środa, 26 grudnia 2007

Powszechność zjawiska ...

Niejednokrotnie zastanawiam się, czym kierują się osoby które łamią przepisy. Zwykle robią to świadomie, arogancko ignorując zakazy, nakazy i ograniczenia. Dlaczego to robią ? Uważają, że być pierwszy jest bardziej na topie ? Jest prestiżowe ? Świadczy o umiejętnościach (radzeniu sobie) ominięcia tych wszystkich frajerów, którzy stoją cierpliwie i czekają na swoją kolej ?

Często jest tak, że przed trudniejszym skrzyżowaniem stajemy sobie z kursantem, tłumaczymy, obserwujemy i pytamy się czy wszyscy pojechali prawidłowo. I tych, którzy jadą zgodnie z zasadami jest coraz mniej. Wzorów, którymi można się posłużyć jakoś ubywa. Zwłaszcza przed świętami. Czyżby każdy aż tak się śpieszył ?

W mieście, w którym pracuję nie ma parkingów podziemnych. W ogóle, problem parkowania jest w każdy dzień targowy (w pobliżu bazarów najczęściej). Ale to co działo się w tygodniu poprzedzającym wigilię, przekroczyło już wszystkie granice. Problem leży oczywiście po stronie infrastruktury, ale nie tylko ponieważ sporo osób parkując zajmuje dwa miejsca. No i nie ukrywam, że jeśli na parking wjedzie trzy-cztery eL-ki to wtedy cały parking jest zablokowany. Kierowcy się denerwują, a my uczymy.

Wracając do nieprawidłowego parkowania, w dzień przed wigilią postanowiłem uwiecznić to i owo. Zastanawiam się, czy powszechność zjawiska usprawiedliwia łamiących prawo ? Czy fakt, że jedno i to samo wykroczenie wykonuje kilkanaście osób, czyni ich niewinnymi ? Pewnie w grupie raźniej, ale czy wtedy można bezkarnie popełniać wykroczenia ? Czy można ordynarnie nie przestrzegać przepisów, ponieważ tak robią inni ?

Powszechność zjawiska negatywnego (jakim zapewne są kwestie uwiecznione na zdjęciach), powodują podważenie zaufania do sprawnego działania służb porządkowych - policji i straży miejskiej (gminnej). Ale daje także wyobrażenie tego, w jaki sposób traktujemy organizację ruchu i normy zaproponowane przez zarządcę drogi. Pojazdy zaparkowane są w sposób, który blokuje ruch nie tylko pojazdów, ale także licznych pieszych, gdyż pozostawione auta po części stoją na chodnikach. Przepisy, które regulują kwestie parkowania są tymi, które nie powinny pozostawiać wątpliwości czy tu można czy też nie. Nie są też skomplikowane, bo nawet bez czytania Kodeksu Drogowego kierujący powinien posiadać wiedzę niezbędną w tym temacie.

[...]Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani zachować ostrożność albo gdy ustawa tego wymaga - szczególną ostrożność, unikać wszelkiego działania, które mogłoby spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku ruchu drogowego, ruch ten utrudnić albo w związku z ruchem zakłócić spokój lub porządek publiczny [...]

[...]Zatrzymanie i postój pojazdu są dozwolone tylko w miejscu i w warunkach, w których jest on z dostatecznej odległości widoczny dla innych kierujących i nie powoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowego lub jego utrudnienia.[...]

[...]Dopuszcza się zatrzymanie lub postój na chodniku kołami jednego boku lub przedniej osi pojazdu samochodowego o dopuszczalnej masie całkowitej nieprzekraczającej 2,5 t, pod warunkiem że:
  1. na danym odcinku jezdni nie obowiązuje zakaz zatrzymania lub postoju;
  2. szerokość chodnika pozostawionego dla pieszych jest taka, że nie utrudni im ruchu i jest nie mniejsza niż 1,5 m;[...]

Refleksje, z oglądanych zdjęć i konfrontacji tychże z przepisami jest druzgocąca.

czwartek, 20 grudnia 2007

Sukces.

Zapewne pamiętamy pana M - kursanta który zabłysną z bardzo dobrej strony na pierwszych godzinach jazdy.
Właśnie przedwczoraj podchodził do egzaminu (z jazdy - pierwszy rz naturalnie). Dokupił wcześniej 3 godziny dodatkowe i poszedł na egzamin. Wg mnie b. dobrze przygotowany. Egzamin wewnętrzny zdał z dwoma drobnymi błędami (nie włączył kierunkowskazu raz i nieznacznie przekroczył prędkość - także jednorazowo).

A jaki wynik egzaminu państwowego ? Pozytywny :)
Nie znam szczegółów, ale wiem że (okres przedświąteczny) ruch był bardzo duży, a egzaminator nie miał dobrego humoru. Pan M (któremu urodził się chłopczyk w domku) na egzamin poszedł raczej nie-wyspany. I pomimo tego dużego natężenia ruchu, poradził sobie w tych warunkach i egzamin zaliczył.

Bardzo cieszy mnie ten sukces, ponieważ o błąd tak łatwo ... Postać kursanta M, zostawia ślad w pamięci. Mój szef, gdy dowiedział się że ten zdawał egzamin, od razu spytał o wynik i dodał, że pamięta go z wykładów jako inteligentnie zadającego pytania.

Dziś moja praca z nim dobiegła końca. Szkoda, gdyż pod koniec w zasadzie już nic nie robiłem. Niestety, zawsze tak jest gdy już ludzie coś potrafią to wtedy odchodzą ...

**********

A pani Władysława radzi sobie coraz lepiej. Rany, jak ja się cieszę, bo już zwątpiłem trochę. Rusza ... genialnie ! Idealnie dozuje obroty silnika, praca rąk na kierownicy też jest coraz lepsza, prawie nie myli już kierunków jazdy. Musimy jeszcze pracować nad wciskaniem sprzęgła przy zmianie biegów (bo zmienia biegi bez sprzęgła :/). Trochę sporo godzin ma już za sobą (11), wiem już że nie wyrobi się w 30 - ale pozostaje możliwość (tu chyba konieczność) wykupienia lekcji dodatkowych.

Takie postępy, napawają optymizmem. Trzeba je łapać póki są.
Pozdrawiam :)

sobota, 15 grudnia 2007

Dwa kroki do tyłu, jeden do przodu.

Egzamin, to walka o przetrwanie. Człowiek rzucony niemal na głęboką wodę stawia czoła problemom, zagadnieniom i niespodziewanym sytuacjom. Albo wypłynie, albo utopi się. Albo przeżyje i poradzi sobie, albo zostanie pożarty przez innych. Moja rola polega na przygotowaniu do ów stresu i nauczeniu radzenia sobie z różnymi sytuacjami mogącymi pojawić się na egzaminie.

M.in po to przeprowadza się tzw egzaminy wewnętrzne. Dziś miałem okazję zrobić takie dwa. Oba zakończyły się niepowodzeniem zdających.

Krok do tyłu.
Kobieta, o imieniu Jagna. Jej jazda charakteryzowała się spokojem i opanowaniem, choć po mojej gadce jaką jej "strzeliłem" na samym początku, nie miała łatwo. Ale łatwo być nie miało. Ruch spory, ponieważ w sobotni poranek sporo osób postanowiło zrobić przedświąteczne zakupy. W zasadzie, po kilku minutach sądziłem iż egzamin zakończy się sukcesem. Nie przypuszczałem, że drobna rzecz może sprawić problem - a jednak.
Jazda egzaminacyjna obejmuje przejazd po drodze jednokierunkowej. I tak też postanowiłem zrobić - przed zawracaniem i parkowaniem (pod sam koniec). No i przy skręcie, pani Jagna ustawiła się na środku, a tuż obok nas (prawidłowo) kierujący innym pojazdem. I w tym momencie było już po egzaminie. Zjechaliśmy na bok i oznajmiłem jej to. A w dodatku, zjeżdżając ze skrzyżowania na przejście wyszła jej kobieta. Ta nie zareagowała (nie widziała pieszej). Egzamin się zakończył.

Drugi krok wstecz.
Po 16 - ruch prawie zamarł. Ostatnia osoba z pracy, to także egzamin wewnętrzny. On - kursant na wstępie spytał, czy jest konieczny (egzamin). Zapytałem: - Co ma pan na myśli ?
- Tak ciemno i w ogóle ... - odparł
- Czy to przeszkadza w egzaminie ? - spytałem, a on odparł że "nie". Po tej wymianie zdań zorientowałem, że boi się jeszcze bardziej niż kursantka z rana, a więc darowałem sobie formułkę egzaminatorów w celu pobudzenia maksimum stresu ;)
Jazdę rozpoczął ze sporą nadzieją na pozytywne zakończenie. Ale tu wielkie zaskoczenie. Na drugim skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną, podczas wykonywania skrętu w prawo nie ustąpił pierwszeństwa pieszym. Ale wpadka. Praktycznie jechał jakieś 4-5 minuty i pojawiło się "fino".

Jaki z tego wniosek ? Ludzie popełniają błędy. Tu nikt się nie denerwował że nie zdał, ale sądzę że na prawdziwym egzaminie byłyby zarzuty pod adresem "czepiania się" egzaminatora.

A krok do przodu ?
Pani Władzia (rocznik ~39) zaczyna "łapać" o co chodzi przy zmianach biegów. Cieszy mnie to, bo po ostatniej lekcji byłem trochę podłamany ...

czwartek, 6 grudnia 2007

Lento, decioso, cantabile

No dobra - a teraz o pracy. Dość już o mieszkaniu i przyjemnościach.

Dziś trzy kwestie. Zacznę od naszej bohaterki 3-ciego wieku. Ma już 9 godzin i problemy ze zmianą na trzeci bieg. Nie może go odnaleźć w czasie jazdy, kiedy to proszę o niespoglądanie na dźwignię zmiany biegów. Jednocześnie, zanim go odnajdzie prędkość spada i nadaje się na jedynkę bardziej niż na trójkę ... Ćwiczymy wkładanie biegów przed każdą jazdą, ale w praktyce różnie to wychodzi. Generalnie, potrafi już dodawać gazu przy ruszaniu, czasem tylko myli sprzęgło z gazem - ale to drobiazg :D Obecnie stale miasto, miasto i jeszcze raz miasto. Coraz pewniej, (niestety bez dynamiki) i lepiej. Pani popełnia jeszcze mnóstwo innych błędów, ale na razie nie mogę się tego czepiać.

Jest w tym coś jeszcze, czego nie bardzo rozumiem. Kobieta zaproponowała dokupienie dodatkowych godzin i pojeżdżenia "ot tak - mniej formalnie, w którąś sobotę - firma nie musi wiedzieć" ... Ale po co, skoro ma jeszcze tyle kursowych ? Co znaczy niej formalnie ? Czyżby moje tempo było jednak zbyt duże na jej możliwości ? I co znaczy "firma nie musi wiedzieć" ? Odpowiedziałem jej, że lojalność to bardzo ważna cecha pracownika - nie wiem jak to przyjeła ... Powoli zaczynam się domyślać, o co jej chodzi ale pozostawię tę kwestięna później.

