sobota, 27 października 2007

Było sobie życie.

Każdego dnia, na drogach całego kraju mają miejsce setki wypadków i kolizji.
Tragedie, których sprawcami są kierujący i pozostali uczestnicy ruchu można było uniknąć, gdyby nie zawiodło najsłabsze ogniowo - my sami. Ktoś popełni błąd, wytwarza się nietypowa sytuacja, czas biegnie jak oszalały i po chwili stało się - było sobie życie i go nie ma. Kilka przykładów poniżej.

Ranek. Jadę do pracy.
Trasa.
Droga jednojezdniowa, po jednym pasie dla każdego kierunku, miękkie i nie równe pobocze. Spore natężenie ruchu. Gęsta mgła osiada na wyślizganej i sfatygowanej nawierzchni. Z daleka widzę, że do miasta jedzie kolega po fachu. Chcąc go dogonić na liczniku mam 12o km/h. Sporo, ale dojeżdżam do niego i zrównuję prędkość. 100 km/h - tyle jedzie jego kursantka. We mgle, poza obszarem zabudowanym. Myślę sobie: szybko, no ale jeśli dobrze jeździ a on ma kontrolę nad tym to jest w miarę ok. Po chwili, auto z L na dachu daje mi znak prawym kierunkowskazem, aby ich wyprzedzał ! Czy on zwariował ? W takiej mgle ? Takiej decyzji ona sama raczej nie podjęła. To była sugestia instruktora. Oczywiście nie widać zbyt wiele, więc nie podejmuję ryzyka tym bardziej, że dosłownie kilka chwil później z przeciwka nadjeżdżają pojazdy. Nie rozumiem - jak on mógł zrobić coś takiego ? Sugerowanie manewru wyprzedzania w takich warunkach nie może być oceniane pozytywnie.

Jadę za nimi. Zostawiłem spory odstęp, a na liczniku stale 100. Zbliżamy się do wolniej jadącej ciężarówki. Przez tą gęstą mgłę nawet nie widać, że jesteśmy na podjeździe wzniesienia. Przygotowuję się na redukcję prędkości, a L przede mną wyprzedza ! Normalnie opadła mi szczęka. Na szczęście nikt nie jechał z przeciwka i udało się im. Ja nie wyprzedzam, tylko jadę za ciężarówką. Po chwili dojeżdżam do miasta i zrównuję się z kolegą na skrzyżowaniu (czerwony sygnał). Jego uśmiech od ucha do ucha i wyciągnięta dłoń pozdrawiająca mnie zostały odebrane przeze mnie mieszanymi uczuciami.

Od razu, analizuję i zastanawiam się, czy ja pozwoliłbym najlepszym nawet kursantom na takie manewry. NIE NIE NIE ! Więc albo ja źle uczę, albo on ma nierówno w głowie.

Miasto.
Pracuję z kursantką. Wiele już widziałem, ale dziś znów byłem zaskoczony. Jedziemy lewym pasem, ponieważ prawy się lada chwila kończy. Spoglądam w prawe lusterko, a tam zielone Renault wyprzedza mnie i jeszcze jedno auto za mną. Jego pas kończył się prawie równo z nami. Widząc to hamuję i przez podwójną ciągłą uciekam w lewo na sąsiedni pas, by Renault nie wjechało w wysoki krawężnik ani w nas. Kursantka w szoku, ja także tylko w nieco mniejszym. Wyprzedzające auto pojechało dalej, by po chwili skręcić na parking jednego z hipermarketów - no tak - czas to pieniądz. Przecież on zyskał 3-5 sekund...

W rejonie cmentarza, przy przejściu kłębi się tłum ludzi. Dwa pasy dla każdego kierunku i wysepka na środku. My stajemy przed przejściem na prawym pasie. We wstecznym lusterku widzę szybko jadący pojazd lewym pasem ruchu. Nagle jest mi bardzo ciepło, wręcz gorąco. Ludzie widząc szaleńca stają na środku przejścia, a ten gwałtownie hamując zatrzymuje się tuż przed pasami. Spoglądam na niego, on wyraźnie speszony - pewnie się dziwi: - skąd wzięli się tu ci ludzie ?

