Blog istnieje od 22 sierpnia 2007 roku. Nie sądziłem, że to aż tak szybko zleciało! W pierwszym wpisie pojawia się kursant, któremu towarzyszę w egzaminie wewnętrznym i to jest motor napędowy na początku działalności blogowej.
Od tego czasu pojawiło się 666 wpisów, a komentarzy jest ponad 6800! Łączna ilość wyświetleń bloga przekracza już 176 tysięcy.
Nawet nie wiem, kiedy minął ten czas, ale nadal pamiętam redagowanie pierwszych wpisów, które dziś miałyby nieco inny kształt i smak. Trochę dziwnie mi się czyta te stare wpisy, ale taki ich klimat :) Niczego nie poprawiam i nie edytuję, no chyba że gdzieś zginęły obrazki.
Przez te siedem lat, wiele się zmieniło. Przede wszystkim moje doświadczenie w pracy, wypracowane metody nauczania oraz spojrzenie na to zupełnie z boku - z dużym dystansem, asertywnością i spokojem. Także styl pisania oraz tematyka uległy zmianie. Pisanie nadal sprawia mi mnóstwo radości, możliwości uzewnętrznienia niektórych emocji i odczuć, które bombardują mnie codziennie. To bardzo miłe uczucie, życzę każdemu takiej satysfakcji z pracy :) Świetnie, że jest takie miejsce, gdzie można to opisać...
Ciekawe, kiedy pojawi się tysięczna blotka?... :)
PS. a w tym momencie jest równo 15.00, automat publikuje wpis, który przygotowałem kilka dni temu, a ja z grupą przyjaciół oglądamy u mnie film (Whiplash), oraz - mam nadzieję świetnie się przy tym czujemy, bawimy i relaksujemy. Dobór smaków, zapachów i muzyki nie jest przypadkowy :) Łącznie ze mną jest 4 lub 5 osób, rzadko kiedy goszczę u siebie aż tyle osób - musiałem szukam identycznych talerzy, sztućców i szklanek - a nie jest to wcale takie łatwe! Ale to na szczęście tylko nic nie warte przedmioty - nigdy nie zwracałem na nie uwagi, mam nadzieję że gościom nie będzie to zbyt przeszkadzać :))
sobota, 28 lutego 2015
czwartek, 26 lutego 2015
Happy day :)
Koniec lutego zbiega się z kilkoma nowymi informacjami. Po pierwsze - i chyba najistotniejsze - podczas zebrania w pracy dowiaduję się o średnio miłych nowinach dotyczących m.in. organizacji pracy. Nowe zasady pracy (nazwijmy to może w ten sposób) wprawiły mnie w osłupienie, zupełnie "zbijając z tropu". W ogóle się tego nie spodziewałem, przez dwa-trzy dni trudno było o tym nie myśleć, tyle szczęścia że zebranie odbyło się w piątek, więc jakoś to przeszło.
Fakt, że pomogła mi bardzo rozmowa z pewną osobą (X), która w sposób rzeczowy i konkretny wyprostowała moje niby-plany co do dalszego postępowania w tej sprawie. Dzięki tej rozmowie sporo zrozumiałem (dziwne, że moja pusta głowa to przyjęła :P), a cała sytuacja już mnie tak nie przerastała. Ba, po wewnętrznych "za i przeciw", oraz rozmowie z najbliższymi (nielicznymi) - tylko się utwierdziłem że X miała rację w 100%. A nawet więcej. Jeśli X jakimś cudem to przeczyta - dziękuję raz jeszcze, bardzo mi to pomogło w tej trudnej sytuacji.
Inną nowiną jest konieczność wymiany przekładni kierowniczej w moim Swifcie. Stuki, które zaobserwowałem (a raczej usłyszałem) jakiś czas temu, nasilały się coraz bardziej, zostały poddane serwisowej diagnozie - podczas jednej z ostatnich wizyt w ASO. Efekt - w najbliższy wtorek wybieram się do serwisu celem wymiany tego elementu - będzie to zaliczone do napraw gwarancyjnych.
Na koniec pochwalę się lutowymi kalendarzami - samolotowym i tym komisyjnym. Oba piękne, oba prezenty, do obu buzia sama mi się uśmiecha! A poza tym, w głowie mam mnóstwo różnych pomysłów i planów - które jeśli uda mi się zrealizować będą kolejnym kwiatkiem szczęścia, zadowolenia i na pewno pomogą mi rozwijać się dalej - oczywiście mówię o kwestii zawodowej - a nie prywatnej :)) I wtedy żadne niesłuszne "zebranie" mi niestraszne :))
Fakt, że pomogła mi bardzo rozmowa z pewną osobą (X), która w sposób rzeczowy i konkretny wyprostowała moje niby-plany co do dalszego postępowania w tej sprawie. Dzięki tej rozmowie sporo zrozumiałem (dziwne, że moja pusta głowa to przyjęła :P), a cała sytuacja już mnie tak nie przerastała. Ba, po wewnętrznych "za i przeciw", oraz rozmowie z najbliższymi (nielicznymi) - tylko się utwierdziłem że X miała rację w 100%. A nawet więcej. Jeśli X jakimś cudem to przeczyta - dziękuję raz jeszcze, bardzo mi to pomogło w tej trudnej sytuacji.
