wtorek, 31 marca 2015

Happy day :))

6.00, przed zmianą czasu 5.00 - budzik subtelnie informuje, że najwyższy czas wstawać, bo za pół godziny przychodzi znajoma i razem pędzimy na poranną euforię w wodzie. Czyli na basen. Ledwo wstaję opóźniając tę czynność o piętnaście minut, bez śniadania - udaje mi się nie spóźnić.

Komisyjny kalendarz, marzec
Ćwiczenia w basenie osłabiają mnie po raz kolejny, jednak śniadanie to ważny element dnia, w dodatku niedomagania weekendowe dają o sobie znać bardziej niż sądziłem, ledwo macham nogami, jak zwykle wypijam prawie pół basenu wody. Jest okropna, ale lepiej że jest chlorowana niż pełna bakterii...

Po basenie krótka, jednogodzinna jazda i niezaplanowana herbata, następnie szybkie śniadanie, prasowanie, golenie i sprzątanie. To ostatnie jedynie powierzchowne, bo żeby się nie spóźnić na jazdę muszę wyjechać wcześniej, a zaczynam od 12.00.

Ryanair na lubelskim lotnisku, marzec
I tak do 16, potem wykłady i wieczorny hit dnia - wizyta u dentysty. Prawie finalna, najmniej bolesna ze wszystkich - u mamy jednej z byłych kursantek. W dodatku pomocą dentystki jest pani A., również moja była kursantka - osoba nieco starsza ale przemiła! Obie zadowolone z mojej pracy, więc zupełnie bez stresu, oddałem się w dobre ręce i grzecznie siedziałem - a raczej leżałem - w fotelu.

A już po wszystkim, thriller "Zodiak" - wciągający, niebanalny, stary i porządny film, pozwalający zupełnie "odpłynąć"...

poniedziałek, 30 marca 2015

Nauka w trasie


Ostatnia sobota przed świętami, to był kolejny wyjazd do większego miasta - z uwagi na brak czasu (i w końcu sobotę - czas teoretycznie wolny, dla siebie, swoich spraw i swoich bliskich) z tylko jedną kursantką. Non stop rozmawiamy, pogoda trochę średnia do jazdy (wieje silny wiatr) - zawsze w takich sytuacjach boję się, że pod wpływem pędu powietrza z przejeżdżającej ciężarówki spadnie eLka z dachu pojazdu.

Przy okazji dowiaduję się, że w jednej z mniej konkurencyjnych firm, także odbywają się jazdy do tego miasta, ale za dodatkową odpłatnością. Czyli kursant za kurs płaci określoną kwotę, a jeśli chce wyjechać do większego miasta musi dopłacić ekstra - całe 100 zł!

Ha, pazerność ludzka nie zna granic, ciekawe czy mają dużo chętnych - choć to raczej pytanie retoryczne.

Oczywiste, że nauka w trasie jest konieczna - tylko tam można przejechać się szybciej, wrzucić piąty bieg, odpowiednio zredukować w razie potrzeby, wykorzystać właściwą technikę hamowania przy wyższych prędkościach, a być może uda się wyprzedzić coś wolniej jadącego. Ktoś, kto nigdy nie wystawił nosa na kursie poza obszar zabudowany jest z góry skreślony i skazany na szczęście - być może nic sobie i komu innemu nie zrobi krzywdy...

Szkoda, że tak niewielu szkolących decyduje się (przynajmniej u nas) na taki wyjazd, a inni chcą jeszcze za to dodatkowych pieniędzy.

niedziela, 29 marca 2015

Filtry

Dla silnika to istotna sprawa - czyste powietrze, które dostarczane jest do cylindrów. Wielu kierowców w ogóle nie zwraca na to uwagi, ograniczając podstawowe czynności do wymiany oleju i sezonowej wymiany opon. Tymczasem czysty filtr, jest niezwykle ważnym elementem prawidłowej eksploatacji pojazdu.

filtr powietrza*
Teoretycznie, filtr powinien wystarczyć od przeglądu do przeglądu, czyli około 15-20 tys. kilometrów, ale w niekorzystnych warunkach okres ten może znacznie się skrócić, a wtedy zanieczyszczony filtr powoduje zwiększenie zużycia paliwa, ale przede wszystkim może doprowadzić do wewnętrznych uszkodzeń silnika i zmniejszyć jego trwałość. Nie warto oszczędzać na okresowej wymianie filtrów**.

Tak więc dla silnika - filtr powietrza, a do wnętrza pojazdu - filtr kabinowy. Sporo osób w ogóle wyrzuca filtr uważając go za niepotrzebny, zbędny. Ja swój ostatnio wymieniałem mniej więcej pół roku temu i po tym okresie był co najmniej w zaawansowanej szarości. Wyłapał mnóstwo drobinek kurzu i brudu, oszczędzając zdrowie podróżujących autem. Nie wyobrażam sobie jazdy bez filtra kabinowego. Brudny filtr zapycha przepływ powietrza, oraz wzmacnia zjawisko parowania szyb.

* w eksploatacji pół roku (po prawej) i nowy, prosto ze sklepu - czy ktoś jeszcze ma wątpliwości?
** oczywiście omijając autoryzowane serwisy obsługi, które za identyczną część mogą żądać 3-4 razy większą kwotę

czwartek, 26 marca 2015

The game

Atmosfera w firmie nadal gęsta. Kilka dni temu szef znów zapragnął zorganizować szkolenie - jak zwykle będzie w nim mało merytorycznych uwag, a dużo bicia piany o tym że jesteśmy najlepsi, wykosimy konkurencję i takie tam, interesujące "nowiny". Ale, tym razem szkolenie miało być jedynie dla mnie i jednej osoby z administracji. Postanowiłem więc delikatnie spytać, w jakim temacie i zakresie to szkolenie, ale nic nie zrozumiałem z tego co powiedział szef, a ta druga osoba (z administracji) także nic nie wie - a przynajmniej tak twierdzi.

I najciekawsze - w dniu ustalonym wcześniej, o konkretnej godzinie przychodzę na szkolenie i ... nic. Szkolenia nie będzie, drugiej osoby nie ma, a szef dostał zapewnienie iż zostałem poinformowany o odwołaniu spotkania. No świetnie, jak zwykle nikt mi nic nie mówił, ale to normalne - gra toczy się nadal...

wtorek, 24 marca 2015

Jedno wyjście

Nie myliłem się, w tej blotce pod koniec napisałem, że to dopiero początek. A chodzi o osobę, która zupełnie nie wie kogo ma słuchać w kwestii nauki jazdy. Wydaje się, że to powinno być oczywiste - instruktora przecież, prawda? No też mi się tak wydaje, ale ona ma swój - "lepszy" rozum.

