poniedziałek, 25 lutego 2008

Wszystko i nic.

Za oknem wiosna przemyka tym szybciej, im bardziej "sprawny" kursant. Ciepło, cieplej. Otwarcie szyby nie stanowi już problemu. Jeździ się jakby lżej, płynniej, ogólnie fajniej. Zdecydowanie.

Mam nadzieję, że to już zupełny koniec tej okropnej zimy.

Tymczasem kolejny egzamin wewnętrzny za mną i za osobą, która go ... zdała czy nie ? Po kolei.
Rozpoczęliśmy od placu manewrowego, gdzie kursantka - wyraźnie zdenerwowana - wskazywała kolejno elementy w komorze silnikowej. Postanowiłem nie pytać o szczegóły, wiec szybko poszło. Światła sprawdzone także szybko, więc teraz łuk, wzniesienie i miasto. Tu pomyślałem sobie, że najciekawiej będzie właśnie teraz, gdy ruch na ulicach odczuwalnie wzrósł.

Miasto, gęsty ruch, wszędzie piesi. Ja czuję się znakomicie, wręcz fantastycznie. Osoba z boku trochę w odmiennym stanie - ale cóż. Zaparkowane pojazdy przy jezdni (i na niej) nie ułatwiają jazdy, w dodatku słońce trochę oślepia. Nie mnie, ponieważ mam okulary ... Po kolejnym przejeździe przez skrzyżowanie wyjmuję kartę egzaminu i wpisuję datę (gdyż wcześniej tego nie zrobiłem) a osoba prowadząca pojazd stara się podejrzeć cóż tam takiego maluję ... Niestety, to się nie udaje a stres wzrasta. Hmm, jednokierunkowe przejechane prawidłowo, linie ciągłe respektowane, rejony przejść obserwowane wręcz obsesyjnie ... i nie ma się do czego przyczepić. To bardzo dobrze. Przed nami manewr parkowania - więc do dzieła. Wybieram parking, który pęka od nadmiaru aut. Samo wjechanie pomiędzy nieprawidłowo zaparkowanymi to niezła sztuka. Wjechaliśmy no i teraz szukamy miejsca ... jakimś cudem jedno się znalazło - ale za to jakie ! Ktoś obok postawił auto krzywo, co zawęziło przestrzeń dla pojazdu obok. No - ale takie sytuacje w życiu się zdarzają. Decyzja: proszę zaparkować prostopadle przodem. Osobie obok, ze zdenerwowania zaczynają drżeć ręce. Wręcz po milimetrze wstawiamy auto w miejsce, które jest wąskie i trudno dostępne. Stres i emocje u osoby obok mnie chyba sięgają zenitu (na pewno w czasie jazdy to najtrudniejszy manewr). Udało się. Po kilkunastu sekundach auto jest zaparkowane. Wszystkie kryteria spełnione - udało się bez korekty. Lecz to nie koniec. Przecież stąd trzeba wyjechać. Wycofanie (w lewą stronę) wymaga użycia korekty. Całe szczęście, znów prędkość minimalna pomaga w opanowaniu sytuacji. Brawo. Co prawda kursantka wygląda na wyczerpaną, ale czy to ważne ? Teraz tylko zawrócenie i powrót w umówione miejsce.

W drodze powrotnej było widać rozluźnienie. Bo - cóż to za kłopot przejechać kilka ulic w porównaniu z jazdą po zatłoczonym centrum ? Z chęcią przyznaję, że należą się gratulacje dla osoby prowadzącej auto. Mimo tych wszystkich emocji, udało się nie popełnić błędu. A w ciągu 40 minut, o to bardzo łatwo. Egzamin pozytywny. Wiosna pomaga ... ;)

wtorek, 19 lutego 2008

Werdykt.

Dziś minęło równo 36 godzin jazd pani Władysławy. Jej losy śledzimy od samego początku (z małymi przerwami). Dziś prawdopodobnie ostatni wpis na jej temat. Dlaczego ostatni ? O tym na końcu, teraz opiszę jak wyglądała 35 i 36 godzina jazdy.

