Jest 14.00, prowadzę wykłady. Jak zwykle staram się nie siedzieć - co chwilę coś rysuję na tablicy, lub po prostu przewijam slajd i omawiam zagadnienie (poza tym, uważam że siedzienie za biurkiem jest niezbyt odpowiednie w takich sytuacjach). Na sali ponad dwadzieścia osób, a ja coraz bardziej odpływam myślami. Mniej więcej po godzinie dostrzegam za oknem dwóch policjantów. Pewnie jak zawsze czekają na pieszych, którzy przechodzą nie korzystając z przejścia.
Nie myliłem się. Trzeba było tylko krótkiej chwili aby panowie mieli okazję do interwencji i sięgnięcia po bloczek mandatowy. Zatrzymali dwie młode dziewczyny. Nie poprzestali na pouczeniu, widzę dyskusję i wypisywanie mandatów. Mój wykład trwa. Aby nie zaschło mi zupełnie w gardle, popijam earl grey, która zaparzona w termicznym kubku trzyma całkiem nieźle ciepło. Nie znoszę zimnej herbaty.
Tymczasem praktycznie tuż po zakończonej interwencji dwóch młodych dziewczyn, policjanci znów mają okazję do działania. Tym razem jakiś starszy człowiek przechodzi beztrosko z jednej strony ulicy na drugą. I znów 50 zł. Kolejny łyk herbaty, a nawet dwa. Na więcej nie mam czasu, wszak omawiam kryteria do parkowania - a to temat bardzo obszerny. Policjanci ledwo skończyli rozliczanie starszego pana i od razu mają kobietę z dwojgiem dzieci. Widzę, że kobieta szuka czegoś w torebce - najpewniej to dowód osobisty. Później już standardowo - podpisuje mandat.
Za oknem dzieje się. Wąska, ale ruchliwa jednopasowa ulica ciągle żyje, a ludzi nieprzestrzegających przepisów nie brakuje. Panowie policjanci non stop mają interwencje. Po mniej więcej godzinie obserwowania tracę ich z oczu. Sala, w której pracuję ma bardzo duże okna ale mimo usilnych prób (jednocześnie nie dających poznać moim słuchaczom) nie dostrzegam ich. Musieli odejść akurat w chwili, gdy byłem przy tablicy ( po drugiej stronie sali). Albo skończyli służbę, albo mieli już tyle wykroczeń na liście że starczyło.
Ciekawe czy pojutrze na moim kolejnym wykładzie zobaczę ich ponownie.
wtorek, 28 stycznia 2020
niedziela, 26 stycznia 2020
Zupa fasolowa
Korzystając z większej ilości wolnego czasu postanowiłem przygotować kolejną zupę. Gotowy wywar wołowy z tego samego źródła co poprzednio. Do tego wcześniej namoczoną fasolę i do roboty :)
Zaczynam od podsmażenia boczku z odrobiną cebuli. Nie muszę chyba dodawać, że warzywa pochodzą wprost z przydomowego ogródka? No dobrze - teraz to bezpośrednio z piwnicy.
Delikatnie podsmażony boczek odstawiam na bok i szykuję warzywa. A jednocześnie wstawiam wodę z kilkoma liśćmi laurowymi, kolorowym pieprzem oraz zielem angielskim. Po zagotowaniu dodaję koncentrat bulionu wołowego, oraz warzywa. Ekologiczna marchewka jest twardsza niż taka ze sklepu, oraz ma bardziej wyrazisty kolor. No i oczywiście smak o wiele pełniejszy.
Trzeba uważać, aby nie rozgotować np ziemniaków, dlatego ważny jest moment wrzucenia ich do garnka. Czyli nie wszystkie warzywa na raz. Do tej zupy dodaję trzy marchewki, dwie pietruszki, jeden mały seler, dwa małe ziemniaki i odrobinę cebuli - która usmażyła się wcześniej z boczkiem.
Pod koniec gotowania dodaję fasolę oraz boczek. Doprawiam majerankiem i tymiankiem. Zero soli - jest go tylko tyle ile w bulionie oraz tyle co w warzywach. Wystarczy, powoli staram się odzwyczajać od soli i np gdy czasem bywam w KFC czuję bardzo dużą ilość soli w ich jedzeniu (jeszcze niedawno w ogóle mi to nie przeszkadzało).
Doprowadzam do delikatnego wrzenia i gotowe. W sumie zajmuje to nieco ponad godzinę - ale uważam że to i tak bardzo szybko jak na zupę :)
Zaczynam od podsmażenia boczku z odrobiną cebuli. Nie muszę chyba dodawać, że warzywa pochodzą wprost z przydomowego ogródka? No dobrze - teraz to bezpośrednio z piwnicy.