Mianowicie, wpadła na pomysł, aby w niedzielę pojechać ze znajomym na plac (prywatnie) i poćwiczyć ruszanie. Oczywiście zgodziłem się, niech sobie ćwiczy, na placu jest spokojnie (szczególnie w niedzielę). Ale nie przeczuwałem, że jej znajomy zmieni jej technikę ruszania. Podczas gdy ona już powoli zaczynała rozumieć istotę puszczenia sprzęgła w taki sposób, by pojazd płynnie ruszył (jednocześnie zwiększając obroty silnika) i na 10 ruszeń poprawnie realizowała jakieś 5-6, jej znajomy (chłopak/mąż? - mniejsza o to) w niedzielę uczył ją zupełnie inaczej niż ja.

Człowiek ten, zupełnie nie mając przygotowania pedagogicznego - nie mówiąc już o doświadczeniach w nauce przyszłych kursantów (facet po prostu ma prawo jazdy od kilku lat, nie jest instruktorem), pominął wszystkie etapy nauki ruszania, od razu proponując jej (jako rzekomo idealny sposób) szybkie puszczenie sprzęgła! Ot tak! Efekt? Kursantka tuż po wejściu do auta pochwaliła się, że będzie ruszać inną (lepszą!) metodą i ... pięć razy nie potrafiła ruszyć - za każdym razem auto robiło dość spory skok do przodu, po czym gwałtownie stawało w miejscu, a silnik gasł...oczywiście.

MA-SA-KRA!!! Zaprzepaścili w ten sposób kilka godzin mojej pracy, którą poświęciłem na naukę ruszania różnymi metodami adekwatnymi do jej stanu wiedzy i potrzeb. Stoimy na poboczu, a ja po prostu zagotowałem się w trzy sekundy! Naprawdę trudno mnie aż tak zdenerwować, tymczasem kursantka nadal twierdzi, że tak jest lepiej, że wiele się nauczyła! No nie! Czy ona oszalała!? Oczywiście wprost wygarniam jej co o tym myślę: że zachowuje się jak niedojrzała dwunastolatka, że albo będzie uczył ją facet albo instruktor, że w takim przypadku nie ma szans abym dopuścił ją do egzaminu praktycznego i że w tym momencie cofnęła się o kilka godzin w rozwoju nauki jazdy. Ale ja swoje, a ona nadal swoje! Zapowiedziała, że jeśli trzeba będzie to wykupi jazdy dodatkowe ze mną (w tej chwili ma już 22h, przyszła do mnie od innego instruktora, pracuję z nią od kilku godzin). - Ze mną?! Spytałem retorycznie...

W pewnym momencie, musiałem wysiąść z pojazdu i spokojnie przemyśleć tę niebywale głupią sytuację. Po kilku chwilach kursantkę przesadziłem już na bok. Na kilometr promieniował od kursantki brak jakiejkolwiek mądrości, a rozum zdaje się nie wsiadł z nią do auta. MA-SA-KRA!!! Wiem, że żadna rozmowa z nią nie przyniesie pozytywnych skutków, a dalsze "boksowanie" nie ma najmniejszego sensu. Pozostają więc dwa wyjścia - albo wygonię ją z auta albo dalej robię swoje nie zważając na jej "bardzo mądre" zachowanie i pomysły. W czasie szybkiej analizy wszelkich  za i przeciw, wybrałem tę drugą wersję.

Uff, dotrwałem z nią zaplanowane dwie godziny jazdy, ale teraz przyszedł czas na podsumowanie. Jak łatwo się domyślić, było ono w najmniejszym stopniu pozytywne. Mając 22 godziny ona nadal nie umie ruszać, parkowanie jest nie lada wyczynem, a jazda po centrum to już nieosiągalny kosmos. Tak beznadziejna sytuacja ma niestety beznadziejne podsumowanie - i nie pomogły tu ani łzy, ani płacz czy zgrzytanie zębami. Prawda boli, a ja w tym momencie nie zamierzam robić nic poza tym co muszę...

Sytuacja jest rozwojowa niestety, domyślam się że to wciąż nie koniec atrakcji, a łez i płaczu będzie więcej...

poniedziałek, 23 marca 2015

Dzień powszedni...

Dla kursantki jest to kolejna godzina jazdy, z uwagi na miejsce rozpoczęcia spotkania musimy przejechać przez jedno z trudniejszych skrzyżowań. Oczywiście, dla niej jest ono trudniejsze - bo tak naprawdę to nic trudnego w tym miejscu nie ma - po prostu jest to skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną, przy skręcie w lewo należy przepuścić tych jadących z przeciwka.

No i właśnie - kursantka nie zauważa pojazdu jadącego z kierunku przeciwnego na wprost, więc spokojnie uprzedzam ją o tym fakcie. Niestety, jak się okazuje - zrobiłem to zbyt spokojnie i dyskretnie, bo kursantka w ogóle nie reaguje tylko wjeżdża wprost pod nadjeżdżającego z przeciwka. Ale przecież jeszcze nic się nie dzieje, nie podejmuję więc interwencji tylko mówię - tym razem już bardziej stanowczym głosem - że raczej powinniśmy rozpocząć hamowanie bo inaczej będą kłopoty...

No dobra, kłopotów nie będzie bo wcześniej sam wyhamuję jej pojazd i tyle. Ale ten przekaz do kursantki już niewątpliwie dotarł i nacisnęła z impetem hamulec - oczywiście bez sprzęgła. No cóż - lepiej tak, niż wcale. Zatrzymaliśmy się więc na środku skrzyżowania, silnik zgasł. No i tu zaczęły się dopiero prawdziwe schody. Pojazd miał włączony drugi bieg, aby znów uruchomić auto trzeba mieć wciśnięte sprzęgło, ale to nie był odpowiedni moment aby kursantka pamiętała o takich szczegółach.

