poniedziałek, 28 grudnia 2009

Urlop :)

Po świątecznej przerwie dziś miałem zrealizować jedynie cztery najpilniejsze godziny jazdy. Tylko cztery, ponieważ generalnie do końca roku mam już urlop, więc nie można się przemęczać :)

Trochę wkurzyło mnie, gdy pięć minut przed godziną dziewiątą kursant zadzwonił i odwołał jazdę. A tyle razy się mówi i prosi, by dać znać wcześniej a nie w ostatniej chwili ... Powód nieobecności wg mnie nie usprawiedliwia go, więc po prostu dwie godziny zostaną mu dopisane do "konta".

Tak więc, od 12 do pojeździłem z kursantką, która o 14 miała egzamin praktyczny. Powiem szczerze - brakowało mi tych jazd ! Brakowało mi tego mówienia, tłumaczenia, rozglądania się na skrzyżowaniach, pilnowania kursantki i innych kierowców ! Tych parkowań, zadań zawracania i po prostu - jazdy z boku. Pomimo tego iż zaczęliśmy przed godziną 12, czas do 14 zleciał bardzo szybko. Szkoda. Bo fajnie mi się jeździło. Na mieście nowe dziury (w tym dwie bardzo głębokie wydawały się - nie sprawdzałem ...), spieszący się przechodnie (widział ktoś nie spieszącego się przechodnia ? chyba tylko na przejściu :P), wciskające się inne auta, zatory drogowe, czerwone i zielone światła, ta całość - ....
UWIELBIAM TO !!!

Chyba nie przeżyłbym miesiąca bez tego .... ale, odpocząć też trzeba.

To najprawdopodobniej ostatni wpis w tym roku. Spotkamy się więc w styczniu 2010 :)
Ja udaję się na urlop życząc:
  • tym którzy zamierzają się dobrze bawić - wspaniałej zabawy
  • tym którzy chcą odpocząć - odpoczynku
  • tym którzy podróżują - szerokich dróg i gumowych drzew
  • tym którzy się uczą jeździć - dobrego nauczyciela
  • wszystkim pozostałym - czego sobie zamarzą :)
Do zobaczenia w 2010 roku :) 

O, bo bym zapomniał. Kursantka z 14-stej zdała :))

wtorek, 22 grudnia 2009

Przedświąteczny strach ...

Po kilkudniowym zwolnieniu tempa pracy, pod koniec roku znów rozdzwoniły się telefony. I jak zawsze, w ciągu 3 dni kilkoro kursantów chciałoby mieć jazdę. Jak wcześniej był luz i mogłem jeździć - to nikt nie potrzebował ...

Więc dziś zacząłem od 8 rano. Na szczęście, mróz mniejszy więc i skrobania mniej, a silnik szybciej się rozgrzewa. I bardzo dobrze, bo pierwsze godziny pracy dziś z kursantką, której nawet na suchym asfalcie jazda po prostu się "nie klei". Nigdy wcześniej nie prowadziła, więc mimo 12 wyjeżdżonych godzin nadal popełnia podstawowe błędy. A jednym z nich jest pomyłka gazu z hamulcem.
Na jednym z pierwszych dziś skrzyżowań skręcamy w drogę po prawej stronie (na lewoskręty jeszcze nie czas), na której mamy sporo pieszych. Pani A - bo o niej mowa - zauważyła ich, lecz znów pomyliła hamulec z gazem. Efektem tego było to, że auto zawyło niemiłosiernie głośno. Na szczęście silnik już nieco się rozgrzał, więc te 6000 obrotów jakoś przeżyje ... Ja tymczasem, spodziewając się tego szybko wciskam sprzęgło i wyhamowuję pojazd przed pasami. Piesi wydają się być "lekko" zaniepokojeni :)

W ciągu kilkudziesięciu następnych minut sytuacja powtarza się kilkukrotnie. Mało tego - w sytuacjach "podbramkowych" - kiedy muszę interweniować A walczy nie tylko z pojazdem ale i ze mną. Trzyma kierownicę tak mocno, że muszę łapać ją prawą i lewą ręką. Jak do tej pory, tłumaczenia mało pomagają.

