poniedziałek, 26 listopada 2007

Jesienny kurs - początek

Jak już wspominałem, niedawno rozpocząłem kurs z osobą w dojrzałym wieku. Pani, trochę zestresowana nową sytuacją, bardzo dokładna i punktualna. Przestraszona z racji swego wieku - cóż tu ukrywać - 1939 rok. Kulturalna bardzo, przeprasza za wszystko. Chce się nauczyć i stale pyta, czy się nadaje - a zrobiłem z nią do tej pory 3 godziny (wszystkie pojedyncze).

1 godzina.
Na początku, jak zawsze sporo tłumaczenia i nakreślania relacji jakie zaistnieją pomiędzy kursantem a instruktorem i egzaminatorem. Następnie sam przejechałem autem na spokojne osiedle (najczęściej tak robię) i rozpoczęła się nauka praktyczna. Jako pierwsze zadanie - czyli przygotowanie do jazdy - wykonała nawet nieźle. Uczestniczyła we wszystkich wykładach, ma notatki, więc to sporo ułatwiło sprawę. Następnie podstawowe manewry: ruszanie i zatrzymywanie (metodami najprostszymi). I co ? Ruszanie wychodzi jej super, potrafi opanować chęć szybszego podniesienia sprzęgła. To bardzo mnie cieszy. Rusza powoli, ale zawsze do przodu. I to tyle dobrego. Jeśli chodzi o hamowanie, ma problemy ze znalezieniem hamulca (myli go z gazem). Przećwiczyliśmy to kilka razy, ale efekt raczej mizerny. Kolejna sprawa: zamiast kierunkowskazów używa wycieraczek. W dodatku odrywa całą dłoń od kierownicy - to wymaga nauki na następnej lekcji. Po godzinie do OSK podjeżdżam sam - niestety to samo centrum miasta więc ona na razie nie podoła.

2 godzina.
Cholera. Stresik mi dał popalić jak rzadko kiedy. Na drugiej godzinie, zawsze kursanci sami ruszają spod ośrodka. Przynajmniej takie mam zasady ... więc i panią poprosiłem o wyjazd na miasto (na spokojną dzielnicę). Zapomniałem, że przy OSK budują jeden z wielkich marketów, więc co chwila ktoś blokuje ruch, stoją wielkie TIR-y i ogólnie na drodze nieopodal jest ruch jak w ulu. Wpadliśmy w ten ul, mnie zrobiło się gorąco i musiałem jej sporo pomóc (a to nie mieści się w moich zasadach nauczania). Byłem tym strasznie zniesmaczony, ale trudno.
Kolejny pech spowodował, że musiałem zmienić swoją trasę i nie skręciliśmy tam gdzie chciałem. Natężenie ruchu było tam tak duże, że musieliśmy pojechać gdzie indziej. Straciliśmy przez to około 20 minut, bo kto nie umie prowadzić auta cały czas na wprost główną drogą ? Jedyna zaleta tego, że musiała zawrócić jak już się ruch uspokoił. Kilka razy wytłumaczyłem że dźwignia kierunkowskazów jest po lewej stronie i że nie trzeba odrywać całej ręki od kierownicy gdy go włączamy i podziałało. Stara się zapamiętywać to co się do niej mówi, a to jest ważne. Bardzo.

Skupiliśmy się następnie na ruszaniu i zatrzymywaniu, a takze na postoju kursantka uczyła się zmiany biegów. Czas szybko zleciał - do OSK podjechałem ja ze względu na ponaglający nas czas ...

3 godzina.
Och, najbardziej optymistyczna jak dotychczas .... :)
Rozpoczęcie jazdy spod OSK nie jest już tak wielkim problemem, choć na razie jeździmy anty-dynamicznie. Dziś było przygotowanie pojazdu i sprawdzenie stanu technicznego, które realizowaliśmy przy firmie (ależ ona miała pytań - co bardzo mnie cieszy). Tylko dlaczego koledzy z pracy się tak na nią patrzyli z politowaniem ? Na początku mnie to śmieszyło, ale potem już wkurzało. Dalej przeszliśmy do jazdy po mieście i dziś właśnie sama odjechała i sama przyjechała pod OSK. Wymagało to od niej sporej determinacji, ale wspólnie zadecydowaliśmy że czas się odważyć. Sprzęgło jest łagodnie operowane, a znalezienie hamulca nie jest już tak wielkim problemem jak poprzednio. Przełączenie biegu pierwszego na drugi wykonuje perfekcyjnie.

