Na przedostatniej godzinie jazdy przyszedł czas na egzamin wewnętrzny. Ponieważ w firmie mały zastój, nie pracował akurat tego dnia instruktor, z którym zwykle się zamieniamy w takich sprawach. Pozostało więc poprosić kogokolwiek (no prawie :P), napatoczyła się koleżanka (instruktorka). Uprzedziłem ją, by uważała na mojego kursanta (22 lata, student, chroniczny brak myślenia, ciągłe dyskusje ze mną - często musiałem sięgać po kilka argumentów które on i tak nie uznawał, totalnie anty-motoryzacyjny, irytujący), bowiem jest naprawdę nieobliczalny.
Jakimś cudem udało mu się wskazać dwa elementy, które mają wpływ na bezpieczeństwo jazdy (zadanie 1), oraz poprawnie (woooooooow !!, na kursie wychodziło mu 2 razy na 10) przejechać po tzw. łuku (zadanie 2). Jak widać, cuda się zdarzają.
Krótko po wyjechaniu w ruch drogowy nie było już tak dobrze (co mnie w ogóle nie dziwi), ponieważ kursant wymusił pierwszeństwo na innym kierującym pojazdem na skrzyżowaniu, w okół którego ruch odbywa się wokół wyspy (tzw. rondo). No i potem się zaczęła cała symfonia - na jednokierunkowej ustawił się do skrętu w lewo na środku jezdni (zamiast przy jej lewej krawędzi), zaparkował nieprawidłowo (krzywo, bez kierunkowskazu) oraz ogólnie - gubił się na skrzyżowaniach (a tyle razy mówiłem i prosiłem by zwracał uwagę na znaki) itp itd.
Oczywiście wewnętrzny nie zaliczony, więc nie ma mowy o zapisywaniu się na egzamin. Kursant ma do wyboru dwie drogi: godziny dodatkowe, lub zakończenie kursu. Wybrał to pierwsze, wg mnie na początek weźmiemy jakieś 20 godzin, jeśli on zechce mniej - to kolejny egzamin wewnętrzny. Jeśli go zda, droga wolna ! :)
czwartek, 30 maja 2013
piątek, 24 maja 2013
Piątek
Piątek. Zaczynam od 7.30. mam zupełnego lenia, a dzień dopiero się zaczyna. Na szczęście 2-godzinna praca z klientem minęła szybko i sprawnie. Potem kolejne 2 - tu też jakoś minęło, nadal nic mi się nie chce. Półgodzinne okienko wykorzystuję na małe zakupy, po których czuję się jeszcze gorzej niż z rana. Potem następne dwie i telefon od starej* kursantki.
Jej cechą charakterystyczną jest to, że nic jej nie pasuje. Przykładowo ustawienie jazdy graniczy z cudem. Chciałaby dwie godziny w konkretny dzień o konkretnej godzinie, ale dzwoni zwykle tak późno że ten termin jest już zajęty. Co jej innego zaproponuję, nie pasuje. Chyba z pięć minut rozmawiała ze mną próbując ustalić jakiś satysfakcjonujący termin, a łatwo nie było. Ale udało się, za dwa tygodnie dopiero! Trochę mnie to rozbawiło i od razu lepiej się poczułem ;-)
Po południu prywatna lekcja z kultury, a później wykład. I po 18 dotarłem do domu...
* kurs robi już ponad 8 miesięcy, ma 18 lat
Jej cechą charakterystyczną jest to, że nic jej nie pasuje. Przykładowo ustawienie jazdy graniczy z cudem. Chciałaby dwie godziny w konkretny dzień o konkretnej godzinie, ale dzwoni zwykle tak późno że ten termin jest już zajęty. Co jej innego zaproponuję, nie pasuje. Chyba z pięć minut rozmawiała ze mną próbując ustalić jakiś satysfakcjonujący termin, a łatwo nie było. Ale udało się, za dwa tygodnie dopiero! Trochę mnie to rozbawiło i od razu lepiej się poczułem ;-)
Po południu prywatna lekcja z kultury, a później wykład. I po 18 dotarłem do domu...