Delikatnie podsmażony boczek odstawiam na bok i szykuję warzywa. A jednocześnie wstawiam wodę z kilkoma liśćmi laurowymi, kolorowym pieprzem oraz zielem angielskim. Po zagotowaniu dodaję koncentrat bulionu wołowego, oraz warzywa. Ekologiczna marchewka jest twardsza niż taka ze sklepu, oraz ma bardziej wyrazisty kolor. No i oczywiście smak o wiele pełniejszy.
Trzeba uważać, aby nie rozgotować np ziemniaków, dlatego ważny jest moment wrzucenia ich do garnka. Czyli nie wszystkie warzywa na raz. Do tej zupy dodaję trzy marchewki, dwie pietruszki, jeden mały seler, dwa małe ziemniaki i odrobinę cebuli - która usmażyła się wcześniej z boczkiem.
Pod koniec gotowania dodaję fasolę oraz boczek. Doprawiam majerankiem i tymiankiem. Zero soli - jest go tylko tyle ile w bulionie oraz tyle co w warzywach. Wystarczy, powoli staram się odzwyczajać od soli i np gdy czasem bywam w KFC czuję bardzo dużą ilość soli w ich jedzeniu (jeszcze niedawno w ogóle mi to nie przeszkadzało).
Doprowadzam do delikatnego wrzenia i gotowe. W sumie zajmuje to nieco ponad godzinę - ale uważam że to i tak bardzo szybko jak na zupę :)
sobota, 25 stycznia 2020
Podsumowanie tygodnia 119
Poniedziałek
Czuję się już zdecydowanie lepiej. Po zastanowieniach, oporach i wewnętrznych sprzeciwach co do pomocy w wyzdrowieniu jakoś to przełknąłem i żyję. Oczywiście obyło się bez żadnych lekarzy.
Wtorek
Jeżdżę z kursantem który ma ostatnią godzinę kursu (przypomnę że tych godzin jest co najmniej 30) - do tej pory jeździł z kim innym. Średnio mu wychodzi, ale najbardziej "rozwaliła" mnie ta sytuacja: skręcamy w lewo, do przepuszczenia są pojazdy z przeciwka. Kursant przepuszcza je wszystkie, a gdy te przejechały on stoi nadal. Pytam czemu nie jedziemy - a on mówi że czeka na tych z tyłu (i patrzy w lusterko)!
Środa
Z samego rana wyjeżdżam do dużego miasta. Wcześniej wstaję i myję auto, a także po raz kolejny w tym tygodniu przecieram go wewnątrz - będzie milej się pracowało :)
Czwartek
Nieoczekiwana wizyta w serwisie. Wymiana akumulatora na nowy. Pracownik, który wymieniał mówił bardzo mało. W zasadzie odpowiedział mi tylko na "dzień dobry". Gdy go o coś pytałem odpowiadał "yhy" lub coś podobnego, trudno było zrozumieć. Widząc sytuację starałem się być elastyczny i nie zadawać mu więcej pytań. Po wymianie akumulatora odszedł bez słowa. Zastanawiałem się, czy jeszcze mam czekać czy już mogę odjeżdżać, czy może coś trzeba podpisać, albo on będzie jeszcze coś robił. Ale nie (chyba).
Piątek
Znów wyjazd do większego miasta. Tym razem na dłużej, bo całe 6 godzin. Wracam zmęczony bardziej niż zwykle, bo normalnie mogę chociaż na chwilę wysiąść z auta (plac manewrowy) - dobrze że zachód słońca urozmaica drogę powrotną :)
Czuję się już zdecydowanie lepiej. Po zastanowieniach, oporach i wewnętrznych sprzeciwach co do pomocy w wyzdrowieniu jakoś to przełknąłem i żyję. Oczywiście obyło się bez żadnych lekarzy.
Wtorek
Jeżdżę z kursantem który ma ostatnią godzinę kursu (przypomnę że tych godzin jest co najmniej 30) - do tej pory jeździł z kim innym. Średnio mu wychodzi, ale najbardziej "rozwaliła" mnie ta sytuacja: skręcamy w lewo, do przepuszczenia są pojazdy z przeciwka. Kursant przepuszcza je wszystkie, a gdy te przejechały on stoi nadal. Pytam czemu nie jedziemy - a on mówi że czeka na tych z tyłu (i patrzy w lusterko)!
Środa
Z samego rana wyjeżdżam do dużego miasta. Wcześniej wstaję i myję auto, a także po raz kolejny w tym tygodniu przecieram go wewnątrz - będzie milej się pracowało :)
Czwartek
Nieoczekiwana wizyta w serwisie. Wymiana akumulatora na nowy. Pracownik, który wymieniał mówił bardzo mało. W zasadzie odpowiedział mi tylko na "dzień dobry". Gdy go o coś pytałem odpowiadał "yhy" lub coś podobnego, trudno było zrozumieć. Widząc sytuację starałem się być elastyczny i nie zadawać mu więcej pytań. Po wymianie akumulatora odszedł bez słowa. Zastanawiałem się, czy jeszcze mam czekać czy już mogę odjeżdżać, czy może coś trzeba podpisać, albo on będzie jeszcze coś robił. Ale nie (chyba).
