wtorek, 30 września 2025

Tu i teraz

Podczas jednej z popołudniowych spraw w Departamencie, trenuję sobie powolne oddychanie w kwadracie. Zaciekawił mnie fragment książki Tomasza Majchrzaka - Dobre i złe dni (link do bloga autora) właśnie o takim sposobie radzenia ze stresem. Nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. 

Mój klient siedzi na przeciwko - po drugiej stronie okienka. Prawie nic nie muszę mówić, tylko klikam coś tam w systemie. Ale w myślach uruchamiam metronom i liczę powoli do czterech. Spokojnie nabieram powietrze, wstrzymuję je i po chwili wypuszczam, a po krótkiej pauzie zaczynam od nowa. Kątem oka zerkam na wielkie okno po mojej prawej stronie. Jest nieskazitelnie czyste (od kilku tygodni mamy nową firmę sprzątającą, która dba o czystość jak żadna inna do tej pory), widzę piękne obłoki chmur na błękitnym niebie. Czuję, że odpływam gdzieś wysoko ponad moją głowę.

Wyłączam się, głosy i dźwięki z sali dochodzą do mnie przytłumione tak, że w ogóle nie zwracam na nie uwagi. Odczuwam wyraźne wrażenie, jakby całe moje ciało, od stóp do głowy, krok po kroku napełniało się świeżym, krystalicznie czystym powietrzem,  przynosząc ze sobą uczucie odświeżenia i lekkości. To doznanie jest tak intensywne, że czuję się, jakbym był niezwykle lekki, wręcz eteryczny, co pozwala mi wyobrazić sobie, że swobodnie unosząc się bujam w tych rozległych, białych obłokach, niczym delikatne piórko niesione przez łagodny powiew wiatru. Nie wiem już sam ile to trwa, ale po kilku takich seriach oddychania uświadamiam sobie, że przecież jestem w pracy! I nie bardzo wiem nawet, co mu (klientowi) w systemie nawpisywałem! Biorę od niego dodatkowe dokumenty i szybko przeglądam dane w systemie - o dziwo wszystko się zgadza, on wciąż siedzi i zdaje się niczego nie zauważać, więc zaczynam drugą sesję... Powolny wdech, wstrzymanie, wydech i krótka pauza...

W ogóle, zajmowanie miejsca przy wielkim oknie daje dużo frajdy. Nikt mi nie zabroni napatrzeć się na niebo i chmury i odpłynąć, a gdy klient trudny tym bardziej szukam tam spokoju. Podczas tej sprawy, gdy czekam na aktualizację danych korzystam z takich widoków, ale od teraz także ćwiczę oddychanie w kwadracie. W myślach wciąż liczę do czterech, nieprędko biorę wdech, wstrzymuję go, powoli robię wydech i ponownie krótką pauzę - znów jestem w chmurach... Nie zawsze mam szczęście być przy tym stanowisku z dużym oknem, ale korzystam ile się daje.

Kończąc sprawę kończę trening, choć to chyba nie właściwe określenie tego, co robię. Rozglądam się, aby zorientować co zmieniło się w moim otoczeniu. Okazało się, że w okienku obok trwa jakaś mała awantura, przyszedł nawet manager, który coś tam komuś tłumaczy - ale co to mnie obchodzi? Nic! Drukuję decyzję dla mojego klienta i żegnam go z delikatnym uśmiechem. Czas na herbatę i jakieś małe jedzenie, choć wolałbym to zrobić tam wysoko, w chmurach...

Pod koniec dnia w pracy:

- Tomek, ty masz chyba dzisiaj lekki dzień? (pyta kolega z lewej strony - to jeden z tych nielicznych w miarę miły)

- Ja? Dlaczego tak uważasz? 

- Mam wrażenie że od pewnego czasu niczym się nie przejmujesz...

Gdzieś tam wewnątrz przejmuję się i to aż za bardzo, ale możliwe że tego nie widać lub faktycznie jest tego coraz mniej. Staram się bardziej czerpać z tego, co tu i teraz. Nie ma sensu czekać na idealny moment, bo lepszego czasu na życie może nie być...

sobota, 27 września 2025

Podsumowanie tygodnia 415

Poniedziałek 

Po kilku dniach wolnego, wracam do Departamentu. "Koledzy" ubolewają, że wróciłem bo "podczas twojej nieobecności tak dobrze nam się pracowało" - ależ miło mi się zrobiło jak to usłyszałem. No trudno, muszę ich tolerować. Są, bo są - to tak jak z indykami australijskimi. 

Tymczasem po zakończeniu ważnego  projektu kilka dni temu, konto zostało dość solidnie zasilone. Nie spodziewałem się że aż tak. 

Wieczorem coś w szyi zaczyna mnie boleć, ale nie biorę tego na poważnie.


Wtorek

Środek nocy. Budzi mnie ból z lewej strony kręgosłupa, szyi, oraz lewej ręki. Chwilę leżę spokojnie, cisza jak makiem zasiał. Próbuję się przekręcić, ale nie mogę. Najmniejszy  ruch uwalnia taką dawkę cierpienia, że leżąc nieruchomo zamieram. Mam wrażenie, że cała moja lewa strona podjęła decyzję o natychmiastowym strajku. Jedyne co, to mogę oddychać. Ale muszę się obrócić, bo za chwilę wyjdę z siebie. Staram się nie myśleć o tym co czuję, tylko w jakikolwiek sposób podrzucić ciało do góry i przekręcić się na drugi bok. Opieram się bardzo powoli na prawym łokciu, i próbuję zmienić pozycję, ale odczuwam tak ostry ból, że momentalnie opadam w dół.

Wyczerpała mnie ta próba, muszę odpocząć. Zastanawiam się, gdzie tak mogłem się załatwić? No fakt, zdarzyło mi się jechać z otwartym oknem (i to właśnie z lewej strony), ale także pływałem sporo w zewnętrznym basenie, a jakoś szczególnie ciepło nie było... No i ostatnio zagrzałem się jadąc rowerem a było dość wietrznie... Dobra, wystarczy użalania się nad sobą, muszę się odwrócić bo inaczej zwariuję. Zaciskam zęby i tym raz robię zdecydowany i szybki ruch obracający moje - mam wrażenie - wiotkie ciało na drugą stronę. Coś "zgrzytnęło", albo mi się tylko wydawało, ale udało się - ułożyłem się na lewym boku. Uff. Niestety po chwili czuję się gorzej niż wcześniej - mogłem domyśleć się, że skoro boli mnie lewa strona, to nie należy się na nią obracać. Staram się utrzymać głowę na jednym poziomie z kręgosłupem, lecz niewiele to pomaga. Muszę wrócić na poprzednią stronę... I takie atrakcje mam do samego rana.

Środa

Po nieprzespanej nocy z trudem zwlekam się z łóżka, a w zasadzie z wielkim bólem zasuwam się z niego. Chyba z nadzieją, że jak się rozchodzę to będzie lepiej. I było, ale tylko przez 2-3 godziny, a potem tylko gorzej. Będąc w przerwie między klientami biorę leki przeciwbólowe, które trochę pomagają. Mam szczęście, że klienci nie dopisali tego dnia - a ci co byli umówieni, szybko wychodzili. Kończę wcześniej i  idę na basen i saunę. Na basenie pływam machając lewą ręką jak oszalały. Pomyślałem, że jak ją porządnie rozruszam, to problem minie. Potem idę na saunę, z zamiarem wygrzania szczególnie bolącego miejsca. Wieczorem leki przeciwbólowe i jakaś maść kupiona w aptece. Dzięki temu (?) zasypiam w miarę dobrze.