Ogólnie jej jazdę można poównać do określenia lento (wolno, okr. agogiczne)

Drugi bohater dzisiejszego bloga, to klient na dodatkowe doszkolenie. Wziąłem go na godzinę 18 do 20. Co prawda miałem inne plany, ale czego nie robi się dla klienta...
Rozpoczynam na drugim końcu miasta. Standardowe pytanie: kiedy zdaje pan egzamin ? A gość wyjmuje prawo jazdy: - prawo jazdy mam już kilka lat - chciałbym przypomnieć sobie jazdę. Rozpoczął ostro i zdecydowanie, stanowczo (decioso). Na początku to tolerowałem, ale gdy po chwili gość nie reagował na moje polecenia zaczęło się robić niezbyt ciekawie. Przekroczenie prędkości, najeżdżanie na linie poziome ciągłe, nieprawidłowa technika hamowania, kierowania i ruszania to błędy wielokrotne które popełnił w ciągu pierwszych 10-ciu minut. Po kolejnym skrzyżowaniu mój ostrzejszy komentarz wyhamował go na kilka sekund. Dalej nie zatrzymał się przed znakiem B20 (stop). Wtedy oznajmiłem mu iż moja uwaga na ten temat jest ostatnią skierowaną do niego. Poprosiłem o skupienie uwagi, znaczne zmniejszenie prędkości i obserwację znaków drogowych. W 15 minucie jego "jazdy" wjechaliśmy w strefę zamieszkania z prędkością 40 km/h (i stale rosnącą). Następnie przejechał na wprost za znakiem C4 (nakaz jazdy w lewo za znakiem) i wyhamowałem auto przed znakiem B1 (zakaz ruchu w obu kierunkach). Zdenerwowałem się jak rzadko kiedy. Ostry, treściwy komentarz zakończył ten cyrk.
Popsuł mi kompletnie wieczór, na nic nie miałem ochoty. To druga taka sytuacja w mojej pracy jak do tej pory.

Natomiast dziś, kolega poprosił o przeprowadzenie egzaminu wewnętrznego. Rzadko się zdarza wynik pozytywny, ale dziś było niemal bezbłędnie. Pozytywne zakończenie było jak najbardziej na miejscu. Szczególnie dało się wyczuć zwracanie uwagi na to co zaznaczyłem na samym początku: obserwację rejonów przejść dla pieszych i zachowywanie właściwych odstępów. Jechał po prostu śpiewnie ! Brawo. Ciekawe, czy zda ...

PS. Kto zmienił język na angielski ?

poniedziałek, 26 listopada 2007

Jesienny kurs - początek

Jak już wspominałem, niedawno rozpocząłem kurs z osobą w dojrzałym wieku. Pani, trochę zestresowana nową sytuacją, bardzo dokładna i punktualna. Przestraszona z racji swego wieku - cóż tu ukrywać - 1939 rok. Kulturalna bardzo, przeprasza za wszystko. Chce się nauczyć i stale pyta, czy się nadaje - a zrobiłem z nią do tej pory 3 godziny (wszystkie pojedyncze).

1 godzina.
Na początku, jak zawsze sporo tłumaczenia i nakreślania relacji jakie zaistnieją pomiędzy kursantem a instruktorem i egzaminatorem. Następnie sam przejechałem autem na spokojne osiedle (najczęściej tak robię) i rozpoczęła się nauka praktyczna. Jako pierwsze zadanie - czyli przygotowanie do jazdy - wykonała nawet nieźle. Uczestniczyła we wszystkich wykładach, ma notatki, więc to sporo ułatwiło sprawę. Następnie podstawowe manewry: ruszanie i zatrzymywanie (metodami najprostszymi). I co ? Ruszanie wychodzi jej super, potrafi opanować chęć szybszego podniesienia sprzęgła. To bardzo mnie cieszy. Rusza powoli, ale zawsze do przodu. I to tyle dobrego. Jeśli chodzi o hamowanie, ma problemy ze znalezieniem hamulca (myli go z gazem). Przećwiczyliśmy to kilka razy, ale efekt raczej mizerny. Kolejna sprawa: zamiast kierunkowskazów używa wycieraczek. W dodatku odrywa całą dłoń od kierownicy - to wymaga nauki na następnej lekcji. Po godzinie do OSK podjeżdżam sam - niestety to samo centrum miasta więc ona na razie nie podoła.

2 godzina.
Cholera. Stresik mi dał popalić jak rzadko kiedy. Na drugiej godzinie, zawsze kursanci sami ruszają spod ośrodka. Przynajmniej takie mam zasady ... więc i panią poprosiłem o wyjazd na miasto (na spokojną dzielnicę). Zapomniałem, że przy OSK budują jeden z wielkich marketów, więc co chwila ktoś blokuje ruch, stoją wielkie TIR-y i ogólnie na drodze nieopodal jest ruch jak w ulu. Wpadliśmy w ten ul, mnie zrobiło się gorąco i musiałem jej sporo pomóc (a to nie mieści się w moich zasadach nauczania). Byłem tym strasznie zniesmaczony, ale trudno.
Kolejny pech spowodował, że musiałem zmienić swoją trasę i nie skręciliśmy tam gdzie chciałem. Natężenie ruchu było tam tak duże, że musieliśmy pojechać gdzie indziej. Straciliśmy przez to około 20 minut, bo kto nie umie prowadzić auta cały czas na wprost główną drogą ? Jedyna zaleta tego, że musiała zawrócić jak już się ruch uspokoił. Kilka razy wytłumaczyłem że dźwignia kierunkowskazów jest po lewej stronie i że nie trzeba odrywać całej ręki od kierownicy gdy go włączamy i podziałało. Stara się zapamiętywać to co się do niej mówi, a to jest ważne. Bardzo.

Skupiliśmy się następnie na ruszaniu i zatrzymywaniu, a takze na postoju kursantka uczyła się zmiany biegów. Czas szybko zleciał - do OSK podjechałem ja ze względu na ponaglający nas czas ...

3 godzina.
Och, najbardziej optymistyczna jak dotychczas .... :)
Rozpoczęcie jazdy spod OSK nie jest już tak wielkim problemem, choć na razie jeździmy anty-dynamicznie. Dziś było przygotowanie pojazdu i sprawdzenie stanu technicznego, które realizowaliśmy przy firmie (ależ ona miała pytań - co bardzo mnie cieszy). Tylko dlaczego koledzy z pracy się tak na nią patrzyli z politowaniem ? Na początku mnie to śmieszyło, ale potem już wkurzało. Dalej przeszliśmy do jazdy po mieście i dziś właśnie sama odjechała i sama przyjechała pod OSK. Wymagało to od niej sporej determinacji, ale wspólnie zadecydowaliśmy że czas się odważyć. Sprzęgło jest łagodnie operowane, a znalezienie hamulca nie jest już tak wielkim problemem jak poprzednio. Przełączenie biegu pierwszego na drugi wykonuje perfekcyjnie.

Jakoś do tej pory, pomimo tej nietypowej jazdy nikt nie użył sygnału dźwiękowego na nas (nie wiem jak zareaguje - a jest z tym różnie).
Na następnych jazdach (umówiłem ją na 2 godziny, bo jedna to za mało już) będzie trzeci bieg, praca rąk na kierownicy i doskonalenie ruszania i zatrzymywania. Muszę ją nauczyć jeździć. Może zajmie to nam więcej niż 30 godzin, ale ona nauczy się prowadzić auto !

niedziela, 18 listopada 2007

Ostra krawędź.

Będąc przy różnych okolicznościach zaskakiwany poczynaniami kursantów, niejednokrotnie zastanawiam się - na jak wiele można im pozwolić ?

Przyjmijmy, że przeprowadzam egzamin wewnętrzny. Reaguję wtedy, gdy dochodzi do sytuacji zagrażającej bezpieczeństwu ruchu drogowego. Często jednoznaczne sytuacje pojawiają się tuż przed ewentualnym zderzeniem, potrąceniem, najechaniem itp. Czas, który muszę dać osobie prowadzącej pojazd musi być na tyle długi, aby było wiadome co chce zrobić (zawsze może zareagować w ostatnim momencie), a jednocześnie muszę sam mieć czas na reakcję i zachowanie względów bezpieczeństwa. Wiadomo, że rozpędzony pojazd - nawet do tych 40 km/h nie stanie w miejscu w razie nagłego hamowania. Na ile pozwolić kursantowi przy egzaminie (np) ?

Jeszcze przed rozpoczęciem ów egzaminu, zawsze daję instrukcję w jakich momentach będę musiał przerwać egzaminowanie. Otóż, jazda osoby poddawanej próbie, powinna być na tyle czytelna, aby nie było niejasności co do podjętych decyzji i zachowań. Np manewry omijania/wymijania/wyprzedzania. - Tylko całkowita pewność co do możliwości (miejsce, prędkości, natężenie ruchu i wiele innych) wykonania takich manewrów upoważnia do ich wykonania - mówię przed egzaminami. - Proszę o tym pamiętać - aby nie było potem nieprzyjemnych sytuacji - pouczam. Z reguły to skutkuje, choć zdarzają się wyjątki. Tak samo jeśli chodzi o hamowanie, dynamikę, czytelną i kulturalną a przede wszystkim bezpieczną jazdę.

Osoba zdająca (lub ucząca się) powinna mieć świadomość, że podlega ocenie całokształt podjętych decyzji, a nawet samych ich zamiarów. Balansowanie na granicy poprawnej jazdy nie powinna mieć miejsca. Co do oceny samych zamiarów - łatwo jest wychwycić to, co chce zrobić kursant przed tym co zrobi. Wyjątkiem od tego są ci szybcy. Uważam ich za bardziej niebezpiecznych niż flegmatyków nic nie umiejących

Niestety, wydaje się to proste gdy mówimy o tym teraz - spokojnie siedząc i czytając. Stres, jaki towarzyszy zdawaniu blokuje różne poprawne zachowania, paraliżuje. Ludzie popełniają błędy - a ja te błędy im liczę i wytykam.

Wracając do poczynań szkolonych osób ...
Rozpoczynając pracę, spytałem mojego "opiekuna" (kolegę z olbrzymim stażem pracy): - Jak to jest ? Ile mam pozwolić kursantowi ? Ile dać mu swobody ?
On wtedy dał mi cenną radę: pozwól poczuć kursantowi, że samodzielnie prowadzi pojazd. Poczuć - ale i zrozumieć odpowiedzialność wiążącą się z tym (jakże miłym) faktem kierowania autem.

Długo pracowałem, aż w pełni zrozumiałem jego słowa. Dziś - po kilku latach pracy potrafię lepiej ocenić możliwość zaufania do poszczególnych jednostek, a kwestia wyczucia zachowania i reakcji jest już trochę łatwiejsza.

piątek, 16 listopada 2007

Granica.

Ostatnimi czasy, spotykają mnie tylko miłe chwile :) Sądziłem, że dzisiejszy dzień nie będzie wyróżniał się jakoś, lecz troszkę się pomyliłem. Wszystko związane jest z pracą - a ściślej mówiąc z klientami. W ostatniej godzinie pracy, strasznie bolała mnie głowa (no cóż - za długo siedziałem w nocy i za dużo marzyłem :P), w dodatku mam osobę, z którą nie mogę się dogadać.

