Nawet nie wiem kiedy to zleciało, ale właśnie dobiega czas pięciolecia mojej pracy jako instruktora. Tak - wiem, że 5 lat to nie jest wielkie doświadczenie, tym bardziej że nie pracuje tylko jako instruktor (czas dzielę także dla innej pracy), ale zawsze to coś. A pracę tę zawsze staram się traktować poważnie, poszerzać wiedzę i zdobywać kolejne kwalifikacje.
Część pierwsza podsumowania będzie zawierała:
- kwestie ogólne;
- zapamiętane historie;
- czarno-białe zdarzenia;
- zalety i wady pracy instruktora;
- inne;
Część druga będzie zawierała:
- fotogalerię;
- spojrzenie w przyszłość;
Kwestie ogólne.
To, że zostałem instruktorem to czysty przypadek. Po prostu - pracując kiedyś w szkole, postanowiłem zrobić kurs na instruktora. Wybrałem firmę X, poszedłem, zapisałem się - i po pierwszych zajęciach byłem pod mega-wrażeniem ! Bardzo mi się spodobało. Nie opuściłem żadnych zajęć, a najfajniejsze były praktyki. Sporo jeździłem, obserwowałem - to było to ! Egzamin na instruktora zdałem za pierwszym razem, a już następnego dnia byłem z podaniem o pracę - właśnie w firmie X gdzie robiłem kurs. Po około 2 miesiącach rozpocząłem pracę. Nowe obowiązki, nowe doświadczenia, nowi koledzy i ... nowy stres.
Początki były bardzo trudne. Nie wiedziałem jak i kiedy reagować na poczynania kursanta, nie znałem wymogów egzaminacyjnych - nie było lekko. Mój pierwszy kursant - Michał - jeździł bardzo dobrze, nie musiałem go wiele uczyć. "Egzamin wewnętrzny" (wtedy takich jak dziś nie było) - aby sprawdzić co go nauczyłem przeprowadził szef w mojej obecności. Na koniec powiedział: "Powinien zdać". Dzień później podpisałem stałą umowę :)
Stopniowo coraz bardziej "przerzucałem" się na naukę jazdy od pracy w szkole. Miła atmosfera (o wiele lepsza niż obecnie), otwartość współpracowników i fajni kursanci sprawili, że coraz bardziej pochłaniała mnie ta "robota" ;-) Na jednym aucie pracowało razem ze mną czterech instruktorów (auto prawie nie stygło), a mi podobało się coraz bardziej.
I z każdym dniem było łatwiej. Zacząłem chodzić na egzaminy z kursantami (pierwszym razem chyba bałem się bardziej niż kursant), w firmie odbywały się szkolenia które podniosły moją wiedzę - bo po samym kursie na instruktora człowiek prawie nic nie wie ! Dopiero po jakimś czasie "załapałem" co w tym wszystkim się liczy ...
Dziś patrzę na to zupełnie inaczej niż na początku. Wypracowałem pewien model pracy podczas trzydziestogodzinnych jazd - który oczywiście nie jest stały, lecz dostosowywany do każdej z osób. Staram się do każdego podchodzić indywidualnie, szanować czas i przede wszystkim - przygotować do egzaminu, nauczyć jeździć. Niektórzy uważają, że to dwie odrębne dziedziny, ale ja nie. Sporo "się czepiam", kursanci najczęściej są zmęczeni po dwóch godzinach jazdy - ale myślę że to wychodzi im na plus.
Zapamiętane historie.
Co się najbardziej pamięta ? Pierwszego kursanta, którego mijam na ulicach miasta ;) Ciekawe, czy jeździ zgodnie z przepisami czy tak jak większość ? Nie wiem, on chyba mnie już zapomniał ... W każdym razie, obecnie jeździ złotym Matizem :)
Pamiętam dokładnie pierwszą stłuczkę. Facet Polonezem uderzył w bok rocznej Corsy którą jeździłem kiedyś. Tego dnia było tak ślisko, że Policja nie nadążała z "obsługą" zdarzeń drogowych. Bardzo przeżyłem tą kolizję. Kierowca Poloneza skręcając w ulicą z której ja z kursantką chciałem wyjechać, gwałtownie przyhamował, zablokowało mu koła i wbił się w lewe drzwi kierowcy i pasażera. Kursantka w szoku wybiegła na środek jezdni i stanęła jak zamurowana ! Ściągnąłem ją ze środka drogi, zjechaliśmy na bok a ona pyta: -
To moja wina ? Kolejne kolizje były już inne - wiedziałem co robić by nie trwało to długo, a potem czekałem tylko na przelewy z firm ubezpieczeniowych. Oczywiście, wszystkie te zdarzenia nie wynikały z winy kursanta, tylko innych kierujących ...
Pamiętam też kurs dwóch koleżanek z pracy. To było dość spore wyzwanie, gdyż co innego gdy się szkoli zupełnie obcą osobę, a co innego gdy jest to ktoś już znany. Poświęciłem temu sporo pracy, np naukę ruszania na wzniesieniu ćwiczyłem z jedną z nich bardzo długo - ale udało się. Dziś obie swobodnie jeżdżą. I po całym kursie i tych wszystkich egzaminach, nadal jesteśmy dobrymi znajomymi :)
I jeszcze jedno - pamiętam pierwszą kursantkę, która świetnie "czuła" auto. Akurat jeździła nowiutką Corsą, która pasowała do niej znakomicie ! Później, w myślach porównywałem ją do kolejnych kursantów, ale oni w większości jeździli sporo gorzej niż ona. Zdała egzamin przy pierwszym podejściu, a egzaminator bardzo ją chwalił. Dziś jeździ różnymi autami w pracy, także sporo większymi niż Opel Corsa. Z tego co wiem, radzi sobie znakomicie :)
Czarno-białe zdarzenia.
Tu niestety w pamięci zapisał się kursant, który przyszedł pijany na jazdę. Umówiłem się z nim na niedzielę - zwykle tego nie robię, bo ile można pracować ? - ale w poniedziałek kursant miał mieć egzamin - więc się zgodziłem. Podjeżdżam w umówione miejsce - a tu zamiast faceta jego strzępy, "zapach" wczorajszego alkoholu i chwiejący krok w stronę pojazdu. Wkurzyłem się maksymalnie ! Oczywiście, jazda się nie odbyła, a kolejne godziny które miał ze mną przepracować ów kursant wyjeździł z kimś innym - z ostrzeżeniem o jego wyczynach oczywiście. Mam nadzieję, że zawstydziłem go tym co ode mnie usłyszał i że jakoś wpłynęło to na jego zachowanie w przyszłości ... Ten kursant to jeden z dwóch, którzy w takim stanie przyszli na jazdę.
Innym średnio miłym zdarzeniem była awaria pojazdu którym pracowałem. A że nieszczęście chodzą parami, to do uszkodzonego sprzęgła dołączył komputer sterujący pracą silnika. Na jedną z potrzebnych części trzeba było czekać kilka dni, a auta zastępczego dla nauki jazdy nie było (nie to co teraz :P). Miałem wtedy przymusowy urlop, który trwał prawie tydzień. Szkoda że było to w zimie, gdyż po dwóch takich przymusowych dniach odpoczynku nosiło mnie i nie mogłem znaleźć swego miejsca ... Ale później do pracy wróciłem z jeszcze większą ochotą i werwą :)
Zalety i wady pracy.
Zalety.
Przede wszystkim - robię to co lubię ! Mam stały kontakt z przepisami ruchu drogowego, zajmuję się problematyką współczesnej motoryzacji, prowadzę wykłady na kursie prawa jazdy i staram się przekazać wszystko co niezbędne przyszłym kierowcom. To bardzo interesujące ! Mam kontakt z bardzo wieloma ludźmi, sporo z nimi rozmawiam. Inaczej pracuje się z osiemnastolatkiem z liceum, a inaczej z trzydziestoparoletnią nauczycielką. Każdy ma inne problemy i jeden cel - uzyskać prawo jazdy. Indywidualne podejście bardzo wskazane. Czasem trzeba kursanta nauczyć jeździć od samych podstaw, czasem od razu jesteśmy na wyższym poziomie, a innym razem po prostu trzeba kogoś uspokoić (przeprowadzić przez trudniejsze skrzyżowanie) i pomóc opanować nerwy i stres.Lubię takie wyzwania !
