Ranek obudził mnie pięknym wschodem słońca (foto). Bardzo nie chciało mi się wstawać, ale nie było wyboru. Tym bardziej, że przed jazdą musiałem oczyścić pojazd ze szronu i lodu.
Początek pracy z dziś, to 47 godzina pewnej kursantki, która nie bardzo radzi sobie za kółkiem. 47 - czyli 30 godzin miała w cenie kursu, resztę dokupiła. Ale to nie koniec. Bo już opłaciła kolejne 13 - co w sumie daje
60 godzin. Czemu aż tyle ? Bo jak się nie umie, to trzeba ćwiczyć dalej. Można też zrezygnować - ona wybrała to pierwsze. Jadąc na jednym ze skrzyżowań pomyliła sprzęgło z hamulcem, co spowodowało nasze gwałtowne zatrzymanie. Chyba tylko cud sprawił, że Felicia jadąca za nami nie wjechała nam w bagażnik. Ale nie ma się co denerwować - w końcu to nauka jazdy :)
Z rana było zimno (-10 na termometrze) i bardzo ślisko. Przekonałem się o tym jadąc po czarnym asfalcie - kiedy na lekkim łuku pojazd ustawiło bokiem (prędkość około 40 km/h, lód na jezdni). Oczywiście kursant zaczął nerwowo szarpać kierownicą, a z uwagi na fakt nadjeżdżających pojazdów z przeciwka musiałem na krótką chwilę przejąć kontrolę nad pojazdem (nie lubię tego robić). Wystarczyło lekkie skontrowanie kierownicą - bez hamowania naturalnie. Od tego momentu, kursant jechał dwa razy wolniej.
Za zakrętem był wiadukt i tam się dopiero okazało, że inni także byli zaskoczeni śliskością. Zderzyły się dwa pojazdy, a ja najechałem na moment wyciągania jednego z kierowców z rozbitego auta. Naturalnie, te zdjęcia się tu nie pojawią, ale mam kilka innych z tego wypadku (foto). Ruch na wiadukcie był przez to poważnie utrudniony przez jakieś 3-4 godziny.
Po południu praca z panią która zażyczyła sobie jazdę tuż przed egzaminem państwowym. Nie wiem gdzie robiła kurs, ale o egzaminie wewnętrznym to nie słyszała nawet. Nie umiała ruszać, zmieniać pasa ruchu, parkować itd. W dodatku, parę razy musiałem za nią hamować, bo inaczej mógłbym tu zamieścić skasowany pojazd szkoleniowy. Nawet czerwone światło dla niej nie stanowiło. Tłumaczyła, że zatrzymałaby się - ale za sygnalizatorem, przed samą drogą poprzeczną. Brak słów, dobrze że to tylko godzina jazdy. Na koniec spytała czy ma jakieś szanse - i zupełnie mnie rozbroiła tym pytaniem. Wygarnąłem jej wszystko, łącznie z odradzaniem podejścia do egzaminu. Zostawiłem ją przy WORD, bo zadecydowała że "spróbuje". Zważywszy na fakt, że to chyba jakaś znajoma szefowej to w piątek pewnie będę na dywaniku, ale mam to gdzieś - czuję, że jeśli będzie się czepiał mojej opinii na jej temat, skończy się na konflikcie.

Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Kiedyś już tak miałem, gdy oblałem znajomego szefa na egzaminie wewnętrznym. Młody chłopak zaczął od samego początku pajacować, pewnie wydawało mu się że potrafi jeździć. A nie dość że strasznie szarpał dźwignią zmiany biegów, to nie potrafił poprawnie przejechać skrzyżowania o ruchu okrężnym. Próbował wymusić pierwszeństwo i wjechał na powierzchnię wyłączoną (foto poniżej). Oczywiście natychmiast zjechaliśmy ze skrzyżowania gdzie poinformowałem go o wyniku
negatywnym. Tak się obruszył, że nawrzeszczał na mnie w stylu "jak to ? przecież bym zdążył !" itp.
Najchętniej wygoniłbym go wtedy z auta, ale nie musiałem tego robić ! Kursant sam zrezygnował z dalszej jazdy :) Zostało mu jakieś 15 minut, więc sam wróciłem do "bazy". Po tym incydencie mniej więcej za dwa dni byłem u szefa, który miał do mnie pretensje że go oblałem ! Na spokojnie przedstawiłem swoje argumenty, tylko kto by ich tam słuchał ? Jak zwykle zostałem "zahukany" i "zakrzyczany" że tak nie wolno robić, że powinienem być bardziej wyrozumiały i że w ogóle to się czepiam. Bo rzekomo szef z nim jeździł i było "tak cudownie".
To niestety nie koniec atrakcji, ale pozostawię to na kolejny wpis blogowy.