W ostatnim wpisie ze stycznia pochwalę się prezentem, który dostałem od Kogoś :)) Ten ktoś już wie, że zakochałem się w samolotach i lataniu - niejako "od pierwszego lotu", a teraz sporo czasu spędzam na flightradar.24.com :) To piękny kalendarz, który nie jest dostępny ot tak sobie - kalendarz z lotniska w Lublinie. Styczeń prezentuje się tak:
Kalendarz jest dość duży i świetnie pasuje obok szafki i lodówki. Na ścianie wygląda o niebo lepiej (potwierdzone przez moich gości), niż tu na zdjęciu - ale sprawia mi tak samo wiele frajdy czy o nim piszę, czy go oglądam :)
A w pracy w końcu wykorzystałem do czegoś rejestrator jazdy, ale to już w następnym wpisie.
sobota, 31 stycznia 2015
środa, 28 stycznia 2015
Eco driving
Wg mnie, eco driving nie tylko dba o mniejsze zużycie paliwa, emisję spalin i niższe koszty eksploatacji, ale także wymusza odpowiednie reagowanie w stosunku do pojawiających się zmiennych sytuacji na drodze. Kursant musi przewidzieć - na podstawie informacji wzrokowych - co może wydarzyć się za chwilę i adekwatnie do tego podjąć odpowiednią decyzję.
Np w ruchu miejskim może to wyglądać np tak:
- kursant jedzie z prędkością około 45 km/h na IV biegu (prędkość musi być dostosowana do sytuacji i np znaków, ale jazda powinna być w miarę możliwości dynamiczna. Zgodnie z nowymi przepisami, przed osiągnięciem prędkości 50 km/h kursant powinien mieć już włączony IV bieg), dojeżdżamy do niewielkiego zatoru, nieco dalej jest czerwone światło;
- pierwszy etap - hamowanie silnikiem - obowiązkowe - bez użycia sprzęgła (w autach z wtryskiem paliwa następuje odcięcie dopływu paliwa, pojazd toczy się nie zużywając ani kropli paliwa, nie emituje w ogóle związków toksycznych do atmosfery, wszelkie elementy pojazdu działają bez zastrzeżeń, w autach hybrydowych/elektrycznych następuje w tym czasie ładowanie akumulatorów);
- drugi etap - w miarę potrzeb kursant reguluje siłę hamowania jedynie hamulcem - o ile warunki na to pozwalają (obroty silnika nie powinny zejść poniżej około 1000 obr/min, ponieważ wtedy następuje dławienie silnika i w efekcie jego zgaśnięcie);
- trzeci etap - jeśli nadal kursant dąży do zatrzymania pojazdu, przy około 1000 obr/min używa sprzęgła płynnie hamując do zera (wg mnie przy prędkościach miejskich bezsensowne jest wykorzystywanie poszczególnych przełożeń skrzyni do dodatkowego hamowania silnikiem);
poniedziałek, 26 stycznia 2015
I love Bulgaria! :)))
Dokładnie tydzień temu (w poniedziałek 12-go stycznia), był najbardziej depresyjny dzień roku (źródło). Dla mnie jednak nie był on ani depresyjny, ani przygnębiający. Co prawda słońca nie wiele, prognoz podwyżek brak, ale właśnie tego dnia z rana ukazała się moim oczom fantastyczna oferta TUI na Bułgarię - prawie taką samą jaką miałem w ubiegłym roku (też na koniec sierpnia - początek września). Tu jest opis z ubiegłego roku: Bułgaria cz.1, cz.2 i cz.3.
Już od pewnego czasu obiecałem sobie, że należy wrócić do Sozopola - malowniczego miasteczka na południowym wybrzeżu Morza Czarnego. Naiwny sądziłem, że już ubiegłoroczna oferta była atrakcyjna cenowo - ale ta dopiero jest atrakcyjna - o całe 350 zł tańsza (od osoby). Hotel znam, miejsce także - więc nie ma się co zastanawiać i w ciągu kilku minut wycieczka była moja! :))
Małym minusem jest to, że będę musiał przemieścić się na lotnisko nieco dalej niż chciałem. Po prostu wylot będzie odbywał się z innego miasta niż chciałbym. Trudno, nie jest to jakiś koszmar, ja lubię jeździć więc dam radę. Aczkolwiek dziwię się, że port do którego mam bliżej nie oferuje w ogóle takiego kierunku. I zamiast wspierać lokalne firmy, muszę kawałek drogi nadrobić i stamtąd wystartować.
