piątek, 23 października 2009

B - epilog

Porażka, dramat. Koniec bez happy end-u. Kilka dni temu, pan B miał kolejną (trzydziesto-którąś) jazdę. Zaczęło się normalnie - jak zwykle próbował uruchomić silnik bez sprzęgła, po czym patrzy na mnie ze zdziwioną miną i pyta: - Czemu nie mogę go zapalić ? Ja naturalnie grzecznie odpowiadam (najpierw sądziłem że się tego nauczy, zapamięta. Później myślałem że nabija się ze mnie ? Następnie obiecał, że już na 100% będzie pamiętał, ale tak po dwudziestej godzinie jazdy moja irytacja zanikła, a pojawiło się zwykłe tłumaczenie ...), bo w końcu na tym polega moja praca :(

Jak już uruchomił silnik, pojechaliśmy na plac, znów mieszał te wszystkie nieliczne pojęcia, plątał się i jąkał. Potem łuk i na miasto i wtedy pan B znów pokazał co potrafi :/

Dojeżdżamy do skrzyżowania z ruchem okrężnym, jeden pas dla każdego kierunku, rondo typowe jakich wiele w małych miasteczkach. Pan B dostaje jakiegoś zaćmienia, nie patrzy ani w lewo ani w prawo, tylko przed siebie. Zamiast pojechać w lewo jedzie na wprost. Akurat nic nie jedzie, więc tak przejeżdżamy bez redukcji biegu, bez kierunkowskazu. BEZ SENSU !

Kilka minut później, po minięciu bardzo łatwych skrzyżowań ze znakami (i ciągłym przypominaniu o redukcji i kierunkowskazach), dojeżdżamy znów do "ronda". Nic nie mówię, czyli mamy jechać na wprost. Co robi B ? Zjeżdża na prawy, dopiero tworzący się pas bez kierunkowskazu, nigdzie nie patrząc próbuje  wymusić pierwszeństwo , gdyż z lewej strony nadjeżdża kilka aut ! Czując co isę będzie święcić, zostawiam hamowanie na nieco późniejszy moment, aż w niemal ostatnim momencie wyhamowuję ostro pojazd tuż przed linią warunkowego zatrzymania. Kursant, jakby się obudził patrzy na mnie i ... chyba nie wie o co chodzi ! Pytam Go, czy nie ustępujemy tym z lewej ? On oczywiście nie odpowiada ... pewnie znów nie zauważył znaków. Zanim zjeżdżamy (oczywiście, mówię mu kiedy i co ma robić) wszyscy z  tyłu omijają nas chodnikiem, lewym pasem i jakkolwiek się tylko da.

Kilka chwil później, wjeżdżamy  w dość wąską uliczkę, która w linii na wprost prowadzi na "deptak". Przed nim jest nakaz jazdy w lewo, potem zakaz ruchu w obu kierunkach. Oba znaki, doskonale widoczne. Tymczasem, kursant B przy omijaniu aut włącza światła drogowe (jak zwykle, szarpie dźwignię od kierunkowskazów) i nie zauważył granatowej kontrolki na zestawie wskaźników. - Proszę wyłączyć drogowe - mówię. On - Co ? - Drogowe są włączone, trzeba je wyłączyć - powtarzam. Może trzeba było je samemu wyłączyć ? B zaczął gmerać przy dźwigni, aż się tam nachylił, a tu na przejście wychodzi mężczyzna ! Prędkość nie jest wielka, ale B go kompletnie nie widzi (trudno go widzieć, skoro nie patrzy się na jezdnię) ! Jesteśmy coraz bliżej i bliżej i ... I znów muszę sam hamować ! Znów słychać terkotanie ABS-u, przy czym B wciąż trzyma wciśnięty gaz, więc i wycie auta słychać. Facet staje na środku z przerażenia i mierzy nas złowrogim wyrazem twarzy ... (dobrze że mam zamkniętą szybę, nie słychać co tam "mówi" o nas ...)

Po chwili - z tyłu pusto, z przodu też -  facet już zszedł. B uporał się z drogowymi, może ruszać. Może, ale lepiej byłoby z pierwszego biegu, bo z trzeciego auto mu zgasło. I co robi ? No, jak myślicie, co robi B ? Próbuje uruchomić silnik bez sprzęgła ... Ja w tym czasie uchylam szybę i włączam nadmuch zimnego powietrza wprost na siebie ...

Jedziemy dalej, za kilka metrów "deptak". Czekam na lewy kierunkowskaz (wszak nakaz jazdy tu przed nami), a tu nic. Mijamy znak, my jedziemy dalej na wprost. Po lewej jedyna droga na którą TRZEBA skręcić, B jedzie prosto ! Zakaz ruchu tuż tuż, co on robi ? Jak zwykle - jedzie nie tam gdzie trzeba ! Pełne hamowanie i równo ze znakiem B1 (zakaz ruchu) stajemy. Przed nami ludzie spacerujący z wózkiem dziecięcym, potężny kwietnik i dalej barierki. Może chciał je wypróbować ?

