zostałem zmuszony. Lewy pas się skończył, a jeszcze moment temu sporo aut gnało nim tak jak na złamanie karku. Całe szczęście, że jechałem w miarę powoli tzn jakieś 85 na godzinę, ale co się działo przede mną i za mną - było bardzo niebezpieczne. Po wyhamowaniu do zera emocje wciąż nie opadły, gdyż obserwowałem czy z tyłu nikt nie będzie taranował zaskoczony sytuacją i instynktownie szukałem drogi ucieczki. Na szczęście po chwili kierujący ruszyli, a ich pęd rozpoczął się na nowo.

Odreagowuję dopiero w restauracji z zachodem słońca o którym często tu wspominam: