Zachęcam do obejrzenia materiału z tej strony. Krótki, ale cenny film pokazuje drugie oblicze z jakim spotykają się egzaminatorzy i osoby zdające. Oczywiście, ci którzy podchodzą do egzaminu bardziej skupiają się na prowadzeniu pojazdu i wykonywaniu kolejnych zadań, natomiast kamery wokół auta rejestrują prawdziwy pokaz "mistrzów" kierownicy - wyprzedzających, omijających - robiących różne przepiękne "cuda".
Kamery, które miały głównie zapobiec sytuacjom korupcyjnym, spornym na linii zdający-egzaminator, są dziś często wykorzystywane w związku z popełnionymi wykroczeniami przez innych kierowców. Oko kamery rejestruje nie tylko obraz przed pojazdem egzaminacyjnym, ale często także za nim (choć nie ma takiego obowiązku, najczęściej ośrodki montują cztery kamery - przód, tył, prędkościomierz i wnętrze). W "moim" WORD również takie okoliczności mają miejsce.
Jak widać na filmie, kolizje i zarejestrowane wypadki wyglądają różnie, ale także bardzo groźnie. Na kursie najechaniom na eLkę można próbować uniknąć, minimalizować - choćby przez wcześniejsze ostrzeżenie kursanta by nie robił tego czy tamtego, ale na egzaminie jest to mało realne (m.in dlatego, że egzaminator nie może sugerować określonego zachowania osobie zdającej).
Odporność psychiczna egzaminatorów musi być duża, bardzo duża. Codzienne obcowanie z takimi stresującymi chwilami, może i trochę uodparnia, ale przede wszystkim pozostawia mnóstwo niepokojów, traumatycznych myśli i wspomnień.
Mając kiedyś stłuczkę (dostałem w tył, gdy się zatrzymywaliśmy przed przejściem), za każdym następnym przejazdem w tym miejscu obserwowałem dokładnie sytuację w lusterku, czy aby przypadkiem się to nie powtórzy. Trwało to jakieś pół roku, teraz już prawie zanikło. A w sumie, było to tylko lekkie "puknięcie" w zderzak i lampy z tyłu. Nie wiem, jakbym zareagował na poważniejsze zdarzenie i szczerze mówiąc - nie chcę wiedzieć.
Zdjęcia - Policja Zielona Góra
niedziela, 27 lutego 2011
piątek, 25 lutego 2011
Serwis Toyoty - spadek formy ...
1 - oczekiwanie na przyjęcie auta i zdiagnozowanie usterki trwało ponad 1,5 godziny. Ja wiem, nie byłem umówiony, ale czy ktokolwiek się umawia przywożąc zepsute auto na lawecie ? Tym bardziej dziwi, że pan przyjmujący pojazd na samym początku spytał czy coś podejrzewam - od razu powiedziałem o alternatorze. Ale jak widać, grochem o ścianę - bo zaprosił na poczekalnię i dopiero po tym długim czasie (ponad półtorej-godzinnym) oznajmił że ... zawinił alternator.
2 - dziwi to, że tak wielki serwis nie dysponował potrzebną częścią. Zamawiali, dlatego odbiór auta tego samego dnia nie był możliwy.
3 - gdyby mi to powiedzieli wcześniej, wróciłbym do domu z holownikiem, a tak pojawił się problem z dotarciem do domu.
4 - "niestety, wszystkie auta zastępcze zostały rozdysponowane" - stwierdził pan z serwisu, choć wg mnie nawet palcem nie kiwnął w tej sprawie.
5 - ale to jeszcze nic, bowiem byłem świadkiem ordynarnego komentarza pracowników serwisu. Jakaś kobieta coś załatwiała przy jednym ze stanowisk. Gdy wyszła, młodsza część doradców serwisowych w bardzo niewybrednych słowach skomentowała jej urodę i dociekliwość (choć w ich oczach pewnie to się zwie upierdliwością). Mnie się to do dziś w głowie nie mieści tym bardziej, że ich bezczelność na pewno słyszałem nie tylko ja, ale i inni klienci w pobliżu !
6 - za to Toyota ma spory minus - o czym tu właśnie informuję.
7 - przy odbiorze auta, doradca serwisowy (tym razem już inny niż wczoraj) nie omówił co było wymienione - a szkoda, bo do tej pory pracownicy serwisu szczegółowo wyjaśniali aspekty techniczno-eksploatacyjne.