Czwartek 

Trochę się bałem, że po tym maratonie basenowym lewa ręka mi odpadnie, ale jest na swoim miejscu. Dałem jej nieźle popalić. Ale ból jakby mniejszy, a głową ruszać mogę w prawie każdą stronę. 

W pracy całkiem nieźle, sporo wolnego czasu. Nie licząc tego: "Tomek, wkurzasz mnie, działasz na moje nerwy" - powiedział mi jeden ze współpracowników. Denerwuję go, bo sam niewiele osiągnął, także w Departamencie, ale nie ważne.

Piątek 

Słoneczny, ale zimny dzień. W pracy bardzo dobrze, wciąż działam na nerwy co niektórym, nawet niezły ubaw mam z tego powodu. Kończę wcześniej i idę na lody korzystając z tego, że wciąż są czynne. Potem spacer w słońcu, ale mało przyjemny bo wietrznie i zimno. Natomiast sobota i niedziela lekko wyjazdowa, przyjemnego weekendu!

wtorek, 23 września 2025

Lubię wracać tam, gdzie byłem już...

To moje pierwsze takie święto - winobranie. Zatem czego się spodziewać? Interesujących ludzi, mile spędzonego czasu, niezapomnianych wrażeń? Przyjemnej pracy i relaksu w wyjątkowym miejscu, ciekawych rozmów? Degustacji pysznego wina? Zapowiadała się świetna pogoda (i przygoda), więc wystarczyło zabrać dobry humor i w drogę - do Turkusowego Wzgórza!


Przywitała mnie Hania, która przedstawiła Cezarego - właściciela tego wspaniałego miejsca. Od razu z Cezarym złapaliśmy wspólne tematy. Rozejrzałem się - przetwory, wina, owoce i sporo turkusowych akcentów. To trzecia wizyta w tym miejscu, ale wciąż mnie kręci! Pomiędzy rzędami winorośli a domkiem ustawione były dwa stoły z wieloma przepysznie wyglądającymi smakołykami, ale najpierw Cezary poczęstował lampką wyśmienitego czerwonego wina - idealnego na dobry początek!



Narzędzia już czekały, puste skrzynki także - zatem rozpoczęliśmy zbieranie winogron - na razie tylko białych, ponieważ czerwone które wymagają dłuższego okresu dojrzewania, muszą jeszcze poczekać na swoją kolej. 


Okazało się to być niezwykle fajnym i relaksacyjnym zajęciem. Słońce pięknie oświetlało wzgórze winorośli, a wiatr delikatnie tańczył z zielonymi liśćmi. Bardzo lubię taką pogodę, gdy jest przyjemnie ciepło ale nie gorąco - taka pora roku mogłaby dla mnie trwać zdecydowanie dłużej. Czułem że chłonę atmosferę tego święta wszystkimi zmysłami. Każde zebrane grono było małym triumfem, a widok zapełniających się skrzynek przynosił satysfakcję i radość z dobrze wykonanej pracy. Zapach ziemi, świeżych liści i słodkich owoców unosił się w powietrzu tworząc niesamowitą mieszankę lata i jesieni.


Miałem przyjemność pracować z Hanią, która dba w tym miejscu o każdy szczegół, oraz jest na pierwszej linii kontaktu ze wszystkimi odwiedzającymi. Nie dziwię się, ponieważ Hania oczarowuje przepięknym uśmiechem, częstuje gościnnością ale także rozmową oraz życzliwością i kulturą. Wszystko to współtworzy klimat i wyjątkowość tej kameralnej winnicy. 


Stopniowo dołączali kolejni zaproszeni, co stworzyło dynamiczną atmosferę i umożliwiło nawiązywanie nowych kontaktów. Każda nowa osoba wniosła ze sobą unikalne perspektywy i energię, co wzbogaciło nasze wspólne święto. Choć nie od razu zapamiętałem imiona nowo przybyłych (choć byli tacy którzy się o to postarali), to ze wszystkimi rozmawiało się niezwykle miło. Przy tak dużej ilości rąk do pracy, szybko uwinęliśmy się ze zbiorem, zatem po przeniesieniu pełnych skrzynek bliżej domku, nadszedł czas na odpoczynek oraz poczęstunek. 




Z pieca opalanego drewnem właśnie "wyszedł" chleb, który upiekł Cezary. Był doskonały - chrupiący i aromatyczny - smakował świetnie. Nie wiedziałem, czy jeść go z wędlinami, pastą z zielonych pomidorów, czy może z indykiem w galarecie a może śledziami? Do tego różne dodatki które jeszcze bardziej podkręcały apetyt, ale to było dopiero preludium. Po kilkunastu chwilach Cezary zaproponował leczo. Nigdy wcześniej nie miałem przyjemności kosztować tak perfekcyjnie przygotowanego leczo, które zachwycało swoją głębią smaku i intensywnym aromatem. To danie było prawdziwą ucztą dla podniebienia, a jego wyjątkowość sprawiła, że z chęcią oddałbym wiele, aby móc ponownie doświadczyć tego niezapomnianego kulinarnego przeżycia.


W międzyczasie winnicę odwiedzali kolejni turyści, którymi troskliwie zajmowała się Hania, a ja prowadziłem niezobowiązujące pogawędki oraz odpoczywałem łapiąc promienie słońca oraz witaminę D. I piłem wino czekoladowe.  Czy może być coś lepszego na świecie? Nie sądzę. Tymczasem na stół wjeżdżały kolejne specjały - pieczony kurczak, pierogi z mięsem (powstawały w okolicach północy poprzedniego dnia, smakowały obłędnie!) focaccia w różnych wersjach. Wszystko przepyszne.




Nie miałem już miejsca aby dalej jeść, ale gdy okazało się że jest szarlotka - nie byłem w stanie się powstrzymać! Była taka, jaką uwielbiam - na kruchym delikatnym cieście, z dużą ilością prażonych jabłek i nutą cynamonu oraz odrobiną kruszonego ciasta na górze. Jabłka były lekko kwaśne, a ciasto tylko trochę słodkie! Przyrządziła ją Edyta - młoda dziewczyna z pięknym uśmiechem i świetnym poczuciem humoru. 


Tak mi przemknęło przez myśl, by ją porwać i zmusić do pieczenia szarlotki... 😁 Wziąłem dokładkę. Był także świetny sernik i wiele innych dań, których nie spróbowałem, bo mógłbym pęknąć z przejedzenia.


To był niesamowity dzień, pełen nowych wrażeń. Zleciał zbyt szybko, ale wracam do niego myślami. Do ludzi, do ich opowieści, do atmosfery i luźnego klimatu, do winnicy położonej na łagodnym wzgórzu. Fajnie byłoby tu być podczas drugiego winobrania, ale czy pozwolą mi na to obowiązki - jeszcze nie wiem. Haniu i Cezary - dziękuję Wam za wspólnie spędzony przepiękny czas! 

sobota, 20 września 2025

Podsumowanie tygodnia 414

Poniedziałek 

W Departamencie sporo pracy, ale spokojnie. Potem mam ćwiczenia, które sprawiają że wracam do domu zmęczony.