Jakoś do tej pory, pomimo tej nietypowej jazdy nikt nie użył sygnału dźwiękowego na nas (nie wiem jak zareaguje - a jest z tym różnie).
Na następnych jazdach (umówiłem ją na 2 godziny, bo jedna to za mało już) będzie trzeci bieg, praca rąk na kierownicy i doskonalenie ruszania i zatrzymywania. Muszę ją nauczyć jeździć. Może zajmie to nam więcej niż 30 godzin, ale ona nauczy się prowadzić auto !

niedziela, 18 listopada 2007

Ostra krawędź.

Będąc przy różnych okolicznościach zaskakiwany poczynaniami kursantów, niejednokrotnie zastanawiam się - na jak wiele można im pozwolić ?

Przyjmijmy, że przeprowadzam egzamin wewnętrzny. Reaguję wtedy, gdy dochodzi do sytuacji zagrażającej bezpieczeństwu ruchu drogowego. Często jednoznaczne sytuacje pojawiają się tuż przed ewentualnym zderzeniem, potrąceniem, najechaniem itp. Czas, który muszę dać osobie prowadzącej pojazd musi być na tyle długi, aby było wiadome co chce zrobić (zawsze może zareagować w ostatnim momencie), a jednocześnie muszę sam mieć czas na reakcję i zachowanie względów bezpieczeństwa. Wiadomo, że rozpędzony pojazd - nawet do tych 40 km/h nie stanie w miejscu w razie nagłego hamowania. Na ile pozwolić kursantowi przy egzaminie (np) ?

Jeszcze przed rozpoczęciem ów egzaminu, zawsze daję instrukcję w jakich momentach będę musiał przerwać egzaminowanie. Otóż, jazda osoby poddawanej próbie, powinna być na tyle czytelna, aby nie było niejasności co do podjętych decyzji i zachowań. Np manewry omijania/wymijania/wyprzedzania. - Tylko całkowita pewność co do możliwości (miejsce, prędkości, natężenie ruchu i wiele innych) wykonania takich manewrów upoważnia do ich wykonania - mówię przed egzaminami. - Proszę o tym pamiętać - aby nie było potem nieprzyjemnych sytuacji - pouczam. Z reguły to skutkuje, choć zdarzają się wyjątki. Tak samo jeśli chodzi o hamowanie, dynamikę, czytelną i kulturalną a przede wszystkim bezpieczną jazdę.

Osoba zdająca (lub ucząca się) powinna mieć świadomość, że podlega ocenie całokształt podjętych decyzji, a nawet samych ich zamiarów. Balansowanie na granicy poprawnej jazdy nie powinna mieć miejsca. Co do oceny samych zamiarów - łatwo jest wychwycić to, co chce zrobić kursant przed tym co zrobi. Wyjątkiem od tego są ci szybcy. Uważam ich za bardziej niebezpiecznych niż flegmatyków nic nie umiejących

Niestety, wydaje się to proste gdy mówimy o tym teraz - spokojnie siedząc i czytając. Stres, jaki towarzyszy zdawaniu blokuje różne poprawne zachowania, paraliżuje. Ludzie popełniają błędy - a ja te błędy im liczę i wytykam.

Wracając do poczynań szkolonych osób ...
Rozpoczynając pracę, spytałem mojego "opiekuna" (kolegę z olbrzymim stażem pracy): - Jak to jest ? Ile mam pozwolić kursantowi ? Ile dać mu swobody ?
On wtedy dał mi cenną radę: pozwól poczuć kursantowi, że samodzielnie prowadzi pojazd. Poczuć - ale i zrozumieć odpowiedzialność wiążącą się z tym (jakże miłym) faktem kierowania autem.

Długo pracowałem, aż w pełni zrozumiałem jego słowa. Dziś - po kilku latach pracy potrafię lepiej ocenić możliwość zaufania do poszczególnych jednostek, a kwestia wyczucia zachowania i reakcji jest już trochę łatwiejsza.

piątek, 16 listopada 2007

Granica.

Ostatnimi czasy, spotykają mnie tylko miłe chwile :) Sądziłem, że dzisiejszy dzień nie będzie wyróżniał się jakoś, lecz troszkę się pomyliłem. Wszystko związane jest z pracą - a ściślej mówiąc z klientami. W ostatniej godzinie pracy, strasznie bolała mnie głowa (no cóż - za długo siedziałem w nocy i za dużo marzyłem :P), w dodatku mam osobę, z którą nie mogę się dogadać.