Początek
Jak zawsze najpierw włączyła światła a potem uruchomiła silnik (a tyle razy tłumaczyłem dlaczego powinno być odwrotnie). Dalej spytała: - Przy uruchamianiu trzeba sprzęgło ? - Tak - odparłem. Niestety, auto już uruchomiła (był na "luzie"). Zapomniała. Zmierzaliśmy w kierunku parkingu. Prędkość oscylująca w granicach 10-20 km/h irytowała wszystkich jadących z tyłu. Wyprzedzali gdzie tylko była okazja (niektórzy wyprzedzali nawet gdy nie było miejsca).
Gdy już dojechaliśmy na wielki i pusty parking, rozpoczęliśmy manewr parkowania prostopadle przodem. Udało się ustawić auto nie do końca prostopadle i - niestety - bez sygnalizowania. Użycie korekty pomogło ustawić prawidłowo auto, lecz brak kierunkowskazu nic już nie zrekompensuje. Początek zatem niezbyt udany.

Pomiędzy.
Po parkowaniu kilka skrzyżowań. Zasada, którą ustaliliśmy już na pierwszej godzinie: jeśli nie wydajemy żadnych pokleceń co do zmiany kierunku jazdy, należy jechać na wprost lub zgodnie z oznakowaniem. Ponad 30 godzin jednak powinno utrwalić tą zasadę. Powinno, ale ie utrwaliło. Dojeżdżając do skrzyżowania, na a którym trzeba zmienić pas z prawego na środkowy, by kontynuować jazdę na wprost, pozostaliśmy na tym do jazdy w prawo. Kiedy spytałem, dokąd jedziemy zatrzymaliśmy się blokując nieco przejazd. Zmiana pasa przez ciągłą linię ? Dla niej to pestka. Bez sygnalizowania - bo i po co ? Przecież każdy wie, że eL-ka jedzie na wprost !
Dojeżdżając do następnego skrzyżowania mamy pojechać w lewo. Ustąpić trzeba akurat pojazdom z prawej strony. Pani Władzia tym razem włączyła kierunkowskaz, nagle jednak stanęliśmy - pomimo pustej drogi z prawej strony. - Gdzie my mamy pojechać ? - padło pytanie. - W lewo - odparłem w duchu wzdychając.
Będąc na placu manewrowym poprawnie wykonała sprawdzenie stanu technicznego. W zasadzie nie było czego się przyczepić. Natomiast na tzw łuku nie udało się poprawnie przejechać ani razu. Albo było zatrzymanie, ale przejechanie pachołka, albo wyjechanie kilku metrów za pas ruchu. Klęska kompletna.

Koniec. Werdykt wydany.
Wracając do ośrodka, przy skręcie (na wzniesieniu) w lewo, przejechaliśmy skrzyżowanie i zatrzymaliśmy pojazd właściwie jakieś 5-6 metrów za skrzyżowaniem. Kto mógł, omija ł z prawej strony, ale już autobus się nie zmieścił. No trudno - poprosiłem o jazdę na wprost, niestety auto "zgasło" a za nami powstał sporo korek. Aby nie blokować, zjechałem ze środka. Dalej już tylko to co poprzednio: prędkość maksymalnie 20 km/h - brak dynamiki jazdy, najeżdżanie na krawężniki i ciągłe linie, obszary wyłączone z ruchu itp itd ...
Ta osoba nie nadaje się do kierowania pojazdami. Takie jest moje zdanie. Poczynione postępy są raczej małe (żeby nie powiedzieć inaczej) i nic nie rokuje poprawy. Uzyskanie dokumentu prawa jazdy przez osobę prowadzącą auto w ten sposób zagrażałoby nie tylko jej, ale także (a może przede wszystkim) pozostałym uczestnikom ruchu.
Brak predyspozycji, zdolności manualnych, wyobraźni.

Nie znaczy to, że osoba zakończy kurs. To zależy już nie ode mnie. Dalsze decyzje w sprawie podejmuje kto inny (i to się nie zmieni dopóki OSK zależy na zyskach a nie jakości), a ewentualne jazdy chyba będzie prowadził kto inny.

piątek, 15 lutego 2008

Początki są ...

Nie cierpię początkowych godzin, kiedy to przychodzi osoba i nie wiadomo czego się spodziewać należy. Każdy ma inny temperament, współpraca przez 30 godzin może układać się różnie. Od wspaniałej, po beznadziejną.