Inną nowiną jest konieczność wymiany przekładni kierowniczej w moim Swifcie. Stuki, które zaobserwowałem (a raczej usłyszałem) jakiś czas temu, nasilały się coraz bardziej, zostały poddane serwisowej diagnozie - podczas jednej z ostatnich wizyt w ASO. Efekt - w najbliższy wtorek wybieram się do serwisu celem wymiany tego elementu - będzie to zaliczone do napraw gwarancyjnych.
Na koniec pochwalę się lutowymi kalendarzami - samolotowym i tym komisyjnym. Oba piękne, oba prezenty, do obu buzia sama mi się uśmiecha! A poza tym, w głowie mam mnóstwo różnych pomysłów i planów - które jeśli uda mi się zrealizować będą kolejnym kwiatkiem szczęścia, zadowolenia i na pewno pomogą mi rozwijać się dalej - oczywiście mówię o kwestii zawodowej - a nie prywatnej :)) I wtedy żadne niesłuszne "zebranie" mi niestraszne :))
wtorek, 24 lutego 2015
Z zimą w roli głównej
Kiedy sypnęło trochę śniegiem, postanowiłem wykorzystać to w pierwszej kolejności. Nie ważny był wtedy główny program zadań dla poszczególnych kursantów, a ważniejsze były próby hamowania, ruszania i skręcania na śliskiej nawierzchni sporego parkingu na jednym z osiedli.
Najpierw hamowanie. Nawierzchnia jest pokryta śniegiem, pod spodem lód. Przy około 30 km/h wydaję polecenie hamowania awaryjnego - kursanci dziwią się, że pomimo bardzo mocnego wciskania hamulca droga hamowania jest aż tak długa. Uaktywnienie ABS-u niektórych kursantów zaskakuje, są tacy którzy w momencie usłyszenia "terkotania" puszczają hamulec! O matko i córko! Ćwiczymy, czas nieubłaganie ucieka, ale na pewno zaprocentuje to w przyszłości.
Teraz czas na ruszanie na próbę szybszego ruszenia. Z włączonymi domyślnie systemami wspomagania jazdy jest to łatwe, wręcz banalne. W sumie każdy potrafi wcisnąć gaz i ... to wszystko. Ale gdy wyłączamy m.in. ASR, ruszenie na lodzie okazuje się nie lada sztuką. Kursanci kręcą głową z powodu zdumienia i nabierają ochoty na dalsze ćwiczenia, które w sumie zajmują nawet ponad 40 minut.
A na koniec kwestie związane z ogumieniem - tak ważnym w tym okresie, oraz z ogrzewaniem/przewietrzaniem. Może to wydaje się banalne dla czytelników, ale sporo osób nie potrafi... otworzyć szyby w aucie za pomocą guziczka elektrycznych szyb, a co dopiero ustawić/zwiększyć nadmuch ciepłego powietrza na szyby!
To był dzień bez parkowania i ćwiczenia lewoskrętów - to był dzień z zimą w roli głównej :)
Najpierw hamowanie. Nawierzchnia jest pokryta śniegiem, pod spodem lód. Przy około 30 km/h wydaję polecenie hamowania awaryjnego - kursanci dziwią się, że pomimo bardzo mocnego wciskania hamulca droga hamowania jest aż tak długa. Uaktywnienie ABS-u niektórych kursantów zaskakuje, są tacy którzy w momencie usłyszenia "terkotania" puszczają hamulec! O matko i córko! Ćwiczymy, czas nieubłaganie ucieka, ale na pewno zaprocentuje to w przyszłości.
Teraz czas na ruszanie na próbę szybszego ruszenia. Z włączonymi domyślnie systemami wspomagania jazdy jest to łatwe, wręcz banalne. W sumie każdy potrafi wcisnąć gaz i ... to wszystko. Ale gdy wyłączamy m.in. ASR, ruszenie na lodzie okazuje się nie lada sztuką. Kursanci kręcą głową z powodu zdumienia i nabierają ochoty na dalsze ćwiczenia, które w sumie zajmują nawet ponad 40 minut.
A na koniec kwestie związane z ogumieniem - tak ważnym w tym okresie, oraz z ogrzewaniem/przewietrzaniem. Może to wydaje się banalne dla czytelników, ale sporo osób nie potrafi... otworzyć szyby w aucie za pomocą guziczka elektrycznych szyb, a co dopiero ustawić/zwiększyć nadmuch ciepłego powietrza na szyby!
To był dzień bez parkowania i ćwiczenia lewoskrętów - to był dzień z zimą w roli głównej :)
sobota, 21 lutego 2015
Kazimierz Dolny
Kolejny wyjazd do Kazimierza Dolnego, z cyklu przyjemne z pożytecznym. Dziś mniej tekstu, a więcej zdjęć :) Miasteczko przywitało nas sporym zachmurzeniem i podmuchami wiatru.