Ów młody, niewyróżniający się niczym szczególnym chłopak jest od pewnego czasu na kursie. Posiada już kategorię A1. Na pierwszych godzinach bał się wszystkiego, czasem zamykał oczy na skrzyżowaniach. Trochę humorem, trochę tłumacząc udało mi się nieco opanować ten jego stres, natomiast pozostało mu sporo problemów. Jakich ? Tych, od których szlag mnie trafia.

Jedziemy (ma 6 lub 8 godzin - nie pamiętam) - mówię do niego: - Zwróć uwagę na oznakowanie - minęliśmy dwa znaki i pytam: - Jaki znak minąłeś ? Możemy się tu zatrzymać ? - a on NIE WIE. Jest zagubiony, pomimo że ostrzegałem na poprzedniej jeździe iż będę pytał o znaki które mijamy, kompletnie nie zwraca na nie uwagi. A gdy pytam wcześniej co to za znak stoi, to plącze się także. Dziś pomylił A7 z D1 (ustąp pierwszeństwa z drogą z pierwszeństwem). Jak to usłyszałem, zjechaliśmy na bok i dałem mu do zrozumienia iż plecie głupoty.

Wewnątrz kipiałem ze złości, ponieważ: jest po całym cyklu wykładów (a nawet uczęszczał na dodatkowych lekcjach teorii), posiada książkę z testami i - jak twierdzi - rozwiązuje je, włożyłem w niego tyle godzin tłumaczenia a tu dalej zero odzewu. W dodatku posiada kat. A1 - ma prawo poruszać się w ruchu drogowym np na tzw skuterze !

Skrzyżowania to dla niego czarna magia. Nie ma pojęcia kto ma pierwszeństwo. Najchętniej zatrzymałby się i przejechał na samym końcu. Jak tylko ktokolwiek wjedzie mu szybciej na skrzyżowanie, ten natychmiast ucieka w przeciwną stronę. Niestety, robi to b. szybko i tego muszę stale pilnować.
Dziś trzy razy (jedno po drugim) przejeżdżał przez tą samą krzyżówkę. Ani razu nie zauważył znaku i nie był w stanie odpowiedzieć, kogo należy puścić a kogo nie - a było tam pierwszeństwo łamane. Czy to takie trudne ? Po jazdach mówi, że wszystko rozumie, nie ma pytań. Ja zawsze daję do zrozumienia, iż lubię odpowiadać na pytania, mogę wytłumaczyć kilka razy - ale ile można mówić na ten sam temat ? Zero wytchnienia, ciężka harówa.

Nie mam pojęcia, jak do niego dotrzeć. Wybrałem takie opcje jego dalszej kariery jako kandydata na kierowcę: przed następną jazdą, ma wykonać egzamin wewnętrzny z testów (bez żadnego błędu - na 18 pytań wszystkie mają być poprawne), a także będę go odpytywał ze znajomości znaków. Jeśli przejdzie ten etap, ustawię mu jazdę i będę ścigał za znaki i wymuszał egzekwowanie zasad pierwszeństwa. Nie za ostro ? Chyba nie - to dla dobra jego a także innych zmotoryzowanych i pieszych ...

A teraz kontrast: umówiłem się na jazdę z kobietą z 39 roku :)
Zaczyna w środę, ale już dziś pytała: - Czy pan krzyczy ? - Odparłem że nie, a to ją uspokoiło. Ciekawe, jak będzie się układał jej kurs - ale mam nadzieję że będzie patrzyła na znaki drogowe ...

wtorek, 13 listopada 2007

Alle jazda [egzamin na prawo jazdy IV ]

No i stało się. Panna K, (którą wcześniej poznaliśmy) w dniu dzisiejszym zdawała egzamin praktyczny. Akurat dziś spadł pierwszy śnieg, ja powinienem dostać ważną informację na którą czekam, a ona podchodziła do egzaminu. Poprosiła o obecność instruktora, więc towarzyszyłem jej.

Wylosowana została jako pierwsza osoba, a egzaminatorem był pan K. którego poglądy n/t wymagań także poznaliśmy wcześniej. Rozpoczęliśmy od sprawdzenia stanu i tu miał kilka zastrzeżeń. Biję się w pierś. Nie przyłożyłem się do tego i nie wymagałem tego w 100% co powinienem. Wstyd mi było, dostałem niezłego prztyczka w nos. Co prawda nie było tak źle, aby z tego powodu nie zdała. Ale on powinna umieć to śpiewająco. I tego właśnie brakowało. I na kursie i na egzaminie ... Olałem to. Brzydko mówiąc olałem.