8 - ogólnie, cieszy mnie naprawione auto, ale mam mieszane odczucia co do profesjonalizacji i przede wszystkim kultury pracowników serwisu Toyoty. Jeszcze na ostatnim przeglądzie było zupełnie inaczej. Poczekam teraz na telefon z centrali, dotyczący kontroli jakości ...
2 - dziwi to, że tak wielki serwis nie dysponował potrzebną częścią. Zamawiali, dlatego odbiór auta tego samego dnia nie był możliwy.
3 - gdyby mi to powiedzieli wcześniej, wróciłbym do domu z holownikiem, a tak pojawił się problem z dotarciem do domu.
4 - "niestety, wszystkie auta zastępcze zostały rozdysponowane" - stwierdził pan z serwisu, choć wg mnie nawet palcem nie kiwnął w tej sprawie.
5 - ale to jeszcze nic, bowiem byłem świadkiem ordynarnego komentarza pracowników serwisu. Jakaś kobieta coś załatwiała przy jednym ze stanowisk. Gdy wyszła, młodsza część doradców serwisowych w bardzo niewybrednych słowach skomentowała jej urodę i dociekliwość (choć w ich oczach pewnie to się zwie upierdliwością). Mnie się to do dziś w głowie nie mieści tym bardziej, że ich bezczelność na pewno słyszałem nie tylko ja, ale i inni klienci w pobliżu !
6 - za to Toyota ma spory minus - o czym tu właśnie informuję.
7 - przy odbiorze auta, doradca serwisowy (tym razem już inny niż wczoraj) nie omówił co było wymienione - a szkoda, bo do tej pory pracownicy serwisu szczegółowo wyjaśniali aspekty techniczno-eksploatacyjne.
8 - ogólnie, cieszy mnie naprawione auto, ale mam mieszane odczucia co do profesjonalizacji i przede wszystkim kultury pracowników serwisu Toyoty. Jeszcze na ostatnim przeglądzie było zupełnie inaczej. Poczekam teraz na telefon z centrali, dotyczący kontroli jakości ...
Awaria - finał
Auto odebrane, całe i sprawne :)
Na gwarancji został wymieniony alternator. Cieszę się, bo już jeżdżę Yariską :) Jednak bez samochodu, jak bez ręki.
A szczegóły wizyty w serwisie, opiszę w następnej blotce.
Na gwarancji został wymieniony alternator. Cieszę się, bo już jeżdżę Yariską :) Jednak bez samochodu, jak bez ręki.
A szczegóły wizyty w serwisie, opiszę w następnej blotce.
czwartek, 24 lutego 2011
Awaria - c.d.
Dziś rano zadzwoniłem do centrali Toyoty assistance. Miły męski głos spytał o kilka szczegółów, które przedyktowałem z dowodu rejestracyjnego, a za 20 minut skontaktował się ze mną pan z wozu holowniczego. Po 15 minutach był przy aucie i wciągał Yariskę "na pakę".
Podróż do serwisu upłynęła szybko i przyjemnie. Przy okazji dowiedziałem się, że pan z assistance (holowanie - obsługuje wiele marek pojazdów), do Toyoty jeździ z zepsutymi autami średnio co drugi dzień. No, ale trochę Toyot jest na rynku, więc może to normalne ? Mniejsza o to. Faktem jest, że pan jadąc popełniał mnóstwo wykroczeń drogowych - choć dzięki temu podróż trwała około 30 minut, a jak sam powiedział - ma dziś mnóstwo zleceń więc może dlatego się spieszył.
Po wejściu do serwisu okazało się że ... i w tym miejscu dziś się zatrzymam, tak jak wczoraj zatrzymała się Toyota. Napiszę tylko, że od południa do wieczora odebrałem 3 telefony z centrali Toyoty - z kontroli jakości. Pytali o szczegóły dotyczące holowania - np czy gość z holownika próbował ustalić przyczynę usterki, czy od razu postanowił holować, o jego punktualność, kulturę i ogólnie o fachowość usługi.
To dla mnie żadna nowość, gdyż Toyota regularnie sprawdza jakość świadczonych usług właśnie w ten sposób. Dzwonili po przeglądach auta, a wcześniej po samym zakupie. Zadają przy tym bardzo szczegółowe pytania, a rozmowa najczęściej trwa około 8-10 minut. I chyba słusznie - choć mam wątpliwość czy to przynosi efekty.
