czwartek, 24 września 2009
Nie-lustrzane odbicie [1]
Jazdy ciężarówką się skończyły, motocyklem także ... :( Brakuje mi tego, przyzwyczaiłem się.
Tymczasem wczoraj na kurs przyszły do mnie dwie nowe osoby. Mają zaliczoną teorię, więc czas na praktykę. Dwie osoby, dwa charaktery, dwa różne temperamenty i dwa podejścia do kursu.
Pani A, bo ona pierwsza miała zajęcia z jazdy, bardzo uważnie słuchała, konfrontowała wiadomości z wykładami (sądząc po kilku moich pytaniach faktycznie na nie chodziła i notowała), wykazywała dość duże zainteresowanie. Oczywiście, na jazdę zrezygnowała z butów na obcasie, do tego była trochę zdenerwowana tym pierwszym spotkaniem. Od razu przyznała, że nigdy nie kierowała wcześniej autem, a "to całe prawo jazdy to wymysł mojego męża !" ... Początek jej numeru PESEL zaczyna się od cyfr 76.
Po około pół godziny, kiedy to opowiadałem co jest do czego w pojeździe, pojechaliśmy na spokojną uliczkę spróbować ruszyć, zatrzymać itp. Prędkość minimalna, użycie tylko pierwszego biegu, minimalizacja stresu, trzymanie kierownicy przy jeździe "na wprost" ... Zapewne czytelnicy tego bloga powiedzą - ale nudy ! Ale dla niej, to było mega-wyzwanie ! Na około 6-8 prób ruszenia, tylko 1 się nie udała. Oczywiście, wszystkie bez mojej pomocy. Wychodzę z założenia, że kursantowi nie wolno przeszkadzać (i zanadto pomagać). Ruszania (i wielu innych czynności) musi się nauczyć bardzo porządnie, więc przytrzymywanie sprzęgła przez instruktora to wg mnie pomyłka. Co innego w miejscu, gdzie z jakichś powodów kursant nie może sam ruszyć a nie możemy pozwolić na blokowanie ruchu.
Minimalizacja stresu, oswojenie z kierownicą i te 15-20 minut pierwszej praktyki szybko minęło. Zamiana miejsc, podjeżdżam pod ośrodek i ... koniec. Pani A wysiada z uśmiechem i obiecuje, że na następną jazdę nie będzie się już denerwować :)
A tuż po niej, podchodzi do mnie Pan B. Typowy osiemnasto-latek, z plecakiem, pomimo dość niskiej temperatury, ubrany jakby było 30 stopni ! Bardzo wyluzowany, przeżuwający gumę (jak ja tego nie znoszę), jeździł już kiedyś ciągnikiem, motocyklem i kilkoma starszymi osobówkami. Kiedy opowiadam co czeka go na kursie, a potem na egzaminie - wydaje się być zniecierpliwiony i znudzony (przy okazji - gdy pytam o to co było już na wykładach, twierdzi, nic nie pamięta). Ale ja się tak łatwo nie poddaję - po około pół godzinie, postanawiam że czas na ruszenie. Skoro B już jeździł, zaryzykujemy ruszenie spod ośrodka. Aut mocno szarpie, ale jakoś daje radę. Jedziemy na mało uczęszczaną uliczkę, by poćwiczyć ruszanie i zapoznać z działaniem sprzęgła, skutecznością hamulców itp.
Po dojechaniu na miejsce, czas na próby ruszenia - auto albo ostro szarpie, albo gaśnie. Kursant wyraźnie się irytuje, po czym następuje zamiana miejsc i pokazuję, jak można i trzeba ruszyć. Oczywiście, jest to nauka ruszania z obrotów biegu jałowego, czyli bez użycia gazu. Kursant próbuje, ale ewidentnie zbyt szybko podnosi sprzęgło i auto po prostu gaśnie. Wyluzowanie go nie opuszcza, a kolejne próby kwituje tekstem który musiałbym opatrzyć gwiazdkami. Pod koniec auto jakby mniej już szarpie, czasem uda się ruszyć bez zdławienia silnika. Czas na powrót, bo czas dobiega ku końcowi.
Oczywiście komentarz, podsumowanie jazdy i prośba o nieco inne zachowanie w czasie jazdy ... Zobaczymy, czy posłucha - następne jazdy niebawem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oby więcej takich tekstów! :) Uwielbiam czytać o losach kursantów. Mam nadzieję, że kolega Walp w przyszłości również od czasu do czasu zajmie sie tego typu tematyką, czym ucieszy wiernych czytelników:).
OdpowiedzUsuńLosy A i B będziemy śledzić aż do końca :)
OdpowiedzUsuńdokładnie, losy kursantów są bardzo ciekawe.. a może zdarzy się przypadek, o którym pisałam kiedyś w komentarzu ;) (chociaż tego Ci nie życzę)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Wszystko przede mną ;-)
OdpowiedzUsuń