Na szczęście, sprawdzenie świateł wyszło bezbłędnie. Następnie egzaminator ustawił jej auto do drugiego zadania (jazda pasem ruchu). Do przodu pojechała ok, natomiast cofając zatrzymała się na środku zakrętu. To drobny błąd, więc skorzystała z drugiego podejścia - a tu już wyszło bez problemu. Po nim, miała podjechać na wzniesienie - ale sama zaciągnęła sobie hamulec awaryjny i ruszając zapomniała go opuścić. Efekt - zdławienie silnika. Po chwili znowu to samo. Myślałem, że to już koniec, ale w momencie gdy egzaminator chciał już otwierać drzwi, ta szybko wyłączyła hamulec. Podjechała na wzniesienie, po czym poprawnie wykonała zadanie.

Rozpoczynamy jazdę w ruchu miejskim. Z przerażeniem stwierdzam, że nie włączyła świateł. Pan K. prosi o zatrzymanie i ponowne włączenie się do ruchu. To dało jej do myślenia - zapaliła mijania. Na drugim skrzyżowaniu kierunkowskaz włączyła będąc już na nim. Przez tzw rondo przejechała prawie na wprost (tzn w linii prostej - zaczynała z prawego pasa, na rondzie zajęła pół lewego, po czym wróciła na prawy). Widząc to, sądziłem że to już koniec, ale K. ograniczył się tylko do komentarza. Skręt w lewo na kolejnym skrzyżowaniu wyszedł jej fantastycznie.

Dalej, to byłem aż zaskoczony jej bezbłędną jazdą - do pewnego momentu oczywiście ... Przy zawracaniu z wykorzystaniem infrastruktury, b. długo staliśmy, ponieważ szli piesi i akurat nadjechały pojazdy. Na największym skrzyżowaniu w mieście znów skręt w lewo. Wyjechała nienaturalnie daleko, aż kierujący z przeciwka się zatrzymał. Komentarz egzaminatora: - Ale nastraszyła go pani ... - mnie to aż zatkało, bo jechaliśmy dalej. Kolejne polecenie: - Proszę zawrócić - i zawróciła. Tylko bez kierunkowskazu. Spytał ją, czego to brakowało, ale nie była w stanie odpowiedzieć. I znów znaleźliśmy się na największym skrzyżowaniu - tu także skręt w lewo. Wjechała na żółtym sygnale, na środku musiała poczekać na auta jadące z przeciwka, a zjeżdżaliśmy na baaardzo późnym czerwonym.

Ale co tam sygnalizacja świetlna. Jedziemy dalej, by po chwili wjechać na parking. Parkowanie prostopadłe przodem. Trochę krzywo, ale K. zdaje się nie przejmować. Bo w czym innym problem. Z czym zdająca ma problemy ? Z kierunkowskazem. Zabrakło go przy wjeździe na stanowisko parkingowe. Decyzja egzaminatora - poprawa zadania w innym miejscu. Tu także zabrakło sygnalizowania. Wynik egzaminu - negatywny. Jego komentarz: - Szkoda, że nie włączała pani kierunkowskazów, bo jazda naprawdę mi się podobała - stwierdził.

Nie wiem, co jest nie tak ale moje spojrzenie na to było trochę inne. Oblałbym ją zdecydowanie wcześniej (choćby za skrzyżowanie okrężne, lub ten drugi skręt w lewo). Mam pretensje do siebie, za ten początek egzaminu - a dokładniej zbyt mało uwagi poświęcone przygotowaniu technicznemu. Takie sytuacja nie mogą mieć miejsca. Muszę popracować nad tym więcej z kursantami - chyba kosztem jazdy po mieście ...

niedziela, 11 listopada 2007

Podwójny egzamin.