B był jakby zamroczony. Spojrzał na mnie, jakby nie wiedział co robi w pojeździe ! Hamulec awaryjny, "luz" i przesiadka. Do osk wracam sam. Nerwy kłębią mi się w głowie, nie wiem czy zrównać go z ziemią czy on rozumie co robi ? W aucie kompletna cisza. Otwarłem drugie okno i zrobiłem przeciąg zimnego powietrza. Po dojechaniu do osk, kursant mówi: - Przepraszam, ja się chyba nie nadaję - Czyżby zrozumiał jednak ? - Nie umiem jeździć, może kiedyś jeszcze spróbuję, ale na razie rezygnuję ... W końcu coś mądrego usłyszałem z jego ust. Rozstaliśmy się uznając jego - przynajmniej tymczasową - rezygnację z kursu. Bardzo spokojnie to przyjął, podziękował i przeprosił za kłopot, po czym wyszedł z pojazdu.

I tu kończy się historia kursanta B. Na początku był zupełnie inny niż na końcu. Najpierw pewny siebie, nieco buńczuczny charakter, lubił stawiać na swoim. Nie dałem się sprowokować, a on stopniowo stawał się coraz bardziej "ludzki".

Czyżby  dopiero zmądrzał ?

18 komentarzy:

  1. Jestem w lekkim szoku, to się chyba bardzo rzado zdarza. Nie słyszałem nigdy o takich przypadkach i nie rozumiem jak można sie tego nie nauczyć skoro niemal wszystkim się udaje. Ale chyba od każdej reguły jest wyjątek. Nie nabijam się z pana B, zastanawiam się co on teraz powie znajomym, rodzinie, że się nie nadaje?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszałeś o takich przypadkach, ale one się zdarzają. A to co powie rodzinie, to chyba nie jest jakiś wielki problem ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdybym ja miał coś takiego powiedzieć to byłby to dla mnie ogromny problem:)

    OdpowiedzUsuń
  4. To Ty jeszcze Łukasz nie znasz ogromnych problemów ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, że są w życiu większe problemy niż PJ:) ale nie wyobrażam sobie tego że wracam po jeździe i oznajmiam wszystkim- nie nadaje sie do tego. A trzeba też pamiętać o kwestiach finansowych.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pieniądze po to są, by je wydawać. Zresztą - każdy ma inne poczucie tej wartości, czasu poświęconego na sprawę, wnioski itp.

    OdpowiedzUsuń
  7. MASAKRA! dobrze ze koleś zdał sobie sprawę z tego, że on i prawko to dwie inne bajki :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Słuszny komentarz. To dwie różne bajki.

    OdpowiedzUsuń
  9. z jednej strony jednak to mi go troszke szkoda, bo każdy gdzieś tam marzy aby w życiu móc poprowadzić auto i pojechać gdzie się chce i kiedy się chce, no ale cóż, nie każdy się do tego nadaje :) i lepiej że zdał sobię z tego sprawę niż "kupił" sobie prawko i smigał..

    OdpowiedzUsuń
  10. Gdzieś w głębi się obawiam, że mógł dojść do takich wniosków, a u mnie dla świętego spokoju "zakończył" kurs ...

    Nie każdy się do tego nadaje (prowadzenie pojazdu). Jak pomyślę, że mógłbym go spotkać na drodze ...

    OdpowiedzUsuń
  11. ja wolę o tym nie myśleć.. chociaż daleko od was do mnie :P

    eh ale niestety wielu takich "kierowców" jest na drogach.

    ah a miałam iść spać, a jakoś tak krąży mi po głowie.. kurcze czemu on nie potrafił pojąć podstaw chociażby. ciekawy przypadek :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Napisałbym, że może powinien być wysłany na badania psycho-techniczne ? Ale ostatnio na pewnym egzaminie egzaminator powiedział tak osobie zdającej i został pozwany do sądu o znieważenie ... :D

    OdpowiedzUsuń
  13. heheh no wiem :P

    bo ludzie nie potrafią przyjąć czasem do wiadomości, że się do czegoś nie nadają.. :|

    no ale przygody pana B się skończyły, a więc czas na innych kursantów:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie wiem, może to głupio zabrzmi, ale jakoś żal mi go. On musi mieć teraz strasznego doła.

    Ale najgorsze że nie bardzo mam pomysł, jak takiej osobie można pomóc. Czy to jest "brak wyobraźni", czy tylko brak dostatecznej dojrzałości - może za kilka lat będzie gotowy?

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja też nie wiem jak mu pomóc. Ale wiem, że ilością godzin jazdy nie wiele się da poprawić sytuację.

    Nie potrafi się odpowiednio skupić na jeździe, może to przez czynniki zewnętrzne ... jakieś domowe problemy itp.

    OdpowiedzUsuń
  16. Walp ma racje:) a za kilka lat wydaje mi się że będzie mu trudniej. Mam wujka ktory przygode z motoryzacją zaczynał dość późno i chociaż jeździ już ponad 10 lat nie oduczył się ruszania z gazem w podłodze przed puszczeniem sprzęgła. To oczywiście tylko drobny przykład oprócz tego ma też inne problemy. Chociaż nie ma co upraszczać to zależy od konkretnego przypadku.

    OdpowiedzUsuń
  17. Może warto było z nim dłużej porozmawiać?

    Tylko że instruktor ma chyab utrudnione zadanie, bo niby kiedy rozmawiać? W czasie "jego dwóch godzin:" nie bo wyjdzie na to, że chcesz oszczędzić na paliwie, a po tych dwóch godzinach pewnie masz następnego kursanta.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja mam dwóch znajomych, którzy po 1 porażce na egzaminie państwowym w ogóle zrezygnowali z dalszych starań. Ta porażka tak bardzo ugryzła ich ambicję, że nie są w stanie podjąc ponownej próby.

    OdpowiedzUsuń