Ale o tym więcej, jak już odbiorę pojazd - bo na razie nie jest to możliwe. Usterka została zlokalizowana, czekamy na część. Następny wpis jest więc czasowo uzależniony od wydania sprawnego pojazdu. Wtedy też napiszę swoje spostrzeżenia n/t pracy serwisu, podejścia do klienta i profesjonalizmu. Na razie mam prawie wolne, co zamierzam wykorzystać odpoczywając od jazd :)
Podróż do serwisu upłynęła szybko i przyjemnie. Przy okazji dowiedziałem się, że pan z assistance (holowanie - obsługuje wiele marek pojazdów), do Toyoty jeździ z zepsutymi autami średnio co drugi dzień. No, ale trochę Toyot jest na rynku, więc może to normalne ? Mniejsza o to. Faktem jest, że pan jadąc popełniał mnóstwo wykroczeń drogowych - choć dzięki temu podróż trwała około 30 minut, a jak sam powiedział - ma dziś mnóstwo zleceń więc może dlatego się spieszył.
Po wejściu do serwisu okazało się że ... i w tym miejscu dziś się zatrzymam, tak jak wczoraj zatrzymała się Toyota. Napiszę tylko, że od południa do wieczora odebrałem 3 telefony z centrali Toyoty - z kontroli jakości. Pytali o szczegóły dotyczące holowania - np czy gość z holownika próbował ustalić przyczynę usterki, czy od razu postanowił holować, o jego punktualność, kulturę i ogólnie o fachowość usługi.
To dla mnie żadna nowość, gdyż Toyota regularnie sprawdza jakość świadczonych usług właśnie w ten sposób. Dzwonili po przeglądach auta, a wcześniej po samym zakupie. Zadają przy tym bardzo szczegółowe pytania, a rozmowa najczęściej trwa około 8-10 minut. I chyba słusznie - choć mam wątpliwość czy to przynosi efekty.
Ale o tym więcej, jak już odbiorę pojazd - bo na razie nie jest to możliwe. Usterka została zlokalizowana, czekamy na część. Następny wpis jest więc czasowo uzależniony od wydania sprawnego pojazdu. Wtedy też napiszę swoje spostrzeżenia n/t pracy serwisu, podejścia do klienta i profesjonalizmu. Na razie mam prawie wolne, co zamierzam wykorzystać odpoczywając od jazd :)
środa, 23 lutego 2011
Awaria
Niestety, dziś moje główne narzędzie pracy powiedziało: "Dość ! Coś mi dolega, mówię Ci poprzez sygnalizowanie czerwoną kontrolką na desce rozdzielczej, a gdyby to było mało to i na pomarańczowo świecę !" - no i faktycznie. Na jednym ze skrzyżowań auto się zatrzymało na amen. Zgasło wszystko. Musiałem wysiąść i poinformować tych z tyłu, by sobie jakoś poradzili w omijaniu mnie, bo nic innego mi już nie pozostało.
Oczywiście mogę się domyślać po owych kontrolkach - czerwonej i pomarańczowych, które nie powinny świecić w czasie jazdy - co dolega mojej Yarisce. Jednak nie będę dziś wyrokował co się zepsuło, wszak jutro auto odbiera pan lub pani z firmy holowniczej i odstawi je do serwisu.
Muszę zmartwić się niezawodnością Toyoty, gdyż unieruchomienie auta w drodze to poważna usterka, która nie przynosi chluby producentowi, na szczęście dla mnie auto jest jeszcze na gwarancji. Muszę pochwalić natomiast "pomagierów" - na moją prośbę o pomoc zjechało prawie pół firmy, a to oznacza że skrzyżowanie było zastawione eLkami - które może i z ciekawości, a może i nie - tłumnie przybyły w owe miejsce. Oczywiście chciałem jedynie kogoś z - nazwijmy to - częściami, bym mógł jakoś zjechać z tego skrzyżowania.
Dziś mam prawie wolne, napiszę więcej jak będę coś wiedział.
Oczywiście mogę się domyślać po owych kontrolkach - czerwonej i pomarańczowych, które nie powinny świecić w czasie jazdy - co dolega mojej Yarisce. Jednak nie będę dziś wyrokował co się zepsuło, wszak jutro auto odbiera pan lub pani z firmy holowniczej i odstawi je do serwisu.
Muszę zmartwić się niezawodnością Toyoty, gdyż unieruchomienie auta w drodze to poważna usterka, która nie przynosi chluby producentowi, na szczęście dla mnie auto jest jeszcze na gwarancji. Muszę pochwalić natomiast "pomagierów" - na moją prośbę o pomoc zjechało prawie pół firmy, a to oznacza że skrzyżowanie było zastawione eLkami - które może i z ciekawości, a może i nie - tłumnie przybyły w owe miejsce. Oczywiście chciałem jedynie kogoś z - nazwijmy to - częściami, bym mógł jakoś zjechać z tego skrzyżowania.