Ów młody, niewyróżniający się niczym szczególnym chłopak jest od pewnego czasu na kursie. Posiada już kategorię A1. Na pierwszych godzinach bał się wszystkiego, czasem zamykał oczy na skrzyżowaniach. Trochę humorem, trochę tłumacząc udało mi się nieco opanować ten jego stres, natomiast pozostało mu sporo problemów. Jakich ? Tych, od których szlag mnie trafia.

Jedziemy (ma 6 lub 8 godzin - nie pamiętam) - mówię do niego: - Zwróć uwagę na oznakowanie - minęliśmy dwa znaki i pytam: - Jaki znak minąłeś ? Możemy się tu zatrzymać ? - a on NIE WIE. Jest zagubiony, pomimo że ostrzegałem na poprzedniej jeździe iż będę pytał o znaki które mijamy, kompletnie nie zwraca na nie uwagi. A gdy pytam wcześniej co to za znak stoi, to plącze się także. Dziś pomylił A7 z D1 (ustąp pierwszeństwa z drogą z pierwszeństwem). Jak to usłyszałem, zjechaliśmy na bok i dałem mu do zrozumienia iż plecie głupoty.

Wewnątrz kipiałem ze złości, ponieważ: jest po całym cyklu wykładów (a nawet uczęszczał na dodatkowych lekcjach teorii), posiada książkę z testami i - jak twierdzi - rozwiązuje je, włożyłem w niego tyle godzin tłumaczenia a tu dalej zero odzewu. W dodatku posiada kat. A1 - ma prawo poruszać się w ruchu drogowym np na tzw skuterze !

Skrzyżowania to dla niego czarna magia. Nie ma pojęcia kto ma pierwszeństwo. Najchętniej zatrzymałby się i przejechał na samym końcu. Jak tylko ktokolwiek wjedzie mu szybciej na skrzyżowanie, ten natychmiast ucieka w przeciwną stronę. Niestety, robi to b. szybko i tego muszę stale pilnować.
Dziś trzy razy (jedno po drugim) przejeżdżał przez tą samą krzyżówkę. Ani razu nie zauważył znaku i nie był w stanie odpowiedzieć, kogo należy puścić a kogo nie - a było tam pierwszeństwo łamane. Czy to takie trudne ? Po jazdach mówi, że wszystko rozumie, nie ma pytań. Ja zawsze daję do zrozumienia, iż lubię odpowiadać na pytania, mogę wytłumaczyć kilka razy - ale ile można mówić na ten sam temat ? Zero wytchnienia, ciężka harówa.

Nie mam pojęcia, jak do niego dotrzeć. Wybrałem takie opcje jego dalszej kariery jako kandydata na kierowcę: przed następną jazdą, ma wykonać egzamin wewnętrzny z testów (bez żadnego błędu - na 18 pytań wszystkie mają być poprawne), a także będę go odpytywał ze znajomości znaków. Jeśli przejdzie ten etap, ustawię mu jazdę i będę ścigał za znaki i wymuszał egzekwowanie zasad pierwszeństwa. Nie za ostro ? Chyba nie - to dla dobra jego a także innych zmotoryzowanych i pieszych ...

A teraz kontrast: umówiłem się na jazdę z kobietą z 39 roku :)
Zaczyna w środę, ale już dziś pytała: - Czy pan krzyczy ? - Odparłem że nie, a to ją uspokoiło. Ciekawe, jak będzie się układał jej kurs - ale mam nadzieję że będzie patrzyła na znaki drogowe ...

wtorek, 13 listopada 2007

Alle jazda [egzamin na prawo jazdy IV ]

No i stało się. Panna K, (którą wcześniej poznaliśmy) w dniu dzisiejszym zdawała egzamin praktyczny. Akurat dziś spadł pierwszy śnieg, ja powinienem dostać ważną informację na którą czekam, a ona podchodziła do egzaminu. Poprosiła o obecność instruktora, więc towarzyszyłem jej.

Wylosowana została jako pierwsza osoba, a egzaminatorem był pan K. którego poglądy n/t wymagań także poznaliśmy wcześniej. Rozpoczęliśmy od sprawdzenia stanu i tu miał kilka zastrzeżeń. Biję się w pierś. Nie przyłożyłem się do tego i nie wymagałem tego w 100% co powinienem. Wstyd mi było, dostałem niezłego prztyczka w nos. Co prawda nie było tak źle, aby z tego powodu nie zdała. Ale on powinna umieć to śpiewająco. I tego właśnie brakowało. I na kursie i na egzaminie ... Olałem to. Brzydko mówiąc olałem.

Na szczęście, sprawdzenie świateł wyszło bezbłędnie. Następnie egzaminator ustawił jej auto do drugiego zadania (jazda pasem ruchu). Do przodu pojechała ok, natomiast cofając zatrzymała się na środku zakrętu. To drobny błąd, więc skorzystała z drugiego podejścia - a tu już wyszło bez problemu. Po nim, miała podjechać na wzniesienie - ale sama zaciągnęła sobie hamulec awaryjny i ruszając zapomniała go opuścić. Efekt - zdławienie silnika. Po chwili znowu to samo. Myślałem, że to już koniec, ale w momencie gdy egzaminator chciał już otwierać drzwi, ta szybko wyłączyła hamulec. Podjechała na wzniesienie, po czym poprawnie wykonała zadanie.

Rozpoczynamy jazdę w ruchu miejskim. Z przerażeniem stwierdzam, że nie włączyła świateł. Pan K. prosi o zatrzymanie i ponowne włączenie się do ruchu. To dało jej do myślenia - zapaliła mijania. Na drugim skrzyżowaniu kierunkowskaz włączyła będąc już na nim. Przez tzw rondo przejechała prawie na wprost (tzn w linii prostej - zaczynała z prawego pasa, na rondzie zajęła pół lewego, po czym wróciła na prawy). Widząc to, sądziłem że to już koniec, ale K. ograniczył się tylko do komentarza. Skręt w lewo na kolejnym skrzyżowaniu wyszedł jej fantastycznie.

Dalej, to byłem aż zaskoczony jej bezbłędną jazdą - do pewnego momentu oczywiście ... Przy zawracaniu z wykorzystaniem infrastruktury, b. długo staliśmy, ponieważ szli piesi i akurat nadjechały pojazdy. Na największym skrzyżowaniu w mieście znów skręt w lewo. Wyjechała nienaturalnie daleko, aż kierujący z przeciwka się zatrzymał. Komentarz egzaminatora: - Ale nastraszyła go pani ... - mnie to aż zatkało, bo jechaliśmy dalej. Kolejne polecenie: - Proszę zawrócić - i zawróciła. Tylko bez kierunkowskazu. Spytał ją, czego to brakowało, ale nie była w stanie odpowiedzieć. I znów znaleźliśmy się na największym skrzyżowaniu - tu także skręt w lewo. Wjechała na żółtym sygnale, na środku musiała poczekać na auta jadące z przeciwka, a zjeżdżaliśmy na baaardzo późnym czerwonym.

Ale co tam sygnalizacja świetlna. Jedziemy dalej, by po chwili wjechać na parking. Parkowanie prostopadłe przodem. Trochę krzywo, ale K. zdaje się nie przejmować. Bo w czym innym problem. Z czym zdająca ma problemy ? Z kierunkowskazem. Zabrakło go przy wjeździe na stanowisko parkingowe. Decyzja egzaminatora - poprawa zadania w innym miejscu. Tu także zabrakło sygnalizowania. Wynik egzaminu - negatywny. Jego komentarz: - Szkoda, że nie włączała pani kierunkowskazów, bo jazda naprawdę mi się podobała - stwierdził.

Nie wiem, co jest nie tak ale moje spojrzenie na to było trochę inne. Oblałbym ją zdecydowanie wcześniej (choćby za skrzyżowanie okrężne, lub ten drugi skręt w lewo). Mam pretensje do siebie, za ten początek egzaminu - a dokładniej zbyt mało uwagi poświęcone przygotowaniu technicznemu. Takie sytuacja nie mogą mieć miejsca. Muszę popracować nad tym więcej z kursantami - chyba kosztem jazdy po mieście ...

niedziela, 11 listopada 2007

Podwójny egzamin.

W sobotę, kolega poprosił o przeprowadzenie egzaminu wewnętrznego. Trochę znienacka, ale już wiecie - iż lubię je przeprowadzać więc zgodziłem się natychmiast. Z uwagi na fakt iż nie miałem akurat Punta - zamieniliśmy się za auta. Jeszcze nie miałem okazji pracować na jego aucie, więc ciekaw też byłem i tej strony wrażeń/odczuć.

osoba egzaminowana: kobieta,
wiek: 22-26 lat,
znaki szczególne: głęboki makijaż (nie przypadł mi do gustu),

Na początku plac manewrowy, który zaliczyła bezproblemowo. Ruszanie na wzniesieniu także. Nabrałem pierwszy łyk zaufania do jej jazdy i wyjechaliśmy na miasto. Pierwszą pułapkę (skręt na strzałce S2) pokonała bezbłędnie. Skrzyżowanie o ruchu okrężnym także, choć o mało nie wymusiła pierwszeństwa. Ale co tam - skoro nie wymusiła to nie ma błędu. Pomyślałem nad tym chwilkę i przeszedłem do obmyślania kolejnych zadań.
Tymczasem ona zaczyna monolog - Jak to dobrze, że przeprowadzamy takie egzaminy. To bardzo pomaga w zdaniu egzaminu państwowego - powiedziała i spojrzała na mnie. Co jak co, ale wyraz kamiennej twarzy to mam opanowany i wyćwiczony. I taki właśnie był. 0 % zainteresowania jej nie zniechęcił jednak.Zaczęła mówić dalej, lecz przerwałem i poprosiłem o skupienie się na prowadzeniu auta. Stanowczy, zdecydowany głos uciął jej monolog. Ile razy już musiałem tak interweniować ... zwłaszcza kobiety starają się rozluźnić atmosferę. I sądzą, że mnie pokonają, a są w błędzie. Trafiają na ścianę, mur którego nie są w stanie przebić :)

Kilkanaście dni temu, w mieście zmieniono drogę dwukierunkową na jednokierunkową. Postanowiłem sprawdzić osobę zdającą tam. Dostała polecenie skrętu w lewo. No i pierwszy błąd. Skręciła będąc przy środku jezdni. Nie mówiłem jej o błędzie, bo umówiliśmy się na początku egzaminu, że poinformuję ją wtedy gdy egzamin będzie już niezaliczony. Ustawienie jej auta było błędne, lecz za to nie ma wyniku negatywnego.

