Poziom radości po koncercie sięgał rzadko spotykanych wyżyn, więc gdy tylko nadarzyła się okazja do zakupu płyty, byłem pierwszy w kolejce. Tym bardziej miło, że cena była sporo niższa niż w sklepach. A skoro płyta, to należy poczekać na wykonawców po autograf. Niestety, wyszli jedynie Dorota Miśkiewicz i Włodek Pawlik (z czego bardzo się cieszę), a pozostali wykonawcy to "miejscowi" wykładowcy na muzycznych uczelniach, którzy zapewne nie spodziewali się iż ktokolwiek chciałby ich autograf. A ja chciałbym!
No nic, pozostały mi cudne wspomnienia i płyta, która otula dźwiękami niczym najlepszy balsam - delikatnie muskający nasze całe ciało. Muzyka tria Pawlika charakteryzuje się równouprawnieniem - nikt nie jest ważniejszy, a świadczy o tym nawet ustawienie muzyków na scenie. Udało mi się być dłuższą chwilę na próbie, podczas której widać profesjonalizm i brak jakiejkolwiek presji od - skądinąd - zawodowych i zapracowanych muzyków. Pawlik na scenie jest bardzo wyluzowany, czuje się jak stary wyjadacz, czasem powie coś czego publiczność nie zrozumie do końca, a czasem posuwa się do takiego poziomu improwizacji, który im - wykonawcom - daje większą frajdę i satysfakcję niż publiczności.
Jego trio, krok po kroku wprowadza słuchacza w przepiękną bajkę, wciąga go coraz bardziej wyciągając rękę, daje czas na oswojenie się z klimatem danego utworu, a następnie doprowadza uwodzonego słuchacza do wrzenia.
W każdym motywie znajdują się szczegóły, niuanse - niczym falujące kokardki, które wypełniają każdy ułamek sekundy. Brakowało mi jedynie dłuższego wybrzmienia tej mozaiki harmonii przy każdym końcu utworu, ale to już wina "uwodzonej" dźwiękiem, rytmem i atmosferą publiczności, która nieco zbyt wcześnie zaczynała okazywać klaskaniem swoją radość.
Z wokalistów najbardziej podobał mi się występ Doroty Miśkiewicz, która emanuje spokojem i pewnością głosu, słychać że to ona dyryguje głosem, że nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Świetnie dogaduje się z zespołem Pawlika, bawi się głosem przy minimalnym wysiłku. Podobał mi się też występ Natalii Wilk (tu można odsłuchać 30-sto sekundowy fragment utworu Z kroniki bibliofilów lubelskich z płyty Wieczorem oczywiście), która ma ciepły i niezwykle miękki głos.
Takie koncerty zapamiętuje się na długo :)
Bym tak nie potrafił - ani się zachwycać i ani o tym napisać :(
OdpowiedzUsuńMoże nie chodzisz na koncerty?
UsuńA co to ma do rzeczy?
UsuńA no właśnie nie wiesz, bo nie chodzisz?
UsuńNo, nieee!!! "Falujące kokardki":)))))
OdpowiedzUsuńPodzielam podziw Hebiusa nad zachwycaniem się i opisywaniem tego:)))))
No co?
UsuńOczywiście nie jest to niegrzeczna "odzywka", prawda?:)
UsuńNie rozumiem :-(
UsuńZmieniam komentarz:)
UsuńWidziałam kiedyś Twoją opowieść:))) W Toronto, nad brzegiem jeziora Ontario stoi pomnik MUZYKI. Wyobraź sobie pal opleciony pięciolinią, na której umieszczono nutki, klucze wiolinowe, itp. Pal zakończony jest okręgiem, do którego przymocowano ... falujące wstążeczki. Pomnik wygląda niesamowicie:))))
Teraz to już zupełnie nie rozumiem :D Poproszę o wyjaśnienia, bo jakoś nie "załapałem" o co chodzi.
UsuńPostaram się bardziej nie zagmatwać:) Chodziło mi o trafne porównanie muzyki do falujących kokardek (wstążeczek). Czytając Twój post, doszłam do wniosku, że gdzieś to już... widziałam - stąd ten komentarz o pomniku w Toronto.
UsuńI już na koniec - nigdy nie czytałam tak pięknych opisów koncertów:)
I wszystko jasne! :-)
Usuń