Prawie puste centrum, pomimo tego że akurat trwa jakaś "zimowa" impreza promująca Kazimierz. Nie zaobserwowałem zwiększonej ilości ludzi, kursantka zaparkowała wzorowo :)
Wizyta w miejscu, gdzie podają najlepszą gorącą czekoladę. Od momentu pierwszej wizyty TAM, nie wyobrażam sobie by nie pójść na czekoladę okazji pobytu w miasteczku. To niesamowity i fantastyczny smak, który wart jest każdych pieniędzy :) A jeszcze gdy na stole zagościły tulipany, wiedziałem że to będzie TEN stolik (na innych były jakieś krokusy, czy cokolwiek innego - mało atrakcyjnego) :))
Kupno kartek, a przy okazji odkrywamy kolejne fajne miejsca z kartkami pięknymi i niedrogimi, a także z motywami ludowymi. Były przepiękne, zostawiłem je sobie na kolejny raz w Kazimierzu! I nigdy więcej kupowania kartek w straganach!
Jedna z ozdób w kawiarni :) Tylko lampki przywoływały u mnie skojarzenia świąteczne, ale co tam lampki...
W międzyczasie, na zewnątrz pojawiło się uśmiechnięte słońce, nawet kot postanowił to wykorzystać :) Niektórzy wybrali stoliki zewnętrzne - w środku był już komplet.
Po nasyceniu się genialną czekoladą, wypisaniu kartek (trochę było przy tym śmiechu) i zrobieniu mnóstwa zdjęć, czas na spacer w stronę Janowca. Po drodze kamieniołomy i ...chmury - tak uwielbiane przez niektórych :)
Ruiny tzw. Albrechtówki, niedaleko ścieżki spacerowe, punkty widokowe, Wisła i piękne lasy z bluszczem w roli głównej. Na szczęście obyło się bez psów. Piękny zachód słońca który nie udało mi się sfotografować.
Po pysznym obiedzie w naleśnikarni, czas na powrót. Oczywiście już po zmroku, więc zdobywamy kolejne doświadczenia. Wniosek - oświetlenie ksenonowe "daje" po oczach, ale za to jakie ma efekty!
Podsumowanie - bardzo miły i udany wyjazd, zamiast biegania i basenu otrzymałem solidną porcję spaceru i trochę promieni słonecznych w miejscu magicznym... i bardzo przyjemnym! Wniosek - to na pewno nie koniec! :)
piątek, 20 lutego 2015
Traktorzysta
Początek peselu: 65
Płeć: mężczyzna
Cechy szczególne - wiecznie uśmiechnięty, optymista, mówi tak dużo jak kobiety
A prócz tego ma jeszcze coś szczególnego - jest rolnikiem-amatorem i nie mogę oduczyć go jazdy autem identycznie jak ciągnikiem. Biegi zmienia tak, że to cud że lewarek nadal jest na swoim miejscu, dźwignia kierunkowskazów także przeszła już swoje, a jak hamuje to rzadko kiedy jest to płynne i łagodne zwalnianie. Nie mam pojęcia jak jeszcze mam mu to wytłumaczyć, choć już nie wiem czy tu o tłumaczenie chodzi.
Szkoda mi go, bo to porządny chłopina, a jak na razie nie ma szans na zdanie egzaminu (kończy już kurs). Chyba rozumie co do niego mówię, zdaje się także przytakiwać, nie kłóci się i - chyba - stara się jeździć lepiej. Ale ja jakoś nie widzę efektów...
Płeć: mężczyzna
Cechy szczególne - wiecznie uśmiechnięty, optymista, mówi tak dużo jak kobiety
A prócz tego ma jeszcze coś szczególnego - jest rolnikiem-amatorem i nie mogę oduczyć go jazdy autem identycznie jak ciągnikiem. Biegi zmienia tak, że to cud że lewarek nadal jest na swoim miejscu, dźwignia kierunkowskazów także przeszła już swoje, a jak hamuje to rzadko kiedy jest to płynne i łagodne zwalnianie. Nie mam pojęcia jak jeszcze mam mu to wytłumaczyć, choć już nie wiem czy tu o tłumaczenie chodzi.
Szkoda mi go, bo to porządny chłopina, a jak na razie nie ma szans na zdanie egzaminu (kończy już kurs). Chyba rozumie co do niego mówię, zdaje się także przytakiwać, nie kłóci się i - chyba - stara się jeździć lepiej. Ale ja jakoś nie widzę efektów...
Co Ty tutaj robisz?