Dziś mam prawie wolne, napiszę więcej jak będę coś wiedział.
czwartek, 17 lutego 2011
Egzaminator ... cd.
"Kur..., kim ty jesteś? Rozje... cię" - zaczął wykrzykiwać kursant, kiedy egzaminator oznajmił mu, że oblał jazdę na placu manewrowym. Po chwili wydarł egzaminatorowi kartę z wynikiem i ze złością podarł ją. Doszło do szarpaniny. Kursant rzucił się z pięściami na egzaminatora. Teraz sprawą zajęła się prokuratura.
20-latek oblał już na łuku. Adrian zdenerwował się, kiedy egzaminator wsiadł do samochodu i oznajmił mu, że wynik jest negatywny. Niefortunny zdający najpierw zaczął w specyficzny sposób patrzeć na egzaminatora. Po chwili już się z nim kłócił. Upierał się, że nie popełnił błędu.
Wyzywał i obrażał egzaminatora, nie przebierając w słowach. W końcu Adrian odpiął pasy i rzucił się z pięściami na mężczyznę. Wyrwał mu kartę egzaminacyjną, podarł i rozrzucił po całym samochodzie. Adrian aż gotował się ze złości. W końcu nie wytrzymał i postanowił "dobrać się" do egzaminatora od strony drzwi pasażera. Po to wybiegł z samochodu i chciał wejść z drugiej strony. W tym momencie egzaminator natychmiast wcisnął blokadę drzwi. Kursant nie mógł już dostać się do środka.
- Kurw... , będę na ciebie czekał. Dopadnę cię - wrzeszczał kursant.
Egzaminator okazał się "siłą spokoju". Cały czas zwracał się do agresywnego mężczyzny "panie Adrianie" i prosił, by się uspokoił.
Kiedy koło ciężarówki pojawiła się wreszcie ochrona ośrodka, kursant rzeczywiście trochę się uspokoił. Jednak ani na chwilę nie przerwał wyzywania egzaminatora.
20-latek naprawdę przestraszył się dopiero wtedy, gdy usłyszał, że do WORD-u została wezwana policja. Wtedy dyskretnie zaczął się oddalać, aż w końcu zniknął z terenu ośrodka. Zapomniał jednak, że skoro podchodził do egzaminu, to ośrodek dysponuje jego wszystkimi danymi osobowymi. WORD złożył doniesienie do prokuratury.
- Przesłuchujemy świadków zdarzenia i oglądamy monitoring - dowiadujemy się w Prokuraturze Rejonowej Łódź-Bałuty.
W prokuraturze zeznawał już egzaminator nadzorujący i koordynator WORD-u.
Agresywnemu kursantowi grozi kara grzywny, a nawet pozbawienia wolności do roku.
Źródło
środa, 16 lutego 2011
Egzminator - też człowiek
Dzięki pewnemu czytelnikowi tego bloga, zamiast dzisiejszego wpisu zapraszam do obejrzenia materiału.
TVS.pl:
Egzaminator to zdecydowanie zawód podwyższonego ryzyka. Niebezpieczeństwo podąża za nimi jak cień, a wystarczy chwila nieuwagi. Jednak prawdziwy egzaminator to też prawdziwy twardziel. I wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nawet w wielu wydawałoby się jasnych sytuacjach sprawa oczywista wcale nie jest.
Bo ten zawód to nie tylko ciągłe ryzyko i stres, ale też prawdziwe dylematy. - Oceniając egzamin, oceniamy nie tylko ryzyko rzeczywiste, ale też potencjalne i w tej kwestii często spotykamy się z zarzutami, że reagujemy za wcześnie - mówi Artur Czech, egzaminator. Bo nieopierzony jeszcze kierowca może przecież nie zdążyć. - Nie wiadomo, czy ma zdążyć, kierowca ma jechać bezpiecznie, a egzaminator jest po to, żeby w odpowiednim czasie zareagować - uważa Janusz Szymczyk, egzaminator. I reaguje, bo wypadków w ciągu roku jest zaledwie kilka, na prawie 50 tysięcy egzaminów.
______________________
Tekst pochodzi ze strony: http://www.tvs.pl/informacje/33530,egzaminator__zawod_podwyzszonego_ryzyka.html
TVS.pl:
Żeby robić to, co oni nerwy trzeba mieć niemal ze stali. To bez wątpienia zawód podwyższonego ryzyka. Zawsze czujni i zawsze gotowi, bo tam gdzie pracują niebezpieczeństwo może czaić się wszędzie. Dzięki uprzejmości częstochowskiego ośrodka ruchu drogowego odsłaniamy trudy pracy egzaminatorów.