Trasa.
Po pracy, wracam do domu (sam prowadzę).
Ta sama droga co rano, jeszcze większe natężenie ruchu. Mgły nie ma, sucha nawierzchnia. Daleko przede mną, srebrne auto jedzie w tym samym kierunku co ja. Na liczniku mam 100-110 km/h. Doganiam go, ponieważ wytworzył się zator i wszyscy zostali zablokowani. Wyprzedzam busa, gdy srebrne auto (Peugeot 207) wyskakuje mi przed nosem i także wyprzedza innych. Trochę mnie to irytuje, ale wybaczam i jedziemy dalej. Jego poczynania wyglądają mniej więcej tak (na odcinku 30 km) :
  1. nie upewnienie się o możliwości wyprzedzania: (wg taryfikatora: 250 pln + 5 pkt karnych),
  2. wyprzedzanie na podwójnej linii ( 200 pln + 5 pkt), wyprzedzanie na skrzyżowaniu (300 pln + 5 pkt),
  3. przekroczenie prędkości na ograniczeniu do 70 km/h - jego prędkość około 110 (200-300 pln + 6 pkt),
  4. wyprzedzanie na oznaczonym zakręcie (300 pln + 5 pkt), linia podwójna (200 pln + 5 pkt),
  5. przekroczenie prędkości na ograniczeniu do 60 km/h - jego prędkość około 110 (300-400 pln + 8 pkt),
  6. obszar zabudowany - jego prędkość nadal koło 110 (400-500 pln + 10 pkt)
  7. kolejny obszar i te same prędkości (400-500 pln + 10 pkt)
SUMA: 2250 pln i 59 pkt karnych. Tą drogę pokonuję codziennie co najmniej dwa razy. Mnóstwo krzyży, tragedii. Ile kosztuje jedno życie, lub kalectwo ? Więcej niż suma z mandatów ?

Wariaci drogowi, koszą wszystko na swojej drodze. Czynią to lepiej niż śmierć. Ona jest przez nich wyręczana. Pewnie jest zachwycona, że jest tylu chętnych do objęcia jej schedy... Zdaję sobie sprawę, że brakuje infrastruktury, prawidłowego oznakowania, są olbrzymie braki w szkoleniu, mentalności i kulturze jazdy. Tylko czy to może być jakieś usprawiedliwienie ?

piątek, 12 października 2007

Kolizja - zagadka

LEGENDA:
  1. - stąd wyjechał VW Passat,
  2. - tu się zatrzymał Passat oczekując na możliwość wykonania skrętu,
  3. - VW Bora uderza w Passata - tu dochodzi do kolizji
  4. - dojeżdżająca Bora - wg mnie brak hamowania kierującego,
  5. - tu kierowca Bory używa sygnału dźwiękowego,
  6. - mniej więcej w tym miejscu kierowca VW Bory spostrzega sytuację na skrzyżowaniu,
  7. - moje miejsce obserwacji zdarzenia,






Marazm, kompletnie nic się nie dzieje. Kolejne manewry na drodze realizujemy bez większych kłopotów. Na jednym z największych skrzyżowań, wydaję polecenie: - proszę zawrócić.
Podjeżdżamy powoli, jak zawsze. Przed nami jedno auto skręca w lewo, więc stoimy. Nagle, słyszę sygnał dźwiękowy z prawej strony - pierwsza myśl - ktoś komuś znów zajechał drogę - jakiś zdenerwowany "kierowca" demonstruje swoją rację.
Ale to nie to - sygnał dźwiękowy nie słabnie, a wręcz przeciwnie - nasila się coraz bardziej. Obracam głowę w prawo i widzę granatową Borę sunącą wprost na starego Passata stojącego naprzeciwko. Patrzę na przednie koła Bory - obracają się dalej (możliwe, ponieważ pojazd ma ABS) - ale nie widać efektu hamowania. Ani przechyłu nadwozia, ani nawet króciutkich momentów blokowania kół (nawet z ABS jest to czasem widoczne). Po prostu nic - kierowca Bory patrzy i jedzie wprost na stojące auto. Z prędkością około 20 km/h uderza w przedni pas auta.

Zgadza się: kierowca Passata wyjechał za daleko i zajął pas dla jadących z przeciwka (zapewne wyjechał tak daleko, ponieważ pojazdy jadące z naprzeciwka i skręcające w lewo zasłoniły mu widoczność). Oczywiście, nic go nie usprawiedliwia. Wyjechał zbyt daleko, ale jednocześnie nie uczynił tego wprost pod nadjeżdżający pojazd, lecz stał tam od dłuższego czasu. A kierowca Bory ? Sądząc po momencie, kiedy to ujrzał zablokowany pas i użył sygnału dźwiękowego, wg mnie na 100% powinien dać radę zatrzymać pojazd. Dlaczego tego nie zrobił ?