* kurs robi już ponad 8 miesięcy, ma 18 lat
sobota, 18 maja 2013
Wyciskacz
Zaczynam kurs z młodym chłopakiem, jego starszy brat robił u mnie kurs jakieś 2-3 lata temu (zdał za pierwszym razem), a ojciec ma bardzo dużą praktykę za kółkiem. Pochodzi więc z motoryzacyjnej rodziny i ... ma wielkie aspiracje.
Na początku kursu zaznaczył kilkakrotnie, bym zbyt wiele nie wymagał wszak on dopiero się uczy. Zdziwiło mnie to, bo wiadomo że to nauka, ale i dało do myślenia - "tu coś jest nie tak" ...
Przez pierwsze 10 godzin bardzo podobnie, tłumaczę mu dalej, on swoje (bym nie wymagał zbyt wiele). Pozwalam mu na różne rzeczy, nie zatrzymuje się przed sygnalizatorem z czerwonym światłem (po raz enty tłumaczę, że czerwone wymaga zatrzymania), w ogóle nie patrzy na znaki drogowe (tym samym nie istnieją dla niego ograniczenia prędkości, nie wie kto na skrzyżowaniu jedzie pierwszy itp itd), jeździ po krawężnikach (tylko tych mniejszych, przy większych koryguję jego tor jazdy chwytając za kierownicę) i tak mógłbym pisać i pisać.
W czasie jazd bardziej interesuje go to, by ktoś go nie strąbił, a mnie od samego początku irytuje krzywy uśmieszek mówiący: "i tak jestem najlepszy, a Ty instruktorze nawijaj swoje".
Przy dziesiątej godzinie jazdy coś musiało się zmienić. Zacząłem egzekwować to, co "nawijałem" tyle czasu na praktykach, oraz to co kursant powinien się nauczyć na wykładach. No i zaczęło się. 60 minut jazdy, która wyglądała strasznie. Bez patrzenia na znaki i bez myślenia, ale za to z poważną rozmową w połowie tej jazdy z kursantem. Przekroczył pewną granicę, której nie mogłem już tolerować. Po raz kolejny wymusił pierwszeństwo, spowodował spore zagrożenie ruchu no i zablokował totalnie skrzyżowanie. Oczywiście, nie zgodził się ze mną, kiedy mu to mówiłem. Miał swoje wytłumaczenie, które krótko można opisać tak jak wcześniej: "jestem kursantem, wolno mi bo się dopiero uczę".
Krew mnie zalała, choć myślę że tych zablokowanych na skrzyżowaniu jeszcze bardziej. Po tym przedstawieniu zjechaliśmy na bok i miałem ochotę na jedno - wywalić kursanta z auta. Powstrzymałem się jednak, i jedynie udzieliłem konkretnej reprymendy. Okazało się, że z chłopaka zupełnie zeszło powietrze, a pojawiły się łzy. 15 minut do końca jazdy pozwoliłem mu prowadzić, choć był roztrzęsiony patrzył na znaki i jeździł nieco lepiej niż zwykle.
Dwa dni później przyszedł o wiele grzeczniejszy i bez takiej pychy. Jeździł troszkę lepiej, ale chcąc go zmotywować dostał małą pochwałę. W sumie, nie chcę z nim toczyć jakichkolwiek wojen, ale psychicznie nie jest to komfortowa nauka dla mnie. Na szczęście, zostało mu już tylko 18 godzin jazd. Jeśli nie zmieni swojego nastawienia, zaangażowania (obecnie na poziomie 0), to nic z tego nie wyjdzie, tzn nie ma szans na zdanie egzaminu. Kursant tkwi w totalnym egocentryzmie.
Na początku kursu zaznaczył kilkakrotnie, bym zbyt wiele nie wymagał wszak on dopiero się uczy. Zdziwiło mnie to, bo wiadomo że to nauka, ale i dało do myślenia - "tu coś jest nie tak" ...