Piątek
Znów wyjazd do większego miasta. Tym razem na dłużej, bo całe 6 godzin. Wracam zmęczony bardziej niż zwykle, bo normalnie mogę chociaż na chwilę wysiąść z auta (plac manewrowy) - dobrze że zachód słońca urozmaica drogę powrotną :)
wtorek, 21 stycznia 2020
Sąsiad 2
Mniej więcej pół roku temu pisałem o moim nowym sąsiedzie, który wprowadził się piętro niżej. Dziś na klatce schodowej nic już nie pachnie, ale sąsiad zaskoczył czym innym. Wyrzucając choinkę zapaskudził całą klatkę schodową - począwszy od swojego drugiego piętra aż do drzwi wyjściowych, gdzie pozostało mnóstwo zielonych (i rudych) igieł, a także mniejszych połamanych gałązek.
Zauważyłem to w czwartek rano, gdy wynosiłem śmieci. Choinkę musiał więc wyrzucić z samego rana, ponieważ dzień wcześniej późnym wieczorem wracałem z pracy i na klatce było czysto. Rozumiem, że jakoś musiał pozbyć się drzewka, ale wystarczyło wziąć szufelkę oraz zmiotkę i przejść się od drugiego piętra (tam gdzie mieszka) w dół. Czyli sprzątnąć to, co pozostało przy wynoszeniu, pozostawić po sobie względny porządek i czystość. Jak można być takim człowiekiem pozbawionym myślenia (?). Nie mógł przecież tego nie zauważyć, albowiem pozostawił sporo igliwia oraz połamanych gałązek. A przy drzwiach wejściowych do jego mieszkania było już tego tyle, że nie było widać płytek - tzw. lastryka!
Idąc w jedną i drugą stronę o mało się nie przewróciłem. Zgodnie z harmonogramem popołudniu powinna się pojawić ekipa która sprząta klatki schodowe. Każdy mieszkaniec bloku składa się na ich pracę od nie tak dawna, ponieważ wcześniej sami mieszkańcy dbali o porządek (młody sąsiad jeszcze wtedy tu nie mieszkał). Współczuję im trafiając na takich ludzi, którzy nie potrafią po sobie posprzątać - pomijam tu sytuacje ekstremalne - np w zaniedbanych blokowiskach. Gdyby był starszym, schorowanym człowiekiem - zrozumiałbym trudności w sprzątnięciu swojego obejścia, nie miałbym problemu aby mu pomóc (czy wręcz posprzątać za niego), ale sąsiad jest młodszy ode mnie i wygląda na całkiem zdrowego. Ja w życiu nie zostawiłbym po sobie takiego syfu, a depcząc te wszystkie pozostałości po choince nie mogłem zrozumieć jakim trzeba być ograniczonym, aby tak to zostawić. Poczułem zażenowanie i wstyd. Gdy wróciłem do domu w niedzielę wieczorem było już czysto.
Trochę przypomina mi to sytuacje, gdy ktoś wchodzi do toalety, a po wykonaniu czynności z którymi przyszedł, wychodzi nie myjąc rąk. To niesamowite, jak tak można? Obserwuję to u siebie w pracy, gdzie toaleta zlokalizowana jest przy samym pokoju dla instruktorów. Często popijając herbatę słyszę, gdy ktoś za ścianą obok spuszcza wodę* i natychmiast wychodzi. Nie chciałbym przywitać się z takim kursantem. W galeriach handlowych widzę podobne zjawiska. Facet zadbany, nie jakiś tam menel - tylko naprawdę porządnie ubrany - wychodzi z kabiny i od razu do wyjścia. Nie używa wody, ani mydła, a ręcznik papierowy także pozostawia w spokoju - może to z uwagi na ochronę środowiska? Tylko co z ochroną higieny osobistej?
Stać go na niezłe ciuchy, ale już na umycie rąk po toalecie nie? Podobnie z sąsiadem - kiedyś wypachniony aż do przesady - a tu nie potrafi posprzątać po sobie.
* niestety są także ludzie, którzy po wykonaniu pewnych czynności nie spuszczają wody. Po skończonych wykładach zawsze staram się "ogarnąć" salę - poprawiam krzesła, wyrzucam śmieci które kursanci pozostawiają, ale także zaglądam do toalety - czasem trzeba dołożyć rolkę papieru, czasem dolać płynu do mycia rąk - takie tam, podstawowe sprawy. No i niestety czasem widzę pewne "niespodzianki" pozostawione w muszli. Szok. Czy u siebie w domu też tak się zachowują? Ja tego nie rozumiem.
sobota, 18 stycznia 2020
Podsumowanie tygodnia 118
Poniedziałek
W ten jeden dzień "moje" auto wziął kolega. Uprzedziłem go, że akumulator jest w niezbyt dobrej kondycji, więc dobrze gdyby nie znęcał się nad nim. I co? Po dwóch godzinach dzwoni, że auto nie chce odpalić. Okazało się, że podczas zmiany kursantów zostawił on (instruktor) włączone światła mijania i poszedł na kilka minut do biura.