Podczas ostatniego pobytu w Kazimierzu Dolnym |
Niedosłyszący porozumiewa się za pomocą języka migowego - (oczywiście nie ze mną, bo ja takiego języka nie znam), a wiem to, ponieważ na pierwsze zajęcia teoretyczne przyszedł z bratem, który na bieżąco tłumaczył mu to co akurat było na wykładach. Ale tylko na pierwszych, potem był już sam. No i po którymś z wykładów, kątem oka widzę, jak owy mężczyzna w średnio-młodym wieku zbliża się do mnie i już wiem - zechce o coś zapytać a ja przecież się z nim nie dogadam! Ciśnienie i puls mi gwałtownie wzrasta, facet porusza jedynie ustami i coś gestykuluje a ja go kompletnie nie rozumiem! Czuję się zażenowany. W końcu pisze mi na kartce pytanie które chciał zadać, a ja tłumaczę rysując odpowiedź na tablicy. Ufff, zrozumiał, podał rękę na pożegnanie, uśmiechnął się i wyszedł. A ja nadal zawstydzony i zażenowany sytuacją. Od tamtej pory modlę się, by nie podszedł do mnie po wykładach i nie pytał o nic. Wiem że to głupie, powinienem mieć więcej odwagi i "wyjść bardziej na przeciw niego". Myślę o tym. Ciągle.
Tymczasem drugi mężczyzna siada bardzo blisko tablicy, na której wyświetlam slajdy z prezentacjami kolejnych tematów. Kilka dni temu wziął krzesło, przybliżył się i usiadł jakieś 2-3 metry przed tablicą, która ma co najmniej 2 m kwadratowe powierzchni! Wszyscy inni zajmują miejsca przy stolikach, jego zachowanie było bardzo nietypowe! Pomijając fakt, że nie dał mi swobody poruszania się przy tablicy, wywołał na sali litościwe uśmieszki i niedowierzanie typu: co on tu robi?!
No właśnie, nie wiem co on tu robi...? Zadaje mądre pytania, nosi wielkie okulary i, jak się zdążyłem zorientować - bo człowiek jest bardzo otwarty - ma duże poczucie humoru. Choć z drugiej strony, co mnie to obchodzi co oni obaj tu robią? Tak, to jest kurs na prawo jazdy a nie kurs na gospodynię domową - ale co mi do tego? Obaj nawzajem się nie znają, ale łączy ich jedno - chcą mieć prawo jazdy...
Zauroczyła mnie ta pszczoła - w jednej z galerii w KD - :)) |
Swoją drogą, może to taki znak czasu? Może w dobie niżu demograficznego i permanentnego braku klientów, nadszedł czas na obniżenie wymogów? Może wzrok i słuch nie są już tak wymagającymi elementami, a w imię tolerancji i nie utrudniania życia poszkodowanym przez los, faktycznie lepiej nie utrudniać im dodatkowo życia? A... może to tylko pytania retoryczne?
Nie mam pojęcia, nie muszę wiedzieć, trzeba tylko robić swoje :))
A już w sobotę kolejny wyjazd do większego miasteczka, a potem piękne słońce będzie znów świeciło nad Kazimierzem Dolnym! I wyjście na najlepszą gorącą czekoladę jaką jadłem w życiu!!! O innych atrakcjach nie będę wspominał w tym wpisie ;-)
środa, 18 lutego 2015
Usterka
Jedno ze skrzyżowań w mieście ma trochę kapryśną sygnalizację świetlną. Stosunkowo często włącza się tam sygnał żółty pulsujący, który powoduje całkiem spory chaos. Kierowcy, którzy przyzwyczaili się do jazdy z włączoną (i działającą) sygnalizacją, nagle dostają małpiego rozumu. Oczywiście, jeśli nie sygnalizacja - to pozostają znaki (zgodnie z hierarchią znaków i sygnałów), więc wystarczy się do niech dostosować i byłoby ok.
No dobrze, pewnym istotnym utrudnieniem, jest dość spory ruch występujący w tym miejscu. Ale z drugiej strony - spory ruch w takiej małej mieścinie?! Nie, to nie jest spory ruch. Może on wprawić w kłopoty kursanta, ale nie kierowcę mającego już choć kilka miesięcy prawo jazdy.
Zaobserwowałem dziwną prawidłowość: ci, którzy mają drogę z pierwszeństwem (znak D1) dojeżdżając do skrzyżowania hamują, a ci z podporządkowanej wyjeżdżają zdecydowanie śmielej. Jednak, na czteropasowej (a nie "czteropasmowej"!!) drodze czasem się znajdzie kierowca, który mając znak D1 porusza się całkiem żwawo i wtedy dochodzi do zdarzeń.
Dziś jednak, sama sygnalizacja spłatała kolejnego figla - podczas nadawania sygnału żółtego pulsacyjnego, wyświetlała również pulsacyjnie - zielony :))
Dojeżdżamy do tego miejsca, a kursantka: o Boże, i co teraz?!? (z przerażeniem)... ale wydaje mi się że ona nie zauważyła żadnego błędu, a jedynie przestraszyła się tym, że nigdy nie widziała czegoś podobnego :)
z rejestratora |
No dobrze, pewnym istotnym utrudnieniem, jest dość spory ruch występujący w tym miejscu. Ale z drugiej strony - spory ruch w takiej małej mieścinie?! Nie, to nie jest spory ruch. Może on wprawić w kłopoty kursanta, ale nie kierowcę mającego już choć kilka miesięcy prawo jazdy.