Jezdnia była lekko mokra, niedawno mżył deszcz. Nawierzchnia w tym miejscu była bardzo dobra i równa. Natężenie ruchu raczej spore. Dlaczego to się wydarzyło ? Najprościej odpowiadając - bo człowiek znów popełnił błąd. Ale który z nich to zrobił ?

Na pewno, winnym jest kierowca VW Passata, który wyjechał zbyt daleko. Ale czy tylko on ?
Co zrobił kierujący Bory aby zapobiec kolizji ? Bo mógł zrobić to:
  • zatrzymać pojazd (tak - to dałoby się zrobić)
  • zjechać na prawo i ominąć przeszkodę
  • lub nawet zjechać do lewej i do-hamować do końca
Popatrzmy na rysunek. Na skrzyżowaniu, od bardzo niedawna z prawego pasa dozwolona jest jazda na wprost (wcześniej tylko w prawo). Niewielu kierujących jeździ z prawego pasa na wprost, lecz z przyzwyczajenia zjeżdżają na środkowy pas ruchu. Tuż przed przeszkodą (Passatem) po prawej stronie JEST PUSTO. Z uwagi na fakt że ja zawracam, także po lewej stronie swobodnie zmieściłby się samochód. A może gość hamował i nie udało mu się zatrzymać pojazdu przed autem z przeciwka (choć ja nie widziałem żadnych objawów hamowania) ? Tylko dlaczego nie skorzystał z przestrzeni po OBU stronach ? Każda wersja VW Bory posiada ABS, wiec skręcenie przy hamowaniu nie stanowi żadnego problemu. Kierujący Borą także nie był młodym kierowcą (za to kierujący Passatem jak najbardziej), więc nie rozumiem o co tu chodzi.

Policja, która przybyła na miejsce kolizji stwierdziła, iż to kto jest sprawcą kolizji i ponosi całkowitą winę nie stanowi żadnego problemu - to kierujący VW Passatem.

Wg mnie, nie jest to właściwe rozwiązanie problemu.

czwartek, 11 października 2007

Ekspresowe 20 minut

Tylko czy skuteczne ...

Dzień, jak zawsze. O godzinie 11 zlecenie z ośrodka - godzina pracy z osobą z W-wy tuż przed egzaminem (często osoby przyjeżdżają tu zdawać egzaminy z innych rejonów Polski). Myślę, skoro jest z wielkiego miasta, dynamikę ma zrobioną porządnie (a także parkowanie i plac manewrowy). Pewnie nie zna tego miasta, więc szybko pokażę co i jak. Dostaję jednak wiadomość z biura, że klient się spóźni, ale dotrze w ciągu 20 minut.
Czekam. Jestem trochę przewrażliwiony na punkcie czystości szyb, więc korzystam z chwili i myję wszystkie. Gdy skończyłem, wsiadłem na miejsce instruktora. Na parking podjeżdża auto z rejestracją początkową WB. Wysiada młody człowiek i podąża w moim kierunku - myślę - pewnie pyta o drogę albo czegoś szuka.
- Czy to z panem jestem umówiony na jazdę ? - spytał
- yyyy, pan O... ? - zdziwiony odpowiedziałem
- Tak, to ja. Momencik, w aucie zostawiłem kurtkę i już wracam - odparł młody człowiek
O rany, gość przyjechał autem na jazdę ? Byłem bardzo zdziwiony choć nie dałem tego po sobie poznać - przynajmniej tak sądzę. Kurczę, spytać go czy ma prawo jazdy, czy też nie ? Co jest grane ?
No kiedyś już miałem kursanta, który przyjechał własnym autem i miał egzamin kontrolny, więc myślę że to może być to sama sytuacja.

Tymczasem ten wrócił z kurtką. Spóźnił się tak bardzo, że zostało nam dosłownie 25 minut. Prosząc o jego dowód osobisty (sprawdzenie danych i PESEL-u, założenie karty - wymogi ustawy i ISO) słyszę jego zakłopotanie - boi się i pyta po co mi jego PESEL ? Pewnie się boi, że spiszę jego dane w sytuacji gdy nie powinien prowadzić auta ...

Krótka wymiana zdań i wiem o co chodzi - złapał maksymalną ilość punktów i został skierowany na egzamin. Miesięcznie robi 10 000 km, więc - jak twierdzi - umie doskonale jeździć. Ja jak to usłyszałem, w duszy się zaśmiałem - oczywiste było że jazda na egzaminie to trochę inaczej niż jego kilometry ...