Moja baaaardzo dobra znajoma (z którą założyłem się kto z nas będzie więcej podróżował i zwiedzał) na wieść o mojej kolejnej wycieczce, zareagowała pytaniem: wygrałeś w totka, czy otrzymałeś wysoki spadek? Otóż ani jedno ani drugie. Po prostu żyję i pracuję na to, odkładam i po prostu - dobrze się prowadzę :P I żaden "blue monday" mi w tym nie przeszkodzi! :))
Tym samym moje wojaże zagraniczne na ten rok już są zapełnione w 100%. Teraz pozostaje tylko czekać i ewentualnie myśleć o krótszych - krajowo-lokalnych odpoczynkach :)
*Po lewej stronie zdjęcia, przy kończącej się plaży jest strefa dla nudystów. Wstyd się przyznać, ale dopiero pierwszy raz w życiu byłem na takiej plaży, w dodatku miałem wielkiego pietra, i w zasadzie to usadowiłem się obok tak, bym nie musiał być nudystą praktycznym ;-)
Już od pewnego czasu obiecałem sobie, że należy wrócić do Sozopola - malowniczego miasteczka na południowym wybrzeżu Morza Czarnego. Naiwny sądziłem, że już ubiegłoroczna oferta była atrakcyjna cenowo - ale ta dopiero jest atrakcyjna - o całe 350 zł tańsza (od osoby). Hotel znam, miejsce także - więc nie ma się co zastanawiać i w ciągu kilku minut wycieczka była moja! :))
Sozopol, Bułgaria* (źródło) |
Moja baaaardzo dobra znajoma (z którą założyłem się kto z nas będzie więcej podróżował i zwiedzał) na wieść o mojej kolejnej wycieczce, zareagowała pytaniem: wygrałeś w totka, czy otrzymałeś wysoki spadek? Otóż ani jedno ani drugie. Po prostu żyję i pracuję na to, odkładam i po prostu - dobrze się prowadzę :P I żaden "blue monday" mi w tym nie przeszkodzi! :))
Tym samym moje wojaże zagraniczne na ten rok już są zapełnione w 100%. Teraz pozostaje tylko czekać i ewentualnie myśleć o krótszych - krajowo-lokalnych odpoczynkach :)
*Po lewej stronie zdjęcia, przy kończącej się plaży jest strefa dla nudystów. Wstyd się przyznać, ale dopiero pierwszy raz w życiu byłem na takiej plaży, w dodatku miałem wielkiego pietra, i w zasadzie to usadowiłem się obok tak, bym nie musiał być nudystą praktycznym ;-)
piątek, 23 stycznia 2015
Przyjemne z pożytecznym
droga ekspresowa |
Trasa liczy sporo kilometrów, idealnie nadaje się do zastosowania elementów ecodrivingu, jazdy defensywnej, oczywiście także dojdzie do tego jazda w gęstym ruchu drogowym (z nie zawsze idealnym oznakowaniem, a z GPS na razie nie korzystamy) oraz parkowanie. A zwłaszcza ten ostatni element jest dla mnie szczególnie istotny. Tym bardziej, że znalezienie w Kazimierzu miejsca bezpłatnego do zaparkowania graniczy z cudem. Na szczęście okazuje się, że nie wiele osób spodziewało się tak świetnej pogody w styczniu i w ogóle do Kazimierza nie przyjechało.
Piękna pogoda zachęca do czerpania przyjemności z jazdy, malownicza i kręta droga nie zachęca do szybkiej jazdy, co chwila ograniczenie prędkości. Oczywiście wszyscy nas wyprzedzają, ewidentnie jesteśmy najwolniejszym pojazdem na tej drodze. Niektórzy nawet swoje nietaktowne zachowanie demonstrują rytmicznym mruganiem drogowymi, ale przecież my w ogóle nie zwracamy na to uwagi - po prostu jedziemy zgodnie z przepisami :)
świetne miejsce :) |
Po kilkudziesięciu kilometrach musimy zjechać na drogę o charakterze lokalnym, na twarzy kursantki maluje się szczery uśmiech, Kazimierz coraz bliżej, euforia także :) Zaparkowaliśmy pojazd i - wg planów - wybraliśmy się na spacer przy wałach Wisły. Słońce muska twarze, dobrze że wziąłem okulary przeciwsłoneczne, w centrum miasta ludzi prawie nie ma, jest niezwykle spokojnie jak na sobotnie południe w takim miejscu.
Po krótkim odpoczynku w pewnej przyjemnej kawiarence i wypiciu cudownej i zjawiskowo smacznej gorącej czekolady* czas wracać. Droga powrotna przebiegała równie spokojnie jak w tamtą stronę. Po południu byliśmy na miejscu, - ja bogatszy o wspaniałe wspomnienia (i nieziemski smak czekolady - za którą tęsknię!) a kursantka - co najmniej o nową wiedzę z zakresu jazdy oraz nowe doświadczenie :)
* jeszcze tak dobrej nie piłem/jadłem. Można było łyżeczką powolutku wyjadać, super konsystencja, ładnie podane, z korzenno-cynamonowym ciasteczkiem (kursantka oddała mi swoje ciastko - mniaaaaaam!) - ten smak pamiętam do dziś! Tylko Kazimierz tak daleko.... :(((
czwartek, 22 stycznia 2015
LED
W mieście od pewnego czasu rozpoczęto wymianę tradycyjnego oświetlenia lampami sodowymi (typowe lampy uliczne, dające żółtą barwę światła) na nowoczesne, wydajne i oszczędne świetlówki LED. Przede wszystkim dają one o wiele więcej światła, a barwa zbliżona jest do dziennego - a nie żółtego.
Lampy LED są sporo droższe, więc na razie wymieniane są w najważniejszych miejscach skrzyżowań oraz przejść dla pieszych. Różnicę widać gołym okiem, przejścia oświetlone nową technologią są o wiele bardziej bezpieczne, pieszych widać z daleka, a na skrzyżowaniach oznakowanie poziome idealnie odbija się od jasnego, białego światła LED. Dodatkowo, kolejną zaletą jest to, że światło LED-owe nie jest tak rozproszone jak światło ze zwykłej lampy. Tzn że nie oślepia kierujących, a strumień światła kierowany jest w konkretne miejsce.Świetnie, jakieś wady? Wspomniane już koszty zakupu oraz nie do końca oczywista niezawodność.