Znak informacyjny D1 |
z rejestratora |
poniedziałek, 16 lutego 2015
Baletnica
7 i 8 godzina z rzędu. Niby nie wiele, a ja zmęczony jakbym pracował na budowie. Z głośników sączy się smooth jazz (jakaś audycja w trójce z przyciągającym głosem Kydryńskiego), który choć trochę poprawia mój nastrój, za oknem powoli robi się ciemno, ale pojazdów w ogóle nie ubywa. Za kierownicą siedzi J. - dwudziestoparoletnia kursantka, na koncie ma już 18 godzin. Jest trochę przestraszona i zestresowana (jak twierdzi). Męczy mnie ta jazda o wiele bardziej niż inne, choć z drugiej strony dziewczyna jest sympatyczna i nawet miła.
Niestety, pomimo tej ilości godzin o wszystko pyta, nawet o te najbardziej banalne i proste rzeczy, ale ustaliliśmy, że nie czas jeszcze na usamodzielnienie i że nadal odpowiadam i pomagam w każdej sytuacji. Zresztą, jak twierdzi J., gdy się nie odzywam to ona się mocno stresuje (i wtedy jazda jej nie wychodzi)...
Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy...
Niestety, pomimo tej ilości godzin o wszystko pyta, nawet o te najbardziej banalne i proste rzeczy, ale ustaliliśmy, że nie czas jeszcze na usamodzielnienie i że nadal odpowiadam i pomagam w każdej sytuacji. Zresztą, jak twierdzi J., gdy się nie odzywam to ona się mocno stresuje (i wtedy jazda jej nie wychodzi)...
Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy...
piątek, 13 lutego 2015
Zaskoczenie
Pełnym zaskoczeniem okazał się fakt, że kursant opisany tu zdał egzamin. Nie dawno dokupił jedną godzinę dodatkową, skupił się i zdał egzamin wewnętrzny. Dopiero po nim mógł przystąpić do egzaminu i tak też zrobił. Pisałem już wcześniej, że nie zajmowałem się nim jakoś szczególnie, a tu dziś po południu dostaję od niego telefon - zdał egzamin w WORD. Dziękował za naukę, a jak poprosiłem o komentarz (na stronie www ośrodka szkolenia), jeszcze tego samego dnia napisał fajny komentarz :)
Tym bardziej go nie rozumiem, cały czas myślałem że on się męczył na kursie, wkładał tyle negatywnej energii na te wszystkie niepotrzebne dyskusje... a on chyba widział to zupełnie inaczej. No cóż, dalej trzeba się uczyć ludzi, czasem lepiej mniej mówić, tylko zająć się nauką i zero komentarzy i osobistych wycieczek...
środa, 11 lutego 2015
Wypadek w... kuchni
Po dziewięciu godzinach pracy, w końcu wracam do domu. Ponieważ w lodówce hula wiatr, postanawiam ugotować coś...np. zupę cebulową. Łatwizna, chyba nawet idiota potrafiłby ugotować zupę. Kupuję niezbędne składniki i szybko zabieram się do roboty. Mam mniej niż godzinę, bo o 19 muszę jeszcze wyskoczyć na jedną lekcję do koleżanki. Czas mnie pogania, chaos ogarnia mnie i moją kuchnię. Jak zwykle wszystko robię "na oko", nie mam czasu na próbowanie, bo już powinienem wychodzić z domu!
W ostatnim momencie zdejmuję zupę z ognia i wybiegam na lekcję do koleżanki, która na szczęście mieszka w bloku obok. Oczywiście nie mam czasu na robienie grzanek (nie znoszę tych kupnych, moje są otoczone ziołami, skropione czosnkową oliwą i podsmażone na rumiano), cebula zdaje się powinna być bardziej podduszona (nie smakuje mi twarda, choć możliwe że taka właśnie powinna być w zupie), ale trudno - czasu brak i gołym okiem widać mnóstwo niedoróbek. Po powrocie próbuję zupę - okropna! Pozbawiona smaku, ledwie zjadliwa :( Dobrze że nikt do mnie nie przychodzi, bo nie miałbym czym poczęstować :P Jak się okazuje, nawet tak prostą rzecz jak zupę można zepsuć, tak - ja potrafię zepsuć wszystko. W zasadzie, to sam nie wiem na co liczyłem - coś przyrządzone w ten sposób nie miało prawa być smaczne. Dobrze, że nie robiłem w tym czasie drugiego dania, a zupy mam tylko trzy porcje, więc jakoś to "przełknę"...
