poniedziałek, 29 lipca 2013

Piękne Pieniny

Jedna z ozdób Szczawnicy
I się skończył. Niecały tydzień, trochę mało by zapomnieć o robocie, ale lepiej tyle niż wcale. Przed samym urlopem szef przydzielił mi dodatkową porcję nerwów dokładając tydzień wykładów akurat wtedy, gdy miałem zamiar już wyjechać. Na szczęście udało się pozamieniać tak, by kto inny wziął te zajęcia, a ja rozpocząłem przygotowania do wyjazdu.

Kwiatowa kura :)
Zacznę od narzekania - Swift to strasznie mułowate i niechętne do jazdy auto. Dwie osoby na pokładzie+bagaże i serpentyny+wzniesienia wycisnęły z niego siódme poty. Niekiedy potrzebna była redukcja do drugiego biegu, by wdrapać się pod górkę. Massakra!
Małe auto to także niewygoda w podróżowaniu. Bolący tyłek, kręgosłup i prawa noga od trzymania gazu. Tak - wiem że to małe auto
stworzone do miasta a nie w trasę. Plus taki, że nie wiele spala i świetnie trzyma się drogi.

Piękny paw i jego ogon...
Grajcarek i jego infrastruktura - poezja!
Nie wiedziałem, że Szczawnica to takie piękne miasto. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie wszędobylskie ozdoby z kwiatów i różnych krzewów. Najmniejszy zakątek miasteczka dopieszczony i wypielęgnowany. Ogólnie życie toczy się przy ulicy Głównej (składającej się z kawiarni, restauracji, lodziarni, sklepów itp) oraz przy lokalnym dopływie Dunajca - rzece Grajcarek, który jest chyba kwintesencją miejscowości. Stworzony wokół niego bulwar spacerowo-rowerowy upiększony jest przeogromną ilością kwiatów. Po południu rzeka ma bardzo ciepłą wodę w której można zmoczyć sobie nogi (i co tam kto jeszcze chce :P). Mnóstwo ławek, wypożyczalnie rowerów, przepyszne lody i kawiarnie z "duszą" i świetną muzyką jazzowo-instryumentalną! Nieopodal jest tam przepiękna wręcz Droga Pienińska - szlak pieszo-
rowerowy biegnący przy samym przełomie Dunajca. Po prostu cudownie! Infrastruktura jest na bardzo wysokim poziomie.

Coś, co się rzuca w oczy to brak pijanej hołoty i wszelkiej maści "dresów". To miasteczko dla spokojnej przeciętnej i kulturalnej rodziny. Nawet późno w nocy jest bezpiecznie i przyjaźnie (może system kamer monitoringu odstrasza pijaczków?). W ogóle, miasto sporo skorzystało ze środków UE (co chwilę stosowna informacja o pozyskaniu dotacji) i widać sporą różnicę w stosunku do oddalonego o 4 km Krościenka. Szczawnica to prawdziwie europejski kurort.
Droga Pienińska i Przełom Dunajca

Spotkanie z owieczkami :)

Możliwości wypoczynku całe mnóstwo. Począwszy od leniuchowania przy rzece (nie mieliśmy na to
Spływ Dunajcem - niezapomniane przeżycia :)
czasu niestety), skorzystanie z wyciągu na Palenicę (świetne widoki), piesze wycieczki po górach (wyczerpujące, moja kondycja jest fatalna), czy do rezerwatu Homole (tu zupełny luz, gorąco polecam), spływ po Dunajcu tratwą z flisakami (świetne przeżycie warte wydanych pieniędzy), wycieczki rowerowe (my wybraliśmy się do Czerwonego Klasztoru i trochę dalej na Słowacji), zwiedzanie zamków w Niedzicy i Czorsztynie, oraz mnóstwo innych, w tym korzystanie z ofert lokalnych biur podróży (np Słowacki Poprad).

Oczywiście, trzeba uważać na różne pułapki, które w sumie są typowe dla takich turystycznych miejscowości. Po pierwsze, jak wszędzie - tak i w Szczawnicy grasują złodzieje. Tym bardziej, jeśli gdzieś tworzy się tłok (ludzie czekają na autobus, jest kolejka na stoisku z pamiątkami, sporo ludzi w małym sklepie itp), trzeba uważać na portfel,  telefon i inne cenne rzeczy. Nic złego nam się nie przytrafiło, ale trzeba mieć oczy szeroko otwarte. I uważać na ceny -  niby nie ma wielkich różnic, ale przy kilkudniowych pobytach daje to spore oszczędności. No i wyżywienie. Zależy kto co lubi, ale np dobrej pizzy nie znaleźliśmy. Trzeba też uważać na różnego rodzaju karczmy i jadłodajnie. Jest w nich taniej (choć nie zawsze) niż restauracjach, ale poziom całej kultury jedzenia, jest o wiele niższy. Jeśli więc komuś nie przeszkadza że obok ktoś się przysiądzie, że wewnątrz panuje zgiełk, że stoliki są ustawione bardzo blisko siebie itp. - może się wybrać.