Wtorek
Nie śpię całą noc. Gdy trzeba wstawać, za oknem piękny wchód słońca. Najchętniej teraz spałbym, ale nie - już muszę szykować się do pracy.
Środa
Nadal ledwo mówię. A po południu wykłady.
Czwartek/Piątek
Krótki urlop. Przede wszystkim odpoczywam i zwiedzam. Mimo że przez te kilka dni nie muszę wstawać wcześnie, budzę się z samego rana (odwrotnie niż wtedy gdy mam do pracy).
W ten jeden dzień "moje" auto wziął kolega. Uprzedziłem go, że akumulator jest w niezbyt dobrej kondycji, więc dobrze gdyby nie znęcał się nad nim. I co? Po dwóch godzinach dzwoni, że auto nie chce odpalić. Okazało się, że podczas zmiany kursantów zostawił on (instruktor) włączone światła mijania i poszedł na kilka minut do biura.
Wtorek
Nie śpię całą noc. Gdy trzeba wstawać, za oknem piękny wchód słońca. Najchętniej teraz spałbym, ale nie - już muszę szykować się do pracy.
Środa
Nadal ledwo mówię. A po południu wykłady.
Czwartek/Piątek
Krótki urlop. Przede wszystkim odpoczywam i zwiedzam. Mimo że przez te kilka dni nie muszę wstawać wcześnie, budzę się z samego rana (odwrotnie niż wtedy gdy mam do pracy).
czwartek, 16 stycznia 2020
Skrzyżowanie
Na jednym ze skrzyżowań w mieście do kolizji dochodzi częściej niż na innych. Oczywiście nie ma tam policji, która pilnowałaby porządku. W związku z tym, dzieją się tam różne rzeczy...
To skrzyżowanie, na którym sygnalizacja ustawiona jest nieco wcześniej niż zwykle - czyli kierowcy potrzebują więcej czasu na przejechanie przez takie skrzyżowanie. To normalne, ale gdy jeden z kierujących skręca w lewo sytuacja zmienia się na tyle, że nieobeznani z przepisami powodują duże zagrożenie.
Sygnalizator wyświetla zielony kolor, jest całkiem spory ruch. Pojazd, który znajduje się w miejscu cyfry 5 zamierza skręcić w lewo, ale musi wcześniej ustąpić pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z przeciwka. Niestety, kierujący jadący za nim mają w nosie przepisy stanowiące o tym, że nie wolno wjeżdżać na skrzyżowanie gdy nie ma możliwości jego opuszczenia (art. 25 ustęp 4 punkt 1 prawa o ruchu drogowym). Nie mając miejsca na kontynuowanie jazdy, kierujący nr 4 powinien powinien się zatrzymać w miejscu cyfry 1, ale tak nie robi tylko wjeżdża dalej. Podobnie robią inni kierujący (2,3 - ten to stoi już na przejściu, ale kto by się tym przejmował?) a w międzyczasie zmienia się wyświetlany sygnał na sygnalizatorze.
W momencie gdy 5 zjeżdża ze skrzyżowania, kierujący za nim ruszają na wprost nie mając pojęcia raczej, że już nadawany jest sygnał czerwony, a pojazdy z prawej i lewej zaczynają ruszać. I tak dochodzi do kolejnych kolizji. Pewnie będzie tak jeszcze całkiem długo...
Gdy jestem z kursantem w takim miejscu pierwszy raz, zatrzymujemy się w bezpiecznym miejscu i rysując tłumaczę co/jak/dlaczego. Mam nadzieję, że będą świadomie poruszali się nie tylko na tym ale także na innych skrzyżowaniach.
To skrzyżowanie, na którym sygnalizacja ustawiona jest nieco wcześniej niż zwykle - czyli kierowcy potrzebują więcej czasu na przejechanie przez takie skrzyżowanie. To normalne, ale gdy jeden z kierujących skręca w lewo sytuacja zmienia się na tyle, że nieobeznani z przepisami powodują duże zagrożenie.