Wieczorem odbieram maila od zaprzyjaźnionej kursantki, która chwali się samodzielną jazdą - miło, choć tyle dobrego mnie dziś spotkało... Od zawsze wierzyłem, że będzie dobrze jeździć i że się bardziej odważy, teraz zdaje się że i ona w końcu zaczyna wierzyć w siebie :)
Na koniec upajam się ... cudownie pięknym głosem Doroty Miśkiewicz w utworze Lions (płyta Ale). Odkryłem, że poszczególne motywy są lepiej odbierane na słuchawkach niż na moim nieco starym już zestawie audio. No tak, zapomniałem że to wysokiej jakości słuchawki używane m.in. w studiach radiowych...kosztowały krocie, trochę je zaniedbałem chowając daleko w szafie. Czyli tym razem sąsiedzi nie będą męczyli się przeze mnie :))
W ostatnim momencie zdejmuję zupę z ognia i wybiegam na lekcję do koleżanki, która na szczęście mieszka w bloku obok. Oczywiście nie mam czasu na robienie grzanek (nie znoszę tych kupnych, moje są otoczone ziołami, skropione czosnkową oliwą i podsmażone na rumiano), cebula zdaje się powinna być bardziej podduszona (nie smakuje mi twarda, choć możliwe że taka właśnie powinna być w zupie), ale trudno - czasu brak i gołym okiem widać mnóstwo niedoróbek. Po powrocie próbuję zupę - okropna! Pozbawiona smaku, ledwie zjadliwa :( Dobrze że nikt do mnie nie przychodzi, bo nie miałbym czym poczęstować :P Jak się okazuje, nawet tak prostą rzecz jak zupę można zepsuć, tak - ja potrafię zepsuć wszystko. W zasadzie, to sam nie wiem na co liczyłem - coś przyrządzone w ten sposób nie miało prawa być smaczne. Dobrze, że nie robiłem w tym czasie drugiego dania, a zupy mam tylko trzy porcje, więc jakoś to "przełknę"...
Wieczorem odbieram maila od zaprzyjaźnionej kursantki, która chwali się samodzielną jazdą - miło, choć tyle dobrego mnie dziś spotkało... Od zawsze wierzyłem, że będzie dobrze jeździć i że się bardziej odważy, teraz zdaje się że i ona w końcu zaczyna wierzyć w siebie :)
Na koniec upajam się ... cudownie pięknym głosem Doroty Miśkiewicz w utworze Lions (płyta Ale). Odkryłem, że poszczególne motywy są lepiej odbierane na słuchawkach niż na moim nieco starym już zestawie audio. No tak, zapomniałem że to wysokiej jakości słuchawki używane m.in. w studiach radiowych...kosztowały krocie, trochę je zaniedbałem chowając daleko w szafie. Czyli tym razem sąsiedzi nie będą męczyli się przeze mnie :))
poniedziałek, 9 lutego 2015
piątek, 6 lutego 2015
City tour
Jest piątek, 9 rano, stawiam się przy firmie, do auta wsiada kursantka M. (9 godzin jazdy ma za sobą) i jedziemy po drugiego kursanta A. (ten ma już 18 godzin). Lekko prószy śnieg, nawierzchnia jest raczej sucha, prawie bezwietrznie. Mam dwie osoby na pokładzie i właśnie wyruszyliśmy w trasę do większego miasta. Kursanci wracają sami, ja tu zostaję.
Dziewczyna jest pod sporym wrażeniem, jak mówi śniło jej się że jeździła po tym mieście, że co chwilę na nią trąbili i że byliśmy takim "popychadłem". W dodatku jej znajomi pukali się w czoło, gdy dowiedzieli, że wybiera się na trzy godziny w trasę i inne miasto. W ich mniemaniu nie warto na to tracić godzin, bo raz że szkoda czasu na trasę, a dwa - że w tym innym mieście nie będzie zdawała egzaminu, więc po co tam w ogóle jechać?!
Co za prymitywizm. Na szczęście M nie posłuchała i potwierdziła, iż to ja mam rację. Jechała nieco wolniej niż A (zmieniali się co jakiś czas), maksymalnie 90 km/h, ale w mieście "szalała" na całego! Rozluźniona i uspokojona robiła to, co już do tej pory umiała, nikt na nią nie trąbił i nie popychał. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażała, o wiele gorzej. Wysiadła zachłyśnięta szczęściem jazdy po dużym mieście, i chyba tylko mój ograniczony czas spowodował że musieliśmy skończyć. Bo wysiadając powiedziała: ja nie chcę do domu, ja chcę jeździć!
Ależ mi miło :)) Dla takich chwil warto pracować! Tymczasem chłopak czuł się o wiele pewniej, jedynie bał się trochę miasta, ale w trasie jechał równe 120 km/h wyprzedzając sporo wolniejszych aut. Wszyscy jego znajomi byli zaskoczeni tym, że on jedzie taki kawał drogi (około 70 km) w trasie, a potem ćwiczy w tak dużym mieście. Bowiem nikt z nich podczas kursu nigdy nie opuścił granic miasta. Smutne, ale prawdziwe. Zazdroszczą jemu, a mnie rozpiera duma!
