piątek, 16 stycznia 2009

Punkt widzenia.

Krótka historia:
17 godzina jazdy. Pierwsze 1o godzin z innym instruktorem. Początki u mnie to nauka ruszania, dotarcie się do pojazdu i do tego okropnego instruktora - czyli mnie. Starego zrzędę, co nic mu nie pasuje. Na 14 godzinie zacząłem pytać o znaki, gdyż kursant w ogóle ich nie widzi, skręca gdzie popadnie, ustawia auto byle jak. Czekam nadal. Może to stres ? Może ma inne obowiązki i nie może się skupić na jeździe ? Wciąż nie krzyczę, tylko tłumaczę i tłumaczę. Na 16 godzinie kursant nie widzi znaków, nie zatrzymuje się "na znakiem STOP". Po jeździe piętnuję zachowanie kursanta i stawiam warunki co do przyszłych jazd (m.in odpytywanie o mijane znaki) . On godzi się bez najmniejszego sprzeciwu.

Dziś:
Dojeżdżamy do skrzyżowania, kolejny znak STOP przed nami. I co ? Zwalniamy do 7 km/h (w Toyocie licznik jest cyfrowy). Pytam więc, czemu (znów) nie stanął ? A on twierdzi, że przecież się zatrzymał ! Ręce mi opadły i przez dłuższą chwilę myślałem, co i jak dalej mu tłumaczyć ...
Nie podarowałem (jako stara wredota) i pojechaliśmy jeszcze raz przez to samo skrzyżowanie. No, tym razem zrobił zatrzymanie pojazdu.

Jedziemy dalej, minęliśmy znak "zakaz zatrzymywania" - więc pytam jaki znak przed chwilą stał ? Kursant nie wie. Za kilka metrów dalej jest parking, więc stajemy tam a on idzie zobaczyć co takiego nie zauważył. W sumie, na całej godzinie kilka takich sytuacji. On wyraźnie poddenerwowany (tak - wiem - wszystko przeze mnie), nerwy buzują coraz bardziej.

Kilka chwil później, rusza wprost pod nadjeżdżający pojazd. Gdy po moim hamowaniu pytam "co jest ?" odpowiada, że to wina kierującego z przeciwka, gdyż "nie włączył kierunkowskazu przecież !". Faktycznie - powinien włączyć kierunkowskaz, ale czy to zaraz oznacza że można bezkrytycznie jechać pomimo tego że sytuacja nie jest jasna i klarowna ? Czy można tak robić mając 17 godzinę jazdy i być po zaliczonych wykładach ?

Z kolei, po 10 minutach jazdy wjeżdżamy na największe skrzyżowanie w mieście. Dość spore natężenie ruchu, ale tragedii nie ma. Sąsiedni pas sprawnie porusza się do przodu, my stoimy. Gdy już jest tak wielka luka, że 5 aut zdążyłoby przejechać (wg mnie oczywiście) jemu gaśnie silnik. Z tyłu spiętrzył się rząd pojazdów, my stoimy nadal. Znów luka - i znów gaśnie auto. Nerwy sięgają zenitu. Po uruchomieniu auta przytrzymuję sprzęgło i zjeżdżamy ze skrzyżowania, ale od razu na parking.

Dla niego na dziś to koniec, choć czas jeszcze się nie skończył. Coś trzeba zmienić. Może instruktora ? Może zacząć słuchać ? Może czas zacząć myśleć ? Na razie jesteśmy umówieni dalej. To już 18 godzina będzie. Zapewne interesująca, gdyż ja tego tak nie zostawię. Albo jego jazda zacznie się "kleić", albo coś/kogoś zmienimy :) A możliwości są spore.

2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że pomóc może jedynie wymiana kursanta na innego :)

    Najlepiej na takiego, który potrafi jeździć, widzi znaki i zatrzymuje do 0 km/h :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdaję sobie sprawę, że możemy nie "zgrywać się", ale jakieś zasady nauczyciel-uczeń chyba obowiązują ...

    OdpowiedzUsuń