Zaletą jest też nienormowany czas pracy. Czasem jeżdżę 4 godziny, a czasem 8 plus wykład. Różnie - sam ustalam sobie grafik pracy :) No i miło jest patrzeć, jak kursanci zdają egzaminy - teoretyczny i praktyczny. Te ich sukcesy są bardzo budujące i zachęcają do jeszcze większego wysiłku :)
Wady.
To bardzo stresująca praca. Nigdy się nie wie, co się wydarzy i czy wrócę po pracy całym autem czy nie. W dodatku, nie zawsze wiem z kim będę pracował. Osoby które są spoza ośrodka, nie są nam znane i nie wiadomo czego trzeba się po nich spodziewać. W zasadzie - nawet kursantowi którego znam nie ufam w 100 % - w przeważającej większości to ja odpowiadam za to co robi kursant, więc i prawie cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Stresujące i bardzo wymagające są pierwsze godziny kursanta, no i egzaminy wewnętrzne - które wymagają od instruktora procedur jak na egzaminie państwowym nie dając jednocześnie takich samych uprawnień. Np - na egzaminie państwowym nieprawidłowy wybór pasa ruchu jest oznajmiany osobie zdającej jako błąd. Na wewnętrznym również - ale Policja już może mieć do tego zastrzeżenia, przechodnie komentują -
jak on uczy ? To tylko jeden z wielu przykładów ...
No i ludzie, którzy poruszają się po drogach. Ciągle mają jakieś zastrzeżenia, pretensje że w ogóle istnieje coś takiego jak nauka jazdy ! Dość często nie są mili (by nie powiedzieć inaczej), nie lubią gdy się obok nich parkuje, nie zachowują szczególnej ostrożności wobec przyszłych kierowców, nie są wyrozumiali - tak jakby nigdy się sami nie uczyli jeździć ! Tak, jakby nigdy nie popełniali błędów ... Oczywiście, spotykam także wyrozumiałych kierowców, ale to wciąż rzadkość.
Inne.
Czasem zdarzają się zabawne sytuacje, np gdy kursanci w stresie używają dość dziwnych określeń. I tak na miernik do sprawdzania oleju padły już takie określenia jak:
- dzyndzelek;
- pręcik;
- miernik drucikowy ;
Widziałem, jak starsza pani szarpała się z pokrywą bagażnika przez 5 minut - a próbowała podnieść pokrywę silnika. Odblokowała ów od wewnątrz, po czym pomaszerowała na tył auta i się męczyła aż czas jej się skończył. Oczywiście wynik egzaminu negatywny. Myślę, że to ze stresu - bo cokolwiek sądząc o konkurencji, to chyba nikt jej tak nie uczył ...
Czasem kursanci pytają egzaminatorów:
-
czy mogę się już rozebrać ? lub:
-
zajdzie pan ? - gdy potrzebują pomocy przy sprawdzaniu świateł hamowania ...
A jak kursanci tłumaczą swoje niepowodzenia ? Jest wiele sposobów, oto kilka z nich:
-
oblał mnie ten p*** egzaminator. A co zrobiłeś - pytam -
wjechałem na czerwonym ...
- cofam sobie po łuku - a tu mi pachołek wyskakuje na środek !
- nie zdałam, bo auto egzaminacyjne było szare, a ja jeździłam na czerwonym !
- egzaminator wywiózł mnie tam, gdzie jeszcze nie byłem. To wina instruktora !
-
nie zdałam, bo wjechałam na pachołek - ale na kursie takiego nie było !
Ogromna większość niepowodzeń jest spychana na instruktora, cały ośrodek szkolenia lub na egzaminatora. Bo ktoś się
uwziął,
oblał mnie celowo i wiele innych "uzasadnień" krąży wśród zdających egzamin. A przyznać się do błędu potrafi niewielu ...