W sobotę, kolega poprosił o przeprowadzenie egzaminu wewnętrznego. Trochę znienacka, ale już wiecie - iż lubię je przeprowadzać więc zgodziłem się natychmiast. Z uwagi na fakt iż nie miałem akurat Punta - zamieniliśmy się za auta. Jeszcze nie miałem okazji pracować na jego aucie, więc ciekaw też byłem i tej strony wrażeń/odczuć.

osoba egzaminowana: kobieta,
wiek: 22-26 lat,
znaki szczególne: głęboki makijaż (nie przypadł mi do gustu),

Na początku plac manewrowy, który zaliczyła bezproblemowo. Ruszanie na wzniesieniu także. Nabrałem pierwszy łyk zaufania do jej jazdy i wyjechaliśmy na miasto. Pierwszą pułapkę (skręt na strzałce S2) pokonała bezbłędnie. Skrzyżowanie o ruchu okrężnym także, choć o mało nie wymusiła pierwszeństwa. Ale co tam - skoro nie wymusiła to nie ma błędu. Pomyślałem nad tym chwilkę i przeszedłem do obmyślania kolejnych zadań.
Tymczasem ona zaczyna monolog - Jak to dobrze, że przeprowadzamy takie egzaminy. To bardzo pomaga w zdaniu egzaminu państwowego - powiedziała i spojrzała na mnie. Co jak co, ale wyraz kamiennej twarzy to mam opanowany i wyćwiczony. I taki właśnie był. 0 % zainteresowania jej nie zniechęcił jednak.Zaczęła mówić dalej, lecz przerwałem i poprosiłem o skupienie się na prowadzeniu auta. Stanowczy, zdecydowany głos uciął jej monolog. Ile razy już musiałem tak interweniować ... zwłaszcza kobiety starają się rozluźnić atmosferę. I sądzą, że mnie pokonają, a są w błędzie. Trafiają na ścianę, mur którego nie są w stanie przebić :)

Kilkanaście dni temu, w mieście zmieniono drogę dwukierunkową na jednokierunkową. Postanowiłem sprawdzić osobę zdającą tam. Dostała polecenie skrętu w lewo. No i pierwszy błąd. Skręciła będąc przy środku jezdni. Nie mówiłem jej o błędzie, bo umówiliśmy się na początku egzaminu, że poinformuję ją wtedy gdy egzamin będzie już niezaliczony. Ustawienie jej auta było błędne, lecz za to nie ma wyniku negatywnego.

Jedziemy dalej. Manewr zawracania ok. Wracając, w tym samym miejscu (na drugiej jezdni - dwukierunkowej) jadąc na wprost pojechała będąc przy lewej krawędzi. Na szczęście nikt nie jechał z przeciwka ani z bocznej drogi - a na jezdni nie było wymalowanych linii. W tym momencie, było już po egzaminie. Z uwagi na fakt iż wjeżdżaliśmy za chwilę na największe skrzyżowanie w mieście, nie informują jej natychmiast o ów fakcie. Ponadto, na skrzyżowaniu najeżdża lewą stroną pojazdu na ciągłą linię (P2). Na kartę egzaminacyjną trzecia już N-ka. Spory ruch, więc jeszcze moment i za chwilę się dowie.

W końcu możemy bezpiecznie zatrzymać pojazd. Włączamy światła awaryjne i:
- Przykro mi, ale egzamin jest zakończony w tym momencie. Wynik negatywny - mój surowy głos zdaje się tryumfować. - Dlaczego ? Jak to ? - równie zdecydowanie zapytała. Kiedy omawiałem ustawienie pojazdu i wybór pasa ruchu na skrzyżowaniach, stale przytakiwała. Czyli wiedziała dlaczego, lecz postanowiła walczyć jeszcze stawiając zdecydowanym głosem pytanie. Gdy dodałem jeszcze fakt najechania na linię ciągłą (także potwierdziła), jej ton się zmienił na łagodny i subtelny.

I to chyba tyle. Egzamin się zakończył, a mnie jeszcze przez pewien czas zastanawiała jej reakcja na oznajmienie wyniku negatywnego. Czyżby sądziła iż to umknęło mojej uwadze ? Co prawda, nie notowałem na bieżąco tych jej błędów (to taki specjalny chwyt stresujący jeszcze bardziej osobę zdającą), lecz na karcie wszystko uzupełniłem po zatrzymaniu pojazdu.