Jedziemy dalej. Manewr zawracania ok. Wracając, w tym samym miejscu (na drugiej jezdni - dwukierunkowej) jadąc na wprost pojechała będąc przy lewej krawędzi. Na szczęście nikt nie jechał z przeciwka ani z bocznej drogi - a na jezdni nie było wymalowanych linii. W tym momencie, było już po egzaminie. Z uwagi na fakt iż wjeżdżaliśmy za chwilę na największe skrzyżowanie w mieście, nie informują jej natychmiast o ów fakcie. Ponadto, na skrzyżowaniu najeżdża lewą stroną pojazdu na ciągłą linię (P2). Na kartę egzaminacyjną trzecia już N-ka. Spory ruch, więc jeszcze moment i za chwilę się dowie.

W końcu możemy bezpiecznie zatrzymać pojazd. Włączamy światła awaryjne i:
- Przykro mi, ale egzamin jest zakończony w tym momencie. Wynik negatywny - mój surowy głos zdaje się tryumfować. - Dlaczego ? Jak to ? - równie zdecydowanie zapytała. Kiedy omawiałem ustawienie pojazdu i wybór pasa ruchu na skrzyżowaniach, stale przytakiwała. Czyli wiedziała dlaczego, lecz postanowiła walczyć jeszcze stawiając zdecydowanym głosem pytanie. Gdy dodałem jeszcze fakt najechania na linię ciągłą (także potwierdziła), jej ton się zmienił na łagodny i subtelny.

I to chyba tyle. Egzamin się zakończył, a mnie jeszcze przez pewien czas zastanawiała jej reakcja na oznajmienie wyniku negatywnego. Czyżby sądziła iż to umknęło mojej uwadze ? Co prawda, nie notowałem na bieżąco tych jej błędów (to taki specjalny chwyt stresujący jeszcze bardziej osobę zdającą), lecz na karcie wszystko uzupełniłem po zatrzymaniu pojazdu.

Co chciała osiągnąć rozpoczynając dyskusję ? Poluzowanie atmosfery ? Przychylne spojrzenie na jej dokonania ? Wybaczenie pewnych potknięć ? Znalezienie wspólnego języka ? Pewnie wszystkiego po trochę. W momencie, kiedy przerwałem jej te próby pewnie pomyślała o mnie jak o bezwzględnym draniu. Jeśli komuś aż tak bardzo zależy, możemy zamienić zdanie, dwa - ale już po egzaminie.
Zapomniałem dopisać, iż na samym początku poinformowała mnie że jest w ciąży, więc będzie kierować bez pasów. Być może to był jej wstęp do próby dialogu podczas jazdy.
A jaka była zaskoczona, gdy poprosiłem o dowód tożsamości. Skoro podchodzimy do tego na poważnie, to od początku do końca. Jestem służbistą ? Skoro instrukcja wyraźnie mówi, jak należy przeprowadzać takie egzaminy, to tego się trzymam. Chyba lepiej dać porządną lekcję na wewnętrznym i przygotować klienta do egzaminu państwowego.

Często po takich egzaminach pojawiają się głosy iż jestem tym, który nijak nie daje się zmiękczyć.
Zdecydowana większość to ceni jednak.

czwartek, 1 listopada 2007

Trudne początki ...

Kiedy dostaję nową osobę na szkolenie, zawsze się zastanawiam jaka jest, będzie, jaki ma temperament i charakter. Jeśli mam kontakt z ludźmi na wykładach, da się to zaobserwować wcześniej i jakoś przygotować psychicznie, emocjonalnie.

Właśnie od kilkunastu dni prowadzę wykłady z nową grupą. Typowa młodzież - prawie dorośli ludzie z liceum. W grupie zachowują się pewnie, śmiało i swobodnie. Nie przeszkadza mi to, ponieważ wszystko mieści się w ramach dobrze pojętej kultury. Jest dwie - trzy osoby, które wyraźnie dominują owej grupie. I co się okazało ? Na jazdach są pokorni jak baranki. Każdy z nich jest zaskoczony że na pierwszej jeździe mają zająć pozycję za kierownicą ... Ostatnio jeden z tych twardzieli w grupie spytał, czy może usiąść z tyłu ... Musiałem zdusić w sobie śmiech ... (a łatwo nie było) ...

Wczoraj dostałem nową kartę szkoleniową kolejnej osoby. Patrzę na początek nr PESEL: 39 ... i pytam sekretarki: - czy to jakaś pomyłka ? Kobieta jest z 39 roku ? - Tak, odezwie się do Ciebie w sprawie jazd - odpowiedziała ... O rany. No ale dobrze, przecież to nie musi niczego oznaczać. Z doświadczenia (małego i skromnego) wiem, że starsze osoby podchodzą do nauki zdecydowanie inaczej, odmiennie. Poważnie i z respektem traktują jazdy, uważnie słuchają i starają się jak tylko mogą. Z tym staraniem różnie bywa, ale grunt to chcieć. Stres dopada ich bardziej niż młodzież. Porażki bolą także intensywniej, ale wnioski także wyciągają intensywniej.

Do tej pory, praca ze starszymi paniami przebiegała niemal idealnie. Większość zdała za pierwszym razem. Czyżbym przyciągał je jakoś do siebie ? W firmie są dwie osoby (łącznie ze mną) które zawsze biorą/dostają osoby doświadczone. Czyżby inni się nie nadawali ? A może to jakieś negatywne wyróżnienie ? W każdym razie mnie to bardzo odpowiada. Stojąc na skrzyżowaniu, gdy kierowca obok spojrzy na kursanta i widzi starszego człowieka (a w dodatku damę), natychmiast kieruje litościwe spojrzenie współczucia ... a gdy zapala się zielone często ów gość zostaje w tyle :) Te wrażenia są bezcenne.

Wróćmy teraz do M i K, którzy po przerwie znów kontynuują szkolenie. Z K idę na egzamin niebawem. Muszę z niej wydusić jak najwięcej. A M. sporo już osiągnął, choć jakby wyhamował nieco swój zapał. Niedługo zdaje testy, a potem już praktyczny na który idzie sam.

Dziś początek długiego weekendu, a wczoraj olbrzymie korki i jak zawsze w czasie deszczu kolizje paraliżujące miasto. W zasadzie, denerwują mnie ów fakty dopiero wtedy gdy sam prowadzę prywatnie. Na kursie to gwiżdżę na to ;)
W dzisiejszym dniu jakoś wyjątkowo dobrze się czuję. Może jestem jakimś wampirem ? Ogólna zaduma, nikt się nie cieszy, a ja nie muszę niczego udawać ... Chyba wyskoczę kogoś zaatakować :>

Pozdrawiam :)

sobota, 27 października 2007

Było sobie życie.

Każdego dnia, na drogach całego kraju mają miejsce setki wypadków i kolizji.
Tragedie, których sprawcami są kierujący i pozostali uczestnicy ruchu można było uniknąć, gdyby nie zawiodło najsłabsze ogniowo - my sami. Ktoś popełni błąd, wytwarza się nietypowa sytuacja, czas biegnie jak oszalały i po chwili stało się - było sobie życie i go nie ma. Kilka przykładów poniżej.

Ranek. Jadę do pracy.
Trasa.
Droga jednojezdniowa, po jednym pasie dla każdego kierunku, miękkie i nie równe pobocze. Spore natężenie ruchu. Gęsta mgła osiada na wyślizganej i sfatygowanej nawierzchni. Z daleka widzę, że do miasta jedzie kolega po fachu. Chcąc go dogonić na liczniku mam 12o km/h. Sporo, ale dojeżdżam do niego i zrównuję prędkość. 100 km/h - tyle jedzie jego kursantka. We mgle, poza obszarem zabudowanym. Myślę sobie: szybko, no ale jeśli dobrze jeździ a on ma kontrolę nad tym to jest w miarę ok. Po chwili, auto z L na dachu daje mi znak prawym kierunkowskazem, aby ich wyprzedzał ! Czy on zwariował ? W takiej mgle ? Takiej decyzji ona sama raczej nie podjęła. To była sugestia instruktora. Oczywiście nie widać zbyt wiele, więc nie podejmuję ryzyka tym bardziej, że dosłownie kilka chwil później z przeciwka nadjeżdżają pojazdy. Nie rozumiem - jak on mógł zrobić coś takiego ? Sugerowanie manewru wyprzedzania w takich warunkach nie może być oceniane pozytywnie.

Jadę za nimi. Zostawiłem spory odstęp, a na liczniku stale 100. Zbliżamy się do wolniej jadącej ciężarówki. Przez tą gęstą mgłę nawet nie widać, że jesteśmy na podjeździe wzniesienia. Przygotowuję się na redukcję prędkości, a L przede mną wyprzedza ! Normalnie opadła mi szczęka. Na szczęście nikt nie jechał z przeciwka i udało się im. Ja nie wyprzedzam, tylko jadę za ciężarówką. Po chwili dojeżdżam do miasta i zrównuję się z kolegą na skrzyżowaniu (czerwony sygnał). Jego uśmiech od ucha do ucha i wyciągnięta dłoń pozdrawiająca mnie zostały odebrane przeze mnie mieszanymi uczuciami.

Od razu, analizuję i zastanawiam się, czy ja pozwoliłbym najlepszym nawet kursantom na takie manewry. NIE NIE NIE ! Więc albo ja źle uczę, albo on ma nierówno w głowie.

Miasto.
Pracuję z kursantką. Wiele już widziałem, ale dziś znów byłem zaskoczony. Jedziemy lewym pasem, ponieważ prawy się lada chwila kończy. Spoglądam w prawe lusterko, a tam zielone Renault wyprzedza mnie i jeszcze jedno auto za mną. Jego pas kończył się prawie równo z nami. Widząc to hamuję i przez podwójną ciągłą uciekam w lewo na sąsiedni pas, by Renault nie wjechało w wysoki krawężnik ani w nas. Kursantka w szoku, ja także tylko w nieco mniejszym. Wyprzedzające auto pojechało dalej, by po chwili skręcić na parking jednego z hipermarketów - no tak - czas to pieniądz. Przecież on zyskał 3-5 sekund...

W rejonie cmentarza, przy przejściu kłębi się tłum ludzi. Dwa pasy dla każdego kierunku i wysepka na środku. My stajemy przed przejściem na prawym pasie. We wstecznym lusterku widzę szybko jadący pojazd lewym pasem ruchu. Nagle jest mi bardzo ciepło, wręcz gorąco. Ludzie widząc szaleńca stają na środku przejścia, a ten gwałtownie hamując zatrzymuje się tuż przed pasami. Spoglądam na niego, on wyraźnie speszony - pewnie się dziwi: - skąd wzięli się tu ci ludzie ?

