Ale wcześniej czekały na mnie badania kwalifikacyjne. Trwające około 2 godzin gruntowne badania wskazały, że mój astygmatyzm i krótkowzroczność to pikuś dla dzisiejszej techniki laserowej. Spytałem, czy po korekcji będę mógł ewentualnie chodzić w soczewkach, ale pani doktor spojrzała na mnie jak na totalnego idiotę i powiedziała: "nie będzie pan musiał". Dodała, chyba po to by mnie uspokoić, że to w zasadzie standardowy i bardzo prosty zabieg. Ustaliłem termin zabiegu - dokładnie za 2 tygodnie. Po badaniach przez 1-2 godziny miałem niesamowity światłowstręt. Wracając do domu autobusem nie mogłem w ogóle patrzeć, fakt że słońce dość intensywnie świeciło a moje ciemne okulary zostały... w aucie.
Dzień przed planowanym zabiegiem otrzymuję telefon od pani doktor, która proponuje zmianę wcześniej ustalonej metody korekcji na tzw TransPRK (unikatowa procedura polegająca na laserowym usunięciu nabłonka rogówki poprzedzającym modelowanie jej istoty właściwej. Najistotniejszą zaletą tej metody jest brak konieczności dotykania oka jakimkolwiek narzędziem. Profil ablacji jest tak dobrany by uwzględnić różną grubość nabłonka w zależności od odległości od jej centrum. Nabłonek jest usuwany na mniejszym obszarze w porównaniu do innych metod powierzchownych przez co proces gojenia jest szybszy) - oczywiście zgadzam się, a następnego dnia czekam już na wejście na blok operacyjny (to była ta godzina "0", o której pisałem na blogu).
Po wejściu założenie zielonego fartucha i czepka, pielęgniarka podała krople znieczulające i przeciwbakteryjne, dostałem sporą dawkę paracetamolu do wypicia i ... czekam dalej. Po kilku minutach leżę na stole operacyjnym, dostaję kolejne krople, zespół lekarzy w skrócie tłumaczy co będą robić i co będę czuł/widział. Przygotowania trwają, zespół wymienia enigmatyczne dla mnie dane dotyczące ustawienia lasera, ja ledwo oddycham (ze stresu) mając specjalną maskę na twarzy. Pani doktor jeździ mi po oku jakimś wacikiem, w ogóle tego nie czuję - tylko widzę jak robi mi fale z jakiegoś płynu na oku.
Po kilku chwilach wszystko się zaczyna. Słyszę dźwięk pracującego urządzenia, zespół stale wymienia informacje - 10%, 35%, 50%. Zielony punkcik, w który mam patrzeć jest coraz słabej widoczny, wszystko się rozmywa, nie czuję zupełnie nic ... zostało 5 sekund, 4, 3, 2, 1, 100%. Uff, żyję! Laser się oddala, pani doktor pyta czy wszystko ok i od razu coś wlewa w dużych ilościach do oka. Płyn ocieka mi po twarzy w okolicy ucha, informują mnie że to płyn obniżający temperaturę oka. Ok, i tak nic nie czuję tylko znów widzę fale na oku... Następnie inne krople, soczewka chroniąca oko i w końcu mogę wstać. Jestem zamroczony, pielęgniarka prowadzi mnie za rękę do innej sali gdzie chwilę odpoczywam. Przychodzi pani doktor z receptą, informuję że wszystko poszło znakomicie i instruuje co robić dalej :)
c.d.n.
Michał wolał wrzucić fotkę, niż bawić się w takie opisy :)
OdpowiedzUsuńZnaczy, że nie rozumiesz tekstu?
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńW końcu coś pozytywnego :)
OdpowiedzUsuńSoczewki psują wzrok a okulary są uciążliwe....
Tego bym się nie spodziewała jeśli chodzi o godzine "0" :D
Życze miłego patrzenia bez googli :D
Długo po takim zabiegu nie można wsiadać za kółko?
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę!
To zależy, ja tam nie miałem czasu na długą rekonwalescencję...
UsuńJa bym w życiu na takie coś się nie wybrała...
OdpowiedzUsuńDobrze że nie powiedziałeś wcześniej, o co chodzi z godziną 0... Dla mnie to byłoby straszne
Hmmm, nie wiem jak rozumieć te dwa różne komentarze...
Usuń