Sygnalizator wyświetla zielony kolor, jest całkiem spory ruch. Pojazd, który znajduje się w miejscu cyfry 5 zamierza skręcić w lewo, ale musi wcześniej ustąpić pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z przeciwka. Niestety, kierujący jadący za nim mają w nosie przepisy stanowiące o tym, że nie wolno wjeżdżać na skrzyżowanie gdy nie ma możliwości jego opuszczenia (art. 25 ustęp 4 punkt 1 prawa o ruchu drogowym). Nie mając miejsca na kontynuowanie jazdy, kierujący nr 4 powinien powinien się zatrzymać w miejscu cyfry 1, ale tak nie robi tylko wjeżdża dalej. Podobnie robią inni kierujący (2,3 - ten to stoi już na przejściu, ale kto by się tym przejmował?) a w międzyczasie zmienia się wyświetlany sygnał na sygnalizatorze.
W momencie gdy 5 zjeżdża ze skrzyżowania, kierujący za nim ruszają na wprost nie mając pojęcia raczej, że już nadawany jest sygnał czerwony, a pojazdy z prawej i lewej zaczynają ruszać. I tak dochodzi do kolejnych kolizji. Pewnie będzie tak jeszcze całkiem długo...
Gdy jestem z kursantem w takim miejscu pierwszy raz, zatrzymujemy się w bezpiecznym miejscu i rysując tłumaczę co/jak/dlaczego. Mam nadzieję, że będą świadomie poruszali się nie tylko na tym ale także na innych skrzyżowaniach.
sobota, 11 stycznia 2020
Podsumowanie tygodnia 117
Poniedziałek święto
Wtorek
O ile w poniedziałek było trochę biało, o tyle we wtorek pozostało już tylko morko i błoto. Słabo.
Środa
Zaczynam nowy cykl wykładowy. Pełna sala, z niektórymi udaje się nawiązać jakiś kontakt, z resztą niespecjalnie - ale to i tak nieźle w porównaniu do poprzedniej grupy.
Czwartek
W drugiej pracy armagedon w zdwojonej sile. Chyba muszę iść do managera i spróbować porozmawiać. I powoli szykuję się do ewentualnej rezygnacji.
Piątek
Dzień mija szybko, może dlatego że w mieście tworzą się całkiem spore zatory. Prócz dwóch godzin cały dzień mija mi w bardzo miłej atmosferze. Te dwie godziny to kwestia osobowości i braku pewnych elementów człowieczeństwa, ale przecież to tylko 120 minut :P
Wtorek
O ile w poniedziałek było trochę biało, o tyle we wtorek pozostało już tylko morko i błoto. Słabo.
Środa
Zaczynam nowy cykl wykładowy. Pełna sala, z niektórymi udaje się nawiązać jakiś kontakt, z resztą niespecjalnie - ale to i tak nieźle w porównaniu do poprzedniej grupy.
Czwartek
W drugiej pracy armagedon w zdwojonej sile. Chyba muszę iść do managera i spróbować porozmawiać. I powoli szykuję się do ewentualnej rezygnacji.
Piątek
Dzień mija szybko, może dlatego że w mieście tworzą się całkiem spore zatory. Prócz dwóch godzin cały dzień mija mi w bardzo miłej atmosferze. Te dwie godziny to kwestia osobowości i braku pewnych elementów człowieczeństwa, ale przecież to tylko 120 minut :P
wtorek, 7 stycznia 2020
Jeż
W drugiej pracy jakby spokojniej. Ci współpracownicy, którzy rzucali mi się najbardziej do gardła, są jakby grzeczniejsi, nie wymagają więcej niż to co mam w umowie. Wiem że to chwilowe, że oni nie potrafią racjonalnie myśleć i że jeszcze w tym miesiącu pokażą swoje prawdziwe oblicza, ale przynajmniej chwilowo - jest normalniej.
Podczas wspólnej pracy nad pewnym projektem usłyszałem dziś takie coś: Tomek, czy mógłbyś zrobić dla mnie to i to? Ale nie w domu, tylko na naszym spotkaniu w czwartek? Mógłbym - odpowiedziałem. Czyli chwilowo zrozumieli, że nie zamierzam zabierać dodatkowej pracy do domu.
Oczywiście między sobą współpracownicy podchodzą jak pies do jeża. Widząc to z boku wciąż jestem zadziwiony, ale staram się w ogóle o tym nie myśleć - i po napisaniu tego wpisu natychmiast o tym zapomnę :P
Mam dziś sporo wolnego czasu. Chyba zrobię sobie jakąś fajną zupkę - może grochową?
A taka agawa marzy mi się na balkonie :)
Podczas wspólnej pracy nad pewnym projektem usłyszałem dziś takie coś: Tomek, czy mógłbyś zrobić dla mnie to i to? Ale nie w domu, tylko na naszym spotkaniu w czwartek? Mógłbym - odpowiedziałem. Czyli chwilowo zrozumieli, że nie zamierzam zabierać dodatkowej pracy do domu.