Trasa.
Po pracy, wracam do domu (sam prowadzę).
Ta sama droga co rano, jeszcze większe natężenie ruchu. Mgły nie ma, sucha nawierzchnia. Daleko przede mną, srebrne auto jedzie w tym samym kierunku co ja. Na liczniku mam 100-110 km/h. Doganiam go, ponieważ wytworzył się zator i wszyscy zostali zablokowani. Wyprzedzam busa, gdy srebrne auto (Peugeot 207) wyskakuje mi przed nosem i także wyprzedza innych. Trochę mnie to irytuje, ale wybaczam i jedziemy dalej. Jego poczynania wyglądają mniej więcej tak (na odcinku 30 km) :
  1. nie upewnienie się o możliwości wyprzedzania: (wg taryfikatora: 250 pln + 5 pkt karnych),
  2. wyprzedzanie na podwójnej linii ( 200 pln + 5 pkt), wyprzedzanie na skrzyżowaniu (300 pln + 5 pkt),
  3. przekroczenie prędkości na ograniczeniu do 70 km/h - jego prędkość około 110 (200-300 pln + 6 pkt),
  4. wyprzedzanie na oznaczonym zakręcie (300 pln + 5 pkt), linia podwójna (200 pln + 5 pkt),
  5. przekroczenie prędkości na ograniczeniu do 60 km/h - jego prędkość około 110 (300-400 pln + 8 pkt),
  6. obszar zabudowany - jego prędkość nadal koło 110 (400-500 pln + 10 pkt)
  7. kolejny obszar i te same prędkości (400-500 pln + 10 pkt)
SUMA: 2250 pln i 59 pkt karnych. Tą drogę pokonuję codziennie co najmniej dwa razy. Mnóstwo krzyży, tragedii. Ile kosztuje jedno życie, lub kalectwo ? Więcej niż suma z mandatów ?

Wariaci drogowi, koszą wszystko na swojej drodze. Czynią to lepiej niż śmierć. Ona jest przez nich wyręczana. Pewnie jest zachwycona, że jest tylu chętnych do objęcia jej schedy... Zdaję sobie sprawę, że brakuje infrastruktury, prawidłowego oznakowania, są olbrzymie braki w szkoleniu, mentalności i kulturze jazdy. Tylko czy to może być jakieś usprawiedliwienie ?

piątek, 12 października 2007

Kolizja - zagadka

LEGENDA:
  1. - stąd wyjechał VW Passat,
  2. - tu się zatrzymał Passat oczekując na możliwość wykonania skrętu,
  3. - VW Bora uderza w Passata - tu dochodzi do kolizji
  4. - dojeżdżająca Bora - wg mnie brak hamowania kierującego,
  5. - tu kierowca Bory używa sygnału dźwiękowego,
  6. - mniej więcej w tym miejscu kierowca VW Bory spostrzega sytuację na skrzyżowaniu,
  7. - moje miejsce obserwacji zdarzenia,






Marazm, kompletnie nic się nie dzieje. Kolejne manewry na drodze realizujemy bez większych kłopotów. Na jednym z największych skrzyżowań, wydaję polecenie: - proszę zawrócić.
Podjeżdżamy powoli, jak zawsze. Przed nami jedno auto skręca w lewo, więc stoimy. Nagle, słyszę sygnał dźwiękowy z prawej strony - pierwsza myśl - ktoś komuś znów zajechał drogę - jakiś zdenerwowany "kierowca" demonstruje swoją rację.
Ale to nie to - sygnał dźwiękowy nie słabnie, a wręcz przeciwnie - nasila się coraz bardziej. Obracam głowę w prawo i widzę granatową Borę sunącą wprost na starego Passata stojącego naprzeciwko. Patrzę na przednie koła Bory - obracają się dalej (możliwe, ponieważ pojazd ma ABS) - ale nie widać efektu hamowania. Ani przechyłu nadwozia, ani nawet króciutkich momentów blokowania kół (nawet z ABS jest to czasem widoczne). Po prostu nic - kierowca Bory patrzy i jedzie wprost na stojące auto. Z prędkością około 20 km/h uderza w przedni pas auta.

Zgadza się: kierowca Passata wyjechał za daleko i zajął pas dla jadących z przeciwka (zapewne wyjechał tak daleko, ponieważ pojazdy jadące z naprzeciwka i skręcające w lewo zasłoniły mu widoczność). Oczywiście, nic go nie usprawiedliwia. Wyjechał zbyt daleko, ale jednocześnie nie uczynił tego wprost pod nadjeżdżający pojazd, lecz stał tam od dłuższego czasu. A kierowca Bory ? Sądząc po momencie, kiedy to ujrzał zablokowany pas i użył sygnału dźwiękowego, wg mnie na 100% powinien dać radę zatrzymać pojazd. Dlaczego tego nie zrobił ?

Jezdnia była lekko mokra, niedawno mżył deszcz. Nawierzchnia w tym miejscu była bardzo dobra i równa. Natężenie ruchu raczej spore. Dlaczego to się wydarzyło ? Najprościej odpowiadając - bo człowiek znów popełnił błąd. Ale który z nich to zrobił ?

Na pewno, winnym jest kierowca VW Passata, który wyjechał zbyt daleko. Ale czy tylko on ?
Co zrobił kierujący Bory aby zapobiec kolizji ? Bo mógł zrobić to:
  • zatrzymać pojazd (tak - to dałoby się zrobić)
  • zjechać na prawo i ominąć przeszkodę
  • lub nawet zjechać do lewej i do-hamować do końca
Popatrzmy na rysunek. Na skrzyżowaniu, od bardzo niedawna z prawego pasa dozwolona jest jazda na wprost (wcześniej tylko w prawo). Niewielu kierujących jeździ z prawego pasa na wprost, lecz z przyzwyczajenia zjeżdżają na środkowy pas ruchu. Tuż przed przeszkodą (Passatem) po prawej stronie JEST PUSTO. Z uwagi na fakt że ja zawracam, także po lewej stronie swobodnie zmieściłby się samochód. A może gość hamował i nie udało mu się zatrzymać pojazdu przed autem z przeciwka (choć ja nie widziałem żadnych objawów hamowania) ? Tylko dlaczego nie skorzystał z przestrzeni po OBU stronach ? Każda wersja VW Bory posiada ABS, wiec skręcenie przy hamowaniu nie stanowi żadnego problemu. Kierujący Borą także nie był młodym kierowcą (za to kierujący Passatem jak najbardziej), więc nie rozumiem o co tu chodzi.

Policja, która przybyła na miejsce kolizji stwierdziła, iż to kto jest sprawcą kolizji i ponosi całkowitą winę nie stanowi żadnego problemu - to kierujący VW Passatem.

Wg mnie, nie jest to właściwe rozwiązanie problemu.

czwartek, 11 października 2007

Ekspresowe 20 minut

Tylko czy skuteczne ...

Dzień, jak zawsze. O godzinie 11 zlecenie z ośrodka - godzina pracy z osobą z W-wy tuż przed egzaminem (często osoby przyjeżdżają tu zdawać egzaminy z innych rejonów Polski). Myślę, skoro jest z wielkiego miasta, dynamikę ma zrobioną porządnie (a także parkowanie i plac manewrowy). Pewnie nie zna tego miasta, więc szybko pokażę co i jak. Dostaję jednak wiadomość z biura, że klient się spóźni, ale dotrze w ciągu 20 minut.
Czekam. Jestem trochę przewrażliwiony na punkcie czystości szyb, więc korzystam z chwili i myję wszystkie. Gdy skończyłem, wsiadłem na miejsce instruktora. Na parking podjeżdża auto z rejestracją początkową WB. Wysiada młody człowiek i podąża w moim kierunku - myślę - pewnie pyta o drogę albo czegoś szuka.
- Czy to z panem jestem umówiony na jazdę ? - spytał
- yyyy, pan O... ? - zdziwiony odpowiedziałem
- Tak, to ja. Momencik, w aucie zostawiłem kurtkę i już wracam - odparł młody człowiek
O rany, gość przyjechał autem na jazdę ? Byłem bardzo zdziwiony choć nie dałem tego po sobie poznać - przynajmniej tak sądzę. Kurczę, spytać go czy ma prawo jazdy, czy też nie ? Co jest grane ?
No kiedyś już miałem kursanta, który przyjechał własnym autem i miał egzamin kontrolny, więc myślę że to może być to sama sytuacja.

Tymczasem ten wrócił z kurtką. Spóźnił się tak bardzo, że zostało nam dosłownie 25 minut. Prosząc o jego dowód osobisty (sprawdzenie danych i PESEL-u, założenie karty - wymogi ustawy i ISO) słyszę jego zakłopotanie - boi się i pyta po co mi jego PESEL ? Pewnie się boi, że spiszę jego dane w sytuacji gdy nie powinien prowadzić auta ...

Krótka wymiana zdań i wiem o co chodzi - złapał maksymalną ilość punktów i został skierowany na egzamin. Miesięcznie robi 10 000 km, więc - jak twierdzi - umie doskonale jeździć. Ja jak to usłyszałem, w duszy się zaśmiałem - oczywiste było że jazda na egzaminie to trochę inaczej niż jego kilometry ...

- Czy ewentualne błędy omawiać na bieżąco, czy pod koniec jazdy ?
- Proszę mówić od razu - odparł kursant
Wyjeżdżając na ruchliwą ulicę przy ośrodku (co zrobił bardzo dynamicznie i poprawnie) głośno powiedziałem:
- Przykro mi, ale popełnił pan błąd. Wynik egzaminu byłby negatywny. Zignorował pan znak STOP. Na początku chyba nie bardzo wierzył że on tam stał, ale po chwili przyznał że go nie widział... Po wyjechaniu na wielopasową jezdnię na liczniku wskazało 60, a po chwili 70 km/h. Zauważył moje dyskretne spojrzenie na licznik i spytał:
- Tu można tylko 50 ?
Wyczułem że nie w smak mu ten fakt. Zwolnił. Jedziemy dalej (na plac - bo jak stwierdził jeździć umie, ale na placu to nie bardzo) - przejście przez szeroką ulicę. Ludzie przechodzą daleko po lewej stronie, ale są już na kilku białych pasach. Jego reakcja ? Żadna. Moja ? Taka jak przy STOP. Wytłumaczyłem, że na egzaminie dostałby N i po ptokach.

A na placu ? No cóż - ale nic nie umiał. Poprosił o szybki kurs nauki jazdy po placu. Zważywszy na fakt iż mieliśmy jakieś 3-4 minut na to, w ekspresowym tempie wyjaśniłem o co chodzi. Załapał b. szybko. Niestety, kryteria i inne zagadnienia pominąłem - brak czasu. Do jego egzaminu zostało 10 minut - to minimalny czas na dojechanie do WORD-u. Tyle czasu ja tam jadę, ale w szybkości to on mi nie ustępuje ... Jadąc tłumaczę mu rodzaje parkowania i kryteria, a także metody zawracania - o których nigdy nie słyszał. On oczywiście popełnia błędy podczas jazdy które stale mu wypominam. Jest trochę zdziwiony, ale (z grzeczności ?) nie protestuje.

Dotarliśmy do WORD-u na 1 minutę przed 12. Życząc mu powodzenia zostawiłem go na pastwę egzaminatorów (najpierw testy, potem jazda) ... pewnie nie zda, choć to dziwna sytuacja ...

czwartek, 4 października 2007

Co rządzi światem ?

Boję się, że nadejdzie dzień kiedy moje auto - główne narzędzie pracy - odmówi posłuszeństwa. Zemści się, za traktowanie jakie dostaje codziennie. Rany, bardzo się tego boję, ponieważ to oznacza iż przez pewien czas będę pozbawiony możliwości zarobkowania, pracy. Mniej zarobię ? No, na pewno. Jestem materialistą ? Chyba nie - pieniądze nie są bardzo ważne, choć bez nich byłoby ciężko.
Faktem jest, że moja dwu i pół-letnia Corsa nie sprawia zbyt wiele problemów, a przeważnie pracuję po 9-12 godzin dziennie. Najwięcej wydaję na koszty paliwa. Co się daje, naprawiam na gwarancji (ech, to "użeranie" z pracownikami serwisu - jak ja tego nie lubię). Niestety, ta się już skończyła.