W dłuższej perspektywie miasto dodatkowo zaoszczędzi na wydatkach na energię elektryczną, i pozostaje mieć jedynie nadzieję że lampy takie pozostaną długowieczne i że będzie ich więcej, bo znacznie poprawiają bezpieczeństwo :)
źródło: ledac.pl |
Lampy LED są sporo droższe, więc na razie wymieniane są w najważniejszych miejscach skrzyżowań oraz przejść dla pieszych. Różnicę widać gołym okiem, przejścia oświetlone nową technologią są o wiele bardziej bezpieczne, pieszych widać z daleka, a na skrzyżowaniach oznakowanie poziome idealnie odbija się od jasnego, białego światła LED. Dodatkowo, kolejną zaletą jest to, że światło LED-owe nie jest tak rozproszone jak światło ze zwykłej lampy. Tzn że nie oślepia kierujących, a strumień światła kierowany jest w konkretne miejsce.Świetnie, jakieś wady? Wspomniane już koszty zakupu oraz nie do końca oczywista niezawodność.
W dłuższej perspektywie miasto dodatkowo zaoszczędzi na wydatkach na energię elektryczną, i pozostaje mieć jedynie nadzieję że lampy takie pozostaną długowieczne i że będzie ich więcej, bo znacznie poprawiają bezpieczeństwo :)
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Wieczorem /suplement/
Poziom radości po koncercie sięgał rzadko spotykanych wyżyn, więc gdy tylko nadarzyła się okazja do zakupu płyty, byłem pierwszy w kolejce. Tym bardziej miło, że cena była sporo niższa niż w sklepach. A skoro płyta, to należy poczekać na wykonawców po autograf. Niestety, wyszli jedynie Dorota Miśkiewicz i Włodek Pawlik (z czego bardzo się cieszę), a pozostali wykonawcy to "miejscowi" wykładowcy na muzycznych uczelniach, którzy zapewne nie spodziewali się iż ktokolwiek chciałby ich autograf. A ja chciałbym!
No nic, pozostały mi cudne wspomnienia i płyta, która otula dźwiękami niczym najlepszy balsam - delikatnie muskający nasze całe ciało. Muzyka tria Pawlika charakteryzuje się równouprawnieniem - nikt nie jest ważniejszy, a świadczy o tym nawet ustawienie muzyków na scenie. Udało mi się być dłuższą chwilę na próbie, podczas której widać profesjonalizm i brak jakiejkolwiek presji od - skądinąd - zawodowych i zapracowanych muzyków. Pawlik na scenie jest bardzo wyluzowany, czuje się jak stary wyjadacz, czasem powie coś czego publiczność nie zrozumie do końca, a czasem posuwa się do takiego poziomu improwizacji, który im - wykonawcom - daje większą frajdę i satysfakcję niż publiczności.
Jego trio, krok po kroku wprowadza słuchacza w przepiękną bajkę, wciąga go coraz bardziej wyciągając rękę, daje czas na oswojenie się z klimatem danego utworu, a następnie doprowadza uwodzonego słuchacza do wrzenia.
W każdym motywie znajdują się szczegóły, niuanse - niczym falujące kokardki, które wypełniają każdy ułamek sekundy. Brakowało mi jedynie dłuższego wybrzmienia tej mozaiki harmonii przy każdym końcu utworu, ale to już wina "uwodzonej" dźwiękiem, rytmem i atmosferą publiczności, która nieco zbyt wcześnie zaczynała okazywać klaskaniem swoją radość.
Z wokalistów najbardziej podobał mi się występ Doroty Miśkiewicz, która emanuje spokojem i pewnością głosu, słychać że to ona dyryguje głosem, że nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Świetnie dogaduje się z zespołem Pawlika, bawi się głosem przy minimalnym wysiłku. Podobał mi się też występ Natalii Wilk (tu można odsłuchać 30-sto sekundowy fragment utworu Z kroniki bibliofilów lubelskich z płyty Wieczorem oczywiście), która ma ciepły i niezwykle miękki głos.
Takie koncerty zapamiętuje się na długo :)
No nic, pozostały mi cudne wspomnienia i płyta, która otula dźwiękami niczym najlepszy balsam - delikatnie muskający nasze całe ciało. Muzyka tria Pawlika charakteryzuje się równouprawnieniem - nikt nie jest ważniejszy, a świadczy o tym nawet ustawienie muzyków na scenie. Udało mi się być dłuższą chwilę na próbie, podczas której widać profesjonalizm i brak jakiejkolwiek presji od - skądinąd - zawodowych i zapracowanych muzyków. Pawlik na scenie jest bardzo wyluzowany, czuje się jak stary wyjadacz, czasem powie coś czego publiczność nie zrozumie do końca, a czasem posuwa się do takiego poziomu improwizacji, który im - wykonawcom - daje większą frajdę i satysfakcję niż publiczności.
Jego trio, krok po kroku wprowadza słuchacza w przepiękną bajkę, wciąga go coraz bardziej wyciągając rękę, daje czas na oswojenie się z klimatem danego utworu, a następnie doprowadza uwodzonego słuchacza do wrzenia.
W każdym motywie znajdują się szczegóły, niuanse - niczym falujące kokardki, które wypełniają każdy ułamek sekundy. Brakowało mi jedynie dłuższego wybrzmienia tej mozaiki harmonii przy każdym końcu utworu, ale to już wina "uwodzonej" dźwiękiem, rytmem i atmosferą publiczności, która nieco zbyt wcześnie zaczynała okazywać klaskaniem swoją radość.