Wtorek

Szybko kończę robotę i pakuję utensylia na dłuższy wyjazd. 

Środa

Wyjeżdżam, dość daleko, zatem wstaję wcześnie rano. Po drodze sporo ograniczeń w ruchu (remonty) oraz wypadek (niestety śmiertelny - jak się później okaże). 

Czwartek 

Odpoczywam, ale także robię mnóstwo kroków. W nocy śpię jak zabity.

Piątek 

Powoli wracam do domu. Muszę zrobić kilka przerw na rozprostowanie kości. Niebo zachmurzone, momentami lekko pada.

Krótki spacer w parku, pogoda coraz ładniejsza. A gdy usiadłem na ławce, natychmiast przybywa paw. Nie znam jego zamiarów, zatem lekko zaniepokojony czy nie zechce mnie "zjeść" robię zdjęcia. Bo paw - jak się okazało - przybył zapozować.


Potem najprzyjemniejsza część dnia - wizyta w Turkusowym Wzgórzu u Hani. Po drodze mijam bardzo miłą parę polsko-francuską - zupełnie obcy pięknie się uśmiechając mówią "dzień dobry". Oni też wracają z Turkusowego. Niebo pojaśniało, a słońce w pełni wyłoniło się zza chmur. Byłem tam niezbyt długo, bo musiałem wrócić i nabrać sił na sobotnie atrakcje, ale o tym innym razem.


czwartek, 18 września 2025

Między dniem a snem

Duże miasto. Departament taki jak mój, ale większy. Jestem tu z samego rana, bo muszę przejść  szkolenie. Najpierw teoria (wykłady) z całą kilkuosobową grupą, potem indywidualne zajęcia praktyczne. Wszystko, co muszę zrobić to być na zajęciach, nie ma żadnych egzaminów. Ale... niełatwo wytrzymać...

1) mój wykladowca/trener - starszy i zapewne posiadający dużą wiedzę mężczyzna. Niestety, od samego początku zjechał w dół z manierami. O ile mogę zrozumieć, że bez pytania zaczął zwracać się do innych per "ty", o tyle używanie podłych słów to już poziom ulicy. Nie lubię tego;

2) w tej części zajęć powinienem poznać nowe systemy, aplikacje oraz nauczyć się nimi posługiwać a przynajmniej poznać możliwe drogi poruszania się po tychże. Ale, ku nie tylko mojemu zdziwieniu, wykład dotyczył także tego jak używać telefonu komórkowego, jak nauczyć dzieci tabliczki mnożenia, czy jak usmażyć jajecznicę. Możliwe, że trener chciał rozluźnić atmosferę takimi tematami, ale gdy zajmują one mniej więcej połowę czasu przeznaczonego na te zajęcia, to nie wygląda zbyt dobrze;

3) kolejną cechą charakterystyczną był specyficzny rodzaj odpowiedzi, który trener oczekiwał od grupy. Na przykład, zapytał o to która godzina jest po godzinie czternastej. Ktoś z sali odpowiedział "piętnasta". "Nie" - odparł z dumą trener. "Czternasta jeden". Gdy analogicznie do powyższego zadawał kolejne pytania, coraz mniej osób z grupy się odzywało, ponieważ jego reakcja i tak była taka sama - negująca każdą odpowiedź i wskazująca, że tylko jego rok myślenia jest prawidłowy;

4) mnóstwo czasu poświęcił na krytykowanie. Gdy był przy moim stanowisku podczas ćwiczeń, narzekał na wszystko, ale nie bardzo kwapił się do wytłumaczenia jak można zrobić to co robię lepiej. "Stosujesz starą metodę, tak robiło się w latach dziewięćdziesiątych" - usłyszałem. "A jak mogę to zmienić?" - "później wytłumaczę" - odpowiedział. Tylko tego później nie było, bo robiłem inne zadania przy innych systemach operacyjnych. Albo: "Tak pracowało się na starych pecetach, czy ty nie zauważyłeś że świat poszedł do przodu?";

5) "przygotowałem zadanie dla ciebie, ale i tak go nie rozwiążesz. Jest tak "ustawione", że nie da się go zrobić" - usłyszałem przy kolejnym systemie. Świetnie, to po co mam się starać skoro od razu zakomunikował, że "się nie da"? Ale mimo to, zacząłem. Powoli, trochę po swojemu. Kilka razy musiałem cofnąć aplikację, bo faktycznie był to ślepy zaułek. Ale po pewnym czasie udało mi się rozwiązać zadanie. Gdy trener podszedł i zobaczył wynik, nie skomentował. A jeśli spytałem o coś, usłyszałem "nie rozwijamy tematu" tonem nie znoszącym sprzeciwu. Potem znów kilka podłych epitetów i do kolejnego zadania;

6) "a teraz zrób to i to -  później powiem ci co zrobiłeś źle" - oznajmił przy kolejnym zadaniu. Faktycznie ciężko było to wykonać, tym bardziej że na wykładach nie było o tym mowy - taką aplikację widziałem pierwszy raz, więc poruszałem się jak dziecko we mgle. Coś tam rozpocząłem, ale nie doszedłem nawet do 20%, gdy wyczułem stojącego za moimi plecami trenera. "Kolego, co ty robisz? Przecież ty nie masz nawet podstaw, myślisz że będę tłumaczył ci tak proste rzeczy?". Wydawało mi się, że po to będzie takie szkolenie żeby się nauczyć, ale tu okazuje się inaczej. Oczywiście nie dowiedziałem się, w jaki sposób rozwiązać to zadanie;

7) kiedy już upewnił się, że wszystkie zadania wykonałem nieprawidłowo, przyszedł czas podsumowania. "Jesteś słaby, do niczego. Jak się w ogóle tu znalazłeś?", "Nie mów nikomu, że próbowałem Cię czegoś nauczyć", "Nie masz żadnych szans na awans, rozumiesz?", "Do niczego się nie nadajesz", albo "Po co ty tu jesteś?" - to tylko kilka z jego opinii.

8) prócz tego postanowił określić moją ocenę całościową w skali od 1 (bardzo źle) do 6 (bardzo dobrze). Nie wiem czy każdy dostąpił takiego zaszczytu, ale widziałem że niektórzy mieli więcej szczęścia - innego trenera. "Jak myślisz ile bym ci dał za to co zrobiłeś?" - nie odpowiedziałem, ale w myślach od razu widziałem 0 lub coś na minusie, lecz nie musiałem długo czekać na jego kontynuację - "dałbym ci 1+". Uffff odetchnąłem - ale bardziej z tego powodu że kończyło się szkolenie, bo jego ocena mało mnie interesowała.

Początkowo po szkoleniu miałem plany pójścia na sauny, ale jakaś niewidzialna siła odebrała mi ochotę. Będąc wciąż w dużym mieście pojechałem do centrum. Na starym mieście mnóstwo ludzi - zwykle mnie to uspokaja, ale nie tym razem. Lody też nie poprawiły nastroju. Długi spacer w słońcu spowodował odczucie głodu, zatem wybrałem się do jednej z ulubionych knajp na pizzę i sernik baskijski. Niestety nie było mojej ulubionej kelnerki, za to jedzenie pyszne. Potem znowu spacer, tłumy ludzi i powolny powrót do domu. Dobrze że jechałem zgodnie z przepisami, bo mijałem trzy kontrole prędkości (na dystansie około 100 km), a do kompletu nieszczęść brakowałoby tylko mandatu.