Przez pierwsze 10 godzin bardzo podobnie, tłumaczę mu dalej, on swoje (bym nie wymagał zbyt wiele). Pozwalam mu na różne rzeczy, nie zatrzymuje się przed sygnalizatorem z czerwonym światłem (po raz enty tłumaczę, że czerwone wymaga zatrzymania), w ogóle nie patrzy na znaki drogowe (tym samym nie istnieją dla niego ograniczenia prędkości, nie wie kto na skrzyżowaniu jedzie pierwszy itp itd), jeździ po krawężnikach (tylko tych mniejszych, przy większych koryguję jego tor jazdy chwytając za kierownicę) i tak mógłbym pisać i pisać.
W czasie jazd bardziej interesuje go to, by ktoś go nie strąbił, a mnie od samego początku irytuje krzywy uśmieszek mówiący: "i tak jestem najlepszy, a Ty instruktorze nawijaj swoje".
Przy dziesiątej godzinie jazdy coś musiało się zmienić. Zacząłem egzekwować to, co "nawijałem" tyle czasu na praktykach, oraz to co kursant powinien się nauczyć na wykładach. No i zaczęło się. 60 minut jazdy, która wyglądała strasznie. Bez patrzenia na znaki i bez myślenia, ale za to z poważną rozmową w połowie tej jazdy z kursantem. Przekroczył pewną granicę, której nie mogłem już tolerować. Po raz kolejny wymusił pierwszeństwo, spowodował spore zagrożenie ruchu no i zablokował totalnie skrzyżowanie. Oczywiście, nie zgodził się ze mną, kiedy mu to mówiłem. Miał swoje wytłumaczenie, które krótko można opisać tak jak wcześniej: "jestem kursantem, wolno mi bo się dopiero uczę".
Krew mnie zalała, choć myślę że tych zablokowanych na skrzyżowaniu jeszcze bardziej. Po tym przedstawieniu zjechaliśmy na bok i miałem ochotę na jedno - wywalić kursanta z auta. Powstrzymałem się jednak, i jedynie udzieliłem konkretnej reprymendy. Okazało się, że z chłopaka zupełnie zeszło powietrze, a pojawiły się łzy. 15 minut do końca jazdy pozwoliłem mu prowadzić, choć był roztrzęsiony patrzył na znaki i jeździł nieco lepiej niż zwykle.
Dwa dni później przyszedł o wiele grzeczniejszy i bez takiej pychy. Jeździł troszkę lepiej, ale chcąc go zmotywować dostał małą pochwałę. W sumie, nie chcę z nim toczyć jakichkolwiek wojen, ale psychicznie nie jest to komfortowa nauka dla mnie. Na szczęście, zostało mu już tylko 18 godzin jazd. Jeśli nie zmieni swojego nastawienia, zaangażowania (obecnie na poziomie 0), to nic z tego nie wyjdzie, tzn nie ma szans na zdanie egzaminu. Kursant tkwi w totalnym egocentryzmie.
poniedziałek, 13 maja 2013
Księżniczka [4]
Znów przybyło kursantów, na razie bez tłoku ale już czuję że więcej pracuję.
Na horyzoncie pojawił się Ł, który dawno temu rozpoczął kurs i nie skończył do dziś. W końcu zadzwonił i umówił się na jazdę. Już kiedyś szło mu słabo (delikatnie mówiąc), teraz jest nie lepiej. Chyba nawet gorzej. Spytałem go, czemu zrobił taką przerwę w jeździe, odparł że w zimie bał się jeździć. Szczerze, nie lubię takiego poddawania się - w końcu jak nauczyłby się w trudnych warunkach, teraz radziłby sobie lepiej.