W mieście porusza się tak, jakby znał te miejsca od małego. Prawie nic mu nie podpowiadam, fajnie czyta oznakowanie i bez wahania pokonuje kolejne kilometry. Uśmiech nie znika z jego buzi, jest szybki oraz nie arogancki (często jest tak, że po kilkunastu minutach jazdy po innym mieście kursant widzi że to nic tak trudnego jak myślał, i zaczyna jeździ byle jak, staje się bezczelny i obojętny na moje uwagi). A jest grzeczny, rozmowa z nim odbywa się na wysokim poziomie - dokonałem dobrego wyboru proponując akurat tym kursantom taką wycieczkę :)
Odbiera go ojciec który był akurat w mieście załatwiając swoje sprawy. A wysiadł zachwycony, zapewne całą drogę powrotną opowiadał ojcu o swojej jeździe. I mam nadzieję że to samo opowie swoim znajomym rówieśnikom, którzy na oczy nie widzieli trasy/czwartego i piątego biegu, a na prędkościomierzu więcej niż 50!
Podsumowanie. Fajna trasa, świetne miasto, uśmiechy od ucha do ucha, humor/dobry nastrój i dystans, zjedzone kanapki i ... przygoda w toalecie. Ja (oraz A) odwiedziliśmy wersję ze słonecznikami (dla mężczyzn) - tzn toaletę na jednej ze stacji paliw, gdzie na ścianach umieszczono wielkie tapety pięknych słoneczników. Ale M ... miała mały kłopot. Po wejściu do łazienki (dla pań oczywiście) nie mogła się z niej wydostać. Na szczęście wzięła ze sobą torebkę (kobiety się z tym nie rozstają?) i zadzwoniła do mnie że nie może wyjść! Okazało się, że klamka po prostu się urwała uniemożliwiając otwarcie drzwi z wewnątrz. Po uwolnieniu M (wystarczyło pociągnąć za klamkę z zewnątrz) poinformowaliśmy obsługę o usterce i z jeszcze większymi uśmiechami udaliśmy się na dalszą jazdę :)
Muszę częściej organizować takie wyjazdy. Kursanci sporo się uczą, a przy okazji mają mnóstwo frajdy :)) Oboje przejeździli po około 80 km, mnie kosztowało to trochę więcej niż zwykle, ale czy wszystko trzeba przeliczać na pieniądze?
Dziewczyna jest pod sporym wrażeniem, jak mówi śniło jej się że jeździła po tym mieście, że co chwilę na nią trąbili i że byliśmy takim "popychadłem". W dodatku jej znajomi pukali się w czoło, gdy dowiedzieli, że wybiera się na trzy godziny w trasę i inne miasto. W ich mniemaniu nie warto na to tracić godzin, bo raz że szkoda czasu na trasę, a dwa - że w tym innym mieście nie będzie zdawała egzaminu, więc po co tam w ogóle jechać?!
Co za prymitywizm. Na szczęście M nie posłuchała i potwierdziła, iż to ja mam rację. Jechała nieco wolniej niż A (zmieniali się co jakiś czas), maksymalnie 90 km/h, ale w mieście "szalała" na całego! Rozluźniona i uspokojona robiła to, co już do tej pory umiała, nikt na nią nie trąbił i nie popychał. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażała, o wiele gorzej. Wysiadła zachłyśnięta szczęściem jazdy po dużym mieście, i chyba tylko mój ograniczony czas spowodował że musieliśmy skończyć. Bo wysiadając powiedziała: ja nie chcę do domu, ja chcę jeździć!
miasto, z rejestratora |
W mieście porusza się tak, jakby znał te miejsca od małego. Prawie nic mu nie podpowiadam, fajnie czyta oznakowanie i bez wahania pokonuje kolejne kilometry. Uśmiech nie znika z jego buzi, jest szybki oraz nie arogancki (często jest tak, że po kilkunastu minutach jazdy po innym mieście kursant widzi że to nic tak trudnego jak myślał, i zaczyna jeździ byle jak, staje się bezczelny i obojętny na moje uwagi). A jest grzeczny, rozmowa z nim odbywa się na wysokim poziomie - dokonałem dobrego wyboru proponując akurat tym kursantom taką wycieczkę :)
Odbiera go ojciec który był akurat w mieście załatwiając swoje sprawy. A wysiadł zachwycony, zapewne całą drogę powrotną opowiadał ojcu o swojej jeździe. I mam nadzieję że to samo opowie swoim znajomym rówieśnikom, którzy na oczy nie widzieli trasy/czwartego i piątego biegu, a na prędkościomierzu więcej niż 50!
pan przebiegający na czerwonym, z rejestratora |
Muszę częściej organizować takie wyjazdy. Kursanci sporo się uczą, a przy okazji mają mnóstwo frajdy :)) Oboje przejeździli po około 80 km, mnie kosztowało to trochę więcej niż zwykle, ale czy wszystko trzeba przeliczać na pieniądze?
czwartek, 5 lutego 2015
Przed-weekendowo
Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że właściciel jednej z kawiarenek kiedyś pracował jako instruktor nauki jazdy w Szwecji. Koniecznie muszę z nim o tym pogadać, bo to bardzo interesujące móc porównać ten cyrk u nas z tym, co dzieje się w Szwecji. Więc być może niebawem będę mógł tu co nieco napisać na ten temat.