Więc zaczynam tłumaczyć (ciągle stoimy na środku skrzyżowania) - trzeba wcisnąć sprzęgło - i to do końca - kursantka musi znaleźć sprzęgło, w tych okolicznościach nie jest to aż tak oczywiste, jak już znajduje wciska je do połowy, a to mi nic nie daje więc powtarzam polecenie - do końca! Uff, udało się - ma sprzęgło do końca. Teraz dalej - należy uruchomić pojazd przekręcając kluczyk - kursantka w stresie wciska kluczyk, a w Swifcie jakiekolwiek jego wciśnięcie powoduje zablokowanie przekręcania w celu uruchomienia - po prostu się blokuje. Oczywiście, przy próbie siłowej można go wyłamać, więc należy interweniować - i to natychmiast! Więc mówię aby nie ściskała kluczyka, bo inaczej go nie uruchomimy za żadne skarby (w tym mniej więcej momencie, światło zmienia się na czerwone, za moment pojazdy z prawej i lewej dostaną sygnał zielony, zaczyna robić się naprawdę ciepło...).

No dobrze, uruchomiliśmy już pojazd i kursantka czuje, że powinna jak najszybciej zjechać z tego niefortunnego miejsca. Ale ale... czy oby drugi bieg jest tym właściwym? Nie, więc przy próbie ruszenia, blokuję jej sprzęgło i hamulec i nie pozwalam ruszyć dopóki nie zmieni na jedynkę. Szybko przypominam o biegu, ale kursantka zamiast jedynki wrzuca trójkę - o losie! Auta z prawej i lewej dojechały do nas, nie chcę widzieć twarzy kierowców którzy nas pomstują, zresztą nie mam na to czasu - znów tłumaczę, że to nie jest pierwszy bieg - a trzeci! Po dłuższej chwili udaje jej się wreszcie przygotować do ruszenia - z tym, że niektórzy kierujący omijają nas z tyłu i przodu - więc zanim ruszymy, jeszcze trzeba się w ogóle zorientować co robią kierowcy obok nas, bo na pewno w nosie mają przepisy ruchu drogowego ;-))

Oczywiście, ktoś mógłby zarzucić po co jechałem w to miejsce z kursantką aż tak nie potrafiącą jeździć, dlaczego nie interweniowałem wcześniej, dlaczego sam nie zmieniłem biegów, dlaczego w ogóle pozwoliłem na taką sytuację?! Czasem niestety tak trzeba,aby nauczyć kursanta samodzielnego myślenia (trudna sprawa), a do tego jeszcze podejmowania decyzji - jedynie tych odpowiednich, trzeba wrzucić go na nieco głębszą wodę i próbować. Raz pojedzie dobrze, innym razem popełni kilka błędów, a jeszcze innym razem pojedzie dobrze.

sobota, 21 marca 2015

Terapia

- jesteś moim terapeutą - stwierdziła kursantka (K) po skończonej jeździe. Lekko zaniemówiłem, ale oczywiście nie dałem tego po sobie poznać. - to następna sesja w piątek, od 16 do 18 -  odpowiedziałem szybko. K przytaknęła, podpisała kartę i wysiadła.

Ale jakim terapeutą? No dobra, rozmawiamy non stop - ale tylko n/t jazdy i przepisów drogowych! Nie mam pojęcia, co przy okazji kursantka "kradnie" mi z auta, ale skoro za kierownicą czuje się lepiej - to tylko się cieszyć. Teraz ma najważniejszy moment na kursie - opanowała już te prostsze i te trudniejsze czynności, ale musi je wykonywać szybciej, bardziej automatycznie i z udziałem podzielności uwagi - tzn np. po zatrzymaniu zastanowić się, w jaki sposób za chwilę ruszyć, ocenić właściwie sytuację na skrzyżowaniu, oraz dołączyć do tego prawidłową pracę rąk, zauważyć wyłączający się kierunkowskaz i określić zachowanie innych kierujących. A wszystko to dzieje się w ciągu kilku sekund, czasem krócej.

Niestety, zaczyna się zamartwiać narastającymi wymaganiami z mojej strony - tzn. boi się, że w ciągu trzydziestu godzin nie zdąży pojąć tego wszystkiego. Oczywiście istnieje taka obawa, ale myślę że nie warto się tym przejmować. Bo czy to doprowadzi do czegoś dobrego? Raczej nie, a może wywołać jedynie niepotrzebną presję, która z czasem będzie stanowić barierę blokującą daną osobę nawet w 100%. Więc tłumaczę, że nie jest to kwestia kluczowa, że nie należy o tym na razie myśleć, że przyjdzie na to czas - i że jeśli będzie taka potrzeba, to wtedy będziemy się zastanawiać nad optymalnym rozwiązaniem.

Bo chyba jesteśmy dorosłymi, inteligentnymi ludźmi (nie mówię o sobie :P), którzy potrafią podjąć właściwą decyzję i wybrać tę najlepszą - w oparciu o pożądane efekty, możliwości finansowe i po prostu - życiową mądrość i doświadczenie. I być może w ogóle godziny dodatkowe nie będą potrzebne! Na razie, tego nikt nie wie :))

Więc ona się uczy, jeździ i trenuje, a ja cierpliwie tłumaczę i wymagam coraz to więcej.

czwartek, 19 marca 2015

Sezon lato 2015

Od wczoraj moje Suzuki jeździ na oponach letnich. Być może jeszcze odrobinę za wcześnie na wymianę, ale obawiam się że w najbliższych dniach nie znajdę nawet odrobiny czasu na wymianę - a pogoda będzie już raczej wiosenna niż zimowa.




Po nieco ponad 30 minutach było po "zabiegu" - od razu czuje się sztywniejsze prowadzenie w zakrętach, jest też zdecydowanie ciszej - nie ma już tego niskiego dźwięku szumiących opon - swoją drogą ciekawe, czy jacyś kursanci zauważyli różnicę? Chyba nie, ale trzeba mieć doświadczenie by zauważać takie niuanse.

Od pewnego czasu zastanawiałem się, czy w ogóle zakładać te opony, czy jeszcze jest sens użytkować je ten letni sezon. Bieżnik wg przepisów musi mieć głębokość co najmniej 1.6 mm (łatwo to sprawdzić na oponie, służy do tego wskaźnik TWI umieszczony z boku opony). Moje opony spokojnie spełniają ten wymóg, ale - po pierwsze - bieżnik może mieć tylko 2-3 milimetry ("na oko"), po drugie - sama opona jest już dość mocno "zmęczona" dziurami, krawężnikami i kręceniem kierownicą w miejscu. Na pewno jest to ich ostatni sezon - koledzy już dawno wymienili ogumienie, bowiem mieli opony prawie zupełnie pozbawione bieżnika (łyse).



