środa, 28 lipca 2010

Badanie rejestracyjne

Dziś w przerwie pomiędzy wykładami a jazdą, musiałem skoczyć z autkiem i dokonać przeglądu technicznego. Jako pojazd przeznaczony do nauki jazdy, muszę takie przeglądy wykonywać co rok.
Już wcześniej się zastanawiałem gdzie pojechać, wybrałem w końcu i pojechałem. Po dojechaniu, wszedłem do "biura" (nie wiem czy można tak nazwać tą kanciapę, ale niech tam ...). Od razu wparowałem do szefa (nie było żadnego klienta) i powiedziałem w jakim celu przyjechałem. Pan od razu wyszedł, obejrzał auto, spytał To nauka jazdy ? - Tak - odparłem. Po sprawdzeniu, czy auto jest oznakowane, z lusterkami zewnętrznymi, dodatkowym pedałem hamulca, pan wszedł do środka "biura" i ... zaczął wypisywać potrzebne dokumenty.
W międzyczasie spytał jak się sprawuje auto, po czym podbił dowód życząc szerokiej drogi.

Zaraz zaraz, a badanie ? Badanie było, ale takie ... wzrokowe ... A hala ze ścieżką diagnostyczną jak była pusta, tak i pozostała. Piękne duże lustro pokazujące ustawienie pojazdu dla wjeżdżających na kanał, lśniące przyrządy, komputer, jakieś inne "skrzynki" i narzędzia dalej się nudzą ...

Uboższy o 99 złotych (a właściwie o 100), ale z ważnym przeglądem wyjechałem. Myślałem, że te czasy fikcyjnych badań już się skończyły. Jak widać, myliłem się ...

Z drugiej strony, plus jest tego taki, że w czasie okienka zdążyłem skoczyć na obiad, odświeżyć się i wrócić do pracy :)

2 komentarze:

  1. Jak by Cię lekarz tak obsłużył, też byś był zadowolony? Trzeba by to chyba gdzieś zgłosić. Bo może Twój pojazd jest niesprawny technicznie i nie zdając sobie nawet z tego sprawy stwarzasz teraz zagrożenie dla innych użytkowników ruchu drogowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie chodzę do lekarzy.

    OdpowiedzUsuń