Dziś właśnie po dwóch godzinach pierwszych jazd, gardło nieco odmawiało posłuszeństwa, na szczęście okazało się iż nowi kursanci są skorzy do dobrej współpracy. Z małą pomocą wyjechali na miasto. Na miasto na pierwszej godzinie ? Tak, a czemu nie ? Przy w miarę poprawnej technice jazdy nie ma co kręcić po placu manewrowym, tylko trzeba popchnąć kursanta na miasto. Oczywiście nie w centrum, gdzie pogubiłby się szybko, lecz w miejsca gdzie istnieje praktyczna możliwość ćwiczenia jazdy po skrzyżowaniach, hamowania, ruszania, obserwacji rejonów przejść dla pieszych i wiele wiele innych. Jeśli nie na plac, to może poza miasto ? Nie, nie, nie. To tylko strata godzin, na "trasę" przyjdzie czas, gdy będzie można w miarę bezpiecznie prowadzić pojazd z prędkościami dopuszczalnymi.
Tak więc, pierwsza godzina, a ja wyruszam do miasta. Oczywiście nie zawsze spod ośrodka (centrum miasta), lecz sam prowadzę auto na szeroką drogę osiedlową. Naturalnie, taka osoba czasem gdzieś spowolni ruch, czasem zastanowi się chwilę zanim podejmie decyzję - ale czy na bocznej drodze ma to aż tak wielkie znaczenie ? Zawalidroga ? Na pewno nie. Na większości dróg jest strefa zamieszkania (max 20 km/h) lub strefa ograniczonej prędkości (do 30 km/h).

Nie brakuje głosów iż pierwsze kontakty z autem przyszli kierujący powinni jednak spędzać na wyłączonym z ruchu terenie. Tylko po co ?

A plac manewrowy w początkowych godzinach wg mnie istnieje tylko po to, by nauczyć odpowiedniej techniki pracy rąk. Ruszanie na wzniesieniu traktuję "po macoszemu" w pierwszych godzinach, a użycie hamulca awaryjnego to temat na późniejsze godziny. Za to płynność jazdy (brak szarpnięć, pełne dociskanie sprzęgła), dynamika ruszenia (skrzyżowania), posługiwanie się urządzeniami (kierunkowskazy) i technika hamowania (bardzo ważne !) to coś, co ćwiczmy od samego początku (miasto naturalnie). Nadmiar informacji nie jest tu wskazany, dlatego czasem drobne błędy uchodzą na sucho.

I tak sobie dziś jadąc wpadliśmy w zator, który rzadko zdarza się w tym miejscu. Sądziłem, że pewnie jakiś wypadek, choć skrzyżowanie przed którym w sporej odległości staliśmy jest raczej bezpiecznie skonstruowane. Dojeżdżając powoli zauważyłem, że na nim (skrzyżowanie) stoi pojazd egzaminacyjny z włączonymi światłami awaryjnymi. Stał tam już od pewnego czasu, co mnie trochę zdziwiło, gdyż powodował całkiem spore utrudnienie. W końcu widać było egzaminatora przesiadającego się na miejsce kierowcy, a zator powoli zaczął topnieć.
Ktoś nie zdał, w sumie przejazd przez to miejsce jest banalnie prosty, bowiem organizator ruchu zapewnił bezkolizyjny zjazd ze skrzyżowania. Może właśnie dlatego ? No, ale za błędy trzeba ponosić odpowiedzialność.

W każdym razie i ja i kursant po pierwszych godzinach żyjemy i walczymy dalej. Na każdej godzinie jest trudniej, a później już tylko egzamin ...

wtorek, 12 lutego 2008

Coraz lepiej.

Jeden z ostatnich dni pracy, to przekrój możliwości i fantazji kursantów.

Dzień zaczął się od ciężkich dwóch godzin, gdzie osoba miała problemy z opanowaniem placu manewrowego. No cóż - zdarza się. Tyle że jest jeden problem. Wyjeżdżone 28 godzin. Z miastem jest podobnie.
Tekst, który zapamiętam na długo był fantastyczny. Stały pojazdy po LEWEJ stronie drogi, a osoba jadąca pyta- Czy ich także trzeba omijać ? - A jak Pani chce to zrobić ? - odparłem po dłuższej chwili.
Na koniec jazdy, stwierdziła, że jeszcze 5 godzin i idzie na egzamin. Tu nieco się zdziwiłem, bo jeśli po 5 godzinach się nauczy, to byłby cud ... Jej wybór, wg mnie, potrzeba jeszcze 20-25 godzin ...

Następna osoba, choć ma na koncie 14 godzin, uruchomiła auto bez sprzęgła. Trochę mnie to zirytowało, bo jak można nie pamiętać o tak ważnej sprawie ? W czasie jazdy spytałem jakie znaki minęliśmy - dwa razy nie wiedziała. W końcu pojechałem na miejsce, gdzie musi patrzeć na znaki (a przynajmniej brak ich obserwacji nie ujdzie na sucho). Efekt - próba wjechania (moja interwencja) na drogę oznaczoną zakazem wjazdu (B2), wcześniej zignorowanie znaku nakaz jazdy w lewo za znakiem (C4). Tu już miałem dość. Ostry komentarz i ponowny przejazd tą samą ulicą. Dalej już tylko powolny przejazdy przez osiedlowe uliczki z nauką patrzenia na znaki.