Ale specjalista z warsztatu, który dokonywał wymiany stwierdził, że spokojnie sezon pojeżdżą, są równomiernie zużyte i nie zauważył żadnych niepokojących uszkodzeń. To bardzo dobra wiadomość :)

środa, 18 marca 2015

Kasztankowe szaleństwo

Pamiętam to jak dziś. Podczas wejścia na Połoninę Wetlińską, mój siedzący tryb pracy i niezdrowy sposób odżywiania dał mi nieźle w kość. Wszystko mnie bolało już po 2-3 godzinach powolnego marszu. Tymczasem współtowarzysze niewzruszeni, oraz pełni sił i zadowolenia chłonęli piękne kolorowe - bo wczesno-październikowe Bieszczady. Oczywiście, to był dopiero początek i powinienem wiedzieć, w co się pakuję! Był drugi dzień pobytu w tym pięknym zakątku kraju, a ja już ledwo chodziłem.

Po dotarciu (jakimś cudem) do schroniska PTTK - Chatki Puchatka, myślałem że zostanę tam do wiosny. Byłem tak zmęczony, że nie myślałem o niczym innym jak tylko o odpoczynku. Więc jak już usiadłem na jednej z ławek, nic nie było w stanie ruszyć mnie z miejsca. Znajomi robili zdjęcia, ja siedziałem i odpoczywałem, na szczęście nie zapomnieli o mnie - kupili mi kilka cukierków - Kasztanków. O rany, jakie one były pyszne! Nigdzie mi tak nie smakowały, jak właśnie tam! 


Prawie umierający, pochłaniałem te Kasztanki jeden po drugim. Ba, udało mi się wysępić porcję kolegi, który widząc moją błagalną minę umierającego człowieka, oddał mi kilka swoich. I ani myślałem czytać wtedy tabelę kaloryczności, czy skład produktu. No i chyba mi pomogły, bo do miejscowości Brzegi doszedłem jako pierwszy - wykończony jak rzadko kiedy, ale o własnych siłach. I niewątpliwie smak Kasztanków kojarzy mi się do dziś, właśnie z Bieszczadami i Chatką Puchatka. Do dnia dzisiejszego mam do tych słodyczy duży sentyment, pozwalam im na więcej, wybaczam więcej :) Dla mnie Kasztanki są wyjątkowe, niewiele osób wie, że racząc swoje kubki smakowe tymi cukierkami na myśli mam tylko to: Bieszczady, zmęczenie i schronisko PTTK :)

Dziś prawie każde spotkanie ze znajomymi, z którymi byłem wtedy w górach, ma Kasztankową oprawę :)) Wiem, że jeśli kiedykolwiek wybiorę się w Bieszczady, w moim plecaku musi znaleźć się miejsce na te wyjątkowe słodycze!

poniedziałek, 16 marca 2015

45 minut

Kończący się kurs obnaża brak predyspozycji jednej z kursantek. Od wielu godzin daję jej informacje, że musi jeszcze więcej się uczyć, czytać przepisy i konkretne kryteria które musi pokazać na egzaminie. Ale jak do ściany. Zero odzewu.

Na 27 godzinie jazdy dziewczyna przechodzi samą siebie, bo na skrzyżowaniu które wyglądało mniej więcej tak jak na obrazku poniżej, nie potrafi określić która droga jest prosto. Za każdym razem wyjeżdżamy z drogi podporządkowanej i mamy pojechać na wprost.

Pierwszy przejazd - kursantka ładnie zatrzymuje się w związku ze znakiem STOP, po chwili - kiedy wjeżdża na środek skrzyżowania włącza prawy kierunkowskaz, gwałtownie szarpie kierownicą w prawo a następnie to samo - tylko w lewo. Szybko interweniuję i łapiąc za kierownicę koryguję tor jazdy. Jedziemy na wprost, kierowcy którzy jechali za nami z politowaniem wyprzedzają, patrząc kto tak kieruje. Zatrzymujemy się, tłumaczę i rysuję.

Drugi przejazd - także ładnie zatrzymujemy się w związku ze znakiem STOP, ale tym razem kursantka skręca w prawo - bez kierunkowskazu i bez większego namysłu. Oczywiście nadal mieliśmy jechać prosto. Po chwili stoimy przy prawej krawędzi, znów tłumaczę. Kursantka przytakuje, chyba już zrozumiała.

Trzeci przejazd - po zatrzymaniu się przed znakiem STOP, ni stąd ni zowąd kursantka skręca w lewo. Oczywiście po co sygnalizować? No nie, stanęliśmy więc na parkingu nieopodal, wychodzimy z auta i idziemy na skrzyżowanie, gdzie tłumaczę z każdej strony, która droga jest w prawo, która w lewo - a która na wprost. Upewniam się na 200% że teraz już na pewno kursantka wie o czym mówię.

Czwarty przejazd - ale co to? Kursantka wjeżdża na skrzyżowanie z prędkością 30-35 km/h w ogóle nie zatrzymując się w związku ze STOP-em. Na szczęście nic nie nadjeżdża z głównej drogi, bo ona oczywiście patrzy jedynie przed siebie. Ale przynajmniej jedzie na wprost. Po chwili zatrzymujemy się, tłumaczę co to jest znak STOP...

Dokładnie 45 minut nam to zajęło (nie licząc omawiania znaku STOP), a samo skrzyżowanie znajduje się około 500m od ośrodka, skąd ta sama kursantka zawsze rozpoczyna jazdę i jedzie przez to właśnie skrzyżowanie. Ona twierdzi, że nie zna tego miejsca. Pomyślałem sobie, że w takim razie może dostać prawo jazdy tylko na te miejsca, które zna. Oczywiście, z uśmiechem wytłumaczyłem co trzeba zrobić w związku ze znakiem STOP. A z półtoragodzinnej jazdy może z pół godziny jeździła, a resztę staliśmy.

sobota, 14 marca 2015

Czwartek/piątek

Nie jestem przesądny, ale wczorajszy dzień wymęczył mnie na tyle, by jakoś czuć respekt przed piątkowymi trzynastkami... Najpierw jazda z osobą opisaną nieco niżej, znów nie wiedziała jak sprawdzić światła, znów nie pamiętała aby zatrzymać pojazd przed znakiem STOP, a może w ogóle go nie zauważyła? Wszak uważa chyba, że zwracanie uwagi na znaki to czynność zbyteczna.