Ostatnio, zamieniając się na auta kolega mówił mi że miał problemy z silnikiem w Corsie - czyżby coś się psuło ? W ciągu tego dwu i póletniego okresu auto zaliczyło dwukrotnie dłuższą wizytę w serwisie na naprawie. Pierwszym razem był to siłownik sprzęgła, a drugim przepsutnica lub komp. sterujący silnikiem - nie pamiętam - ale były z tym jakieś problemy.

I co robić ? W WORD zmieniają auta, chyba na Punto Grande. Kupić takie np. roczne i znów mieć spokój przez rok ? Tyle że wtedy moje marzenia o mieszkaniu ;ległby w gruzach na jakiś rok ...
A może pozostać przy Corsie, naprawić to co się psuje i jeździć dalej ? Jest jeszcze nieco bardziej radykalne opcja: zmienić miejsce pracy. Są ośrodki, w których pracuje się na autach firmowych. Na początku mojej kariery jako instruktora, przez 2 miesiące jeździłem na firmowym aucie. To niesamowity komfort psychiczny tego, co dzieje się z autem. Nic mnie to nie obchodziło, tylko tankowałem, podpisywałem się na stacji a firma płaciła za wszystko.

Niestety, wadą tego jest fakt, iż zarobki wtedy są bardzo małe. Poza tym, jak można odejść z firmy w której już trochę przepracowałem i znam każdego ? Mam tam stały etat, zarabiam sobie i jest ok. A w nowym miejscu nie wiem jak będzie.

Wszystko kręci się wokół kasy/pieniędzy. Niestety ...

wtorek, 2 października 2007

Dwa w jednym.

Jedynka, dwójka, stale do przodu. Trochę szarpie, rzuca, ale jedziemy.
On, jeszcze jeden i ja. Trzech kumpli, znających się od długiego czasu. Ja - najmłodszy z nich (w sumie gówniarz), oni znają się jeszcze dłużej. Wszystko pięknie, dogadujemy się niemal bez słów, dzielą nas kilometry których się nie czuje. Zdawałoby się, że żaden problem nie pokona naszej znajomości, a jednak. Znów człowiek przegrywa z głupstwem.

Za oknem świeci słońce, piękna pogoda. Lekki, poranny wiatr uderza w twarz przez otwartą szybę. Kolejne zbyt gwałtowne i nieprawidłowe hamowanie kończy się coraz ostrzejszymi uwagami dla kursanta.
Dzień jak zawsze. Planujemy rozgrywkę on-line. Dochodzi w trakcie niej od spięcia i mało przyjemnej wymiany zdań. Ja jestem z boku, nie interweniuję tym bardziej że jestem najmłodszy. Po chwili, atmosfera jest gęsta. Koniec. Wygraliśmy, każdy idzie w swoją stronę.

Opadające liście tworzą typowo jesienny obraz. Złote, piękne. Czasem któryś spadnie na czystą szybę. Wolne jak mało kto. Lecą tam, gdzie poniesie je wiatr. Za oknem uśmiechnięte twarze. Przechadzający się ludzie a wszyscy szczęśliwi. Szarpie jakby mniej - to ktoś bardziej doświadczony.
Te zdania były ostatnie. Od tamtego czasu jeden z nich nie daje znaku. Wiem, że ma problemy w domu, może zrobił przerwę od gry - ale wcześniej zawsze mówił mi o tym. Co się mogło stać ? Nie chcę przeszkadzać, nagabywać. Telefonowanie odpada. Skoro go nie ma, to nie chce być. Albo nie może.

Miasto powoli zalewa zmrok. Podświetlam L tracąc kontakt z kolegami z pracy (jedno podłączenie pod zapalniczkę - rozgałęziacz już zamówiony), ponieważ firmowe radio zostaje odłączone. Na skrzyżowaniu słyszę wołanie swego imienia - czy to możliwe ? Nie, coś mi się tylko wydawało ... Jestem zbyt leniwy aby dokładniej się rozejrzeć. Po prawej jest sklep, to pewnie tam ktoś rozmawia. Jedziemy dalej.
I co o tym wszystkim sądzić ? Może faktycznie stało się coś niedobrego. Tym bardziej prawdopodobne iż już kilka dni temu musiał odejść od komputera aby pomóc komuś z rodziny. Może się tego kiedyś dowiem, może nie. W każdym razie źle się z tym czuję. Jeśli to tylko przez obrażenie, złość - to kolejny cios. Nigdy nie spodziewałbym się tego. Dajmy trochę czasu. I tak nic innego nie pozostaje.

Ciemność zawładnęła już zupełnie. Ulice spowite dymem z ogrzewania mieszkań. Na kolejnym skrzyżowaniu znów ten wołający głos ... patrzę w lusterko - kolega coś krzyczy przez okno. Wychylam się a on mówi że już wcześniej chciał mi coś powiedzieć i woła mnie na poprzednich skrzyżowaniach ... Przełączam na moment światełko na radio i pytam,
- o co chodzi ? A on:
- a nic - tylko my jeździmy. Wszyscy już skończyli. No tak, ale czy to takie ważne ? Nie wiem, o co mu chodziło. Tuż przed 20-stą, bardzo zmęczony - nie podjąłem próby dowiedzenia się co tak na prawdę chciał mi powiedzieć. A może powinienem ? Poczuł się urażony, niedoceniony ?

No nic - jutro godzinny wykład (temat fajny więc lubię go prowadzić), a potem do domku. Muszę wymienić dętki w rowerze. Powinienem zdążyć zrobić przynajmniej jedną. No i zaległości w czytaniu też są ...
Dobranoc zatem :)

czwartek, 13 września 2007

Stres a egzamin

Jednym z czynników, który niekorzystnie wpływa na zachowanie na egzaminie jest stres.
Niestety, praktycznie większość osób przejawia zachowanie stresowe, a prowadzi to do popełniania różnych błędów. Są sytuacja, przy których osoba zdająca popełnia drobny błąd. Sama jednak sądzi iż skoro to egzamin, (a obok siedzi egzaminator który wszystko obserwuje) to ów drobny błąd nie jest wcale taki drobny, lecz poważny i może zakończyć egzamin. Nic bardziej mylnego. Często właśnie drobne błędy nie decydują o wyniku egzaminu. Ponieważ nie myli się tylko ten, co nic nie robi.

Każdy z nas popełnia jakieś błędy. Niestety na egzaminie, potęgowani drobnymi potknięciami u sporo osób stres się potęguje i pojawiają się błędy poważniejsze - a te jak najbardziej mają wpływ na wynik egzaminu. Np po zdławieniu silnika przy ruszaniu (zgaśnięcie silnika), następuje ponowny taki sam błąd - nieudane ruszenie, lub nieupewnienie o możliwości kontynuowania jazdy. Bowiem sytuacja na drodze jest dynamiczna i uległa zmianie, a osoba zdająca większość uwagi skupiła na poprawnym ruszeniu z miejsca. Powoduje to stres i zdenerwowanie zaistniałą sytuacją (choć nie zawsze). W dodatku w tym momencie wystarczy jakikolwiek nieprzyjemny komentarz egzaminatora i problem gotowy. Nie wiele osób potrafi sobie wtedy poradzić i zachować zimną krew. Bo i nie jest to łatwe. A wystarczyłoby powstrzymać się od komentowania i ocenić podejmowanie decyzji przez osobę zdającą.

W nieco innym kontekście można powiedzieć wtedy, gdy egzaminator specjalnie wprowadza kursanta w niepokój/zdenerwowanie już od samego początku egzaminu. Na przykład zadając nietypowe pytania, popędzając, komentując poczynania. Nie raz spotkałem się z tym, a osoba egzaminowana nie była w stanie skupić się na zrealizowaniu zadania. Egzaminator w duszy się cieszył, a osoba egzaminowana przeżywała wewnętrzny horror. M.in takim wybrykom ma zapobiegać obecność instruktora. Trochę to pomaga, przynajmniej tak twierdzą kursanci.

Na kursie staram się pomóc w opanowaniu stresowych sytuacji. Nie zawsze się to udaje, ale próbować w opanowaniu tego zjawiska zawsze warto walczyć. Do każdego klienta trzeba podejść inaczej. Tak aby zrozumiał że ów drobny błąd nie jest wcale taki straszny - także na egzaminie. Liczy się natomiast, jak zachowa się po błędzie...

sobota, 8 września 2007

Życie w sobotę

Dziś święto, ludzie odpoczywają i świętują, a ja oczywiście do pracy. Jedyne 8 godzin i wekkend.
Ruch w mieście większy, sporo tzw niedzielnych kierowców zwłaszcza w pobliżu kościołów, ale także na głównych arteriach.
Mój dzień wypełniają zdolne lenie - osoby, które technikę jazdy wyniosły z domów, ale w ogóle nie zwracają na znaki i specyfikę ruchu miejskiego - pieszych i zasady dynamiki jazdy. Tyle razy im powtarzam, aby szybciej ruszali ze skrzyżowań, nie ciągnęli się główną ulicą miasta 30 km/h, uważali na pieszych - ale jak grochem o ścianę. O dziwo, sporo kolegów z pracy też dziś jeździło. Było wesoło, bo spory ruch powodował różne ciekawe i niecodzienne sytuacja. Oczywiście, kursanci niejednokrotnie gubili się w tym gąszczu.

Jeden z kursantów, który niedługo ma egzamin, usłyszał ode mnie iż nie ma szans na zdanie tegoż. Sami osądźcie, czy osoba która popełnia takie błędy ma szanse:
  1. lekceważenie znaku STOP (patrz pkt 5),
  2. wybór niewłaściwego pasa ruchu (przed skrzyżowaniami-zwłaszcza na drogach jednokierunkowych),
  3. zachowanie w stosunku do ruchu pieszych (twierdzi że ich nie widzi ...),
  4. czasem brak reakcji na sygnalizację świetlną (!),
  5. kompletny brak obserwacji znaków drogowych (poziomych i pionowych),
Jak dla mnie - kompletna lipa i lenistwo. Zostało mu niecałe 10 godzin. Niebawem będzie miał wymagający egzamin wewnętrzny. Jeśli go nie zda, będzie miał kłopoty. Walczę z jego błędami od samego początku. Prośby, groźby, tłumaczenia ... nic to nie daje. Chyba stać go na kilka egzaminów - może zrozumie swój błąd wtedy ?