Z wokalistów najbardziej podobał mi się występ Doroty Miśkiewicz, która emanuje spokojem i pewnością głosu, słychać że to ona dyryguje głosem, że nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Świetnie dogaduje się z zespołem Pawlika, bawi się głosem przy minimalnym wysiłku. Podobał mi się też występ Natalii Wilk (tu można odsłuchać 30-sto sekundowy fragment utworu Z kroniki bibliofilów lubelskich z płyty Wieczorem oczywiście), która ma ciepły i niezwykle miękki głos.
Takie koncerty zapamiętuje się na długo :)
sobota, 17 stycznia 2015
Wieczorem
- to widowisko muzyczne oparte na wierszach Józefa Czechowicza, do których aranżacje w stylu jazzowym (oczywiście) napisał Włodek Pawlik. Wybitni wykonawcy, m.in. Dorota Miśkiewicz, Kuba Badach oraz trio pod kierunkiem Włodka Pawlika (Cezary Konrad - perkusja, Paweł Pańta - bas) gwarantuje wyśmienity czas, spędzony jak sam tytuł wskazuje - wieczorem :)
Zamawiającym jest Teatr Stary w Lublinie, który oczywiście posiada prawa na wyłączność, więc w żadnym innym mieście takiego widowiska nie będzie okazji zobaczyć. Bilety rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Wczoraj wybrałem się już drugi raz, by posłuchać tych świetnych głosów - i było warto! :)
Zamawiającym jest Teatr Stary w Lublinie, który oczywiście posiada prawa na wyłączność, więc w żadnym innym mieście takiego widowiska nie będzie okazji zobaczyć. Bilety rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Wczoraj wybrałem się już drugi raz, by posłuchać tych świetnych głosów - i było warto! :)
zdjęcie: Teatr Stary Lublin |
czwartek, 15 stycznia 2015
Dziecinada
Zupełnie nie rozumiem tego szału ozdabiania pojazdów imiennymi tabliczkami, które kierujący umieszczają najczęściej za przednią (lub tylną) szybą. Zastanawiam się, co kogo obchodzi czy z przeciwka jedzie Kasia, Basia czy Asia? Albo Krzysiek, Marek czy Grzesiek?
Polscy kierowcy nie należą do zbyt grzecznych na drodze, więc może to afiszowanie się imionami, jest po to, aby było wiadomo konkretnie do kogo posłać wiązankę typu "jak jeździsz baranie"? Ale to brzmi tak mało osobowo, wręcz zwierzęco. A więc: "jak jeździsz baranie Krzyśku!" - czy to brzmi lepiej? Nie sądzę.
Ostatnio na jednym z większych i pełnych aut parkingu udało mi się znaleźć wąskie miejsce, ponieważ pojazd obok zajął dwa miejsca. Ale co tam, wjechałem tyłem dodatkowo zamykając lusterka aby było więcej miejsca. I co zastaję rano? Kartkę za wycieraczką, z odręcznie napisanym tekstem. Niestety nie był to list miłosny, ani nawet odrobinę miły. Ale autor nie miał pojęcia jak mam na imię i na koniec dopisał "ćwoku wsiowy". Może gdybym miał taką infantylną tabliczkę z iniemiem, wyraziłby się bardziej bezpośrednio?
Inni naklejają tabliczki z tekstem "dziecko na pokładzie", lub "w aucie jedzie Małgosia". Czy to ma jakieś znaczenie że w aucie jest dziecko?!? Są też - może bardziej nobilitujące? - tabliczki w języku angielskim. Nie mam pojęcia, czy oni dostają to w gratisie do fotelików, czy co? Bardzo to głupie, jak dla mnie w aucie nie powinno być nic poza tym co konieczne/przydatne.
Polscy kierowcy nie należą do zbyt grzecznych na drodze, więc może to afiszowanie się imionami, jest po to, aby było wiadomo konkretnie do kogo posłać wiązankę typu "jak jeździsz baranie"? Ale to brzmi tak mało osobowo, wręcz zwierzęco. A więc: "jak jeździsz baranie Krzyśku!" - czy to brzmi lepiej? Nie sądzę.
Ostatnio na jednym z większych i pełnych aut parkingu udało mi się znaleźć wąskie miejsce, ponieważ pojazd obok zajął dwa miejsca. Ale co tam, wjechałem tyłem dodatkowo zamykając lusterka aby było więcej miejsca. I co zastaję rano? Kartkę za wycieraczką, z odręcznie napisanym tekstem. Niestety nie był to list miłosny, ani nawet odrobinę miły. Ale autor nie miał pojęcia jak mam na imię i na koniec dopisał "ćwoku wsiowy". Może gdybym miał taką infantylną tabliczkę z iniemiem, wyraziłby się bardziej bezpośrednio?
Inni naklejają tabliczki z tekstem "dziecko na pokładzie", lub "w aucie jedzie Małgosia". Czy to ma jakieś znaczenie że w aucie jest dziecko?!? Są też - może bardziej nobilitujące? - tabliczki w języku angielskim. Nie mam pojęcia, czy oni dostają to w gratisie do fotelików, czy co? Bardzo to głupie, jak dla mnie w aucie nie powinno być nic poza tym co konieczne/przydatne.
środa, 14 stycznia 2015
Kulturalnie
Dziś o dwóch filmach, które polecam obejrzeć w wolnej chwili. Oba tytuły łączy wyśmienita muzyka, którą najlepiej odsłuchać w dobrym kinie.