Natomiast czwartek (dzień wcześniej), był jednym z bardziej wyczekiwanych dni - wyjazd do mini-aquaparku :) Po zebraniu najfajniejszej "ekpiy" nie pozostało nic, jak bezpiecznie wszystkich dowieźć na miejsce i korzystać, relaksować się i odpoczywać.
 
Więc, na dokładnie 36 jeździe po raz kolejny tłumaczyłem te wszystkie rzeczy, ale to jak do ściany. Drugi już egzamin wewnętrzny nie został zaliczony pozytywnie, (pierwszy oblała przed wjechaniem na łuk, czyli po około 2-3 minutach od rozpoczęcia, a drugi na mieście - skręcając na skrzyżowaniu nie zmieściła się na swoim pasie i instruktor musiał zareagować, by nie wjechać na nadjeżdżające z przeciwka auto) - więc nie ma możliwości podejścia do egzaminu państwowego.

Dla mnie jako kierowcy, sama jazda była mega przyjemnością, ale jak dotarliśmy na miejsce mam nadzieję że wszyscy świetnie się bawili, a co niektórzy dawali temu wyraz chichocząc się na całego - wyglądało to (i brzmiało) bardzo naturalnie, wręcz przyjemnie beztrosko i  pozytywnie dziecinnie!


A ponieważ nadal jej jazda nie rokuje nic dobrego, zaproponowałem zmianę instruktora na takiego, który lepiej jej wytłumaczy i nauczy. Delikatnie zasugerowałem, że ja już chyba nic w tym temacie nie poradzę. I być może ktoś inny, będzie miał aż tyle cierpliwości, aby wszelkie rzeczy tłumaczyć i uczyć. I był to chyba najwyższy czas na taką rozmowę, w momencie gdy dokupiła jedynie 6 godzin, a powinna przygotować się na kolejne 20-30. O ile to cos w ogóle pomoże.

Niestety, czas szybko płynął, więc po uciechach basenowo-zjeżdżalnianych, pojechaliśmy na przepyszne naleśniki do jednego z bardziej klimatycznych lokali starego miasta.

A po południu nowa osoba - przyszła do mnie od innego instruktora po 10-ciu godzinach (kolejna kursantka od tego instruktora). Dość specyficzna - w mniej więcej w moim wieku, ale zbuntowana, pretensjonalna i kłótliwa. Lubi postawić na swoim, nie znosi jak ktoś zwraca jej uwagę - daje temu wyraz zdecydowanie i niezbyt grzecznie. Ponieważ tak się złożyło, że nie miała jeszcze ani parkowania ani np. ruszania na wzniesieniu, wszystkiego uczyła się od podstaw.

 
Ostatnim punktem wycieczki, były zakupy w sklepie sportowym oraz ... gofry - wg mnie w najlepszym punkcie w mieście! Ja nie jadłem jeszcze lepszych, ale fakt - jakoś się za goframi nigdy nie rozglądałem szczególnie... Po południu byliśmy już w domach, mam nadzieję że szczęśliwi, zrelaksowani i pełni samych pozytywnych wrażeń! :)

I w związku z tym, w kilka godzin po jeździe zadzwoniła z pewnym pytaniem - bo jej chłopak naopowiadał, że powinna inaczej się uczyć. Inaczej - czyli m.in. w innej kolejności wykonywać określone zadania związane z techniką jazdy. Nie wchodząc w szczegóły, namieszał jej w głowie i zapewne pracuje nad tym nadal. Oczywiście nie zamierzam edukować jej chłopaka, ale na razie grzecznie wytłumaczyłem i uzasadniłem moje metody nauczania. Czuję, że to dopiero początek...

piątek, 13 marca 2015

Krótkowzroczność

Ale mnie rozbawiła ostatnio pewna kursantka. Ma już 26 godzin jazdy, nie potrafi poprawnie wykonać ani parkowania, ani skrętu w lewo, znaki ma w głębokim poważaniu a myślenie zostało jej skradzione dawno dawno temu. I tak spytała mnie dziś, czy ona mogłaby zostawić sobie jedną godzinę przed samym egzaminem!

Myślałem, że pęknę ze śmiechu - oczywiście nie dałem tego po sobie poznać delikatnie sugerując, że to nie jest najlepszy pomysł. A gdy ochłonąłem przypomniałem sobie, że przecież już jej proponowałem godziny dodatkowe. Pewnie dotarły do niej jakieś strzępy głupoty i postanowiła, że zamiast tracić pieniądze na dodatkowe lekcje, pójdzie na egzamin i spróbuje zdać. A ta jedna godzina jazdy pewnie uczyni cuda i może się udać...

Albo, jest jeszcze jedna hipoteza. Mianowicie, ktoś "mondry" podpowiedział coś w stylu: jak masz zdać, to zdasz. Oj tak, ciągle ludzie wierzą w takie zrządzenie losu...

Ostatecznie odwiodłem ją od tego pomysłu z pozostawieniem jednej godziny jazdy. I oczywiście się ze mną zgodziła. Zapewne tylko do najbliższej jazdy...

https://marmas.wordpress.com/

środa, 11 marca 2015

Na sygnale

22-ga godzina jazdy, niewyróżniająca się niczym kursantka zadaje pytanie:

- czy mogę wjechać na krawężnik, jeśli będzie jechała karetka pogotowia na sygnałach?
- tak
- a tego jeszcze nie ćwiczyliśmy
- [... konsternacja]

poniedziałek, 9 marca 2015

Atrakcje na basenie

Siedzący tryb pracy w ogóle nie sprzyja zdrowiu, więc od kilkunastu miesięcy (a w sumie to grubo od ponad roku) praktykuję pływanie. Niestety, ze względu na obłożenie basenu oraz mój grafik, nie mam zbyt wielkiego wyboru i pozostaje mi jedynie godzina 7 rano. A to oznacza, że z cieplutkiego i wygodnego łóżka muszę wstać przed 6 ;((

słoneczny basen, niestety nie ten z mojego miasta (internet)
Masssakra, czasem mam już dość, czasem sobie myślę - jeszcze chwilę poleżę, jeszcze nie wstaję, a potem wszelkie łazienkowe czynności wykonuję w tempie vivace! I oczywiście nie mam już czasu na śniadanie, które udaje mi się zjeść dopiero po basenie.

