Nie myliłem się, w tej blotce pod koniec napisałem, że to dopiero początek. A chodzi o osobę, która zupełnie nie wie kogo ma słuchać w kwestii nauki jazdy. Wydaje się, że to powinno być oczywiste - instruktora przecież, prawda? No też mi się tak wydaje, ale ona ma swój - "lepszy" rozum.
Mianowicie, wpadła na pomysł, aby w niedzielę pojechać ze znajomym na plac (prywatnie) i poćwiczyć ruszanie. Oczywiście zgodziłem się, niech sobie ćwiczy, na placu jest spokojnie (szczególnie w niedzielę). Ale nie przeczuwałem, że jej znajomy zmieni jej technikę ruszania. Podczas gdy ona już powoli zaczynała rozumieć istotę puszczenia sprzęgła w taki sposób, by pojazd płynnie ruszył (jednocześnie zwiększając obroty silnika) i na 10 ruszeń poprawnie realizowała jakieś 5-6, jej znajomy (chłopak/mąż? - mniejsza o to) w niedzielę uczył ją zupełnie inaczej niż ja.
Człowiek ten, zupełnie nie mając przygotowania pedagogicznego - nie mówiąc już o doświadczeniach w nauce przyszłych kursantów (facet po prostu ma prawo jazdy od kilku lat, nie jest instruktorem), pominął wszystkie etapy nauki ruszania, od razu proponując jej (jako rzekomo idealny sposób) szybkie puszczenie sprzęgła! Ot tak! Efekt? Kursantka tuż po wejściu do auta pochwaliła się, że będzie ruszać inną (lepszą!) metodą i ... pięć razy nie potrafiła ruszyć - za każdym razem auto robiło dość spory skok do przodu, po czym gwałtownie stawało w miejscu, a silnik gasł...oczywiście.
MA-SA-KRA!!! Zaprzepaścili w ten sposób kilka godzin mojej pracy, którą poświęciłem na naukę ruszania różnymi metodami adekwatnymi do jej stanu wiedzy i potrzeb. Stoimy na poboczu, a ja po prostu zagotowałem się w trzy sekundy! Naprawdę trudno mnie aż tak zdenerwować, tymczasem kursantka nadal twierdzi, że tak jest lepiej, że wiele się nauczyła! No nie! Czy ona oszalała!? Oczywiście wprost wygarniam jej co o tym myślę: że zachowuje się jak niedojrzała dwunastolatka, że albo będzie uczył ją facet albo instruktor, że w takim przypadku nie ma szans abym dopuścił ją do egzaminu praktycznego i że w tym momencie cofnęła się o kilka godzin w rozwoju nauki jazdy. Ale ja swoje, a ona nadal swoje! Zapowiedziała, że jeśli trzeba będzie to wykupi jazdy dodatkowe ze mną (w tej chwili ma już 22h, przyszła do mnie od innego instruktora, pracuję z nią od kilku godzin). - Ze mną?! Spytałem retorycznie...
W pewnym momencie, musiałem wysiąść z pojazdu i spokojnie przemyśleć tę niebywale głupią sytuację. Po kilku chwilach kursantkę przesadziłem już na bok. Na kilometr promieniował od kursantki brak jakiejkolwiek mądrości, a rozum zdaje się nie wsiadł z nią do auta. MA-SA-KRA!!! Wiem, że żadna rozmowa z nią nie przyniesie pozytywnych skutków, a dalsze "boksowanie" nie ma najmniejszego sensu. Pozostają więc dwa wyjścia - albo wygonię ją z auta albo dalej robię swoje nie zważając na jej "bardzo mądre" zachowanie i pomysły. W czasie szybkiej analizy wszelkich za i przeciw, wybrałem tę drugą wersję.
Uff, dotrwałem z nią zaplanowane dwie godziny jazdy, ale teraz przyszedł czas na podsumowanie. Jak łatwo się domyślić, było ono w najmniejszym stopniu pozytywne. Mając 22 godziny ona nadal nie umie ruszać, parkowanie jest nie lada wyczynem, a jazda po centrum to już nieosiągalny kosmos. Tak beznadziejna sytuacja ma niestety beznadziejne podsumowanie - i nie pomogły tu ani łzy, ani płacz czy zgrzytanie zębami. Prawda boli, a ja w tym momencie nie zamierzam robić nic poza tym co muszę...
Sytuacja jest rozwojowa niestety, domyślam się że to wciąż nie koniec atrakcji, a łez i płaczu będzie więcej...
A jak na egzaminie nie ruszy za pierwszym razem to co? Od razu ją obleją?
OdpowiedzUsuńTo zależy.
OdpowiedzUsuńŁez nie będzie więcej, a przynajmniej nie u mnie. Po dzisiejszej jeździe mogłem podjąć tylko jedną decyzję - zmianę instruktora. I to jest dzisiejsza wiadomość dnia - jakże pozytywna :))
OdpowiedzUsuńI dobrze, że nie zamierzasz z tego powodu płakać :P
Usuń