A Tu zdjęcie z powrotu:


*** *** ***
Tymczasem po kilku dniach kontynuacja szkolenia. Tym razem z innym trenerem - od początku powiedział czego od nas oczekuje i jak będzie wyglądać szkolenie. Jak człowiek tłumaczył co jest do czego. Pokazywał różnice i podobieństwa do tych systemów z których już korzystam. Nie przeklinał, nie poniżał, nie denerwował się bez powodu. Było zupełnie inaczej niż poprzednio, sporo nowych rzeczy się dowiedziałem. Na razie kończę ten cykl szkoleń, resztę będę robił we własnym zakresie, ale napiszę o tym niebawem.

poniedziałek, 15 września 2025

Z telefonem za kierownicą

Dziś chciałbym poruszyć kwestię korzystania z telefonu komórkowego w czasie jazdy. Prawo dość krótko określa tę kwestię, ale przyjrzyjmy się temu bliżej. "Kierującemu pojazdem zabrania się korzystania podczas jazdy z telefonu wymagającego trzymania słuchawki lub mikrofonu w ręku" - tak dokładnie brzmi przepis. 


Zatem, kogo dotyczy taki przepis?

  1. dotyczy kierującego pojazdem. A pojazd to (wg przepisów) środek transportu przeznaczony do poruszania się po drodze oraz maszynę lub urządzenie do tego przystosowane z wyjątkiem urządzenia wspomagającego ruch (rolki, wrotki, tradycyjna hulajnoga);
  2. czyli oczywiście kierującego pojazdem samochodowym, rowerzystę (tak!), kierującego hulajnogą elektryczną, czy na przykład ciągnikiem rolniczym a nawet pojazdem zaprzęgowym;
Co to jest korzystanie? 

  1. prawo o ruchu drogowym tego nie precyzuje, ale - jak podaje słownik PWN "korzystać" -> "mieć pożytek z czegoś, wyzyskiwać coś", oraz "użytkować coś, posługiwać się czymś jako narzędziem, środkiem itp";
  2. zatem użyciem telefonu będzie zapewne sięgnięcie po niego by na przykład sprawdzić godzinę, ilość wiadomości, ich treść, dowiedzieć się jaka jest pogoda, czy choćby dzień tygodnia. Celowo tu nie piszę o rozmawianiu - bo to chyba oczywistość dla każdego - tak mi się wydaje. Podobnie z pisaniem SMS-ów czy innych treści, lub nawet robienie notatek - nie ważne czy takich pisanych czy głosowych;
  3. samo trzymanie telefonu nie jest jeszcze korzystaniem, no chyba że się nim akurat podpieramy, ale to już skrajny przypadek;
Co to jest jazda?

  1. przepis zabrania korzystania z telefonu [...] podczas jazdy, myślę że każdy rozumie co to jest jazda, ale tu chodzi nie tylko o zwykła jazdę, ale na przykład fakt zatrzymania się w korku. Auto fizycznie się nie porusza, zatem czy można wtedy wyjąć telefon i zadzwonić do znajomego? Albo szybko odpisać na ważną wiadomość? Tak samo podczas oczekiwania na czerwonym świetle, lub przed zamkniętym przejazdem kolejowym? Można czy nie?;
  2. otóż odpowiedź jest następująca - NIE MOŻNA. To, że pojazd akurat się nie porusza nie oznacza, że ten przepis wtedy nie obowiązuje. Bowiem zatrzymanie nastąpiło jedynie z powodów warunków lub przepisów ruchu drogowego, lecz kierujący wciąż ma pewne obowiązki nakazy i zakazy - m.in ten z telefonem. Co innego oczywiście, jeśli kierujący zjedzie np. na pobocze aby odebrać telefon;
A co to znaczy trzymać słuchawkę lub mikrofon w ręku?

  1. chodzi o to, że zgodnie z przepisami telefon może np. leżeć - na fotelu obok, na kolanach - dosłownie gdziekolwiek, ale nie wolno go trzymać w ręku. Przepis daje tu kilka furtek, ale napiszę tylko o tych oraz o tym, że trzymanie go pomiędzy głową a ramieniem nie jest wykroczeniem! Naturalnie nie zachęcam do tego, także z tego powodu że jakoś wcześniej trzeba było ten telefon tam włożyć, ale to już lekko skrajne sprawy;
  2. podobnie, gdy telefon jest wpięty w uchwyt. Samo dotykanie ekranu nie jest "trzymaniem", zatem nie wyczerpuje definicji przepisu, choć wiadomo - używanie telefonu prowadzi do zmniejszenia koncentracji uwagi na drodze, oderwania wzroku od drogi, skupieniu się na treści zawartej na ekranie itp. Ideą tego zakazu było i jest ograniczenie tego zjawiska, dlatego jeszcze raz napiszę, że zachęcam do nie używania telefonu w czasie jazdy;
  3. mój telefon samoczynnie łączy się z autem poprzez bluetooth, sam odczytuje wiadomości, a podczas rozmowy nie korzystam z trzymania go w ręce z tym, że już sama rozmowa (także taka z pasażerem) wpływa negatywnie na koncentrację na drodze;
  4. jeszcze gorzej działa kłótnia, lub bardzo emocjonalna rozmowa (np. z szefem w ważnej sprawie, lub z obiektem westchnień), kiedy to kierujący mentalnie znajduje się w zupełnie innym miejscu. Jest to szczególnie niebezpieczne, gdyż w takich sytuacjach kierujący prowadzi "na pamięć" nie rejestrując wielu szczegółów pojawiających się na drodze. On bowiem w tym czasie (a w zasadzie jego mózg) analizuje treść rozmowy, pozostawiając kwestię jazdy na marginesie;
Jakie konsekwencje grożą za korzystanie z telefonu podczas jazdy?

  1. 500 zł;
  2. 12 pkt karnych (dla kierujących pojazdami mechanicznymi, czyli np. rowerzysta nie dostaje punktów a jedynie mandat karny).
I na koniec jeszcze jedna rzecz. Otóż stosunkowo niedawno pojawił się przepis, który stanowi o tym że pieszemu zabrania się korzystania z telefonu lub innego urządzenia elektronicznego podczas wchodzenia lub przechodzenia przez jezdnię [...] - w sposób, który prowadzi do ograniczenia możliwości obserwacji sytuacji na jezdni [...]. 

  1. a więc pieszy nie może czytać/pisać podczas wchodzenia i przechodzenia przez jezdnię, także będąc na przejściu dla pieszych;
  2. ale nie oznacza to automatycznie, że nie może prowadzić rozmowy telefonicznej - ponieważ może. Sama rozmowa przez telefon nie musi od razi ograniczać możliwości obserwacji, gdyż można trzymać telefon przy uchu i bardzo dokładnie się rozejrzeć;
  3. naturalnie - nie zachęcam do prowadzenia rozmów podczas wchodzenia i przechodzenia, gdyż niezależnie od przepisów - istnieje coś takiego jak zdrowy rozsądek, a nawet w przypadku posiadania pierwszeństwa, czy "przychylności" przepisów - życia to nie uratuje. Na cmentarzach jest mnóstwo tych, którzy mieli pierwszeństwo.

sobota, 13 września 2025

Podsumowanie tygodnia 413

Poniedziałek 

Moje ćwiczenia mają się coraz lepiej. O ile wcześniej podchodziłem do nich jak pies do jeża, to zauważam, że nawet zaczynam je lubić. Nie wiem, czy to już tak można określić, ale z pewnością coraz mniej stresują. Staram się analizować je, jak już jestem na spokojnie w domu. Poukładać, popatrzeć na to co robię jakby z boku i wprowadzać poprawki.