Wishplash - to film, w którym jedną z głównych ról gra świetna muzyka. Nie zawsze jest równa i doskonała - choć zapewne większość oglądających tego nie zauważy - to nie umknie ona jednemu z głównych bohaterów - profesorowi Fletcherowi. Bezwzględny, cyniczny, nie zawsze fair w stosunku do swoich podopiecznych, potrafi doprowadzić człowieka do skraju załamania, a nawet dalej.
Krew, pot, łzy - to film niesamowicie wciskający w fotel, a wszystko okraszone jest niebanalnym, zaskakującym scenariuszem i wspomnianą już wcześniej fantastyczną muzyką. Co prawda muzyką dawkowaną w poszczególnych taktach - wszak co chwilę coś jest źle. Niebanalne jest też zakończenie filmu. Zdecydowanie polecam, może dlatego że sam jestem związany z tym zawodem bardziej niż można by przypuszczać?
Drugi film - zupełnie z innej "beczki" - Dzikie historie - to opowieść pięciu historii, których wspólnym mianownikiem jest stres i nerwy. I tylko tyle, nic poza tym nie łączy tych opowieści. Zwyczajni ludzie, którzy po dojściu do "momentu krytycznego" reagują agresywnie i jednoznacznie. Mnie najbardziej przypadł do gustu wątek samochodowy (z fantastycznym i nic nie zapowiadającym Love Theme), w którym dodatkowo są wspaniałe ujęcia z okolic Argentyny (chyba). Zbrodnia z namiętności? To jest możliwe, ale nie w tym przypadku :)
Pierwszy film oglądałem z typowej "sieciówce" - nie dość że sam bilet (w weekend) nie był tani, to jeszcze dwa razy tyle można wydać na rzeczy typu popcorn/cola. Wkurzające reklamy przed filmem sięgają 25 minut! Na szczęście w kinie jest klimatyzacja, wygodne fotele i miła obsługa.
Drugi z filmów miałem przyjemność oglądania w takim starym kinie. Trzeszczące i niewygodne fotele, średnio miła obsługa, znikome nachylenie widowni względem ekranu - dzięki czemu można podziwiać fryzury osób oglądających film przed nami. I tylko nagłośnienie zostało przystosowane do dzisiejszych realiów, bo strasznie w nim zmarzłem - zdaje się że trzeba tam oglądać siedząc w kurtkach ;-)
A na koniec - 6 tańców J. S. Bacha w wykonaniu Piotra Anderszewskiego - idealne na uspokojenie :) W momencie opublikowania tego wpisu zapewne kończyć się będzie koncert Włodek Pawlik Trio - a ja znów będę pod ich wielkim wrażeniem :))
Wishplash - to film, w którym jedną z głównych ról gra świetna muzyka. Nie zawsze jest równa i doskonała - choć zapewne większość oglądających tego nie zauważy - to nie umknie ona jednemu z głównych bohaterów - profesorowi Fletcherowi. Bezwzględny, cyniczny, nie zawsze fair w stosunku do swoich podopiecznych, potrafi doprowadzić człowieka do skraju załamania, a nawet dalej.
Krew, pot, łzy - to film niesamowicie wciskający w fotel, a wszystko okraszone jest niebanalnym, zaskakującym scenariuszem i wspomnianą już wcześniej fantastyczną muzyką. Co prawda muzyką dawkowaną w poszczególnych taktach - wszak co chwilę coś jest źle. Niebanalne jest też zakończenie filmu. Zdecydowanie polecam, może dlatego że sam jestem związany z tym zawodem bardziej niż można by przypuszczać?
Drugi film - zupełnie z innej "beczki" - Dzikie historie - to opowieść pięciu historii, których wspólnym mianownikiem jest stres i nerwy. I tylko tyle, nic poza tym nie łączy tych opowieści. Zwyczajni ludzie, którzy po dojściu do "momentu krytycznego" reagują agresywnie i jednoznacznie. Mnie najbardziej przypadł do gustu wątek samochodowy (z fantastycznym i nic nie zapowiadającym Love Theme), w którym dodatkowo są wspaniałe ujęcia z okolic Argentyny (chyba). Zbrodnia z namiętności? To jest możliwe, ale nie w tym przypadku :)
Pierwszy film oglądałem z typowej "sieciówce" - nie dość że sam bilet (w weekend) nie był tani, to jeszcze dwa razy tyle można wydać na rzeczy typu popcorn/cola. Wkurzające reklamy przed filmem sięgają 25 minut! Na szczęście w kinie jest klimatyzacja, wygodne fotele i miła obsługa.
Drugi z filmów miałem przyjemność oglądania w takim starym kinie. Trzeszczące i niewygodne fotele, średnio miła obsługa, znikome nachylenie widowni względem ekranu - dzięki czemu można podziwiać fryzury osób oglądających film przed nami. I tylko nagłośnienie zostało przystosowane do dzisiejszych realiów, bo strasznie w nim zmarzłem - zdaje się że trzeba tam oglądać siedząc w kurtkach ;-)
A na koniec - 6 tańców J. S. Bacha w wykonaniu Piotra Anderszewskiego - idealne na uspokojenie :) W momencie opublikowania tego wpisu zapewne kończyć się będzie koncert Włodek Pawlik Trio - a ja znów będę pod ich wielkim wrażeniem :))
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Winter
Uff, w końcu jestem po pracy. Akurat przy końcu jazd w mieście zaczyna mocno sypać i po mimo tego, że jest równe 0 na termometrze, na ulicach prawie w mgnieniu oka robi się ślisko i biało. Idealnie!