A przy okazji zakupiłem kilka regionalnych piw dla znajomych - oczywiście w ciemno, bo nie znoszę smaku i zapachu piwa, ale na prezent będą ok :) Tymczasem w piątek (czyli już jutro) znów wyjeżdżam do innego, sporo większego miasta. W programie jazda poza obszarem zabudowanym oraz ćwiczenia wykonywane w gęstym ruchu nieznajomego miasta. Będzie super! Kursanci już się cieszą, ja także - wszak dla mnie to także spora dawka frajdy :))
A przy okazji zakupiłem kilka regionalnych piw dla znajomych - oczywiście w ciemno, bo nie znoszę smaku i zapachu piwa, ale na prezent będą ok :) Tymczasem w piątek (czyli już jutro) znów wyjeżdżam do innego, sporo większego miasta. W programie jazda poza obszarem zabudowanym oraz ćwiczenia wykonywane w gęstym ruchu nieznajomego miasta. Będzie super! Kursanci już się cieszą, ja także - wszak dla mnie to także spora dawka frajdy :))
wtorek, 3 lutego 2015
Burzliwy koniec
Jest początek lutego, a ja kończę pracę z kursantem - którego jednym zdaniem można by określić jako: niezadbanego i rozkojarzonego chłopaczka, któremu wszystko jedno w - chyba - każdej dziedzinie. No, ale jakoś dotrwałem do końca, nawet czasem jazda wychodziła mu tak na ocenę dostateczną, ale nie umiałem wyplenić z niego jednej rzeczy - ciągle miał własne zdanie, ciągle posiadał jakieś (wg mnie po prostu głupie) wytłumaczenie. Ale przy końcu kursu sytuacja się odwraca - już nie muszę argumentować i tłumaczyć, tylko przechodzimy do egzaminu wewnętrznego.
Egzamin wewnętrzny przeprowadza kolega, niezbyt wymagający, średnio ogarniający zagadnienia egzaminacyjne. Jak się okazało, w niczym to nie przeszkadzało, ponieważ kursant nie domyka drzwi (dwukrotnie) i najzwyczajniej oblewa jeszcze przed ruszeniem.
Kilka dni później, na ostatniej godzinie jazdy odbywa się drugi egzamin wewnętrzny (przeprowadzam go już sam, z powodu brak chęci innych). Tym razem kursant wyjeżdża na miasto, ale w ciągu pierwszych dziesięciu minut nieprawidłowo sygnalizuje (lub nie sygnalizuje) manewry omijania zaparkowanych pojazdów, więc po dwukrotnym błędzie zatrzymujemy się w bezpiecznym miejscu i omawiam sytuację.
I w tym momencie kursant zaczyna dyskutować, najpierw twierdzi że nie zmieniał pasa ruchu (więc nie trzeba było używać kierunkowskazów), a potem że jednak włączał odpowiednio prawy i lewy kierunkowskaz. Pora uruchomić odtwarzanie z rejestratora jazdy, który ewidentnie obala mętne i po prostu głupie tłumaczenie kursanta. Egzamin więc oblewa i tu mój kontakt z nim się kończy. Nie zamierzam się specjalnie interesować co z nim dalej, niech sobie radzi - dorosły jest, powinien mieć swój rozum i wyciągnąć wnioski z tego.
z rejestratora jazdy |
Egzamin wewnętrzny przeprowadza kolega, niezbyt wymagający, średnio ogarniający zagadnienia egzaminacyjne. Jak się okazało, w niczym to nie przeszkadzało, ponieważ kursant nie domyka drzwi (dwukrotnie) i najzwyczajniej oblewa jeszcze przed ruszeniem.
Kilka dni później, na ostatniej godzinie jazdy odbywa się drugi egzamin wewnętrzny (przeprowadzam go już sam, z powodu brak chęci innych). Tym razem kursant wyjeżdża na miasto, ale w ciągu pierwszych dziesięciu minut nieprawidłowo sygnalizuje (lub nie sygnalizuje) manewry omijania zaparkowanych pojazdów, więc po dwukrotnym błędzie zatrzymujemy się w bezpiecznym miejscu i omawiam sytuację.
I w tym momencie kursant zaczyna dyskutować, najpierw twierdzi że nie zmieniał pasa ruchu (więc nie trzeba było używać kierunkowskazów), a potem że jednak włączał odpowiednio prawy i lewy kierunkowskaz. Pora uruchomić odtwarzanie z rejestratora jazdy, który ewidentnie obala mętne i po prostu głupie tłumaczenie kursanta. Egzamin więc oblewa i tu mój kontakt z nim się kończy. Nie zamierzam się specjalnie interesować co z nim dalej, niech sobie radzi - dorosły jest, powinien mieć swój rozum i wyciągnąć wnioski z tego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)