Najgorsze, że w ogóle nie panuje nad tym co robi. Np w sytuacji skrętu na skrzyżowaniu potrafi wcisnąć gaz do końca, puścić kierownicę, a zamiast sprzęgła wcisnąć hamulec. Też do końca oczywiście. Ł mówi, że nie panuje nad tym co robi, gdyż "tych rzeczy" jest zbyt dużo.
Tymczasem opisywana niedawno "księżniczka" trochę sobie odpuściła i ... jeździ najczęściej raz w tygodniu. Dla mnie to całkiem dobrze, wszak wystarczy mi tych nerwów. Co prawda jest już nieco lepiej, ale w dalszym ciągu się gubi. Nie wiem, czy cokolwiek dobrego z tego będzie...
Na horyzoncie pojawił się Ł, który dawno temu rozpoczął kurs i nie skończył do dziś. W końcu zadzwonił i umówił się na jazdę. Już kiedyś szło mu słabo (delikatnie mówiąc), teraz jest nie lepiej. Chyba nawet gorzej. Spytałem go, czemu zrobił taką przerwę w jeździe, odparł że w zimie bał się jeździć. Szczerze, nie lubię takiego poddawania się - w końcu jak nauczyłby się w trudnych warunkach, teraz radziłby sobie lepiej.
Najgorsze, że w ogóle nie panuje nad tym co robi. Np w sytuacji skrętu na skrzyżowaniu potrafi wcisnąć gaz do końca, puścić kierownicę, a zamiast sprzęgła wcisnąć hamulec. Też do końca oczywiście. Ł mówi, że nie panuje nad tym co robi, gdyż "tych rzeczy" jest zbyt dużo.
Tymczasem opisywana niedawno "księżniczka" trochę sobie odpuściła i ... jeździ najczęściej raz w tygodniu. Dla mnie to całkiem dobrze, wszak wystarczy mi tych nerwów. Co prawda jest już nieco lepiej, ale w dalszym ciągu się gubi. Nie wiem, czy cokolwiek dobrego z tego będzie...
poniedziałek, 6 maja 2013
Kurs i egzamin na jednym aucie
Czy niebawem kursanci będą mogli zdawać na aucie ze szkoły jazdy? Wszystko możliwe ...
Przedstawiciele ośrodków szkolenia kierowców pod koniec kwietnia spotkali się z pracownikami ministerstwa transportu i zaprezentowali swoją propozycję zmian w sposobie egzaminowania kandydatów na kierowców. Najważniejsza zmiana dotyczy możliwości zdawania egzaminu w aucie, którym kursant uczył się jeździć.
- Mamy wstępną akceptację urzędników - mówił po spotkaniu Zbigniew Ogiński, prezes Stowarzyszenia Ośrodków Szkolenia Kierowców i Instruktorów - jak podaje kurierlubelski.pl
Co to da? Przede wszystkim instruktorzy nie byliby zależni od WORD-u w kwestii auta i mogliby uczyć na tym, co sami wybiorą. Oczywiście, auto musiałoby być sprawne technicznie, choć to tak oczywiste, że chyba nie powinienem pisać. Pewnym problemem mogłaby być kwestia monitorowania egzaminu, choć myślę że dałoby się montować jakieś przenośne zestawy kamer i dysku twardego do zapisu. Na pewno dealerzy samochodowi na tym by stracili, gdyż zakończyłoby to masowe kupowanie aut, które wygrały przetargi dla WORD-ów.
Ja jestem jak najbardziej za - nie musiałbym co 4 lata zmieniać auta :)
Przedstawiciele ośrodków szkolenia kierowców pod koniec kwietnia spotkali się z pracownikami ministerstwa transportu i zaprezentowali swoją propozycję zmian w sposobie egzaminowania kandydatów na kierowców. Najważniejsza zmiana dotyczy możliwości zdawania egzaminu w aucie, którym kursant uczył się jeździć.