Natomiast, jeśli chodzi o M i K - którzy niedawno zaczęli kurs (szczegóły we wcześniejszych postach) - M będzie miał sporą przerwę, ponieważ jest zawalony pracą. Idzie mu coraz lepiej, tyle że się to wszystko wydłuży i najprawdopodobniej K go wyprzedzi w ilości godzin. Jej także wychodzi coraz lepiej. Wczoraj, nieco się zestresowała, gdy miała odwieźć właśnie M. O rany, beznadziejnie wtedy jechała. Mam nadzieję, że zrozumiała że czasem trzeba będzie pojechać w obecności kogoś jeszcze oprócz mnie :)

Dzisiejszy dzień zapisał się pod znakiem używania sygnału dźwiękowego. To był chyba rekord sygnałowego poganiania mnie, a głównie to chyba moich kursantów. Nauczyłem się już w ogóle nie zwracać na to uwagi, ponieważ najczęściej jest to typowy przejaw braku kultury i zrozumienia sytuacji szkolenia z jazdy.

Pod koniec pracy, kolega od którego sporo się nauczyłem, znów poprosił o przeprowadzenie egzaminu wewnętrznego. Dlaczego wybrał akurat takiego gówniarza jak ja ? Robię mu wszystkie egzaminy. Dobrze się z tym czuję i zawsze chętnie służę pomocą. Tylko się zastanawiam, dlaczego wybrał akurat mnie ?Bo on to wieloletni i doświadczony pracownik, który zna wszystkich od początku istnienia firmy. Osoba, którą dał na egzamin oblała - wymusiła pierwszeństwo na przejściu dla pieszych. A przy okazji, miałem przyjemność popracować 40 minut na firmowym pojeździe. Wrażenia, są niezapomniane. Jego stan techniczny był fatalny - aczkolwiek wszystko sprawne, tylko silnik 3-cylindrowy chodził jak kosiarka, fotele wyduszone i zupełnie bez komfortu - do tego niestety, ale auto było brudne :(

8 godzin nawet szybko zleciało. Teraz trochę wolnego, a w poniedziałek znów do pracy :)

piątek, 7 września 2007

Człowiek pracujący

Wstaję może nie wcześnie - bo o 7 rano, łazienka, śniadanie i do pracy. Mam jakieś 30 minut (gdy jadę sam) i jestem pod biurem. Najczęściej o 9 rozpoczynam. Jak zdążę, to biegnę podpisać listę obecności (rzadko kiedy), no i zaczyna się. Kolejne osoby zajmują miejsce za kierownicą i uczą się jeździć.
Przy obecnym systemie szkolenia - tj 30 godzinach jazdy (a dokładniej: co najmniej 30 godzinach jazdy), jest już trochę czasu na naukę jazdy po mieście, ponieważ plac manewrowy uległ znacznemu okrojeniu. Często bywa, że wystarczy poświęcić 2 godziny i plac jest opanowany. Zostaje więc 28 godzin na miasto - w tym zawracanie i parkowanie.
Jeśli chodzi o jazdę, to wygląda to tak, że najpierw tłumaczę (dość ogólnie) jak wygląda egzamin, następnie zajęcie prawidłowej pozycji. Mówię też do czego służą te przyciski/manipulatory i inne guziki. Potem, sporo osób jest w szoku iż na pierwszej godzinie proszę ich o zajęcie miejsca za kierownicą (!). Spore napięcie, stres i nie pewność nie pomagają tym osobom pokonać pierwsze metry. Wyłączam radio, ściszam głos i staram się rozluźniać atmosferę. Oczywiście wszystko na mało uczęszczanej drodze. Sporo trzeba się na tłumaczyć, stąd po kilku pierwszych godzinach jednego dnia jestem wyczerpany.

Przy zawracaniu w sumie wyjaśniam kryteria i dalej to już ćwiczenia. Tak samo przy parkowaniu - tyko tu istnieje pewne niebezpieczeństwo. I nie chodzi mi o możliwość uszkodzenia pojazdu(ów), tylko o reakcję innych kierujących. Nieraz, spotkałem się z agresją ze strony osób których auta były obok nas. Ludzie boją się, że zaczepimy/przerysujemy/uszkodzimy.
Uczciwie dodam, iż ostatnio dwa razy spotkałem się z sytuacją, kiedy ludzie obok podpowiadali jak poprawić parkowanie (mówili to do kursantów) - aż byłem w szoku !
Moja praca polega na stałej koncentracji, obserwacji, przewidywania kolejnych kroków kursanta a także myślenie za kierujących obok nas.

Po tych wszystkich ćwiczeniach, jest już godzina 20 (gdy kończę). Rzadko kiedy uda się skończyć o tej równej 20, więc kilka minut po wracam do domu. 30-40 minut (jest ciemno, stąd wolniej jadę) i jestem w domu. Mimo że zrobiłem w pracy 11 godzin, wracając znów muszę się skoncentrować na drodze. W domu pozostaje sprzątnąć wnętrze auta, papierki, woreczki itp, umyć szyby. Potem czas na mnie. Najpierw prysznic, następnie kolacja (przy komputerze). Jak tylko włączę GG, odczytuję wiadomości z dnia a gdy zmienię status na dostępny/zaraz wracam, od razu są chętni do rozmowy (na liście mam 25 osób). Bardzo mnie to cieszy, tylko mam duże opóźnienia w odpisywaniu :)
Moderowanie forum, zerknięcie na blog i komentarze (to miły moment dnia), sprawdzenie poczty e-mail.

Tak wygląda mój dzień pracy. Wiem, że to sporo a nawet za dużo. Nie zawsze pracuję do 20 (a tylko kiedy muszę-zwykle planuję pracę do godziny 18-19). Mam nadzieję, że nie potrwa to długo, ponieważ czuję się już tym zmęczony (a na pewno także jakość szkolenia na tym cierpi). Na razie musi jednak tak zostać, ponieważ potrzebuję kasy na mieszkanie lub dom. Kiedyś o tym napiszę, ale nie teraz.

Pozdrawiam czytających :)

czwartek, 6 września 2007

Kultura jazdy. Zator drogowy.

Tak jak obiecałem, najpierw o nauce jazdy w korku.
Palpatine w jednym z komentarzy napisał, iż przyszłych kierowców nie uczy się jeździć w korkach (chodzi o zatory drogowe). Myślę, że to nie jest do końca tak, ponieważ chyba nie ma sytuacji, aby podczas całego szkolenia 30-godzinnego nie było okazji do takiej jazdy.
U mnie wygląda to następująco: gdy osoba ma już podstawy za sobą (ruszanie/hamowanie/skręcanie itp), wjeżdżamy powoli do centrum, a tam prawie zawsze są zatory. Nauka w tym momencie polega na uświadomieniu kursantowi tematu zależności względem innych kierujących. Bo za chwilę to on może znaleźć się na podporządkowanej, z której nie da się wyjechać bez uprzejmości innych, to on będzie potrzebował zmienić pas ruchu na zakorkowanej jezdni, wreszcie to on będzie potrzebował włączyć się do ruchu (np. z jakiejś zatoczki). Podobne sytuacje można długo wymieniać. Postawienie się po tej drugiej stronie, łatwiej pozwala na zrozumienie problemu jazdy mądrej i efektywnej podczas zatorów drogowych (choć nie tylko).

Myślenie, koncentracja także są bardzo ważne podczas takich jazd. Do tego dochodzi jeszcze nauka pozytywnych gestów (co niektórzy kursanci uważają za dziwne i nieodpowiednie). Częstym problemem jest brak cierpliwości, a także kultury (mam na myśli swoich uczniów). Ich komentarze niejednokrotnie mnie zaskakują i zmuszają do stłumienia. Ludzie wtedy dziwią się, dlaczego nie pozwalam im komentować i popędzać innych. Swoją drogą - skądś muszą wynosić te negatywne cechy. Najpewniej z najbliższego otoczenia - domu, kolegów itp z którymi mają okazję podróżować. Wyhamowanie tych złośliwych emocji także mieści się wg mnie w pojęciu nauki jazdy.

Tak w wielkim skrócie robię ja. Temat jest bardzo ciekawy i na pewno nie został wyczerpany.

A teraz o egzaminie:
Trafiliśmy do egzaminatora, z którym miałem średnio miłą rozmowę na poprzednim spotkaniu. I tu pełne zaskoczenie - on bardzo miły, niezwykle rozmowny (opowiadał o osach, autach, egzaminach, korkach i wypadkach !) - a wszystko to w 15 minut - kiedy kursantka sprawdzała stan techniczny, a potem (tak jak sądziłem już wcześniej) cofając na łuku nie zmieściła się i był koniec. Ależ mnie zaskoczył - czyli można być miłym i ludzkim ?

A teraz o innych bzdurach:
Wczoraj opuściłem pewne forum, na którym byłem od niedawna i nie zdążyłem się tam zbytnio zadomowić. Sądziłem, że łatwiej będzie należeć do tego grona, z uwagi na pewne podobieństwa. Jednakże troszkę się pomyliłem. Wkurzało mnie to szukanie podtekstów, licytacja głupoty niektórych użytkowników, brak pracy moderatorów i kilka innych spraw, dlatego sobie poszedłem. Dziś czuję się nieco dziwnie. Przeglądałem, co nowego napisali ale jutro już chyba nie będę.
A może to ja jestem zbyt wymagający ? Będąc moderatorem na innym forum, czasem słyszę opinie iż jestem zbyt sztywny w tym co robię. Zasady/regulamin jest jasny. Rozumiem, że ktoś może czegoś nie-doczytać (choć powinien zerknąć do regulaminu), ktoś może się pomylić itp itd. Ale jeśli raz, drugi - zwracam uwagę a to nie pomaga - to sorry, ale ostrzeżenie(a) leci na konto. Jeśli administratorowi to nie pasuje, to niech mnie wywali (:P), choć akurat na moim forum administrator wpada na forum raz na 4 dni. On także mnie wkurza, bo nie dba o to i nie ma go gdy jest potrzebny - ale trudno. Ja robię swoje a za resztę odpowiada administrator.

wtorek, 28 sierpnia 2007

Alle jazda [egzamin na prawo jazdy III ]

Dzień bez egzaminu, to dzień stracony ... Choć miałem na dziś już inny materiał przygotowany, dosłownie pół godziny temu mój kolega opowiadał mi co spotkało go na egzaminie. Widzę, że sytuacja staje się coraz bardziej poważna, więc zanim zacznę tę opowieść, to kilka słów wyjaśnienia.

W ośrodku WORD, do którego trafiają kursanci z mojej szkoły, jest ostatnio niezbyt przychylna atmosfera dla instruktorów, którzy towarzyszą kursantom przy zdawaniu egzaminu praktycznego. Jeszcze tydzień, góra dwa tygodnie temu, sytuacja była jak najbardziej normalna. Kursant był w miarę rzetelnie oceniany, a instruktor odbywał jakby szkolenie, w zakresie wymagań osób ubiegających się o dokument prawa jazdy. Od wspomnianego okresu, zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy, o których można było przeczytać w poprzednich postach. Oczywiście, czasem jest to przypadek - lecz coraz większa ilość negatywnych odczuć instruktorów musi coś znaczyć.

I tak, dziś na egzaminie przebywał mój kolega z pracy, który (pomimo pozytywnego wyniku kursanta) był zdenerwowany po egzaminie i zgłaszał różne nieprawidłowości przy przeprowadzeniu tegoż. No bo czy normalne są takie stwierdzenia egzaminatora:
- pana kursant jest jakiś niedorobiony lub:
- które to podejście kursanta do egzaminu ? a także:
- po co przychodzi pan na egzamin z kursantem ?