Oczywiście między sobą współpracownicy podchodzą jak pies do jeża. Widząc to z boku wciąż jestem zadziwiony, ale staram się w ogóle o tym nie myśleć - i po napisaniu tego wpisu natychmiast o tym zapomnę :P
Mam dziś sporo wolnego czasu. Chyba zrobię sobie jakąś fajną zupkę - może grochową?
A taka agawa marzy mi się na balkonie :)
poniedziałek, 6 stycznia 2020
Na luzie
Ostatnimi czasy pracuje mi się spokojniej niż dotychczas. Mniejsze wrażenie robią na mnie ci, którzy nie rozróżniają kolorów, tacy którzy w ogóle mnie nie słuchają, na wykładach nie pojawili się nigdy i - ogólnie mówiąc - są zieloni jak trawa na wiosnę. Myślę, że najważniejsze to robić swoje i nie oglądać się na innych, jak najszybciej odciąć się od pracy po jej zakończeniu.
Od kilku tygodni pracuję krócej, co z pewnością ma wpływ na moje lepsze samopoczucie, ale także na spokój i większe opanowanie. Dziś, gdy ktoś po czterdziestu godzinach praktyki i 30 godzinach teorii nie zatrzymuje się przed sygnalizatorem S2 nadającym jednocześnie czerwone oraz zieloną strzałkę, nie skacze mi już ciśnienie, nie denerwuję się. Oczywiście wciąż wytłumaczę że tak nie wolno, ale nie wzrusza mnie to.
Podobnie, gdy ostatnio przy końcu kursu osoba wjeżdża mi wprost pod nadjeżdżający pojazd uważając że ma pierwszeństwo. Na sygnalizatorze wyświetlany jest zielony sygnał, a my skręcamy w lewo. Powinniśmy przepuścić gościa w białej Toyocie, który nadjeżdża z przeciwka i skręca w swoją prawą. Ale mój kursant postanowił pojechać pierwszy "mogę jechać, mam pierwszeństwo" - powiedział na samym środku skrzyżowania. I w ogóle nie obserwując tego co się dzieje po prostu realizuje swój niemisterny plan. Wśród kierowców po prawej i lewej, którzy to obserwują jest J. - szkoli akurat na ciężarówce więc tym bardziej ma lepszy widok. Ja wciąż liczę, że kursant się zreflektuje i jednak zauważy że Toyota jedzie wprost na nas. A dokładniej - to my jedziemy na nią, ale nie - muszę sam interweniować hamując tuż przed białym autem. W sumie, to nic się nie stało. Do kolizji zabrakło jakieś pół metra, a że facet z Toyoty zaskoczony (także się zatrzymał), że jego mina była co najmniej wściekła, że zablokowaliśmy skrzyżowanie z uwagi na zgaśnięcie auta i fakt że kursant nie mógł ruszyć (może z wrażenia? chociaż wątpię) - to naprawdę nic takiego.
Możliwe, że dopiero kiedy w życiu spowoduje kolizję lub wypadek to zrozumie co jest w tym ważne. Czyli przestrzeganie przepisów - ale nie na takiej zasadzie jak inni kierowcy - tylko faktycznie tak jak stanowi kodeks drogowy. Chociaż szczerze - wątpię.
Od kilku tygodni pracuję krócej, co z pewnością ma wpływ na moje lepsze samopoczucie, ale także na spokój i większe opanowanie. Dziś, gdy ktoś po czterdziestu godzinach praktyki i 30 godzinach teorii nie zatrzymuje się przed sygnalizatorem S2 nadającym jednocześnie czerwone oraz zieloną strzałkę, nie skacze mi już ciśnienie, nie denerwuję się. Oczywiście wciąż wytłumaczę że tak nie wolno, ale nie wzrusza mnie to.
Podobnie, gdy ostatnio przy końcu kursu osoba wjeżdża mi wprost pod nadjeżdżający pojazd uważając że ma pierwszeństwo. Na sygnalizatorze wyświetlany jest zielony sygnał, a my skręcamy w lewo. Powinniśmy przepuścić gościa w białej Toyocie, który nadjeżdża z przeciwka i skręca w swoją prawą. Ale mój kursant postanowił pojechać pierwszy "mogę jechać, mam pierwszeństwo" - powiedział na samym środku skrzyżowania. I w ogóle nie obserwując tego co się dzieje po prostu realizuje swój niemisterny plan. Wśród kierowców po prawej i lewej, którzy to obserwują jest J. - szkoli akurat na ciężarówce więc tym bardziej ma lepszy widok. Ja wciąż liczę, że kursant się zreflektuje i jednak zauważy że Toyota jedzie wprost na nas. A dokładniej - to my jedziemy na nią, ale nie - muszę sam interweniować hamując tuż przed białym autem. W sumie, to nic się nie stało. Do kolizji zabrakło jakieś pół metra, a że facet z Toyoty zaskoczony (także się zatrzymał), że jego mina była co najmniej wściekła, że zablokowaliśmy skrzyżowanie z uwagi na zgaśnięcie auta i fakt że kursant nie mógł ruszyć (może z wrażenia? chociaż wątpię) - to naprawdę nic takiego.