Wykorzystuję to i celowo jadę autem gdziekolwiek - nawet do oddalonego o 600 m centrum handlowego by choć przez chwilę nacieszyć się tymi warunkami drogowymi, podsterownością w zakrętach i prawie zerowym współczynnikiem tarcia! :) Jest super, w przypływie endorfin na tej lodowej drodze przy około 60-70 gwałtownie hamuję i bawię się kierownicą - raz w prawo a raz w lewo - szalejący ABS oraz akompaniujący mu ESP mają co robić, uśmiech na twarzy coraz większy - pojazd lekko sunie raz przodem a raz tyłem, na desce rozdzielczej mrugają jakieś żółte kontrolki i tylko pojazd z naprzeciwka uspokaja mnie trochę - nie chciałbym kogoś z przeciwka przestraszyć, a poza tym prędkość spadła do około 40 km/h więc zabawa się skończyła :(
Wracając z zakupów znów wykorzystuję krótki odcinek prostej, by się nacieszyć zimą - choć dość trudno jest szybko przyspieszyć. A tuż przed garażem po prostu skręcam prawie do oporu prowokując poślizg, który natychmiast zostaje stłumiony przez ESP. Oczywiście nie ma większego sensu zabawa "z ręcznym" przy działających systemach - kontrowanie i używanie awaryjnego dezorientuje ESP - co może stać się odrobinę niebezpieczne.
Wykorzystuję to i celowo jadę autem gdziekolwiek - nawet do oddalonego o 600 m centrum handlowego by choć przez chwilę nacieszyć się tymi warunkami drogowymi, podsterownością w zakrętach i prawie zerowym współczynnikiem tarcia! :) Jest super, w przypływie endorfin na tej lodowej drodze przy około 60-70 gwałtownie hamuję i bawię się kierownicą - raz w prawo a raz w lewo - szalejący ABS oraz akompaniujący mu ESP mają co robić, uśmiech na twarzy coraz większy - pojazd lekko sunie raz przodem a raz tyłem, na desce rozdzielczej mrugają jakieś żółte kontrolki i tylko pojazd z naprzeciwka uspokaja mnie trochę - nie chciałbym kogoś z przeciwka przestraszyć, a poza tym prędkość spadła do około 40 km/h więc zabawa się skończyła :(
Wracając z zakupów znów wykorzystuję krótki odcinek prostej, by się nacieszyć zimą - choć dość trudno jest szybko przyspieszyć. A tuż przed garażem po prostu skręcam prawie do oporu prowokując poślizg, który natychmiast zostaje stłumiony przez ESP. Oczywiście nie ma większego sensu zabawa "z ręcznym" przy działających systemach - kontrowanie i używanie awaryjnego dezorientuje ESP - co może stać się odrobinę niebezpieczne.
piątek, 9 stycznia 2015
Piątkowy klimat
Piątek, na szczęście zaczynam od 8.30 - pół nocy nie śpię, a rano budzę się okropnie niewyspany, zmęczony i zły. Pięknie.
Pracę zaczynam od pani opisanej już nieco wcześniej tu. I mam wrażenie, że chyba nigdy się nie nauczy jeździć. O dziwo, wczoraj zdała egzamin teoretyczny - miała 73 na 74 pkt! Na "dzień dobry" pogratulowałem i delikatnie zasugerowałem, aby tę (tą? - nigdy nie wiem jaka jest prawidłowa forma :P) wiedzę zastosowała w praktyce. Nie udało się, pomimo tego że ma już 20 godzin jazd, nadal ruszanie sprawia jej nieziemski problem, a kręcąc kierownicą trzyma ją tak, jakby jej puszczenie oznaczało koniec świata - czyli strasznie zaciska ręce usztywniając cały proces kręcenia. "Dzięki" temu nie jest możliwe, aby jednocześnie z kręceniem zmieniła bieg lub choćby włączyła kierunkowskaz. Fakt, nauczyła się sprawdzać światła. I to jest ten jedyny pozytyw, no dobra - drugi jest taki, że pani jest miła i nie prowadzi zbędnej dyskusji. Jak coś powiem, to przyjmuje to do siebie i już.
Niestety, inaczej było w przypadku pani S, która dziś (niestety) miała jazdę. Też ma około 20 h wyjeżdżonych, strasznie napuszona i zarozumiała. Na wykładach sprawiała miłe wrażenie, które na praktyce zupełnie się podziało. Dyskutuje i podważa moje zdanie, przy zupełnym braku znajomości przepisów. Bezczelność to jej drugie imię. Np:
A później pierwsze jazdy, które zupełnie mnie dobiły. Massakra, mnóstwo mówienia, uwagi i koncentracji. I nawet padający śnieg i wiatr, który zaczął powodować coraz mniejszą przyczepność kół do nawierzchni mi już nie przeszkadzał. Dobrze, że jutro jest już sobota...
