czwartek, 11 września 2025

Turkusowe Wzgórze

Moja weekendowa wizyta w Kazimierzu Dolnym okazała się prawdziwym balsamem dla duszy, pozwalając mi oderwać się od zgiełku codzienności i intensywnej pracy w Departamencie.  Czekałem na ten wyjazd od kilkunastu dni. Potrzebowałem chwili wytchnienia, resetu, który pozwoliłby mi wrócić do obowiązków z nowym zapałem i świeżym spojrzeniem, lecz nie spodziewałem się, że spotka mnie aż tyle dobrego podczas tego wyjazdu. Ale po kolei.

Centrum miasteczka jak zwykle tętniło życiem, pełne było turystów spacerujących pośród malowniczych kamieniczek i straganów z lokalnymi produktami. Szybko kupiłem kilka pięknych kartek, zaadresowałem, oraz wrzuciłem do skrzynki  i pragnąłem uciec od tego gwaru, zatopić się w ciszy i samotności natury. Postanowiłem więc oddać się długiemu, niespiesznemu spacerowi bez konkretnego celu, pozwalając, by moje nogi same mnie poniosły, dokąd zechcą.  Chciałem chłonąć otaczające mnie piękno, wsłuchiwać się w szum wiatru i śpiew ptaków, poczuć prawdziwą harmonię z naturą. Wyszedłem z miasteczka w stronę Bochotnicy. Wędrując pośród rozległych malowniczych pól skąpanych w złocistym słońcu, a także wśród gęstych zielonych lasów, oddychałem pełną piersią, czując, jak stres i napięcie opuszczają moje ciało. 



Krajobraz wokół mnie zmieniał się z każdą minutą, ukazując coraz to nowe, zachwycające widoki.  Nie napotkałem ani jednego turysty, zatem nikt i nic nie przeszkadzało w tym, by całym sobą cieszyć się z tego, gdzie właśnie byłem. W końcu, pośród zielonych wzgórz dotarłem do urokliwej winnicy o intrygującej nazwie – Turkusowe Wzgórze.

Rozejrzałem się po otoczeniu, próbując zorientować się w nowym miejscu. Były tu pysznie wyglądające niedawno zerwane pomidory, przeciery warzywne, różne wina oraz soki. W tym samym czasie usłyszałem "dzień dobry" i zauważyłem zbliżającą się postać. Była to młoda i niezwykle piękna dziewczyna. Jej delikatne rysy twarzy, promienny uśmiech i pełne gracji ruchy natychmiast przykuły moją uwagę. Z wdziękiem i naturalną uprzejmością podeszła, witając mnie bardzo serdecznie. Jak się później okazało, miała na imię Hania. Zaproponowała mi odpoczynek a także orzeźwiającą lampkę wina. Jej troska i gościnność były nad wyraz miłe, zatem od razu się zgodziłem. Mimo że widziałem ją pierwszy raz w życiu, odniosłem wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. Rozłożyliśmy się wygodnie na leżakach, odprężając mięśnie i pozwalając, by nasze zmysły w pełni chłonęły otaczający nas urok winnicy. Hania opowiedziała mi o tym miejscu - właścicielem jest Cezary (artystyczna dusza) - którego akurat nie było, a ona  opiekuje się winiarnią pod jego nieobecność.


Rozległe połacie soczystej zieleni oraz starannie pielęgnowane winorośle ciągnące się po łagodnych zboczach, tworzyły krajobraz zapierający dech w piersiach. Jednocześnie słońce oświetlało moją twarz, a wiatr delikatnie ją ochładzał. Wdychałem  świeże,  pachnące latem powietrze,  rozkoszując się przepysznym winem oraz towarzystwem i rozmową bardzo uprzejmej Hani. Przyznam szczerze, że na co dzień nie jestem wielkim miłośnikiem wina, jednak  trunek, którym zostałem poczęstowany w tej winnicy,  przekonał mnie do siebie swoim wyjątkowym smakiem i aromatem. Było to wino o głębokiej, rubinowej barwie,  z nutami dojrzałych owoców i subtelnym aromatem dębu. Zdecydowanie należało do najlepszych win, jakie kiedykolwiek miałem okazję degustować.

Moją uwagę przykuł również niewielki, wręcz bajkowy domek, wyróżniający się turkusowymi akcentami. Okiennice, pomalowane w tym radosnym kolorze nadawały mu charakteru i lekkości. Weranda, również ozdobiona turkusowymi elementami, zdawała się zapraszać do odpoczynku i delektowania otaczającym krajobrazem.  Na niej stał mały, turkusowy stolik, idealny na poranną kawę czy popołudniową herbatę i ciastko.  A wokół mnóstwo pięknych kolorowych kwiatów. Całość prezentowała się bardzo  uroczo, tworząc idylliczny obraz sielskiego  życia. 