Możliwe, że dopiero kiedy w życiu spowoduje kolizję lub wypadek to zrozumie co jest w tym ważne. Czyli przestrzeganie przepisów - ale nie na takiej zasadzie jak inni kierowcy - tylko faktycznie tak jak stanowi kodeks drogowy. Chociaż szczerze - wątpię.
sobota, 4 stycznia 2020
Podsumowanie tygodnia 116
Poniedziałek
Odrobina śniegu. Nie aż tyle żeby było ślisko, ale przynajmniej biało się zrobiło troszkę.
Wtorek
Po śniegu pozostało błoto. Mimo tego myję auto, a także dokładnie przecieram mokrą chusteczką wnętrze - szczególnie te elementy które są dotykane przez kursantów. No i pracuję tylko 4 godziny.
Środa - wolne
Czwartek
Znowu dość spory ruch na mieście. Moc wyprzedaży, czy jak?
Piątek
Praca mija mi szybko i bardzo miło. A potem odbieram swoje zamówienie.
Odrobina śniegu. Nie aż tyle żeby było ślisko, ale przynajmniej biało się zrobiło troszkę.
Wtorek
Po śniegu pozostało błoto. Mimo tego myję auto, a także dokładnie przecieram mokrą chusteczką wnętrze - szczególnie te elementy które są dotykane przez kursantów. No i pracuję tylko 4 godziny.
Środa - wolne
Czwartek
Znowu dość spory ruch na mieście. Moc wyprzedaży, czy jak?
Piątek
Praca mija mi szybko i bardzo miło. A potem odbieram swoje zamówienie.
czwartek, 2 stycznia 2020
Cudownie!
Dziś miałem dwie godziny jazdy z kursantem z innego ośrodka, który ukończył już szkolenie. Młody chłopak, wystraszony dość mocno. Nie pytam go o to po co i dlaczego przyszedł, mogę się tego domyśleć. Pewnie mało go tam nauczyli, więc przed egzaminem postanowił odrobinę zainwestować i podszkolić się.
Początkowo jakoś mu idzie. Nawet ruszył, co prawda trochę mu szarpnęło. Ale obserwuję, że w ogóle nie robi hamowania silnikiem przy zatrzymywaniu i zwalnianiu. Do tego nie przepuszcza pieszych - z bardzo prostego powodu - nie widzi ich. Dojeżdżając do przejść nawet nie zdejmuje nogi z gazu. Kolejny problem to praca rąk na kierownicy. Tzw. dojenie krowy - jak to mawiają niektórzy. Ponieważ jest dość mocno zestresowany postanawiam zatrzymać się w bezpiecznym miejscu i tam omówić napotkane problemy (a jeździ dopiero 15 minut).
Tłumaczę więc, ale on zdaje się nie rozumieć. W końcu pyta co to jest ecodriving i w jakim celu wymagam hamowania silnikiem. Okazuje się, że gość jest zielony z tego tematu i - jeśli mówi prawdę - nigdy nie słyszał o takiej technice kierowania autem. Szczerze w to wątpię, bo musiał mieć to na zajęciach teoretycznych, na pewno ma to w materiałach które dostał w swojej szkole, no i te 30 godzin z instruktorem - raczej zwróciłby mu na to uwagę. Identycznie z kręceniem kierownicy. Twierdzi, że już się przyzwyczaił i że tak mu pasuje. Sęk w tym, że mi tak nie pasuje.
Po kolejnych minutach jazdy wciąż popełnia te same błędy. Niestety dochodzą także inne - nieustąpienie pierwszeństwa. A bierze się to stąd, że kursant nie patrzy na znaki i nie wie kto na skrzyżowaniach ma jechać a kto nie. Z uwagi na bezpieczeństwo jadę z nim na drogi osiedlowe, gdzie ruch jest mniejszy (także pieszy), a następnie na plac.
Po dojechaniu na plac znowu tłumaczę błędy, oraz przypominam o tych poprzednich - ponieważ wciąż je popełniał. Zamieniam się z nim miejscami i tłumaczę prawidłową pracę rąk. Robię kilka ósemek, a po chwili upewniam się czy zrozumiał. Potwierdza, ale gdy sam siada za kierownicą nijak nie potrafi właściwie operować kierownicą, nie mówiąc już o tym aby był w stanie przejechać ósemkę. Jak się okazuje, nie rozumie co to znaczy "ósemka". Rysuję mu więc na pustej stronie kalendarza, ale na nic mu to. Dalej nie rozumie, więc jeździ jakkolwiek - proszę aby skupił się na operowaniu kierownicą - niestety z marnym skutkiem.