- Czy ewentualne błędy omawiać na bieżąco, czy pod koniec jazdy ?
- Proszę mówić od razu - odparł kursant
Wyjeżdżając na ruchliwą ulicę przy ośrodku (co zrobił bardzo dynamicznie i poprawnie) głośno powiedziałem:
- Przykro mi, ale popełnił pan błąd. Wynik egzaminu byłby negatywny. Zignorował pan znak STOP. Na początku chyba nie bardzo wierzył że on tam stał, ale po chwili przyznał że go nie widział... Po wyjechaniu na wielopasową jezdnię na liczniku wskazało 60, a po chwili 70 km/h. Zauważył moje dyskretne spojrzenie na licznik i spytał:
- Tu można tylko 50 ?
Wyczułem że nie w smak mu ten fakt. Zwolnił. Jedziemy dalej (na plac - bo jak stwierdził jeździć umie, ale na placu to nie bardzo) - przejście przez szeroką ulicę. Ludzie przechodzą daleko po lewej stronie, ale są już na kilku białych pasach. Jego reakcja ? Żadna. Moja ? Taka jak przy STOP. Wytłumaczyłem, że na egzaminie dostałby N i po ptokach.

A na placu ? No cóż - ale nic nie umiał. Poprosił o szybki kurs nauki jazdy po placu. Zważywszy na fakt iż mieliśmy jakieś 3-4 minut na to, w ekspresowym tempie wyjaśniłem o co chodzi. Załapał b. szybko. Niestety, kryteria i inne zagadnienia pominąłem - brak czasu. Do jego egzaminu zostało 10 minut - to minimalny czas na dojechanie do WORD-u. Tyle czasu ja tam jadę, ale w szybkości to on mi nie ustępuje ... Jadąc tłumaczę mu rodzaje parkowania i kryteria, a także metody zawracania - o których nigdy nie słyszał. On oczywiście popełnia błędy podczas jazdy które stale mu wypominam. Jest trochę zdziwiony, ale (z grzeczności ?) nie protestuje.

Dotarliśmy do WORD-u na 1 minutę przed 12. Życząc mu powodzenia zostawiłem go na pastwę egzaminatorów (najpierw testy, potem jazda) ... pewnie nie zda, choć to dziwna sytuacja ...

czwartek, 4 października 2007

Co rządzi światem ?

Boję się, że nadejdzie dzień kiedy moje auto - główne narzędzie pracy - odmówi posłuszeństwa. Zemści się, za traktowanie jakie dostaje codziennie. Rany, bardzo się tego boję, ponieważ to oznacza iż przez pewien czas będę pozbawiony możliwości zarobkowania, pracy. Mniej zarobię ? No, na pewno. Jestem materialistą ? Chyba nie - pieniądze nie są bardzo ważne, choć bez nich byłoby ciężko.
Faktem jest, że moja dwu i pół-letnia Corsa nie sprawia zbyt wiele problemów, a przeważnie pracuję po 9-12 godzin dziennie. Najwięcej wydaję na koszty paliwa. Co się daje, naprawiam na gwarancji (ech, to "użeranie" z pracownikami serwisu - jak ja tego nie lubię). Niestety, ta się już skończyła.

Ostatnio, zamieniając się na auta kolega mówił mi że miał problemy z silnikiem w Corsie - czyżby coś się psuło ? W ciągu tego dwu i póletniego okresu auto zaliczyło dwukrotnie dłuższą wizytę w serwisie na naprawie. Pierwszym razem był to siłownik sprzęgła, a drugim przepsutnica lub komp. sterujący silnikiem - nie pamiętam - ale były z tym jakieś problemy.

I co robić ? W WORD zmieniają auta, chyba na Punto Grande. Kupić takie np. roczne i znów mieć spokój przez rok ? Tyle że wtedy moje marzenia o mieszkaniu ;ległby w gruzach na jakiś rok ...
A może pozostać przy Corsie, naprawić to co się psuje i jeździć dalej ? Jest jeszcze nieco bardziej radykalne opcja: zmienić miejsce pracy. Są ośrodki, w których pracuje się na autach firmowych. Na początku mojej kariery jako instruktora, przez 2 miesiące jeździłem na firmowym aucie. To niesamowity komfort psychiczny tego, co dzieje się z autem. Nic mnie to nie obchodziło, tylko tankowałem, podpisywałem się na stacji a firma płaciła za wszystko.