Czas płynął nieubłaganie, niemal niezauważalnie. Zaskoczyło mnie, gdy uświadomiłem sobie, że od mojego przybycia minęły już prawie dwie godziny. Wiedziałem, że muszę powoli wracać do miasteczka, choć chętnie zostałbym na dłużej! Z Hanią, z którą nawiązała się między nami  nieoczekiwana nić sympatii, przeszliśmy na "ty" i z uśmiechem  na  twarzy  oraz lekkością  w  sercu pożegnaliśmy  się  ciepło.  Ruszyłem  w  drogę  powrotną do miasteczka, rozmyślając o  miło  spędzonym  czasie  i  z  niecierpliwością wyczekując  kolejnego  tak udanego relaksu, ale także powrotu do Turkusowego Wzgórza - bowiem takie miejsce jest idealne aby na nowo napełnić się dobrą energią, która jest niezbędna do stawienia czoła kolejnym wymagającym projektom w Departamencie.

7 komentarzy:

  1. No rzeczywiście, to Turkusowe wzgórze wydaje się być sielankowe, według Twojego opisu :)
    Nie wspomniałeś o obrazach kogutów, ktoś lokalny je namalował?

    Dostrzegam zmianę stylu w notkach, interesujące :)
    Spokojnego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję 👌 Wydaje mi się, że to sprawa artystycznej duszy czyli Cezarego, ale jak pisałem - nie miałem tej przyjemności go poznać. Może innym razem.

      A zmiany? Ale jakie zmiany?

      Usuń
  2. No to przytrafiła Ci się historia, niczym z bajek z mojego dzieciństwa. Zawsz, gdy czytałem opowieści o wędrującym bohaterze, znajdowali się ludzie, którzy gościli go ciepło i serdecznie. Co ciekawe, jako dziesięciolatek wierzyłem, że tak jest. No i później następowało zderzenie z faktami: Gdy podrosłem na tyle, by samemu móc wędrować, jednym z pierwszych większych rozczarowań było to, że napotkani na trasie mieszkańcy mijanych miejscowości byli zdystansowani i oschli, a już z pewnością nie wykonywali tak gościnnych gestów, jak opisane przez Ciebie. I chyba najgorsze było to, że jeśli były wyjątki, to niestety, w tą złą stronę.
    Do przyjaznych gestów potrzeba było dłuższego zapoznania i raczej następowało to w miejscach postoju, podczas rozmowy z osobą prowadzącą bufet, podczas jedzenia posiłku, a najczęściej podczas picia piwa, ale wiadomo, że to ostatnie rządzi się specyficznymi prawami i trzeba mocno uważać, by miłe początki nie zmieniły się w coś zgoła przeciwnego.
    W zeszłym roku, po wielu, wielu latach wróciłem na ten szlak, którym szedłeś. Nie udawałem się daleko, bo odbijałem do Wąwozu Korzeniowego. Mocno się zdziwiłem, bo samotna polna droga, którą wiódł szlak do Bochotnicy, zamieniła się w coś na kształt przedmieść miasteczka. Posesja graniczy z posesją, nowy domek z nowym domkiem. Aż żałuję, że nie obfotografowałem dawnego stanu rzeczy, bo wówczas polna droga i z rzadka pojawiające się biedne chałupiny nie wydawały mi się ciekawymi obiektami do uwiecznienia na kliszy. Jakże się myliłem, teraz już to przepadło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, dzięki za komentarz!

      No właśnie ta gościnność, bezinteresowność i życzliwość zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. To jest ten szlak o którym piszesz, ale nie w stronę Korzeniowego Dołu tylko w lewo - tam pozornie nic już nie ma prócz pól i lasów, ale można się zdziwić jak się odkryje taką winnicę 😃

      Usuń
  3. Pięknie to wszystko opisałeś, poczułam się, jakbym tam była! Zdjęcia też ładnie wszystko pokazują.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłośnikiem wina Tomku może nie jesteś, jednakoż całkiem niezłym znawcą, ja nie potrafiłabym wyczuć subtelnego aromatu dębu w żadnym winie, no fakt że jeśli już pijałam wino to przeważnie było to tak zwane wino domowe fermentujące w gąsiorku :)
    Piękna okolica do wypoczynku, super wybór aby się w pełni zreraksować ;)
    Widać że domek sobie wyrychtował Pomysłowy Dobromir, super mu to wyszło!

    OdpowiedzUsuń
  5. To przykład, jak chwila spędzona w ciszy i naturze potrafi przynieść więcej ukojenia niż najdalsza podróż. Dobrze też, że pokazujesz, iż prawdziwy odpoczynek to nie tylko zmiana otoczenia, ale przede wszystkim umiejętność zatrzymania się i dostrzeżenia tego, co na co dzień łatwo nam umyka.

    OdpowiedzUsuń