Wtorek

Basen po pracy. I kilka minut w saunie, ale bez szaleństw. Czyli więcej pływania niż relaksu w saunie.

Środa

Jadąc do pracy rano widzę, że na trawniku leży facet. Jakoś dziwnie wyglądał, leżał na boku oparty łokciem z jednej strony, kolana lekko zgięte - no ale mimo to zatrzymuję się na przystanku tuż obok niego. Podchodzę i pytam czy coś się dzieje, a on na to że nie, że położył się i czeka na autobus (😱). Normalnie mówił, raczej nie był pod wpływem. Pojechałem dalej.

Czwartek 

Zimny i deszczowy dzień. Wietrzny. Mimo to wieczorem wychodzę na spacer. Z parasolką. I nawet nierówny chodnik mi nie przeszkadza, bo jak się chce - to się nawet w deszczu złapie trochę przyjemności.

Piątek

Trudny dzień, ale napiszę o tym kiedy indziej. Z pozytywów - dzień się skończył. Zasypiam przy oglądaniu posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ. 

czwartek, 11 września 2025

Turkusowe Wzgórze

Moja weekendowa wizyta w Kazimierzu Dolnym okazała się prawdziwym balsamem dla duszy, pozwalając mi oderwać się od zgiełku codzienności i intensywnej pracy w Departamencie.  Czekałem na ten wyjazd od kilkunastu dni. Potrzebowałem chwili wytchnienia, resetu, który pozwoliłby mi wrócić do obowiązków z nowym zapałem i świeżym spojrzeniem, lecz nie spodziewałem się, że spotka mnie aż tyle dobrego podczas tego wyjazdu. Ale po kolei.

Centrum miasteczka jak zwykle tętniło życiem, pełne było turystów spacerujących pośród malowniczych kamieniczek i straganów z lokalnymi produktami. Szybko kupiłem kilka pięknych kartek, zaadresowałem, oraz wrzuciłem do skrzynki  i pragnąłem uciec od tego gwaru, zatopić się w ciszy i samotności natury. Postanowiłem więc oddać się długiemu, niespiesznemu spacerowi bez konkretnego celu, pozwalając, by moje nogi same mnie poniosły, dokąd zechcą.  Chciałem chłonąć otaczające mnie piękno, wsłuchiwać się w szum wiatru i śpiew ptaków, poczuć prawdziwą harmonię z naturą. Wyszedłem z miasteczka w stronę Bochotnicy. Wędrując pośród rozległych malowniczych pól skąpanych w złocistym słońcu, a także wśród gęstych zielonych lasów, oddychałem pełną piersią, czując, jak stres i napięcie opuszczają moje ciało. 



Krajobraz wokół mnie zmieniał się z każdą minutą, ukazując coraz to nowe, zachwycające widoki.  Nie napotkałem ani jednego turysty, zatem nikt i nic nie przeszkadzało w tym, by całym sobą cieszyć się z tego, gdzie właśnie byłem. W końcu, pośród zielonych wzgórz dotarłem do urokliwej winnicy o intrygującej nazwie – Turkusowe Wzgórze.

Rozejrzałem się po otoczeniu, próbując zorientować się w nowym miejscu. Były tu pysznie wyglądające niedawno zerwane pomidory, przeciery warzywne, różne wina oraz soki. W tym samym czasie usłyszałem "dzień dobry" i zauważyłem zbliżającą się postać. Była to młoda i niezwykle piękna dziewczyna. Jej delikatne rysy twarzy, promienny uśmiech i pełne gracji ruchy natychmiast przykuły moją uwagę. Z wdziękiem i naturalną uprzejmością podeszła, witając mnie bardzo serdecznie. Jak się później okazało, miała na imię Hania. Zaproponowała mi odpoczynek a także orzeźwiającą lampkę wina. Jej troska i gościnność były nad wyraz miłe, zatem od razu się zgodziłem. Mimo że widziałem ją pierwszy raz w życiu, odniosłem wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. Rozłożyliśmy się wygodnie na leżakach, odprężając mięśnie i pozwalając, by nasze zmysły w pełni chłonęły otaczający nas urok winnicy. Hania opowiedziała mi o tym miejscu - właścicielem jest Cezary (artystyczna dusza) - którego akurat nie było, a ona  opiekuje się winiarnią pod jego nieobecność.


Rozległe połacie soczystej zieleni oraz starannie pielęgnowane winorośle ciągnące się po łagodnych zboczach, tworzyły krajobraz zapierający dech w piersiach. Jednocześnie słońce oświetlało moją twarz, a wiatr delikatnie ją ochładzał. Wdychałem  świeże,  pachnące latem powietrze,  rozkoszując się przepysznym winem oraz towarzystwem i rozmową bardzo uprzejmej Hani. Przyznam szczerze, że na co dzień nie jestem wielkim miłośnikiem wina, jednak  trunek, którym zostałem poczęstowany w tej winnicy,  przekonał mnie do siebie swoim wyjątkowym smakiem i aromatem. Było to wino o głębokiej, rubinowej barwie,  z nutami dojrzałych owoców i subtelnym aromatem dębu. Zdecydowanie należało do najlepszych win, jakie kiedykolwiek miałem okazję degustować.

Moją uwagę przykuł również niewielki, wręcz bajkowy domek, wyróżniający się turkusowymi akcentami. Okiennice, pomalowane w tym radosnym kolorze nadawały mu charakteru i lekkości. Weranda, również ozdobiona turkusowymi elementami, zdawała się zapraszać do odpoczynku i delektowania otaczającym krajobrazem.  Na niej stał mały, turkusowy stolik, idealny na poranną kawę czy popołudniową herbatę i ciastko.  A wokół mnóstwo pięknych kolorowych kwiatów. Całość prezentowała się bardzo  uroczo, tworząc idylliczny obraz sielskiego  życia. 


Czas płynął nieubłaganie, niemal niezauważalnie. Zaskoczyło mnie, gdy uświadomiłem sobie, że od mojego przybycia minęły już prawie dwie godziny. Wiedziałem, że muszę powoli wracać do miasteczka, choć chętnie zostałbym na dłużej! Z Hanią, z którą nawiązała się między nami  nieoczekiwana nić sympatii, przeszliśmy na "ty" i z uśmiechem  na  twarzy  oraz lekkością  w  sercu pożegnaliśmy  się  ciepło.  Ruszyłem  w  drogę  powrotną do miasteczka, rozmyślając o  miło  spędzonym  czasie  i  z  niecierpliwością wyczekując  kolejnego  tak udanego relaksu, ale także powrotu do Turkusowego Wzgórza - bowiem takie miejsce jest idealne aby na nowo napełnić się dobrą energią, która jest niezbędna do stawienia czoła kolejnym wymagającym projektom w Departamencie.

wtorek, 9 września 2025

Auto i rower

Niedawno pisałem o rowerzystach, dziś zajmę się tematem kierujących autami, a dokładniej - ich obowiązkami i prawami w stosunku do rowerzystów. Tak jak poprzednio, pominę kwestie - które wg mnie są mniej istotne, lub by rozciągnęły wpis ponad miarę;