Ale, jak już pokonam słabości porannego wstawania, wizyta na basenie rekompensuje wszystko. A zwłaszcza wtedy, gdy rano budzi się słońce - które początkowo delikatnie i nieśmiało kładzie pierwsze promyki na wodę, by po kilku chwilach rozpocząć prawdziwy taniec po tafli wody! Podskakujące krople tworzą spektakl, obok którego niektórzy przepływają zupełnie obojętnie - ale oczywiście nie ja! A to dopiero wstęp, bo po tej uwerturze słońce bez skrępowania panoszy się na prawie całym basenie, dosięga nie tylko tych nad wodą, ale także nurkujących. Jak to dobrze, że słońce zawsze wejściówkę ma za darmo, pojawia się nawet wtedy gdy na torach jest pełny komplet. A nawet jak czasem poświeci komuś po oczach - to raczej nikt nie protestuje z powodu przybycia takiego zacnego gościa.

zachód słońca, Kazimierz Dolny
Szczęśliwe położenie basenu z przeszklonymi ścianami od wschodu, południa i zachodu gwarantuje niezapomniane przeżycia podczas każdej bezchmurnej wizyty. Pewnego dnia wybrałem się popływać późnym popołudniem. Był lekko mroźny wieczór, bezchmurne niebo i piękne czerwono-pomarańczowe zachodzące słońce - widok przesympatyczny do tego stopnia, że zapatrzony w przeszkloną ścianę co chwilę wpływałem na część toru jakiegoś pływaka - na szczęście bezkonfliktowego i wyrozumiałego - pomimo tego że uderzyłem go kilka razy rękami i nogami, rzucił mi tylko raz dziwne spojrzenie :) Kolorowe słońce tworzyło piękne efekty świetlne na wodzie z błękitnym dnem - takiego widoku chyba nigdy się nie zapomina.

Szkoda, że w takich momentach nie mam aparatu fotograficznego pod ręką ... ;-)

http://www.slonecznygrodek.pl/

sobota, 7 marca 2015

Kierownica, która leczy...

Sobota, o 8.00 przyjeżdżam po kursantkę (K, ma 13 h jazd) i jedziemy do innego miasta, sporo większego, nieznanego, a w mniemaniu niektórych na pewno też "groźnego" (komunikacyjnie). K przychodzi opatulona szalikami, bo okazuje się że ledwo się trzyma na nogach - jest chora, osłabiona i wszystko ją boli. Ale zdecydowała się jechać - więc jedziemy :)

ośrodek doskonalenia techniki jazdy
Po kilku minutach z uśmiechem mówi, że czuje się o wiele lepiej - jakby była zdrowa i pełna energii :)

Mniej więcej w połowie drogi do auta dosiada się kursant (Ł, ma 25 h jazd)Po dojechaniu do miasta, najpierw pokazuję im tor do doskonalenia techniki jazdy, następnie tutejszy WORD - a potem jedziemy na jedno z najtrudniejszych rond w mieście. 4 pasy ruchu, bardzo dużo samochodów i brak sygnalizacji świetlnej. Do tego strome wzniesienie i znak STOP - Ł radzi sobie świetnie, w zasadzie to rondo nie robi na nim żadnego wrażenia (dałem mu najtrudniejszy skręt - w lewo, Ł jak twierdzi - jest w tym mieście pierwszy raz w życiu)! Do godziny 10.00 po prostu jeździmy - jest pozytywnie "nudno" :)

jedna z najstarszych ulic w mieście
Następnie znów robię zmianę - K - która czuje się o niebo lepiej niż rano, trochę boi się miasta ale nie poddaje się. Na trudnym rondzie daję jej łatwiejszy przejazd, ale niestety nie radzi sobie sama. Niestety, tu w ułamku sekundy trzeba podjąć decyzję i szybko ruszyć (pod górkę), bo jak nie, to znów trzeba odstać swoje. Pomagam jej nieco i jedziemy dalej. Rozmiary skrzyżowań oraz zastosowane rozwiązania komunikacyjne których nie ma w swoim mieście, trochę ją dezorganizują, ale pod koniec jazd czuje się pewniej i bezpieczniej. Ogólnie jest bardzo zadowolona, no i wysiadła z auta...zupełnie zdrowa!

z widokiem na Ratusz...
Od 12 do 14 za kierownicą znów Ł. Wjeżdżamy na parking jednej z wielkich galerii handlowych aby zaparkować. Po znalezieniu wąskiego miejsca (jedno z niewielu wolnych), chcę by Ł zaparkował prostopadle tyłem (takiego zadania nie ma na egzaminie, ale uważam że w życiu nie raz się to przyda, więc z każdym staram się ćwiczyć). Za nami sznur aut, wszyscy mają wielką ochotę na to miejsce, ale Ł bardzo sprawnie i szybko parkuje tak, jakby jeździł już kilkanaście lat a nie godzin.

zaułki starego miasta
W zasadzie, można z nim odkrywać nowe miejsca, których sam nie znam i nie mam pojęcia gdzie dojedziemy. Ł i tak sobie poradzi, nawet w miejscach w których nie może liczyć na moją pomoc. Chwilami mam wątpliwości, czy Ł mówi prawdę że jest tu pierwszy raz w życiu... Chyba jeszcze nie miałem kursanta, który jechałby tu aż tak dobrze. Zdecydowanie Ł podniósł poprzeczkę dla kolejnych kursantów - oczywiście nikt nie musi jeździć tak dobrze jak on, ale czy trafi się kiedyś ktoś, kto pojedzie jeszcze lepiej?

czwartek, 5 marca 2015

Piękna i bestia


Od kilku dni na zajęciach praktycznych jest nowa osoba, dziewczyna, z wyglądu ma około 32 lata, schludna oraz zawsze przyjemnie grzeczna i cicha (tzn mówi, ale niezbyt wiele jak na kobietę - powiedziałbym - że tak w sam raz) - ma bardzo ciekawą i zajmującą pracę i ... bardzo bała się wsiąść do samochodu. A co dopiero nim jeździć! Szczególnie podczas swojej pierwszej godziny jazdy, była wręcz przerażona, gdy zaprosiłem ją za kierownicę.

Dziś, po kilku godzinach jazdy ta sama dziewczyna zaczyna smakować, co to znaczy przyjemność z jazdy - przeobraża się z osoby zupełnie NIC nie wiedzącej n/t jazdy (na początku nie miała pojęcia jak np. uruchomić silnik), auta i przepisów ruchu drogowego w kogoś, kto powoli słyszy co "mówi" auto, co chce w danym momencie, ba - nawet zaczyna z nim prowadzić nieśmiały dialog!