Beztroska podróż z głową w chmurach, a chwilę potem, błogostan za kółkiem zamienia się w koszmar. Dlatego egzaminatorzy w ośrodkach ruchu drogowego muszą być bezwzględni i czujni - jak Tomy Lee Jones w "Ściganym". Sami jednak uciec od niektórych wspomnień nie mogą. - Mimo że to było już cztery lata temu, za każdym razem jak wjeżdżam na skrzyżowanie to o tym myślę i rozglądam się uważnie. Zresztą zawsze się rozglądałem i dlatego jeszcze żyję - przyznaje Henryk Rezler, egzaminator. Egzaminator to zdecydowanie zawód podwyższonego ryzyka. Niebezpieczeństwo podąża za nimi jak cień, a wystarczy chwila nieuwagi. Jednak prawdziwy egzaminator to też prawdziwy twardziel. I wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nawet w wielu wydawałoby się jasnych sytuacjach sprawa oczywista wcale nie jest.
Bo ten zawód to nie tylko ciągłe ryzyko i stres, ale też prawdziwe dylematy. - Oceniając egzamin, oceniamy nie tylko ryzyko rzeczywiste, ale też potencjalne i w tej kwestii często spotykamy się z zarzutami, że reagujemy za wcześnie - mówi Artur Czech, egzaminator. Bo nieopierzony jeszcze kierowca może przecież nie zdążyć. - Nie wiadomo, czy ma zdążyć, kierowca ma jechać bezpiecznie, a egzaminator jest po to, żeby w odpowiednim czasie zareagować - uważa Janusz Szymczyk, egzaminator. I reaguje, bo wypadków w ciągu roku jest zaledwie kilka, na prawie 50 tysięcy egzaminów.
______________________
Tekst pochodzi ze strony: http://www.tvs.pl/informacje/33530,egzaminator__zawod_podwyzszonego_ryzyka.html
sobota, 12 lutego 2011
Powrót zimy :)
Po kilku cieplejszych dniach zima oznajmiła, że jeszcze nie odpuszcza.
Już wczoraj zrobiło się biało i ślisko, w dodatku śnieg nieco się topił, ale było sporo ulic na których utworzył się lód. Było słychać to pod kołami i czuć - przy hamowaniu. Pod mniejszą górkę nie dawało się ruszyć. Oczywiście w mieście zrobiły się zatory i stłuczki.
Dziś tymczasem do śniegu dołączył bardzo silny, porywisty wiatr - czego dowodem jest zdjęcie. Dobrze, że fotografa nie przewróciło :)
Już wczoraj zrobiło się biało i ślisko, w dodatku śnieg nieco się topił, ale było sporo ulic na których utworzył się lód. Było słychać to pod kołami i czuć - przy hamowaniu. Pod mniejszą górkę nie dawało się ruszyć. Oczywiście w mieście zrobiły się zatory i stłuczki.
Dziś tymczasem do śniegu dołączył bardzo silny, porywisty wiatr - czego dowodem jest zdjęcie. Dobrze, że fotografa nie przewróciło :)
środa, 9 lutego 2011
Szybka naprawa
Ostatnio Yaris`ka wymagała nieco pracy. Choć wcześniej nic nie zapowiadała, to w końcu musiałem poświęcić jej nieco czasu. Najpierw korzystając z cieplejszej aury wysprzątałem wnętrze, odkurzyłem i powycierałem wszelakie zakamarki. Dolałem płynu do spryskiwaczy (bo paliwo dolewam co drugi dzień).
Ale kilka dni później spaliła się jednocześnie żarówka świateł mijania i cofania. Nie lubię tak jeździć, więc jeszcze tego samego dnia wymieniłem zużyte elementy. Jednak praktyka czyni mistrza, bo wymiana przedniej żarówki zajęła mi tylko 10 minut. Co prawda skaleczyłem dłoń, ale to chyba nieuniknione (zwłaszcza przy wymianie żarówki od strony akumulatora).
W dowód jak mało jest tam miejsca, wrzucam zdjęcia. Pierwsze zdjęcie pokazuje jak mało przestrzeni jest na wymianę żarówki od strony kierowcy - tu miejsca jeszcze nieco jest (zaznaczone strzałkami).
Drugie zdjęcie ilustruje miejsce na wymianę żarówki od strony pasażera - jak widać przestrzeni jest zdecydowanie mniej.