1) kierujący pojazdem ma unikać wszelkiego działania, które mogłoby powodować zagrożenie bezpieczeństwa ruchu drogowego. Zatem na różnego rodzaju "styku" z rowerzystami należy podjąć działanie, które uniemożliwi pojawienie się zagrożenia. Wiadomo że w starciu z samochodem rowerzysta ma marne szanse, jest tzw. niechronionym użytkownikiem dróg;

2) każdy ma prawo liczyć, że uczestnicy na drodze stosują się do przepisów, ale... jeśli jakiekolwiek okoliczności mogą wskazywać na odmienne ich zachowanie, należy wzmóc czujność oraz zastosować zasadę ograniczonego zaufania. Jeśli np. rowerzysta zbliża się do przejścia dla pieszych, lub przejazdu dla rowerzystów - należy być przygotowanym że może zdarzyć się nieoczekiwany/niebezpieczny wjazd na takie miejsca przez rowerzystów. Podobnie, jeśli rowerzysta jedzie "wężykiem" - trudności z utrzymaniem względnie prostego toru jazdy nakazują zachować zwiększoną uwagę, większy odstęp oraz w razie potrzeby zmniejszenie prędkości;

3) ponadto, kierujący pojazdem zbliżając się do przejazdu dla rowerzystów obowiązany jest zachować szczególną ostrożność oraz ustąpić pierwszeństwa rowerzyście będącemu na przejeździe. I tu ciekawa kwestia. Rowerzysta wjeżdżający  nie ma pierwszeństwa, ale jeśli dojdzie do wypadku to jest już wtedy na przejeździe - dlatego tak ważne jest obserwowanie tego obszaru. Szczególna ostrożność - to zwiększenie swojej uwagi i skupienie jej na okolicznościach w których kierujący się właśnie znajduje, czyli ograniczenie rozproszenia uwagi na to, co niepotrzebne. Słuchanie radia, rozmowa z pasażerem, spoglądanie na ekran multimediów - m.in. takie czynniki zwiększają ryzyko powstania wypadku. Ale także przeniesienie nogi z pedału gazu nad hamulec - skutkuje to zmniejszeniem czasu reakcji w razie potrzeby gwałtownego hamowania;

4) podobnie, gdy kierujący skręca w drogę poprzeczną, a rowerzysta jedzie na wprost. Mam tu na myśli przypadek, w którym samochód skręca w prawo, a rowerzysta jedzie prosto. On (rowerzysta) może jechać po prawej stronie jezdni, drogą dla rowerów, poboczem lub nawet chodnikiem - abstrahując od tego czy jest to dozwolone czy nie - kierujący pojazdem ma obowiązek ustąpić mu pierwszeństwa, oraz patrz punkt 1. A że tak nie zawsze jest, pisaliście w komentarzach pod wpisem o rowerzystach - zresztą ja także to widzę;

5) kierującemu pojazdem zabrania się wyprzedzania bezpośrednio przed oraz na przejeździe dla rowerzystów (nie dotyczy to przejazdu kierowanego) - grozi za to aż 15 pkt karnych oraz 1500 zł mandatu (w przypadku recydywy 3000 zł);

6) podczas wyprzedzania odległość między pojazdem a rowerzystą nie może być mniejsza niż 1 metr z zastrzeżeniem, że musi to być odległość bezpieczna. Zwłaszcza poza obszarem zabudowanym jest to spory problem dla rowerzystów, ponieważ pęd powietrza może doprowadzić do utraty stabilności oraz poważnej "wywrotki";

7) a co w przypadku gdy rowerzysta jedzie po przejściu dla pieszych i dochodzi do zdarzenia drogowego? Kierujący autem ma ustąpić pierwszeństwa pieszemu - a rowerzysta nie jest pieszym*, zatem nie ma tu mowy o takiej odpowiedzialności. Tak jak pisałem wcześniej, rowerzysta nie może jechać po przejściu, zatem ogólnie to on ponosi odpowiedzialność za ewentualny wypadek/kolizję. Oczywiście każda sytuacja jest inna, tak więc kwestia winnych jest płynna.


* chyba że chodzi o dziecko do lat 10-ciu. Taka osoba na rowerze (pod opieką dorosłej osoby) jest uważany za pieszego.

niedziela, 7 września 2025

Księżyc

Dziś krótko. Weekend prawie się skończył, pozostało mnóstwo pięknych wspomnień, odkryłem kilka fajnych miejsc, przeżyłem niezapomniane chwile, trochę czasu spędziłem na interesujących rozmowach z nieznajomymi, a może teraz już znajomymi? Ale najważniejsze - udało mi się odpocząć i nabrać sił, do kolejnych wyzwań jakie - niewątpliwie - przyniesie nowy tydzień. Niebawem napiszę o tym wszystkim więcej.

Mam nadzieję, że mieliście podobnie, że wydarzyła się choć jedna miła i wartościowa rzecz, którą warto zapamiętać, lub nawet pielęgnować na dłużej. Bo szczęście to chwile. Życzę Wam kolorowych snów, a na dobranoc wczorajszy - Kazimierski księżyc (gdzieś w okolicach godz. 22). Uwielbiam księżyc, ten będzie dla Was!


(przepraszam za jakość, wciąż nie zmieniłem telefonu).

*** *** ***

A właśnie w tej chwili - jak pisze mój kolega - trwa zaćmienie księżyca, więc warto wyjrzeć lub wyjść i zerknąć, mi tak udało się to sfotografować:


A pół godziny później:

sobota, 6 września 2025

Podsumowanie tygodnia 412

Poniedziałek 

Poniedziałkowy Gość przynosi prezent. 2 kg krówek. Wiem że są pyszne, bo kiedyś jadłem je z ochotą, ale nie teraz. Ograniczam cukier więc krówki znikają bo... obdarowuję innych. Sam tylko spróbowałem, reszta leży i wcale mnie nie kusi - mam silną wolę.


Są idealne. Na zewnątrz lekko twarde, wewnątrz miękkie. Takie powinny być krówki. Na zdjęciu powyżej tylko małe ukrojone porcje, bo to są takie duże batony krówkowe:

Wtorek

Znowu przyjemności, ale nietypowe. Jedna osoba z projektu z pracy odezwała się poprzez media społecznościowe, bo potrzebowała dodatkowych informacji. Miło, lubię to. Wiem że dziwne, bo dodaje mi pracy, ale - jak mogę komuś pomóc, to czemu nie? 

Po pracy idę spacerkiem na miasto i na małe lody. Piękna pogoda zachęca, a sezon powoli się będzie kończył więc trzeba korzystać.

Wieczorem w tej samej sprawie inna osoba się odzywa. Teraz to podwójnie miło!

Środa 

Spotkanie z energetycznym wampirem. Być. Wytrzymać. Wyjść. W wyrazie "wytrzymać" mieści się także dyskusja. Ja mówię "A", wampir mówi "B". Ciężko dojść do ładu, ale tak z wampirami jest. Kto spotkał, ten wie.