Zastanawiam się, co z nim jest nie tak i dochodzę do pewnych wniosków, które pozostawię dla siebie. Po dwóch godzinach ustalam z nim zasady, które wg mnie są niezbędne jeśli ma zamiar pracować ze mną. Deklaruje że zgadza się, oraz że będzie starał się poprawić rzeczy o których mu powiedziałem. Szerze? Wg mnie nie. I wątpię, aby na kolejnej jeździe zmienił się na lepsze. Jest zbyt uparty, zadufany i ograniczony aby to zrozumiał. Pierwszą linię już przeszedł - ośrodek w którym się szkolił wydał mu niezbędne dokumenty do zapisania się na egzamin - nie pytajcie mnie jakim cudem zdał egzaminy wewnętrzne - teoretyczny jak i praktyczny. Więc w tym momencie tylko od niego będzie zależało czy będzie się uczył dalej czy nie. Drugą linią będzie WORD - który mam nadzieję zrobi na nim większe wrażenie i albo da sobie spokój, albo nauczy się jeździć.
Na chwilę obecną kursant umówił się na kolejne dwie godziny jazdy.
Początkowo jakoś mu idzie. Nawet ruszył, co prawda trochę mu szarpnęło. Ale obserwuję, że w ogóle nie robi hamowania silnikiem przy zatrzymywaniu i zwalnianiu. Do tego nie przepuszcza pieszych - z bardzo prostego powodu - nie widzi ich. Dojeżdżając do przejść nawet nie zdejmuje nogi z gazu. Kolejny problem to praca rąk na kierownicy. Tzw. dojenie krowy - jak to mawiają niektórzy. Ponieważ jest dość mocno zestresowany postanawiam zatrzymać się w bezpiecznym miejscu i tam omówić napotkane problemy (a jeździ dopiero 15 minut).
Tłumaczę więc, ale on zdaje się nie rozumieć. W końcu pyta co to jest ecodriving i w jakim celu wymagam hamowania silnikiem. Okazuje się, że gość jest zielony z tego tematu i - jeśli mówi prawdę - nigdy nie słyszał o takiej technice kierowania autem. Szczerze w to wątpię, bo musiał mieć to na zajęciach teoretycznych, na pewno ma to w materiałach które dostał w swojej szkole, no i te 30 godzin z instruktorem - raczej zwróciłby mu na to uwagę. Identycznie z kręceniem kierownicy. Twierdzi, że już się przyzwyczaił i że tak mu pasuje. Sęk w tym, że mi tak nie pasuje.
Po kolejnych minutach jazdy wciąż popełnia te same błędy. Niestety dochodzą także inne - nieustąpienie pierwszeństwa. A bierze się to stąd, że kursant nie patrzy na znaki i nie wie kto na skrzyżowaniach ma jechać a kto nie. Z uwagi na bezpieczeństwo jadę z nim na drogi osiedlowe, gdzie ruch jest mniejszy (także pieszy), a następnie na plac.
Po dojechaniu na plac znowu tłumaczę błędy, oraz przypominam o tych poprzednich - ponieważ wciąż je popełniał. Zamieniam się z nim miejscami i tłumaczę prawidłową pracę rąk. Robię kilka ósemek, a po chwili upewniam się czy zrozumiał. Potwierdza, ale gdy sam siada za kierownicą nijak nie potrafi właściwie operować kierownicą, nie mówiąc już o tym aby był w stanie przejechać ósemkę. Jak się okazuje, nie rozumie co to znaczy "ósemka". Rysuję mu więc na pustej stronie kalendarza, ale na nic mu to. Dalej nie rozumie, więc jeździ jakkolwiek - proszę aby skupił się na operowaniu kierownicą - niestety z marnym skutkiem.
Zastanawiam się, co z nim jest nie tak i dochodzę do pewnych wniosków, które pozostawię dla siebie. Po dwóch godzinach ustalam z nim zasady, które wg mnie są niezbędne jeśli ma zamiar pracować ze mną. Deklaruje że zgadza się, oraz że będzie starał się poprawić rzeczy o których mu powiedziałem. Szerze? Wg mnie nie. I wątpię, aby na kolejnej jeździe zmienił się na lepsze. Jest zbyt uparty, zadufany i ograniczony aby to zrozumiał. Pierwszą linię już przeszedł - ośrodek w którym się szkolił wydał mu niezbędne dokumenty do zapisania się na egzamin - nie pytajcie mnie jakim cudem zdał egzaminy wewnętrzne - teoretyczny jak i praktyczny. Więc w tym momencie tylko od niego będzie zależało czy będzie się uczył dalej czy nie. Drugą linią będzie WORD - który mam nadzieję zrobi na nim większe wrażenie i albo da sobie spokój, albo nauczy się jeździć.
Na chwilę obecną kursant umówił się na kolejne dwie godziny jazdy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)