Trochę zastanawiają mnie stuki z okolic tylnej osi, sądząc po głębokości i ilości miejskich dziur to może być coś związanego z amortyzatorami. Niebawem sprawdzę.
No i skończyły mi się chusteczki antybakteryjne do przecierania m.in kierownicy. Będę musiał kupić, bo grypa szaleje ...
Ale kilka dni później spaliła się jednocześnie żarówka świateł mijania i cofania. Nie lubię tak jeździć, więc jeszcze tego samego dnia wymieniłem zużyte elementy. Jednak praktyka czyni mistrza, bo wymiana przedniej żarówki zajęła mi tylko 10 minut. Co prawda skaleczyłem dłoń, ale to chyba nieuniknione (zwłaszcza przy wymianie żarówki od strony akumulatora).
W dowód jak mało jest tam miejsca, wrzucam zdjęcia. Pierwsze zdjęcie pokazuje jak mało przestrzeni jest na wymianę żarówki od strony kierowcy - tu miejsca jeszcze nieco jest (zaznaczone strzałkami).
Drugie zdjęcie ilustruje miejsce na wymianę żarówki od strony pasażera - jak widać przestrzeni jest zdecydowanie mniej.
Trochę zastanawiają mnie stuki z okolic tylnej osi, sądząc po głębokości i ilości miejskich dziur to może być coś związanego z amortyzatorami. Niebawem sprawdzę.
No i skończyły mi się chusteczki antybakteryjne do przecierania m.in kierownicy. Będę musiał kupić, bo grypa szaleje ...
niedziela, 6 lutego 2011
Kurs w kursie
Dość niebywałą pozytywną stronę pokazał szef. To tak niebywałe, że aż dla siebie dedykuję ten wpis. Mianowicie, jedna z kursantek po skończeniu godzin kursowych (za 1300 pln), dokupiła 10 dodatkowych (400 pln), potem kolejne 10 (400 pln) i znowu 10 (400 pln). W sumie wyjeździła 60 godzin, po czym trzykrotnie nie zdała egzaminu.
Całość więc (prócz cen egzaminów) kosztowało ją - bagatela - 2500 złotych. Po nie zdanych egzaminach musiała dokupić jeszcze 5 godzin i za tyle też zapłaciła (czyli w sumie 2700 pln) - ale - tu pełne zaskoczenie ze strony szefa - bo zdecydował iż kursantka (starsza, miła pani) nie zapłaci firmie już ani grosza, a będzie jeździć tyle ile zechce !
Jestem pod wrażeniem, kursantka także. Tym bardziej, że ten gest nie będzie bił po kieszeni instruktora, a po prostu firmę (czyli firma nie zarobi kroci - jak zawsze, a jedynie zapłaci grosze instruktorowi). A że pani potrzebuje jeszcze trochę pojeździć, trzeba korzystać :)
Całość więc (prócz cen egzaminów) kosztowało ją - bagatela - 2500 złotych. Po nie zdanych egzaminach musiała dokupić jeszcze 5 godzin i za tyle też zapłaciła (czyli w sumie 2700 pln) - ale - tu pełne zaskoczenie ze strony szefa - bo zdecydował iż kursantka (starsza, miła pani) nie zapłaci firmie już ani grosza, a będzie jeździć tyle ile zechce !
Jestem pod wrażeniem, kursantka także. Tym bardziej, że ten gest nie będzie bił po kieszeni instruktora, a po prostu firmę (czyli firma nie zarobi kroci - jak zawsze, a jedynie zapłaci grosze instruktorowi). A że pani potrzebuje jeszcze trochę pojeździć, trzeba korzystać :)
piątek, 4 lutego 2011
Szkolenie dodatkowe
Wczorajszy telefon zdominuje dzisiejszy wpis. Dzwonił kursant, który prawko robił jakieś 4-5 lat temu. Pytał, jak najszybciej mogę wpisać jego znajomą (A). I tym sposobem dziś pracowałem z A - dwie godziny szkolenia dodatkowego. Dziewczyna trzy razy nie zdała egzaminu, nie ma pretensji do egzaminatorów których spotkała (rzadkość, naprawdę), ale po kolei.
1) Przyszła z innego osk, bo jak twierdzi nic ją tam nie nauczyli. Nie pytam o szczegóły, bo i po co mi one ? Z czasem sama zaczyna opowiadać.
2) Kręci kierownicą, jakby krowę doiła. Jak zwracam jej uwagę, to mówi że instruktor na kursie upominał jedynie, by kręciła prawą i lewą ręką - ale jak to już obojętne. Przy ruszaniu w ogóle nie dodaje gazu. Więc raz się uda, trzy razy zgaśnie. Massakra.