Jedna z przerw rowerowych z widokiem na Trzy Korony
Pogada jaką mieliśmy była idealna. Nie było upałów, ani nie padał deszcz. Szkoda tylko, że te dni zleciały tak szybko... Nie pozostaje nic innego, jak po prostu wybrać się tam ponownie - za rok. Ale pewnie w sezonie wrześniowo-październikowym, by podziwiać Pieniny w kolorach złoto-jesiennych :)

Jestem ciekaw, jak wygląda to miejsce po sezonie turystycznym...


sobota, 20 lipca 2013

Urlopowo

Już w poniedziałek wyjeżdżam do Szczawnicy na prawie tygodniowy urlop. Życzę wszystkim równie miło spędzonego czasu, odpoczynku i ogólnie - wszystkiego dobrego :)

A żeby nie był to tylko krótki urlopowy wpis, dodam to zdjęcie znalezione gdzieś kiedyś w sieci... Ciekawe który z drogowców ustawiających te znaki potrafią je wszystkie "ogarnąć"...


A po powrocie zdam relację z wyjazdu i wrzucę co nieco zdjęć :)

piątek, 12 lipca 2013

Błędne koło

słabo widoczna linia podwójna na jednym ze skrzyżowań
Kilkanaście tygodni temu jeździłem z pewną panią (na oko 20 lat), której szło raczej słabo. Po 18-20 godzinach jazdy nadal to samo. Nieogarnięta, nieskoncentrowana, zawsze robiła mnóstwo błędów. Postanowiła, że lepiej dla niej będzie jak zmieni instruktora, co też uczyniła. Od tamtej pory aż do niedawna miałem z nią spokój - aż do poniedziałku, kiedy szef mnie poinformował że mam iść z nią na egzamin! Oczywiście, nikt nie pytał mnie o zdanie, ale w ogóle mnie to nie dziwi.

Jak się okazało, kursantka próbowała zdawać praktykę już osiem razy (w międzyczasie cztery razy musiała zdawać teorię ponieważ termin się kończył - każdy egzamin teoretyczny jest ważny 6 miesięcy). Na egzaminach były wymuszenia pierwszeństwa, problemy z ruszeniem na wzniesieniu, próby przejechania na czerwonym świetle itp. Egzaminatorom zapewniała cały wachlarz atrakcji, a w ogóle to sądzę że nieźle ją już znają.

Egzamin, w którym miałem uczestniczyć miał odbyć się w czwartek (wczoraj), przy czym kursantka wzięła kolejne dwie godziny jazdy przed samym egzaminem (oczywiście nie u mnie). Tak więc kompletnie nie mając pojęcia co ona umie (a raczej czego nie umie - tylko tyle ile wiem z jej opowieści), stawiliśmy się razem na jej dziewiątym (9) egzaminie. Przyznam, że nie wierzyłem by go zdała.

Egzaminator - jeden z tych bardziej wymagających - i tam był bardzo wyrozumiały, bowiem kursantka przejechała przez linię podwójną ciągłą (co prawda słabo widoczną, ale jednak - na zdjęciu widok z auta), przekroczyła prędkość, próbowała ruszać z drugiego biegu (co spowodowało zgaśnięcie silnika),  zatrzymywała się przed pustymi skrzyżowaniami, zamiast w prawo skręcała w lewo (i odwrotnie), aż w końcu po 7-8 minutach pseudo-jazdy wymusiła pierwszeństwo przy zmianie pasa. Uff, ten koszmar dobiegł końca. Egzaminator przesiadł się z nią i wróciliśmy do WORD-u.

Mam nadzieję, że dziesiąty raz będzie sama próbowała, bo nie mam ochoty chodzić na tak żenujące egzaminy. Przy okazji tego egzaminu spotkałem kursanta X, który ostatniego egzaminu nie zdał przejeżdżając tzw. rondo przez linie ciągłe stwarzając zagrożenie bezpieczeństwa ruchu drogowego.