- Mamy wstępną akceptację urzędników - mówił po spotkaniu Zbigniew Ogiński, prezes Stowarzyszenia Ośrodków Szkolenia Kierowców i Instruktorów - jak podaje kurierlubelski.pl
Co to da? Przede wszystkim instruktorzy nie byliby zależni od WORD-u w kwestii auta i mogliby uczyć na tym, co sami wybiorą. Oczywiście, auto musiałoby być sprawne technicznie, choć to tak oczywiste, że chyba nie powinienem pisać. Pewnym problemem mogłaby być kwestia monitorowania egzaminu, choć myślę że dałoby się montować jakieś przenośne zestawy kamer i dysku twardego do zapisu. Na pewno dealerzy samochodowi na tym by stracili, gdyż zakończyłoby to masowe kupowanie aut, które wygrały przetargi dla WORD-ów.
Ja jestem jak najbardziej za - nie musiałbym co 4 lata zmieniać auta :)
czwartek, 2 maja 2013
Stała klientka
Kilkanaście dni temu na jazdę przyjechała kursantka z oddalonego o około 100 km miasta. Pierwszego dnia wykupiła 2 godziny jazdy, drugiego 3, głównie po to by poznać "trasy egzaminacyjne" (których tak na prawdę nie ma, gdyż egzaminator prawie wszędzie może wjechać). Niestety, okazało się że dziewczyna w ogóle nie potrafi jeździć, więc sama zmiana miasta nic tu nie pomoże.
Pod koniec jazd, w obliczu bardzo wielkiej ilości błędów, kursantka zaczęła mocno narzekać m.in ma słabe oznakowanie poziome (faktycznie jest beznadziejne), duży ruch (na pewno nie większy niż w jej mieście), dziwne skrzyżowania ( tu już zaczynała przeginać, skoro skrzyżowania w kształcie litery Y są dziwne, to może niech sobie da spokój z prawkiem?) a na samym końcu także auto jej nie pasowało. To wbrew logice, bo powinno być jej najtrudniej na samym początku.
Ale, jak ktoś nie umie jeździć to czasem stara się zwalić winę na wszystko inne niż na siebie ... Po niezdanym egzaminie (w sumie był to chyba 7 raz), powiedziała że wykupi 8-10 godzin i się podszkoli. Oczywiście, nie należy w to wierzyć, dziś zadzwoniła i zmieniła zdanie - wg niej maksymalnie 4 godziny wystarczą. Czyli wiem z prawie pewnością, że ósme podejście nie będzie ostatnie. No chyba że wydarzy się cud...
PS. pamiętacie gościa z radia? Nie zdał egzaminu z powodu ... przekroczenia prędkości. Czyli na własne wyraźne życzenie. Dziwne, bo wydawało mi się że chciał zdać ten egzamin...
Pod koniec jazd, w obliczu bardzo wielkiej ilości błędów, kursantka zaczęła mocno narzekać m.in ma słabe oznakowanie poziome (faktycznie jest beznadziejne), duży ruch (na pewno nie większy niż w jej mieście), dziwne skrzyżowania ( tu już zaczynała przeginać, skoro skrzyżowania w kształcie litery Y są dziwne, to może niech sobie da spokój z prawkiem?) a na samym końcu także auto jej nie pasowało. To wbrew logice, bo powinno być jej najtrudniej na samym początku.
Ale, jak ktoś nie umie jeździć to czasem stara się zwalić winę na wszystko inne niż na siebie ... Po niezdanym egzaminie (w sumie był to chyba 7 raz), powiedziała że wykupi 8-10 godzin i się podszkoli. Oczywiście, nie należy w to wierzyć, dziś zadzwoniła i zmieniła zdanie - wg niej maksymalnie 4 godziny wystarczą. Czyli wiem z prawie pewnością, że ósme podejście nie będzie ostatnie. No chyba że wydarzy się cud...
PS. pamiętacie gościa z radia? Nie zdał egzaminu z powodu ... przekroczenia prędkości. Czyli na własne wyraźne życzenie. Dziwne, bo wydawało mi się że chciał zdać ten egzamin...
Subskrybuj:
Posty (Atom)