Był środek dnia, na szczęście im bliżej końca, tym lepsi kandydaci na kierowcę.
Przy końcu kursant, który mając 10 godzin jeździł bardzo dobrze. Poprawić należało tylko parkowanie w bardzo ciasnych miejscach, technikę hamowania. Byłem ciekaw, czy zaliczy test obserwacji znaków poziomych (wjazd do obiektu poprzedzony ciągłą linią). Niestety, dwa razy przejechał bez zatrzymania. trzeba ćwiczyć, ale droga do sukcesu jest znacznie łatwiejsza niż mają przed sobą osoby powyżej.

wtorek, 5 lutego 2008

Coraz szybciej.

Do ośrodka przychodzi dwóch młodych mężczyzn. Potencjalni klienci wypytują o różne sprawy dotyczące kursu na kategorię "B", lecz nagle jeden z nich podnosząc głos (podkreślając jednocześnie jakie to ważne) pyta: - A ile to potrwa ? Tu pada odpowiedź, na którą panowie reagują krzywiąc minę na twarzy. Szybko, szybciej. Bo inaczej zostaniemy w tyle. Następne pytanie: - Kiedy można zacząć jazdę ? Pani z biura obsługi tłumaczy, jaka jest kolejność (badanie lekarskie, zapis na kurs, wykłady, jazda), a to wyraźnie niepokoi odwiedzających ośrodek. Termin dwutygodniowy pewnie by ich usatysfakcjonował.

To sytuacja, jaką można zaobserwować niemal codziennie. Zaczyna się od tego, że osoba bez nawet badania lekarskiego już chce rozpoczynać jazdę. Gdy się tłumaczy, że najpierw lekarz, potem zapis na kurs a następnie wykłady (tak ! jest takie coś jak wykłady !) w liczbie 30 godzin, mają pretensje jakby to było na złość zrobione. Każda jednostka lekcyjna trwa 45 minut, w tym zajęcia z udzielania pomocy przedlekarskiej. Wszystkie lekcje należy zaliczyć podpisując listę obecności i kartę przeprowadzonych zajęć.

Na ostatnich wykładach kursanci mają prawo umówić się na pierwszą jazdę (po zdaniu egzaminu wewnętrznego). Na początku maksymalnie dwie godziny dziennie, potem po 3. Oczywiście są też tacy, co jeździliby po cztery i więcej godzin na dzień. Normalnie zgroza. W czasie (konkretnej) jazdy najdalej po dwóch godzinach mówi się już jak do flaka. Popełnia on wtedy sporo błędów i nie analizuje w dość szybkim czasie tego co dzieje się na drodze.
Jaki zatem sens ma jazda ponad trzy-godzinna ? Chyba tylko taki, by jak najszybciej skończyć kurs (choć może wtedy lepiej nie zaczynać go w ogóle?).

Na koniec informacja na temat pewnej kursantki, której losy śledzimy od samego początku.
Pani Władzia (bo o niej tu mowa) zrobiła spory krok do przodu z placem manewrowym. W końcu się udało. Na 10 razy 7 udaje się bez mojej pomocy. Ba, nawet wie co robić gdy coś idzie (jedzie xD) nie po jej myśli. Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że z resztą (miasto/manewry parkowania) pójdzie podobnie ...
Ja nie zamierzam się poddawać, ona także - musi się udać ?

sobota, 2 lutego 2008

Kontrolnie kontrolny.

Od pewnego czasu, zgłasza się coraz większa grupa ludzi którzy utracili dokument prawa jazdy w wyniku dojścia (dojechania ?) do 24 punktów, lub np za jazdę w stanie nietrzeźwości. W przypadku, gdy dokument został zatrzymany na okres powyżej jednego roku, kierujący aby odzyskać uprawnienia podchodzi do egzaminu kontrolnego. Nie wyróżnia się on niczym szczególnym, ale jakby nie było, zdać nie jest tak prosto. A więc, by przypomnieć sobie plac (bo przecież wszystko inne jest opanowane "perfekcyjnie") osoba podchodząca do egzaminu najczęściej wykupuje dwie dodatkowe godziny w dniu egzaminu. A jak to wygląda ?