A więc potrafi samodzielnie zmienić biegi w zależności od tego co słyszy, zauważa co niektóre drobne niuanse w charakterystyce prowadzenia pojazdu, zaczyna czuć co jest dobre, a co złe i najważniejsze - zadaje pytania o kilka poziomów wyżej! Jazda z nią sprawia mi mnóstwo radości, oczywiście popełnia milion błędów i jeszcze ma przed sobą ciężkie godziny pracy, ale to przecież normalne a ja jestem po to by pomóc jej przejść przez to suchą nogą :)


Bardzo lubię, gdy ktoś słucha co się do niego mówi, to niezwykle budujące gdy na jednej godzinie tłumaczę, mówię, rysuję i pokazuję różne rzeczy związane z konkretnymi sytuacjami drogowymi, a na następnej i kolejnych ona potrafi je sobie odtworzyć i dopasować do tego co spotyka ją na drodze.Mam wtedy uśmiech od ucha do ucha, nie tracimy czasu na "wałkowanie" tego samego w kółko, tylko zajmujemy się nowymi i trudniejszymi sprawami.

W "nagrodę" będzie mogła wyjechać do innego - o wiele większego - miasta, które właśnie w sobotę zrealizujemy :) Jak jej to zaproponowałem, była bardzo pozytywnie zaskoczona, wydaje mi się że poczuła się dowartościowana i jeszcze bardziej nabrała zaufania - sama do siebie! Pod koniec jazd stwierdziła, że byłoby to niezwykle fajne móc pojeździć pod okien instruktora w zupełnie nieznanym i dużym mieście. Oj tak, pewnie myślała o tym przez większość część czasu tej jazdy...

W tym wszystkim jest pewien malutki problem: jej mąż, który od samego początku nie wierzy w możliwości nauki jazdy, podważa sens robienia prawa jazdy, a propozycję wyjazdu do innego miasta uznał za zupełnie nonsensowną i po prostu stratę czasu. Dodatkowo, to on będzie musiał spędzić sobotni dzień z dzieckiem - a to zdaje się mu nie sprawiać przyjemności. Na szczęście, ona nie musi podporządkować się swojej drugiej połówce, wierzy w to co robi i w to co chce osiągnąć. Kiedy ona chwaliła mu się że potrafi już samodzielnie zatankować pojazd (akurat na jej lekcji musiałem uzupełnić paliwo), on wyśmiał ją całkowicie. Mała rzecz, a cieszy - tylko czemu niektórzy widzą same czarne kolory? Czy zawsze musi tak być: piękna i bestia?


Więc w sobotę jedziemy, nawet jej mąż nie pokrzyżuje naszych planów - już wszystko ustalone, do drużyny zaprosiłem jeszcze jednego z kursantów - równie grzecznego jak i ona - wszak taki kilkugodzinny wyjazd w sobotę musi mieć odpowiednią obsadę :)) Będą wymieniać się za kierownicą i poznawać nowe miejsca z perspektywy kierujących pojazdami, a ja już zadbam o to by było miło, przyjemnie i aby nauczyli się jak najwięcej.

A może dla niedowiarka - męża trzeba zrobić kilka zdjęć gdy ona prowadzi pojazd i pokazać - że to NA PRAWDĘ jest możliwe?! :)) Mam nadzieję, że to wielkie i "straszne" (komunikacyjnie) miasto przywita nas pięknym słońcem, ale nawet jeśli będzie inaczej - słońce będzie w nas samych :)

środa, 4 marca 2015

Traktorzysta - the end

Kursant, o którym pisałem tu zdał egzamin praktyczny przy trzecim podejściu.

Za pierwszym razem spowodował wymuszenie pierwszeństwa na innym kierującym, a za drugim razem nie zatrzymał się na strzałce warunkowej (S2). Przy trzecim podejściu na zakończenie egzaminator stwierdził, że zmienia biegi jakby był w traktorze! Ale nie miało to aż takiego wpływu, aby nie zaliczyć mu egzaminu.

No i drugi egzamin oblał ewidentnie na własne życzenie - mam nadzieję że jak już odbierze prawo jazdy, to będzie jeździł tak jak na kursie - a nie tak jak wszyscy :))

sygnalizator warunkowy S2

wtorek, 3 marca 2015

Hyundai I20 - jazda testowa

Przy okazji wizyty w serwisie, postanowiliśmy wejść (na moment) do salonów samochodów Hyundai, Suzuki, Citroena i Alfy Romeo - które mieściły się w jednym budynku. Koleżanka, która mi towarzyszyła zastanawia się nad zakupem jakiegoś auta, więc tym bardziej mieliśmy pretekst do obejrzenia jakichkolwiek w miarę małych w cenie aut do około 50 000 zł.

zdjęcie reklamowe, Hyundai.com
Tuż po wejściu, zostaliśmy zauważeni przez poszczególnych pracowników, którzy dali nam kilka chwil na rozejrzenie się. Nasze oczy skupiły się na Hyundaiu I20 (celowo nie podaję cen i danych technicznych, które spokojnie można znaleźć np. tu), więc podeszła do nas młoda (czyli w moim wieku :P) o blond włosach pani z działu Hyundaia, która bez zbędnych ceregieli zaczęła przekonywać nas do zakupu. Średnią znajomość pojazdu, nadrabiała bezpośredniością i totalnym wyluzowaniem. To nic że zaprosiła nas do wnętrza pojazdu, które było zamknięte, to nic że nie mogła znaleźć odpowiednich kluczy (do tego modelu, używając pilotów w kluczykach otworzyła chyba wszystkie egzemplarze - ale akurat nie ten nas interesujący, no ale w końcu się udało...).

zdjęcie reklamowe, Hyundai.com

Po 15-20 minutach pani rozkręciła się tak bardzo, że balansowała na granicy, pomiędzy luzacką rozmową a profesjonalnym i rzeczowym podejściem do klienta. W pewnym momencie, pani zaczęła komentować moje perfumy, a ja z koleżanką byliśmy tym bardzo zaskoczeni! Ten drobny - acz miły - incydent nie trwał zbyt długo i po chwili znów wróciliśmy do rozmowy n/t auta. Pani nie do końca orientowała się jaką mocą dysponuje silnik I20, lub jak przełączyć tryby pracy układu kierowniczego - ale nadal nadrabiała miną.