A teraz czas na relaksacyjną zieloną herbatę z kawałkami pomarańczy, oraz kruche herbatniki :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Lekcji ciąg dalszy

Jak zwykle, on nie byłby sobą, gdyby czegoś nie pomylił. On - czyli klient o którym pisałem w ostatniej blotce. Dziś był umówiony na 14.00, ale nie przyszedł (to jego drugi raz gdy nie przyszedł na jazdę). Postanowiłem że nie będę telefonował, tylko po 15 minutach pojechałem na miasto załatwiać swoje sprawy. Nieoczekiwanie, X zadzwonił w okolicach 14.30 twierdząc, że był umówiony na właśnie tą godzinę! Wytłumaczyłem mu spokojnie ale stanowczo, że jego czas już minął, a ja czekałem na niego o 14.00, ale czego się nie robi dla klienta? Nawet takiego upierdliwego, i niepoważnego jak on. Więc po 15 minutach prowadził auto (a właściwie próbował).

Oczywiście dał wyraz swojego podłego charakteru i arogancji, kiedy na jednym ze skrzyżowań ledwo wyhamował stwierdziłem, że aż wystraszył motocyklistę który stał przed nami. X stwierdził coś takiego: dobrze że się boi [tu cyniczny uśmieszek], jazda motorynką nie jest bezpieczna. Jego egocentryzm sięgnął szczytów, podobnie jak poziom samozadowolenia, nieomylności i własnej doskonałości. Bardzo rzadko kiedy X przyznaje mi rację, może wtedy gdy mam 10 argumentów więcej niż on (chyba nie muszę dodawać że jego sugestie są abstrakcyjne, oraz na poziomie 11-latka).

Natomiast na placu manewrowym X wpadł na nowy, niezwykle interesujący pomysł. Otóż, podczas sprawdzania świateł awaryjnych (a później także pozostałych) X każdorazowo wciskał sprzęgło. Jak to zobaczyłem byłem w szoku, aż zapytałem po co tak robi, odpowiedział: dla bezpieczeństwa. Nie dopytywałem o szczegóły, wszak co może zrozumieć taki prosty i głupi (oraz naiwny) instruktor jak ja?

Jutro o 8.00 ma egzamin, ze względu na innych użytkowników przestrzeni publicznej nie powinien zdać egzaminu. Na 99% tak się właśnie stanie.

piątek, 5 lipca 2013

Ściana

Kursant opisany niedawno TU, dostał ode mnie wolną rękę. Trochę pojeździł (najpierw mówiłem, by dokupił co najmniej 20 godzin) - chyba 5-6 jednogodzinnych jazd, podczas których ani na moment nie poprawił swojego - jakże niskiego - poziomu jazdy. Nadal był arogancki, totalnie anty-motoryzacyjny i nie słuchał moich uwag. Ponieważ nie chciałem go blokować, stwierdziłem że jeśli chce - może zapisać się na egzamin praktyczny. Oczywiście dałem mu do zrozumienia, że ma zerowe szanse na jego zdanie, ale dorosły przecież jest - ma swój rozum (no dobra, rozumek) i wie co robi, prawda?

No więc zapisał się na egzamin, który miał właśnie wczoraj. I co? Oczywiście, było tak jak mówiłem. Nie zdał na placu manewrowym (nie ruszył na wzniesieniu). Abstrahując od egzaminu, którego prędko nie zda, znów pokazał swój brak odpowiedzialności, infantylność i zirytował mnie zachowaniem.

Otóż umówiliśmy się, że po egzaminie mam odebrać go z WORD-u i zawieść do domu (jeździłem akurat z kursantką). Kiedy o umówionej godzinie podjeżdżałem do WORD-u zauważyłem, że wraca pieszo i ani myśli czekać! Stanęliśmy i pytam się go przez otwartą szybę, gdzie idzie przecież umawialiśmy się że mam go zabrać. Odparł, że lepiej mu zrobi spacer przez miasto! No kur*a! To ja z dobrej woli jadę celowo po niego, a on nic sobie nie robiąc postanowił pospacerować! Wkurzyłem się, ale oczywiście nie dałem tego poznać po sobie.