Przy pierwszym zadaniu (sprawdzeniu stanu technicznego) raczej nie ma pomyłek, gdyż każdy już wie gdzie się sprawdza olej a gdzie jest płyn hamulcowy. Przy omawianiu świateł już słyszymy pierwsze zdrobnienia typu: kierunki, długie, postojówki (sic !). Naturalnie takie nazewnictwo nie jest mile widziane na egzaminie. O podświetleniu tablicy rejestracyjnej nie pamięta nikt. I oczywiście te spojrzenia, gdy tłumaczę ... Gdy już to się uda przejść, czas na jazdę po placu manewrowym, ale najpierw zajęcie miejsca za kierownicą. Tu mało kto wie, że należy sprawdzić ustawienie oparcia i zagłówka. O sprawdzeniu zamknięcia drzwi nikt nie słyszał, bo i po co ?

Wjeżdżamy na łuk, który wychodzi całkiem nieźle. W końcu, przez ostatni okres jeździło się slalomem pomiędzy dziurami, wciskając w luki między pojazdami etc. Ruszanie na wzniesieniu to pestka.

Teraz miasto. Typowy obraz wygląda tak: kursant kieruje jedną ręką, a druga czeka w pogotowiu do wykonania innych czynności ! Byle tylko nie kierować. Na kolanie, na dźwigni zmiany biegów, na podłokietniku ... wszędzie tylko nie na kierownicy. Jeśli jesteśmy już przy technice jazdy: dynamika wręcz rewelacyjna. Zmiana pasa ruchu, przejazd przez ruchliwe skrzyżowanie w szczycie ? Żaden problem. Niestety, czasem decyzje są zbyt odważne i wręcz ocierają się o wymuszenie pierwszeństwa. Nie jest to nagminny problem, ale zdarza się.

Przy parkowaniu prawie dobrze. Dlaczego prawie ? Ponieważ zabrakło kierunkowskazu. W ogóle, kierowcy, którzy kiedyś zdobyli uprawnienia byli uczeni wg innej szkoły. Nie tak jak dziś, kiedy to używanie kierunkowskazów ma niebagatelne znaczenie. Na skrzyżowaniach jest ok (czasem zbyt późno są włączane), ale już przy omijaniu: - Ale po co kierunkowskaz używać ? pada pytanie ... A jak już stoimy przed skrzyżowaniem z zamiarem skrętu, to wtedy mało kto stoi z włączonym kierunkowskazem. Bo i po co ?

Linie ciągłe. Są ? Nie, ich nie ma. Osoba mająca wcześniej prawo jazdy kompletnie nie liczy się z oznakowaniem poziomym. Dotyczy to także przejść dla pieszych. Pieszy = wróg. Widząc go zbliżającego się do przejścia, trzeba natychmiast przyspieszyć, a nuż zdecyduje się wejść ! A wtedy to już trzeba (niestety) hamować. Przecież to strata 5 sekund ! Takie myślenie dominuje. Masakra. Przed sygnalizacją świetlną jest identycznie. Wyświetlenie się sygnału żółtego działa jak czerwony kolor na byka. Jak najszybciej przemknąć przez skrzyżowanie. Zero reakcji hamowania. Szok ? Zapewne. Powszechność przejazdów na tzw późnym żółtym jest nagminna. W efekcie sporo tych aut wjeżdża na skrzyżowania przy czerwonym świetle, a ignorowanie sygnałów świetlnych jest zjawiskiem powodującym wypadki/kolizje.


I co z tego ? Nic, ponieważ tylko sieroty i niedorajdy jeżdżą 50 km/h w mieście. Osoba przez egzaminem kontrolnym włącza czwarty bieg i próbuje jechać 70-80 km/h. Bo tak jeździła do tej pory, a przyzwyczajeń trudno się oduczyć w ciągu dwóch godzin. Mnóstwo informacji co do jazdy tłoczą się jedna obok drugiej, świadomość mającego nastąpić egzaminu podkręca dodatkowo zdenerwowanie ... Nie jest dobrze. Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, ale jak to zwykle bywa - jakoś to będzie ...

Praca z takimi osobami, jest szczególnie stresująca. Niektóre manewry próbują wykonywać bardzo szybko nie dając czasu na wykonanie poprawki przeze mnie. Przyzwyczajenia, które przywarły do takiego kierującego bardzo ciężko zwalczyć, tym bardziej tuż przed egzaminem w ciągu dwóch, trzech godzin. Oczywiście, nikt nikogo nie zmusza, więc to egzaminator zweryfikuje poczynania osoby zdającej ... a do mnie taka osoba trafia po raz kolejny ...