srebrny I20 w salonie
Po raz kolejny zaproponowała jazdę próbną, a my po raz kolejny grzecznie (i chyba mało stanowczo) odmówiliśmy. Czy wyglądaliśmy na aż tak zainteresowanych? A może była pewna, że tak się zachwycimy jazdą, że skłoni nas to do zakupu? Po około godzinie oglądania, dotykania, wąchania, otwierania wszystkiego co się dało i bawienia się wszystkim, postanowiliśmy - zaintrygowani brązowym kolorem - obejrzeć (tylko obejrzeć) auto testowe, znajdujące się na zewnątrz salonu. Kolor był naprawdę piękny (brązowy - z nawiązującymi wstawkami wewnątrz), pomimo niezbyt czystego auta (przy tej pogodzie to absolutnie żaden minus). Zażartowałem, że na jazdy testowe dają najlepsze pojazdy i ... wtedy zaczęło się na całego! Nasz dialog przypominał bardziej rozmowę trzech świetnie dogadujących się kumpli, a nie rozmowę biznesową!

diodowe kierunkowskazy, świecą bardzo mocno
Pani znów zaproponowała jazdę a my... zgodziliśmy się z niemałym protestem mojej koleżanki - ale ostatecznie wygrałem i pani z salonu na jednej nodze pobiegła powiedzieć szefowi że jedzie z przyszłymi klientami na jazdę próbną! Po chwili sprawdzała już moje uprawnienia do kierowania, a moment później siedziałem za kierownicą Hyundaia I20 :)) Pomijając nieustająco frywolny sposób bycia pani z salonu (która zdaje się pozwoliłaby na każdy manewr autem) podobała mi się:
  • sztywność karoserii, pewność prowadzenia
  • ogrom systemów wpływających na bezpieczeństwo i komfort
  • wygłuszenie wnętrza
  • miły dźwięk pracy silnika
  • dobra dynamika silnika 1.25 (84 KM)
  • wykończenie wnętrza i stylizacja
  • warunki gwarancji, cena
Minusy:
  • bez instrukcji obsługi się nie obejdzie
  • brak oświetlenia LED (w tej wersji)
  • dziwnie działające sprzęgło

lampy z tyłu wyglądają jak LED-y, ale to tylko piękna imitacja :)
Z ciekawszych rzeczy: system ostrzegający o niezamierzonej zmianie pasa ruchu - jeśli nie zasygnalizujemy tego manewru, w pojeździe rozlegnie się sygnał ostrzegawczy. Ale naprawdę warto włączać kierunkowskazy choćby dla... dźwięku "klikania" podczas jego działania :) Jest także asystent ruszania na wzniesieniu - podczas podnoszenia sprzęgła auto samoczynnie zwiększa obroty silnika. Wiem że to jest, bo zauważyłem takie objawy podczas ruszania ale nie spodobało mi się wysoko działające sprzęgło. Te 20 minut jazdy nie pozwoliły mi na idealne ruszanie, nie czułem się pewny i musiałbym jeszcze chwilkę nad tym popracować.

I20 przed salonem, za chwilę jedziemy! :))))
Jest także system kontroli ciśnienia, doświetlanie zakrętów, system ostrzegania o gwałtownym hamowaniu (intensywnie migające światła hamowania), dwa gniazda 12 V, wyjście AUX i USB, system kontroli zapięcia pasów na wszystkich fotelach oraz wiele, wiele innych. Pomimo bardzo małej mocy silnika (Swift jest lżejszy i ma 94 KM - czyli o 10 więcej), silnik bardzo chętnie rozpędza I20, a dźwięk silnika jest bardzo miły i dyskretny.

Jednak mnogość systemu to także mnogość informacji, a komunikaty które pojawiały się co jakiś czas mogą być problematyczne zwłaszcza dla początkujących kierowców. Sam musiałbym zerknąć do instrukcji i sprawdzić co oznacza jakiś konkretny dźwięk, bo w czasie jazdy nie ma czasu na skupianie wzroku na wyświetlaczu z opisem komunikatu.

wewnątrz brązowe wstawki nawiązujące do koloru auta
Pani z salonu rozłożyła się na tylnej kanapie, a my postanowiliśmy że porwiemy ją wraz z autem! Oczywiście się zgodziła, nie stawiając żadnych warunków, a wydawało się że nawet była tym zachwycona :))

Poruszając się po mieście, zaproponowała nawet przejażdżkę na słabej i dziurawej nawierzchni, aby samemu ocenić komfort resorowania - faktycznie był na wysokim poziomie, nic nie trzeszczało, a nawet większe dziury nie robiły na I20 wrażenia. I jak to w nowym aucie - wszystko działało po minimalnym naciśnięciu na cokolwiek z siłą piórka... bardzo mi się to podoba! Gdybym tylko mógł sobie zmienić samochód...

zdjęcie reklamowe, Hyundai.com

Na koniec, pani podziękowała i zaprosiła po odbiór auta a my nadal byliśmy pełni pozytywnych wrażeń z jazdy! Hyundai dziś to poważny gracz na motoryzacyjnej arenie, od kilku lat systematycznie podnosi jakość swoich pojazdów i dziś zdecydowanie można stwierdzić - co najmniej dorównuje konstrukcjom europejskim. Oj tak, samochód zauroczył nie tylko mnie, ale i koleżankę i kto wie - być może niebawem pojadę z nią po odbiór tego właśnie auta :))

Wydawanie pieniędzy, zwłaszcza na samochody jest taaaakie ekscytujące!

poniedziałek, 2 marca 2015

Eco driving - suplement

Niedawno pisałem tu o zasadach eco drivingu, a dziś nieco o tym jak to wygląda w statystykach.

Otóż, jak podał WORD Lublin, jedna na dziesięć osób nie potrafi poprawnie zastosować tych prawidłowości w praktyce. I tym samym nie zdaje egzaminu - właśnie z tego powodu.

To i tak całkiem nieźle, choć z drugiej strony - trzeba być nieźle nierozgarniętym, aby po porządnym kursie nie potrafić tak łatwych i podstawowych rzeczy. Ostatnio będąc w WORD z kursantką, widzimy jak z miasta wraca egzamin ze zdającym - już po stronie pasażera. Czyli wynik negatywny, po chwili chłopak podchodzi do oczekujących na niego rodziców i mówi, że wszystko prawidłowo zaliczył, prócz jednego - jazdy energooszczędnej. Jego ojciec jest wyraźnie poirytowany, zapewne za jego czasów egzamin był o wiele łatwiejszy... Cóż, 140 zł i może będzie lepiej następnym razem...

A na koniec piękne chmury - bo wiem że są tu miłośnicy tychże, a więc niech się cieszą - połączymy piękne chmury z eco drivingiem :))