Niestety, wadą tego jest fakt, iż zarobki wtedy są bardzo małe. Poza tym, jak można odejść z firmy w której już trochę przepracowałem i znam każdego ? Mam tam stały etat, zarabiam sobie i jest ok. A w nowym miejscu nie wiem jak będzie.

Wszystko kręci się wokół kasy/pieniędzy. Niestety ...

wtorek, 2 października 2007

Dwa w jednym.

Jedynka, dwójka, stale do przodu. Trochę szarpie, rzuca, ale jedziemy.
On, jeszcze jeden i ja. Trzech kumpli, znających się od długiego czasu. Ja - najmłodszy z nich (w sumie gówniarz), oni znają się jeszcze dłużej. Wszystko pięknie, dogadujemy się niemal bez słów, dzielą nas kilometry których się nie czuje. Zdawałoby się, że żaden problem nie pokona naszej znajomości, a jednak. Znów człowiek przegrywa z głupstwem.

Za oknem świeci słońce, piękna pogoda. Lekki, poranny wiatr uderza w twarz przez otwartą szybę. Kolejne zbyt gwałtowne i nieprawidłowe hamowanie kończy się coraz ostrzejszymi uwagami dla kursanta.
Dzień jak zawsze. Planujemy rozgrywkę on-line. Dochodzi w trakcie niej od spięcia i mało przyjemnej wymiany zdań. Ja jestem z boku, nie interweniuję tym bardziej że jestem najmłodszy. Po chwili, atmosfera jest gęsta. Koniec. Wygraliśmy, każdy idzie w swoją stronę.

Opadające liście tworzą typowo jesienny obraz. Złote, piękne. Czasem któryś spadnie na czystą szybę. Wolne jak mało kto. Lecą tam, gdzie poniesie je wiatr. Za oknem uśmiechnięte twarze. Przechadzający się ludzie a wszyscy szczęśliwi. Szarpie jakby mniej - to ktoś bardziej doświadczony.
Te zdania były ostatnie. Od tamtego czasu jeden z nich nie daje znaku. Wiem, że ma problemy w domu, może zrobił przerwę od gry - ale wcześniej zawsze mówił mi o tym. Co się mogło stać ? Nie chcę przeszkadzać, nagabywać. Telefonowanie odpada. Skoro go nie ma, to nie chce być. Albo nie może.

Miasto powoli zalewa zmrok. Podświetlam L tracąc kontakt z kolegami z pracy (jedno podłączenie pod zapalniczkę - rozgałęziacz już zamówiony), ponieważ firmowe radio zostaje odłączone. Na skrzyżowaniu słyszę wołanie swego imienia - czy to możliwe ? Nie, coś mi się tylko wydawało ... Jestem zbyt leniwy aby dokładniej się rozejrzeć. Po prawej jest sklep, to pewnie tam ktoś rozmawia. Jedziemy dalej.
I co o tym wszystkim sądzić ? Może faktycznie stało się coś niedobrego. Tym bardziej prawdopodobne iż już kilka dni temu musiał odejść od komputera aby pomóc komuś z rodziny. Może się tego kiedyś dowiem, może nie. W każdym razie źle się z tym czuję. Jeśli to tylko przez obrażenie, złość - to kolejny cios. Nigdy nie spodziewałbym się tego. Dajmy trochę czasu. I tak nic innego nie pozostaje.

Ciemność zawładnęła już zupełnie. Ulice spowite dymem z ogrzewania mieszkań. Na kolejnym skrzyżowaniu znów ten wołający głos ... patrzę w lusterko - kolega coś krzyczy przez okno. Wychylam się a on mówi że już wcześniej chciał mi coś powiedzieć i woła mnie na poprzednich skrzyżowaniach ... Przełączam na moment światełko na radio i pytam,
- o co chodzi ? A on:
- a nic - tylko my jeździmy. Wszyscy już skończyli. No tak, ale czy to takie ważne ? Nie wiem, o co mu chodziło. Tuż przed 20-stą, bardzo zmęczony - nie podjąłem próby dowiedzenia się co tak na prawdę chciał mi powiedzieć. A może powinienem ? Poczuł się urażony, niedoceniony ?

No nic - jutro godzinny wykład (temat fajny więc lubię go prowadzić), a potem do domku. Muszę wymienić dętki w rowerze. Powinienem zdążyć zrobić przynajmniej jedną. No i zaległości w czytaniu też są ...
Dobranoc zatem :)