Przytoczone wypowiedzi egzaminatora, nie mieszczą się w ramach kultury, nie mówiąc już o pełnieniu przez niego prestiżu zawodowego. Oczywiście, pytania i ów stwierdzenia egzaminatora padają wtedy, gdy system monitoringu nie jest w stanie tego wyłapać - tj w dalszej odległości od auta, lub po egzaminie przy wyłączonym silniku (co za tym idzie także monitoringu).

Pomijając już te złośliwości, uszczypliwość i arogancję, należy też dodać inne kwiatki:
- po wykonaniu manewru parkowania, egzaminator stwierdził że z jego strony jest za dużo miejsca. Wybrał naprawdę trudne miejsce - ale ma do tego prawo więc nie mam zastrzeżeń. Ale co znaczy że jest za dużo miejsca ? Na wybranym przez egzaminatora miejscu było go na tyle dużo, że swobodnie zmieścił się jeden pojazd. Jeden, a nie dwa. Więc jaki to ma sens że z którejś strony miejsca jest za dużo ? Zadania nie zaliczył (kursant poprawiał ów manewr w innym miejscu). Wg mnie i mojej wiedzy, osoba egzaminowana powinna samodzielnie zaparkować pojazd w sposób bezpieczny, efektywnie wykorzystując miejsce parkingowe - aby nie zająć więcej niż jedno miejsce. Czy to nie jest oczywiste ?

To tylko nie które fragmenty całego przebiegu egzaminu. Ja wybieram się 13 września z kursantem. Chyba wezmę ze sobą dyktafon ? Już mnie skręca, gdy usłyszę takie bądź podobne komentarze. Nie pozwolę na takie traktowanie osoby zdającej i mnie. Jeśli będzie robił błędy, powinien nie zdać i tyle. Bardzo chętnie posłucham jakie to błędy i komentarz egzaminatora też jest w cenie. Byle był kulturalny i odnosił się do tego, czym się on zajmuje.

Dobra, kończę bo kolega mnie pośpiesza - chyba chce poczytać ?
Pozdrawiam ))

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Absurdy dnia codziennego ...


Dzisiejszy dzień, zaczął się tak jak sobie to wyobrażałem. Wszystko toczyło się tak, jak miało. Aż do pewnego momentu. Jeżdżąc z kursantem, który wiele już umie, zauważyłem że na jednej z ulic podczas przeprowadzania remontu jednej z kamienic, oznakowanie przeprowadzanych robót nie jest do końca zgodne ze stanem faktycznym. Musiałem przejechać tamtędy drugi raz, bo nie wierzyłem. Otóż ktoś ustawił znaki dokładnie odwrotnie niż trzeba. Bardzo mnie to zaskoczyło, ponieważ znaki - jak wiadomości obrazkowe - nie powinny sprawiać dorosłym ludziom problemów, a tym bardziej osobie które powinna nieco więcej wiedzieć w tym temacie. Trochę mnie to zdenerwowało, ale opanowałem się i porobiłem zdjęcia z efektem ich pracy ustawiania znaków na jednej z ulic miasta ...
I tak: zdjęcie nr 1 godzina około 10.15, zdjęcie nr 2 - ta sama sytuacja z drugiej strony ulicy. Znaki, są ustawione odwrotnie niż powinny. Czy to nie wygląda żałośnie ? Koło godziny 12.30 postanowiłem przejechać się ponownie tamtędy i sprawdzić czy ktoś zauważył ten kiks. Robotnicy akurat kręcili się przy znakach, więc fotkę wykonałem wracając tamtędy. Nr 3 jest już poprawna - czyli można normalnie ustawić znaki. Ciekawe tylko, kto lub co było impulsem do poprawy oznakowania ? To przecież nie jest trudne. Zdjęcie nr 4 z drugiej strony ulicy jest dowodem, że wszystko wróciło do normy (wszystkie fotki wykonałem aparatem z telefonu, stąd ich jakość jest mizerna - chyba zacznę wozić aparat cyfrowy brata w aucie...).

A co poza tym ? Jak już wcześniej pisałem, dziś miałem pójść na egzamin z kursantem, lecz w ostatniej chwili okazało się że wynikła jakaś pomyłka i nie byłem dopisany do listy. I z egzaminu nici - ale to nawet lepiej. Z góry założyłem że kursant nie zda na placu i tak też było. No, niestety - Pszczółka że mała to nic, ale słuchać warto :P

Pozdrawiam czytających ))

//edycja, 24.02.2015 - zdjęcia niestety przepadły z powodu działania czasu...//

niedziela, 26 sierpnia 2007

sobota, 25 sierpnia 2007

Zlot Motocyklowy



Właśnie dobiegł końca pierwszy dzień (z dwudniowego) Zlotu Motocyklowego. Był to już V Zlot, którego współorganizatorem jest mój szef z OSK. W głównym założeniu, zloty organizuje się przede wszystkim dla uczestników, a niejako przy okazji różne atrakcje może zobaczyć widownia.
Tak było i tym razem. W programie były m.in: pokaz jazdy motocyklowej, parada i prezentacja motocykli, paralotnia, konkursy, paintball, pokaz sztucznych ogni a także wiele innych. Atrakcji nie brakowało, wszędzie czuć było jakąś więź ludzi, którzy dosiadają dwóch kółek. Biegałem z aparatem (pożyczyłem od brata - nie umiem go obsługiwać :P) i robiłem zdjęcia.

Nie przepadam za motocyklami (nawet nie mam uprawnień do kierowania nimi...), ale obiecałem sobie że nie będzie to sobota przepracowana ani też przespana. I faktycznie - warto było pojechać. Piękne motocykle, zapach palonej gumy, pokazy jazdy, wreszcie pokaz sztucznych ogni robią wrażenie i pozostają w pamięci. W ogóle, przyszło bardzo wiele osób na tą imprezę, tym bardziej że odbywała się w małej miejscowości gminnej. Bardzo fajna impreza. Z uwagi na fakt, iż przybyłem na imprezę pojazdem, miałem wykręt w nie-piciu alkoholu. To niezawodna metoda, którą uwielbiam stosować :)

Po części, czuję się jak kierowca takiego dwukołowca - wolny, niezależny i niczym nie związany ... No właśnie. Czasem bywa to kłopotliwe i wpędza w nieciekawy nastrój, ale po jednej z ostatnich rozmów z kolegą (notabene - kolegą, którego nigdy nie miałem okazji zobaczyć, a jedynie piszemy przez komunikator), odzyskałem siłę i motywację do dalszej wędrówki przez życie.

No, ale miało być o zlocie - a co najbardziej rzuciło mi się w oczy ? Solidarność i poczucie wspólnoty wśród wszystkich uczestników Zlotu, praktycznie podczas całej imprezy ryk silników, a często także zapach palonej opony. Oczywiście, w każdej grupie znajdzie się jakaś czarna owca - tak i tu czasem ktoś z zawrotną prędkością lawirował pomiędzy widzami na niezabezpieczonym terenie...

Zawrotna prędkość, która jest osiągana na krótkim dystansie przyciąga masę gapiów. Organizatorzy, stale musieli pilnować aby nikt nie wyszedł poza strefę bezpieczeństwa. Ciekawe, ile osób zdaje sobie sprawę, czym może skończyć się najmniejszy błąd któregoś z kierowców biorących udział w pokazie jazdy. A każdy efektowny manewr był nagradzany gromkimi brawami.

Ostatnim akcentem, który utkwił mi w pamięci, to super pokaz sztucznych ogni. Skumulowane wrażenia wizualne i słuchowe robią piorunujące wrażenie.


Pyszczyk zadowolony pozował do kilku zdjęć. Jednak nie zamieszczę ich tu. Jeśli ktoś ma ochotę je zobaczyć, proszę pozostawić jakiś komentarz i namiar na skrzynkę e-mail. Być może wyślę jakąś fotkę ))

PS: Większa foto-relacja ze Zlotu pojawi się w jutrzejszym poście bloga. Wybiorę najciekawsze i zamieszczę.

czwartek, 23 sierpnia 2007

Alle jazda [egzamin na prawo jazdy II ]

A teraz kontrast, do tego co było wczoraj na egzaminie. Trafiliśmy na innego egzaminatora (zupełny świeżak). I jak było ? Spokojnie, zawczasu wszelkie komendy, brak zbędnych komentarzy. Niestey, w ostatnich minutach egzaminu kursant popełnił błąd. Wymuszenie pierwszeństwa (spowodowanie zagrożenia w bezpieczeństwie ruchu drogowego, interwencja egzaminatora). Wynik egzaminu - NEGATYWNY. Moje odczucia: pozytywne.

A tak przy okazji: dlaczego czasem ludzie nie potrafią odpowiedzieć na proste pytania ?

No nic. W sobotę zlot motocyklowy (i wolne od pracy), a w poniedziałek znów na egzamin ))

środa, 22 sierpnia 2007

Alle jazda [egzamin na prawo jazdy]

W trakcie ...

Dziś, w południe poszedłem z klientem na egzamin na kategorię B. Nie był to mój pierwszy raz, więc bez szczególnego zdenerwowania (w przeciwieństwie do kursanta) oczekiwałem na swoją kolej. Kiedy wyszliśmy już na plac, nic nie zapowiadało tego, co się wydarzy.

Otóż, młody egzaminator wyraźnie był zdegustowany obecnością instruktora prowadzącego.
- Jak ustawia pan te lusterka? - bąknął nieprzyjemnie, a kursant dalej przygotowywał się do jazdy robiąc swoje. Jazda do przodu i tyłu, wzniesienie. Wszystko ok, choć atmosfera nieco napięta. Wyjazd na miasto. I tu się zaczęło. Polecenia wydawane zbyt późno, a poziom trasy egzaminacyjnej bardzo wysoki. Wg mnie, egzaminator tylko czekał na moment w którym mógłby przerwać wysiłki osoby egzaminowanej, lecz ten się nie dawał. Jazda była spokojna, a zarazem pewna i dynamiczna.
Elementy obowiązkowe (zawracanie i parkowanie) zaliczone bezbłędnie, czas powoli biegnie a my jeździmy dalej. W pewnym momencie, na 4-pasowej jezdni z lewej strony wychodzi dość niespodziewanie pieszy. Reakcja kursanta: hamowanie (niezbyt gwałtowne)
- A co pan tak nerwowo prowadzi ten pojazd? - pyta egzaminator
- A kto nie jest nerwowy w tym aucie? - odparł kursant ...

Na koniec, po dojechaniu do WORD-u, egzaminator ze złości (jak przypuszczam) prawie rzucił arkuszem, który osoba zdająca podpisała. Zanim zdążyliśmy wysiąść z auta, egzaminator był już na zewnątrz i palił papierosa.
Żadnego komentarza, podsumowania. Nawet dziękuje/do widzenia zabrakło.
Ale cóż wynik POZYTYWNY nie bardzo mu się podobał.