3) Lusterek prawie nie używa. Szczęście polegało na tym, że akurat nie potrzebowała ustępować innym przy okazji np zmiany pasa ruchu. To jest dopiero fart ! Pod koniec jazd już nieco zerkała w lustra, ale to jest dalekie od ideału.
4) Lewą nogę non stop trzyma nad sprzęgłem lekko je dotykając. Zwracam więc uwagę, że tak nie powinna. A ona mi na to, że zastanawiała się nad tym na kursie, ale jej instruktor KAZAŁ jej trzymać nogę nad sprzęgłem, żeby - uwaga - zdążyła wcisnąć ! Nawet się dziwiła trochę, tym bardziej że noga na początku kursu bardzo ją bolała - właśnie z tego powodu ! Nie wyobrażam sobie jazdy w taki sposób, staram się jakoś to "wyprostować".
5) Parkowanie, zawracanie umie całkiem nieźle, choć jak twierdzi: na kursie parkowałam tak z pięć razy. Pięć razy na jednej godzinie ? Nie - na całym kursie. W ogóle nie zna kryteriów, nie wie kiedy może zrobić korektę a kiedy nie, na placu w ogóle nie patrzy do tyłu przez tylną szybę a jedynie boczne lusterka.
6) Manewru hamowania do zatrzymania w wyznaczonym miejscu kompletnie nie rozumie. Instruktor wyjaśnił jej, iż egzaminator powie jej by się rozpędziła do prędkości 50 km/h i wyznaczy miejsce. Prawidłowo jednak egzaminator po prostu wskazuje konkretne miejsce, a jej zadaniem jest przede wszystkim dynamiczna, płynna jazda (co najmniej 50 km/h - kryteria zadania). Na ograniczeniu do 60 km/h jej prędkość wyniosła maksymalnie 32. Co ciekawe, instruktor nakazał jej by jechała dokładnie 50 km/h. Ni mniej ni więcej. Paranoja !
Ogólnie, jakby miała trochę większą wiedzę i gdyby ktoś dopilnował jak wykorzysta tę wiedzę, mogłaby podchodzić na egzamin. Ciekawe, jak zdała egzamin wewnętrzny - domyślam się, że go nie miała. Podobnie jak jazdy poza obszarem zabudowanym (dziś pierwszy raz użyła czwartego biegu), czy nie miała jazdy nocnej. Nie wiedziała nawet, że pod górę musi mieć stosowną prędkość obrotową silnika by zmieniać biegi na wyższe, a nie przy około 1500 obr/min, gdyż silnik wyraźnie się dławi.
Jak stwierdziła na koniec, nikt jej nie tłumaczył zasad, na wykładach rozwiązywali testy, a w dodatku część jazd instruktor po prostu "urwał".
Sama wybrała szkołę, instruktora - sama zbiera owoce ...
1) Przyszła z innego osk, bo jak twierdzi nic ją tam nie nauczyli. Nie pytam o szczegóły, bo i po co mi one ? Z czasem sama zaczyna opowiadać.
2) Kręci kierownicą, jakby krowę doiła. Jak zwracam jej uwagę, to mówi że instruktor na kursie upominał jedynie, by kręciła prawą i lewą ręką - ale jak to już obojętne. Przy ruszaniu w ogóle nie dodaje gazu. Więc raz się uda, trzy razy zgaśnie. Massakra.
3) Lusterek prawie nie używa. Szczęście polegało na tym, że akurat nie potrzebowała ustępować innym przy okazji np zmiany pasa ruchu. To jest dopiero fart ! Pod koniec jazd już nieco zerkała w lustra, ale to jest dalekie od ideału.
4) Lewą nogę non stop trzyma nad sprzęgłem lekko je dotykając. Zwracam więc uwagę, że tak nie powinna. A ona mi na to, że zastanawiała się nad tym na kursie, ale jej instruktor KAZAŁ jej trzymać nogę nad sprzęgłem, żeby - uwaga - zdążyła wcisnąć ! Nawet się dziwiła trochę, tym bardziej że noga na początku kursu bardzo ją bolała - właśnie z tego powodu ! Nie wyobrażam sobie jazdy w taki sposób, staram się jakoś to "wyprostować".
5) Parkowanie, zawracanie umie całkiem nieźle, choć jak twierdzi: na kursie parkowałam tak z pięć razy. Pięć razy na jednej godzinie ? Nie - na całym kursie. W ogóle nie zna kryteriów, nie wie kiedy może zrobić korektę a kiedy nie, na placu w ogóle nie patrzy do tyłu przez tylną szybę a jedynie boczne lusterka.