Czwartek

W pracy sajgon, ale pozytywny. Nie licząc klientki, która początkowo jest bardzo miła, uśmiecha się i ogólnie - pokazuje z jak najlepszej strony. Gdy dowiaduje się, że jej wniosek będzie rozpatrzony nie po jej myśli zmienia się o 180°. Stroi fochy, nie współpracuje oraz ewidentnie chce zaakcentować swoje niezadowolenie. A jej fiasko to tylko wynik lekkomyślności z jej strony. Niestety, siedzi mi to w głowie do końca dnia...

Piątek 

W pracy kończę jeden z większych projektów. A że poszedł świetnie, na horyzoncie pojawiła się nagroda finansowa. Dobrze, bo trochę czasu na tym spędziłem, choć z drugiej strony - nie był to jakiś straszny wysiłek. Jeszcze nie mam jej na koncie, ale to tylko kwestia najwyżej kilku tygodni. Departament zgarnie mnóstwo pieniędzy, zatem miło że jakiś promil skapnie mi.

A po pracy wyjeżdżam do małego miasteczka, hen daleko. Jadę na weekend w zupełnie inne otoczenie. Moja mała Toyota wciąż dzielnie wozi mnie to tu, to tam i jakoś nic nie chce się w niej psuć. Niebawem napiszę o niej więcej, bo zbliża się do piątego roku życia. 

Szanse na spotkanie kogoś z pracy tak daleko są znikome - od razu mi lepiej. Dużo lasów, wąwozów, urokliwych zakątków i innych atrakcji, ale także turystów. Trudno, zamierzam odpocząć, a czy się uda - okaże się.

czwartek, 4 września 2025

Mój sposób na stres.

Gdzie nabrać sił na kolejne dni? Jak porządnie się zrelaksować, nie myśleć o tym co w pracy, odpocząć - zapominając przynajmniej na krótką chwilę o codziennych kłopotach? Urlop - ten dłuższy jest tylko dwa razy w roku, zatem trzeba sobie radzić inaczej. Dla mnie takim miejscem jest sauna.

Najbardziej podoba mi się kompleks zlokalizowany w dużym mieście, do którego jeżdżę najczęściej w weekendy. Składa się on z kilku różnych saun suchych, dwóch mokrych o różnej temperaturze (obie z aromaterapią), groty lodowej, wypoczywalni z gorącymi leżakami, balią z zimną wodą, oraz innymi atrakcjami. Moimi ulubionymi są sauna parowa (ta mocniejsza) oraz największa sauna sucha - tzw. "eventowa". 

Sauna parowa świetnie oczyszcza drogi oddechowe, a ponieważ mam problemy z zatokami - to miejsce jest idealne dla mnie. Ponadto gorąca para oczyszcza i nawilża skórę, wspomaga krążenie, działa relaksacyjnie łagodząc stres oraz wspierając odporność. Olejki drzewa sosnowego, lub na przykład mentolu, mają jeszcze lepszy wpływ na cały organizm niż tylko gorąca para. Odpoczywam tam szczególnie dobrze, co w moim przypadku wcale nie jest oczywiste. Cisza, neutralna atmosfera oraz piękne zapachy wystarczą do tego, by zregenerować się po tygodniu pracy w Departamencie. Zawsze zabieram ze sobą peeling solny, który aplikuję na całe ciało. W tej saunie jest delikatne oświetlenie oraz dużo pary wodnej, więc nawet wstydliwe osoby spokojnie mogą z niej korzystać, bo niewiele widać.

Sauna eventowa, to miejsce gdzie odbywają się seanse. Po wcześniejszym przygotowaniu saunamistrz rozpoczyna ceremonię podgrzewania (polewania wodą rozgrzanych kamieni) i rozprowadzania ciepła w saunie. Machając ręcznikiem, flagą lub wachlarzem rozprasza gorące powietrze wraz ze specjalnie przygotowanymi zapachami. Zwykle seans zawiera trzy różne zapachy oraz tyle samo utworów, ponieważ wszystko odbywa się przy akompaniamencie muzyki. Siadając na wyższych ławkach można poczuć wyższą temperaturę, a na najniższych - łagodniejszą. Ja zwykle zajmuję środkową półkę z tym, że używam specjalnej czapki chroniącej głowę. Zdarza się, że w trakcie ceremonii mistrz schładza uczestników zimną wodą, lub kryształkami lodu - daje to niesamowite wrażenie.

Takie seanse są co godzinę, a pomiędzy nimi fajnie jest schłodzić się w basenie i odpocząć. Pamiętam, jak przy pierwszych wizytach krępowało mnie wejście (i wyjście) do/z basenu. Najgorzej na początku - wiadomo, robiło to na mnie duże wrażenie (nagość), ale - z czasem przywykłem do tego stopnia, że prawie w ogóle nie zwracam na to uwagi. Będąc w basenie - niewiele widać, ale wejście i wyjście znajdują się po schodkach powyżej lustra wody tak, że jest się "idealnie" wystawionym na możliwość obserwacji. Dodatkowo na przeciwko jest jedna z saun, zatem ktoś tam będąc ma genialne pole widzenia.

Dodatkowymi atutami są różne atrakcje w cenie biletu. I tak jest dzień z mrożonymi owocami, piwny, chlebowy (chleb jest podgrzewany w saunie, co daje "pyszny" aromat jakby świeżo wypiekanego pieczywa), czy na przykład dzień ze specjalną wodą humusową.

Tylko raz zdarzyło mi się, abym był zaczepiony przez kogoś w dwuznaczny sposób. Nie odbywało się to nachalnie czy niegrzecznie, ale taki fakt odnotowałem. Otóż siedząc w saunie parowej (tej mniej intensywnej, gdzie widać prawie wszystko) jakiś gość zaczął rozmowę (byliśmy sami). I tak od słowa do słowa zaproponował wspólne saunowanie - mniejsza o to co miał na myśli. Gdy podziękowałem przeprosił, choć nie musiał - bo wciąż nie przekroczył jakiejś tam granicy i był grzeczny. Widuję go czasami, lecz nie zagaduje już do mnie.

Jeśli chodzi o obsługę - bywam tam tak często, że znamy się z widzenia (ja wiem o nich trochę więcej niż oni o mnie). To raczej młody zespół. 

Najgroźniejszy jest Piotr, którego nazywam "szefo". To potężnie zbudowany chłop, który jak zwróci komuś uwagę to normalnie jak w wojsku - ma być natychmiast wykonane. Nawet jego "dzień dobry" brzmi jak rozkaz. Ma być tak jak on chce i koniec. Ale to dobrze, bo wtedy jest porządek. Jak machnie ręcznikiem podczas seansu, to czuję jakby uderzyła mnie fala ognia, a ciało zaczyna się powoli palić. Porusza się jak słoń, ale ma dużo sily. Na jego seansach trzeba uważać, bo jest bardzo ale to BARDZO gorąco. Leje mnóstwo wody i nie uznaje kompromisów. Lubię go w miarę, choć jest trochę obcesowy. Nadaje się na przywódcę.

Magda - wydawałoby się że drobne ciało ma niewiele siły, ale to tylko złudzenie. Ona też rozkręca seanse prawie maksymalnie i trzeba niejednokrotnie wyjść, bo czuje się że temperatura jest już niebezpiecznie wysoka. Ma ładny uśmiech, jest uczynna i zawsze można ją o coś poprosić. Kiedyś spadł jej ręcznik podczas seansu (ten jedyny który miała na sobie), dla mnie był to szok ale na niej nie zrobiło (chyba) żadnego wrażenia, że przez pewien czas pracowała nago. Lubię ją, może dlatego że zachowuje się profesjonalnie.