Koniecznie na rozluźnienie trzeba posłuchać czegoś pięknego, np tego:
Tych dwóch muzyków już kiedyś tu prezentowałem, dodam dziś jedynie że wokalista Wojciech Myrczek jest laureatem nagrody I-go miejsca na Shure Montreux Jaaz Voice Competition w 2013 roku, gdzie zdobył także nagrodę publiczności, więc jak sąsiedzi usłyszą nieco tej fajnej muzyki to chyba nic się nie stanie? Zalecam odtwarzanie na dobrym sprzęcie audio :)
Utwór ten (My One And Only Love) pochodzi z płyty "Love revisited", którą oczywiście polecam każdemu miłośnikowi dobrej muzyki. Moim ulubionym utworem z tej płyty jest "Little sunflower" (u mnie odtwarzanie następuje po otwarciu strony) - niezwykle apetyczny utwór, obfitujący w śmiałe i zaskakujące zwroty harmoniczne, rozbudowaną polirytmię i niby oczywiste - jazzowe synkopy - a tu podane zupełnie w nowym formacie. Połączenie niskich dźwięków fortepianu z improwizacją wokalu, daje niezwykle głęboką i szeroką harmonię, którą słucha się wyśmienicie.
Pracę zaczynam od pani opisanej już nieco wcześniej tu. I mam wrażenie, że chyba nigdy się nie nauczy jeździć. O dziwo, wczoraj zdała egzamin teoretyczny - miała 73 na 74 pkt! Na "dzień dobry" pogratulowałem i delikatnie zasugerowałem, aby tę (tą? - nigdy nie wiem jaka jest prawidłowa forma :P) wiedzę zastosowała w praktyce. Nie udało się, pomimo tego że ma już 20 godzin jazd, nadal ruszanie sprawia jej nieziemski problem, a kręcąc kierownicą trzyma ją tak, jakby jej puszczenie oznaczało koniec świata - czyli strasznie zaciska ręce usztywniając cały proces kręcenia. "Dzięki" temu nie jest możliwe, aby jednocześnie z kręceniem zmieniła bieg lub choćby włączyła kierunkowskaz. Fakt, nauczyła się sprawdzać światła. I to jest ten jedyny pozytyw, no dobra - drugi jest taki, że pani jest miła i nie prowadzi zbędnej dyskusji. Jak coś powiem, to przyjmuje to do siebie i już.
Niestety, inaczej było w przypadku pani S, która dziś (niestety) miała jazdę. Też ma około 20 h wyjeżdżonych, strasznie napuszona i zarozumiała. Na wykładach sprawiała miłe wrażenie, które na praktyce zupełnie się podziało. Dyskutuje i podważa moje zdanie, przy zupełnym braku znajomości przepisów. Bezczelność to jej drugie imię. Np:
- znak STOP, ona oczywiście ignoruje i tylko zwalnia a na mój komentarz stanowczo twierdzi - przecież stanęłam!!!
- skrzyżowanie, ona w ogóle się nie rozgląda - pytam więc czemu nie patrzy na boki - przecież było pusto!!!
- znów znak STOP, ona oczywiście tylko zwalnia, więc gwałtownie hamuję tak, że połowa auta jest już za linią - czemu mi pan przeszkadza?!? przecież już hamowałam!!!
A później pierwsze jazdy, które zupełnie mnie dobiły. Massakra, mnóstwo mówienia, uwagi i koncentracji. I nawet padający śnieg i wiatr, który zaczął powodować coraz mniejszą przyczepność kół do nawierzchni mi już nie przeszkadzał. Dobrze, że jutro jest już sobota...
Koniecznie na rozluźnienie trzeba posłuchać czegoś pięknego, np tego:
Tych dwóch muzyków już kiedyś tu prezentowałem, dodam dziś jedynie że wokalista Wojciech Myrczek jest laureatem nagrody I-go miejsca na Shure Montreux Jaaz Voice Competition w 2013 roku, gdzie zdobył także nagrodę publiczności, więc jak sąsiedzi usłyszą nieco tej fajnej muzyki to chyba nic się nie stanie? Zalecam odtwarzanie na dobrym sprzęcie audio :)
Utwór ten (My One And Only Love) pochodzi z płyty "Love revisited", którą oczywiście polecam każdemu miłośnikowi dobrej muzyki. Moim ulubionym utworem z tej płyty jest "Little sunflower" (u mnie odtwarzanie następuje po otwarciu strony) - niezwykle apetyczny utwór, obfitujący w śmiałe i zaskakujące zwroty harmoniczne, rozbudowaną polirytmię i niby oczywiste - jazzowe synkopy - a tu podane zupełnie w nowym formacie. Połączenie niskich dźwięków fortepianu z improwizacją wokalu, daje niezwykle głęboką i szeroką harmonię, którą słucha się wyśmienicie.
wtorek, 6 stycznia 2015
Od przybytku...
Albo ten kierowca nie wie że te naklejki spokojnie się zdejmuje, albo po prostu uważa że im więcej tym lepiej ;-)
Tymczasem na szybie powinna się znajdować jedna naklejka.
Tymczasem na szybie powinna się znajdować jedna naklejka.
piątek, 2 stycznia 2015
Parkowanie
Od jakiegoś czasu jeżdżę z panią R. Ma już prawo jazdy, obecnie odświeża sobie jazdy i zasady panujące na drodze. Zgodnie z przepisami, pracując z taką osobą nie mogę mieć oznaczenia "L" na dachu, powinienem też zapiąć pas bezpieczeństwa, a przed rozpoczęciem szkolenia sprawdzić posiadanie uprawnień.
Ostatnio wymagania wobec niej znacząco wzrosły, wszak godzin przybywa to i poziom musi być wyższy. Więc stałem się bardziej nieznośny niż zwykle, a takie np parkowanie ociera się o granice doskonałości. Niedawno była świetna okazja do poprawiania umiejętności parkowania, bowiem będąc w większym mieście próbowaliśmy zaparkować - a jakże! - przy restauracji w samym centrum wspomnianego miasta.