6) Manewru hamowania do zatrzymania w wyznaczonym miejscu kompletnie nie rozumie. Instruktor wyjaśnił jej, iż egzaminator powie jej by się rozpędziła do prędkości 50 km/h i wyznaczy miejsce. Prawidłowo jednak egzaminator po prostu wskazuje konkretne miejsce, a jej zadaniem jest przede wszystkim dynamiczna, płynna jazda (co najmniej 50 km/h - kryteria zadania). Na ograniczeniu do 60 km/h jej prędkość wyniosła maksymalnie 32. Co ciekawe, instruktor nakazał jej by jechała dokładnie 50 km/h. Ni mniej ni więcej. Paranoja !
Ogólnie, jakby miała trochę większą wiedzę i gdyby ktoś dopilnował jak wykorzysta tę wiedzę, mogłaby podchodzić na egzamin. Ciekawe, jak zdała egzamin wewnętrzny - domyślam się, że go nie miała. Podobnie jak jazdy poza obszarem zabudowanym (dziś pierwszy raz użyła czwartego biegu), czy nie miała jazdy nocnej. Nie wiedziała nawet, że pod górę musi mieć stosowną prędkość obrotową silnika by zmieniać biegi na wyższe, a nie przy około 1500 obr/min, gdyż silnik wyraźnie się dławi.
Jak stwierdziła na koniec, nikt jej nie tłumaczył zasad, na wykładach rozwiązywali testy, a w dodatku część jazd instruktor po prostu "urwał".
Sama wybrała szkołę, instruktora - sama zbiera owoce ...
środa, 2 lutego 2011
Eco-jazda
Od początku tygodnia mnóstwo pracy, zdecydowanie więcej niż poprzednio. Rano wychodzę do pracy, wracam późnym wieczorem.
Dziś zaciekawił mnie program telewizyjny dotyczący eco-drivingu. I zastanawiałem się, czemu tej tematyki nie ma na wykładach ? Za chwilę spróbuję jakoś "wgryźć" się w temat i zrobić prezentację (od dłuższego czasu mam taki zamiar). A że prowadzę wykłady, to wcisnę ją gdzieś niebawem. Może szef nie będzie się złościł ?
Dziś także zdumiała mnie obojętność i podejście do pracy ludzi z biura d/s szkoleń. Z uwagi na to, że miałem kilka wykładów, od rana w przerwach zajmowałem wygodny fotel w sali biura (niestety nie mamy pomieszczenia dla instruktorów). Są tam cztery panie, które pracują (?). Wchodzi klient, panie dobrały się w pary i namiętnie plotkują. Nieśmiało pyta (klient) czy może przeszkodzić - ale odzewu brak ! Facet stoi i ... czeka. Po chwili któraś się zorientowała, że ktoś jest w sali ! I co zrobiła ? Odesłała po informacje do pokoju obok (obok siedzi kolejna pani, nie wiem czy tam uzyskał potrzebne informacje).
Potem w ciągu dnia, dokładnie taka sama sytuacja się powtórzyła. Chyba następnym razem, ja będę próbował "obsłużyć" klientów.
Dziś zaciekawił mnie program telewizyjny dotyczący eco-drivingu. I zastanawiałem się, czemu tej tematyki nie ma na wykładach ? Za chwilę spróbuję jakoś "wgryźć" się w temat i zrobić prezentację (od dłuższego czasu mam taki zamiar). A że prowadzę wykłady, to wcisnę ją gdzieś niebawem. Może szef nie będzie się złościł ?
Dziś także zdumiała mnie obojętność i podejście do pracy ludzi z biura d/s szkoleń. Z uwagi na to, że miałem kilka wykładów, od rana w przerwach zajmowałem wygodny fotel w sali biura (niestety nie mamy pomieszczenia dla instruktorów). Są tam cztery panie, które pracują (?). Wchodzi klient, panie dobrały się w pary i namiętnie plotkują. Nieśmiało pyta (klient) czy może przeszkodzić - ale odzewu brak ! Facet stoi i ... czeka. Po chwili któraś się zorientowała, że ktoś jest w sali ! I co zrobiła ? Odesłała po informacje do pokoju obok (obok siedzi kolejna pani, nie wiem czy tam uzyskał potrzebne informacje).
Potem w ciągu dnia, dokładnie taka sama sytuacja się powtórzyła. Chyba następnym razem, ja będę próbował "obsłużyć" klientów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)