Co chciała osiągnąć rozpoczynając dyskusję ? Poluzowanie atmosfery ? Przychylne spojrzenie na jej dokonania ? Wybaczenie pewnych potknięć ? Znalezienie wspólnego języka ? Pewnie wszystkiego po trochę. W momencie, kiedy przerwałem jej te próby pewnie pomyślała o mnie jak o bezwzględnym draniu. Jeśli komuś aż tak bardzo zależy, możemy zamienić zdanie, dwa - ale już po egzaminie.
Zapomniałem dopisać, iż na samym początku poinformowała mnie że jest w ciąży, więc będzie kierować bez pasów. Być może to był jej wstęp do próby dialogu podczas jazdy.
A jaka była zaskoczona, gdy poprosiłem o dowód tożsamości. Skoro podchodzimy do tego na poważnie, to od początku do końca. Jestem służbistą ? Skoro instrukcja wyraźnie mówi, jak należy przeprowadzać takie egzaminy, to tego się trzymam. Chyba lepiej dać porządną lekcję na wewnętrznym i przygotować klienta do egzaminu państwowego.

Często po takich egzaminach pojawiają się głosy iż jestem tym, który nijak nie daje się zmiękczyć.
Zdecydowana większość to ceni jednak.

czwartek, 1 listopada 2007

Trudne początki ...

Kiedy dostaję nową osobę na szkolenie, zawsze się zastanawiam jaka jest, będzie, jaki ma temperament i charakter. Jeśli mam kontakt z ludźmi na wykładach, da się to zaobserwować wcześniej i jakoś przygotować psychicznie, emocjonalnie.

Właśnie od kilkunastu dni prowadzę wykłady z nową grupą. Typowa młodzież - prawie dorośli ludzie z liceum. W grupie zachowują się pewnie, śmiało i swobodnie. Nie przeszkadza mi to, ponieważ wszystko mieści się w ramach dobrze pojętej kultury. Jest dwie - trzy osoby, które wyraźnie dominują owej grupie. I co się okazało ? Na jazdach są pokorni jak baranki. Każdy z nich jest zaskoczony że na pierwszej jeździe mają zająć pozycję za kierownicą ... Ostatnio jeden z tych twardzieli w grupie spytał, czy może usiąść z tyłu ... Musiałem zdusić w sobie śmiech ... (a łatwo nie było) ...

Wczoraj dostałem nową kartę szkoleniową kolejnej osoby. Patrzę na początek nr PESEL: 39 ... i pytam sekretarki: - czy to jakaś pomyłka ? Kobieta jest z 39 roku ? - Tak, odezwie się do Ciebie w sprawie jazd - odpowiedziała ... O rany. No ale dobrze, przecież to nie musi niczego oznaczać. Z doświadczenia (małego i skromnego) wiem, że starsze osoby podchodzą do nauki zdecydowanie inaczej, odmiennie. Poważnie i z respektem traktują jazdy, uważnie słuchają i starają się jak tylko mogą. Z tym staraniem różnie bywa, ale grunt to chcieć. Stres dopada ich bardziej niż młodzież. Porażki bolą także intensywniej, ale wnioski także wyciągają intensywniej.

Do tej pory, praca ze starszymi paniami przebiegała niemal idealnie. Większość zdała za pierwszym razem. Czyżbym przyciągał je jakoś do siebie ? W firmie są dwie osoby (łącznie ze mną) które zawsze biorą/dostają osoby doświadczone. Czyżby inni się nie nadawali ? A może to jakieś negatywne wyróżnienie ? W każdym razie mnie to bardzo odpowiada. Stojąc na skrzyżowaniu, gdy kierowca obok spojrzy na kursanta i widzi starszego człowieka (a w dodatku damę), natychmiast kieruje litościwe spojrzenie współczucia ... a gdy zapala się zielone często ów gość zostaje w tyle :) Te wrażenia są bezcenne.

Wróćmy teraz do M i K, którzy po przerwie znów kontynuują szkolenie. Z K idę na egzamin niebawem. Muszę z niej wydusić jak najwięcej. A M. sporo już osiągnął, choć jakby wyhamował nieco swój zapał. Niedługo zdaje testy, a potem już praktyczny na który idzie sam.

Dziś początek długiego weekendu, a wczoraj olbrzymie korki i jak zawsze w czasie deszczu kolizje paraliżujące miasto. W zasadzie, denerwują mnie ów fakty dopiero wtedy gdy sam prowadzę prywatnie. Na kursie to gwiżdżę na to ;)
W dzisiejszym dniu jakoś wyjątkowo dobrze się czuję. Może jestem jakimś wampirem ? Ogólna zaduma, nikt się nie cieszy, a ja nie muszę niczego udawać ... Chyba wyskoczę kogoś zaatakować :>

Pozdrawiam :)