A wracając jeszcze do egzaminu. Kursant wziął już sobie kolejną dodatkową lekcję, podczas której miał kilka uwag, oto niektóre z nich:

  1. łuk w WORD jest inny. Czyli węższy, trudniejszy, po prostu INNY. (zaproponowałem, żeby zgłosił tę uwagę szefowi osk :P)
  2. samochód jeździł zupełnie inaczej niż ten, na którym się uczył. Sprzęgło, hamulec - kompletna różnica niż Swift kursowy. (bez komentarza, Suzuki którym ćwiczył na kursie jest nawet z tego samego miesiąca jak te egzaminacyjne, oczywiście są różnie wyeksploatowane)
  3. linie na placu u nas są koloru żółtego, a w WORD białego. To zdaniem kursanta bardzo go zdekoncentrowało.
  4. no i najważniejsze - wzniesienie jest o wiele bardziej strome niż te, na których się uczył. Zgodnie z jego prośbą, na tej jeździe ćwiczył najbardziej strome wzniesienia jakie tylko są w mieście.
 A w poniedziałek jeszcze jedna godzina jazdy, bowiem we wtorek egzamin (drugie podejście). Najważniejsze, by się nie denerwować, ignorować jego głupie uwagi, oraz szybko zapomnieć jego wyczyny na drodze.

wtorek, 2 lipca 2013

Wakacyjny wpis

Instrukcja użycia myjni :)
Ufff, w końcu mogę nieco odetchnąć. Ostatni tydzień był bardzo dynamiczny, ale po kolei.

1) Księżniczka, opisywana tu niedawno wciąż daje "popalić". Jak ktoś ma trudny charakter, to żadne prośby i groźby nie skutkują. Ona po prostu wie swoje, a Ty człowieku mówisz jak do ściany. Jedyne pocieszenie, że mam z nią kontakt nie częściej niż raz w tygodniu! Całe to opóźnienie jej kursu jest już bardzo znaczące, a wiecie dlaczego? Bo pomyślała (albo i nie, bo to u niej deficytowe bardzo) że im rzadziej tym lepiej, a w dodatku trzeba się zacząć uczyć do egzaminu teoretycznego! Na dzień dzisiejszy ma chyba 24 godziny, ale końca na razie nie widać... (czytaj: jeździ tak beznadziejnie, że murowany drugi kurs).

2) Nietypowo - tu pisałem o kursantce która miała ochotę wszystko rozkręcać. Na jedną z jazd przyniosła dwie pary roboczych rękawiczek, oraz nowy śrubokręt i jakieś dwa klucze. Jak mi pokazywała wyjmując z torebki, to myślałem że padnę! Na pierwszy ogień mycie auta (myjnia wysokociśnieniowa samoobsługowa). Zaleciłem jej przeczytać kilka zdań dotyczących obsługi mycia, po czym wrzucając 5zł rozpoczęła się zabawa. Po kilki chwilach opanowała spust z naprawdę sporym ciśnieniem, ma jeszcze pewne problemy z przełączaniem programów mycia i jednoczesnym obchodzeniu auta, ale przecież ona robi to PIERWSZY raz! Oczywiście nie oceniamy skuteczności mycia...

Dojazdówka już czeka!
Oczywiście to nie koniec. Czas na wymianę przednich żarówek pozycyjnych oraz wymianę koła. Postanowiłem jej w ogóle nie pomagać (poza merytorycznymi uwagami oczywiście, bo zabezpieczenia pod koła chciała podkładać od tej strony którą podnosi :P), z trudem udało się jej zdjąć kołpak, wcześniej przez 5 minut szukała klucza do kół. Niestety, koło (akurat lewy tył) było tak mocno dokręcone, że nie miała wystarczającej siły by to ruszyć. Przyznam, że lekko mnie to ucieszyło, bo już wcześniej (tzn. po myjni - choć starałem się trzymać nieco z daleka) moje ubranie wyglądało niezbyt dobrze...

Ustaliliśmy, że ona zgłębi informację n/t problemu "zapieczonych" śrub i spróbuje coś w tej kwestii zrobić aby móc samemu odkręcić koło(a).

3) W sobotę od 12 stresowałem się na tzw. obronie. Niby wiedziałem co będzie, ale zawsze pozostawała kwestia ew. pomyłki, "zawiechy", czarnej dziury i innego kataklizmy mózgowego :P Na wyniki czekałem aż do 16 i ... udało się! Mam te upragnione trzy literki mgr przed nazwiskiem :)

Pytania, z jakimi musiałem się zmierzyć to m.in SLD w obecnym życiu politycznym RP, autorytaryzm na przykładzie Portugalii i Austrii, oraz cechy administracji zespolonej. Wątki "interesujące" jak mało co... Ocena końcowa: 4.5 :)