Filip - rusza się jak pantera, przeciwieństwo Piotra. Ma niesamowicie gibkie ciało, bardzo elastycznie i ładnie się porusza a wręcz tańczy. Robi to z taką lekkością i gracją, że podczas każdego seansu trudno oderwać od niego oczy. Dużo ćwiczy. Widuję go na siłowni. Jest bardzo kulturalny i ma jeszcze jedną cechę wyróżniającą - umie ładnie mówić. Jego seanse są naprawdę relaksacyjne, bo nie są przesadnie gorące i nie trzeba walczyć o życie. Często wykorzystuje interesującą muzykę. Gdy jest na dyżurze, zawsze są świece na stolikach. Filipa lubię najbardziej.

Kamil - chyba najmniej wyrazisty z całego zespołu. Dość nowy narybek. Nieśmiały, jakby wycofany. Wciąż się uczy i raz wyjdzie mu lepiej raz gorzej. Lepiej wygląda niż mówi, zdarza mu się popełnić jakąś gafę, ale widać że się stara. Szefo daje mu sporo lekcji, zatem czasem i on poleje mnóstwo wody podnosząc temperaturę do granic możliwości. Wysportowany, bierze udział w długodystansowych biegach. Lubię go chyba najmniej.

Wszyscy oni dbają o klientów saunarium. W takim miejscu można naprawdę odpocząć i nie zastanawiać się czy ktoś mnie ogląda czy nie. O miłą atmosferę dba nie tylko obsługa, ale sami ludzie. Jakoś mało tu oszołomów , którzy nie potrafią się zachować, zwłaszcza widząc nagą dziewczynę. Jakieś 95% gości to faceci. Kilka osób zna mnie nieco bardziej, przywitają się, a nawet zagadają. Gdy się dłużej nie pojawiam, to przy kolejnej okazji pytają czy wszystko jest ok. Miło. Z sauny korzystam nie tylko gdy jest zimno, ale chodzę praktycznie cały rok. I wiem, że każde pieniądze są warte tego by czuć się komfortowo oraz odpocząć od codzienności.

A Wy jakie macie ulubione sposoby na krótki ale porządny relaks? Bo najgorzej jest chyba pomyśleć "nie chce mi się, nigdzie nie idę".

wtorek, 2 września 2025

Rowerem po drodze

Postanowiłem, że będę tu wracał do tematów, które pojawiały się jakiś czas temu. Zatem wpisy będą dotyczyły zagadnień związanych z ruchem drogowym, bezpieczeństwem na drodze oraz - w zależności od potrzeb - różnych statystyk. Dziś - o zasadach poruszania się rowerzystów.

Co prawda niebawem letni sezon się kończy, ale nie znaczy to że rowerzyści znikną z dróg. Przypomnę dzisiaj, co stanowi prawo w kontekście poruszania się rowerzystów po drogach, lecz niektóre elementy celowo pominę, bo wg mnie nie są one najważniejsze.

1) rowerzysta - czyli osoba jadąca na rowerze (także elektrycznym) powinna poruszać się po drodze dla rowerów,  lub pasie ruchu dla rowerów. Istnieje możliwość poruszania się po drodze dla pieszych i rowerów z tym, że wtedy należy zachować szczególną ostrożność oraz ustępować pierwszeństwa pieszym;

2) jeśli nie ma infrastruktury powyżej wymienionej, rowerzysta może poruszać się po jezdni (jeden za drugim, bo dwóch rowerzystów może jechać obok siebie tylko, gdy nie utrudnia poruszania się innym uczestnikom oraz nie zagraża bezpieczeństwu);

3) ogólnie istnieje zakaz poruszania się po drodze dla pieszych (dalej określam to jako chodnik), ale istnieją tu pewne wyjątki:

  • opiekowanie się osobą do 10. roku życia na rowerze;
  • dopuszczalna prędkość na drodze jest podniesiona powyżej 50 km/h, a szerokość chodnika wynosi co najmniej 2m (brakuje infrastruktury o której pisałem w pkt 1);
  • są trudne warunki atmosferyczne - śnieg, silny wiatr, ulewa, mgła, gołoledź;
Wyjątki powyżej zezwalają na jazdę po chodniku (przy spełnieniu co najmniej jednego warunku), ale tylko z zachowaniem szczególnej ostrożności, z prędkością zbliżoną do pieszego oraz ustępowania mu pierwszeństwa oraz nie utrudniania jego ruchu. Zatem rowerzysta NIE MOŻE jechać po chodniku kiedy tylko mu się podoba, ale jedynie gdy są określone warunki. I - jeśli już porusza się po chodniku - ma jechać z prędkością zbliżoną do prędkości pieszego, czyli w przedziale 5-8 km/h.

4) w przypadku przejeżdżania przez jezdnię, może to zrobić na przejeździe rowerowym, a nigdy na przejściu dla pieszych. Jeśli jest np. droga dla rowerów oraz skrzyżowanie, na którym oznakowanie wskazuje na obecność tylko przejścia dla pieszych, rowerzysta obowiązany jest zejść z roweru i przeprowadzić go na zasadach określonych dla pieszych. Nie wolno przejeżdżać rowerem po przejściu dla pieszych - podkreślam ponownie;

5) oczywiście gdy jest przejazd dla rowerzystów, można jechać z tym, że rowerzysta nie ma pierwszeństwa podczas takiego przejeżdżania gdy znajduje się poza przejazdem (np. zbliża się do przejazdu dla rowerzystów), a nabywa pierwszeństwo dopiero BĘDĄC na przejeździe. Abstrahując zasadność takiego prawa należy mieć na uwadze, że jest dużo wypadków z udziałem rowerzystów, z winy różnych uczestników ruchu;

6) szczególnie należy uważać podczas przejeżdżania przez przejazd dla rowerzystów w sytuacji, w której pojazd samochodowy skręca w drogę po której porusza się rowerzysta. Często w takich miejscach dochodzi do niebezpiecznych sytuacji, które mogą skończyć się nieciekawie;

7) kierującemu rowerem także zabrania się korzystania podczas jazdy z telefonu wymagającego trzymania słuchawki lub mikrofonu w ręku. Mandat za takie wykroczenie wynosi aż 500 zł oraz przypisanych jest 12 punktów karnych (w przypadku rowerzysty bez punktów karnych).

Jest mnóstwo antagonizmów w relacjach drogowych między rowerzystami i kierującymi innymi pojazdami. Brak wzajemnego szacunku oraz zrozumienia, że droga jest dobrem wspólnym prowadzi do wielu nieporozumień oraz oskarżeń, a czasem nawet rękoczynów. Kilka tygodni temu było głośno o tym, że niedaleko Wilanowa ktoś porozrzucał pinezki. Słyszy się i widzi, że na drogach dla rowerów rozbijane są butelki. Wiadomo że czasem to tylko akt wandalizmu, ale często podłożem jest celowe działanie na szkodę rowerzystów. Ci nie są bez winy, tak jak i inni kierujący. Jeśli nie zaczniemy szanować siebie nawzajem, nie pomyślimy że każdy ma swoje prawa i obowiązki to do niczego dobrego nie dojdziemy.

Zatem życzę Wam bezpiecznych dróg - niezależnie od środka komunikacji.