Przyznaję, że sam mam niezłe kłopoty by tam zaparkować, gdyż jest tam bardzo ciasno, spory ruch, wysoki krawężnik utrudniający wjazd (i wyjazd), mnóstwo "kopert" dla niepełnosprawnych, kontenerów na śmieci zasłaniających widok i kilka innych "atrakcji". A więc, pani R - parkujemy bo jestem głodny! (nie no, żartuję - wspólnie ustaliliśmy że idziemy na obiad, to nie był terror typowego instruktora - wiecznie głodnego i marudzącego). No i się zaczęło.
Wszyscy moi znajomi wiedzą, że ze mną nie tak łatwo się parkuje bo: nigdy nie zostawię auta tam gdzie jest zakaz, nie zastawiam innych parkujących, 10 m od przejścia dla pieszych, 15 m od przystanku autobusowego, 10 m od skrzyżowania. I to nic że wszyscy obok parkują jak popadnie, na każdej wolnej przestrzeni! Tak samo było z panią R - tu nie, bo tu za blisko wyjazdu, tam nie - będziemy zasłaniać przejście dla pieszych, - a może tu? pyta pani R - o nie! tu jest zbyt blisko skrzyżowania!
Po przejechaniu ulicy po raz drugi znaleźliśmy wąskie, ale odpowiadające wszystkim moim kryteriom miejsce :) R rozpoczęła parkowanie, pojazdy ustawione skośnie, powoli wjeżdżamy przez wysoki krawężnik tak, by pozostawić dla pieszych co najmniej 1,5 m (koniecznie!), ustawić się nieco skośnie - jak auta obok, ale i tak by dało się wyjść z pojazdu. R poradziła sobie świetnie z tym zadaniem. Nic jej nie mówię, ale skoro umie parkować w taki sposób w takim miejscu, to jest naprawdę dobrze. Co prawda po obiedzie będzie jeszcze trudniejszy wyjazd z tego miejsca, ale zupełnie się tym nie przejmuję (ona chyba odrobinę...).
Jak się okazało, również z wyjazdem na ruchliwą ulicę R poradziła sobie doskonale (co prawda zaczepiliśmy przodem o wysoki krawężnik, ale przy tej prędkości było to nieuniknione - a wolniej zbyt niebezpieczne - oczywiście auto na tym nie ucierpiało - choć nawet gdyby to i co??)
Teraz tematem nr jeden jest parkowanie tyłem, co czasem sprawia nieco problemów - ale po to ćwiczymy by umieć coraz bardziej :)
Ostatnio wymagania wobec niej znacząco wzrosły, wszak godzin przybywa to i poziom musi być wyższy. Więc stałem się bardziej nieznośny niż zwykle, a takie np parkowanie ociera się o granice doskonałości. Niedawno była świetna okazja do poprawiania umiejętności parkowania, bowiem będąc w większym mieście próbowaliśmy zaparkować - a jakże! - przy restauracji w samym centrum wspomnianego miasta.
Przyznaję, że sam mam niezłe kłopoty by tam zaparkować, gdyż jest tam bardzo ciasno, spory ruch, wysoki krawężnik utrudniający wjazd (i wyjazd), mnóstwo "kopert" dla niepełnosprawnych, kontenerów na śmieci zasłaniających widok i kilka innych "atrakcji". A więc, pani R - parkujemy bo jestem głodny! (nie no, żartuję - wspólnie ustaliliśmy że idziemy na obiad, to nie był terror typowego instruktora - wiecznie głodnego i marudzącego). No i się zaczęło.
Wszyscy moi znajomi wiedzą, że ze mną nie tak łatwo się parkuje bo: nigdy nie zostawię auta tam gdzie jest zakaz, nie zastawiam innych parkujących, 10 m od przejścia dla pieszych, 15 m od przystanku autobusowego, 10 m od skrzyżowania. I to nic że wszyscy obok parkują jak popadnie, na każdej wolnej przestrzeni! Tak samo było z panią R - tu nie, bo tu za blisko wyjazdu, tam nie - będziemy zasłaniać przejście dla pieszych, - a może tu? pyta pani R - o nie! tu jest zbyt blisko skrzyżowania!
Po przejechaniu ulicy po raz drugi znaleźliśmy wąskie, ale odpowiadające wszystkim moim kryteriom miejsce :) R rozpoczęła parkowanie, pojazdy ustawione skośnie, powoli wjeżdżamy przez wysoki krawężnik tak, by pozostawić dla pieszych co najmniej 1,5 m (koniecznie!), ustawić się nieco skośnie - jak auta obok, ale i tak by dało się wyjść z pojazdu. R poradziła sobie świetnie z tym zadaniem. Nic jej nie mówię, ale skoro umie parkować w taki sposób w takim miejscu, to jest naprawdę dobrze. Co prawda po obiedzie będzie jeszcze trudniejszy wyjazd z tego miejsca, ale zupełnie się tym nie przejmuję (ona chyba odrobinę...).
Jak się okazało, również z wyjazdem na ruchliwą ulicę R poradziła sobie doskonale (co prawda zaczepiliśmy przodem o wysoki krawężnik, ale przy tej prędkości było to nieuniknione - a wolniej zbyt niebezpieczne - oczywiście auto na tym nie ucierpiało - choć nawet gdyby to i co??)
Teraz tematem nr jeden jest parkowanie tyłem, co czasem sprawia nieco problemów - ale po to ćwiczymy by umieć coraz bardziej :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)