Po dwóch godzinach jestem wyczerpany, jakbym jeździł już z 10 godzin. następuje zmiana kursanta - który jest już na innym poziomie i mogę nieco odetchnąć. Plac, parkowania i ... dla ciekawości zmierzyłem dziś ile robię kilometrów w mieście, które jest zakorkowane. Jazda (a raczej stanie w korkach) plus plac manewrowy, sporo parkowań i zawracań i dało ... 15 kilometrów w ciągu dwóch godzin ! Sam nie sądziłem, że aż tak mało można zrobić jeżdżąc 120 minut ... Co prawda akurat sporo tłumaczenia było na placu, ale jednak to i tak bardzo mało.

piątek, 18 grudnia 2009

Pokaleczona gimnastyka

Na zewnątrz minus 14 stopni, do tego wieje i pada. Podczas sprawdzania stanu technicznego na placu dostrzegłem, że spaliła mi się żarówka światła pozycyjnego z tyłu. Ponieważ miałem potrzebną żarówkę, nie pozostawało nic innego jak natychmiast po jedzie ją wymienić.

Po pracy postanowiłem od raz zająć się tą błahą i jednocześnie ważną sprawą. Ponieważ kiedyś już wymieniałem żarówkę mijania (masakra), pozycyjną z przodu i kierunkowskaz z tyłu, nie sądziłem iż będzie czekało mnie coś jeszcze trudniejszego. Po pół godziny zmagania się z bardzo wąskim otworem i wszechobecnymi kablami utrudniającymi dostęp lekko się zdenerwowałem. Wyciągnięcie żarówki okazało się nie możliwe. W kolejnych minutach próbowałem używać do tego celu kombinerek i innych przyrządów mi dostępnych. I dalej nic. Lekkie zdenerwowanie przerodziło się w myśli - dlaczego konstruktorzy tak bardzo utrudniają życie kierowcom ?

Po godzinie zmagania się z żarówką, przeklinałem już na wszystko. Wizyta w serwisie ? Z powodu głupiej żarówki ? Nigdy w życiu ! Pozostał jedynie telefon do przyjaciela. Ten przyjechał za chwilę i ... po dłuższej manipulacji udało się ! Muszę tu dodać, że kolega ma doświadczenie, wszak to nie pierwsza żarówka w jego dłoniach.

Nie ma większych szans ten, kto spróbuje wymienić żarówkę np w trasie, nie mówiąc już o nocy.
Od dziś przez tydzień poznacie mnie po pokaleczonej lewej dłoni. Było tam tak ciasno, wszędzie ostre krawędzie, kable i inne "nieprzyjazne" elementy ... Stosuję jakieś kremy gojące, ale i tak przez kilka dni wyglądam jakbym pociął sobie dłoń ...

PS na zdjęciu jedna z ulic.

czwartek, 17 grudnia 2009

Dwudziesta dziewiąta - czyli pierwsza ...

Dziś pracowałem z kursantem, który miał dwie ostatnie godziny kursowe - 29 i 30. Ale potraktowałem je jako jedne z początkowych - ponieważ  w końcu spadł śnieg i było baaaaaaaardzo ślisko :))

Wszelkie zasady dynamiki zostały odrzucone - nie ma mowy o dynamicznym ruszeniu. Przy lekkim zwiększeniu obrotów silnika, koła od razu buksują a auto prawie nie przyspiesza. W związku z tym na skrzyżowaniach stoimy dłużej, gdyż nie ma szans na szybkie ruszenie. Ehh, napęd na cztery koła by się przydał ...

Wzmocnienie koncentracji i zdecydowanie łagodniejsze i płynniejsze hamowanie jest na wagę złota. Przede wszystkim, kursant powinien zwolnić odpowiednio wcześniej, tak by nie zostawiać największej siły hamowania na sam koniec - np przy dojeżdżaniu do skrzyżowania, z reguły najbardziej wyślizgane jest miejsce tuż przed światłami, gdzie kierujący najintensywniej hamują i ruszają kręcąc kołami w miejscu.


W takich warunkach, od razu pojechaliśmy na pustą uliczkę, gdzie kursant uczył się hamowania awaryjnego i przyspieszania na prostej a także w zakręcie na oblodzonej nawierzchni. Zdziwił się bardzo, gdy z prędkości 15-20 km/h po pełnym naciśnięciu na hamulec oprócz odgłosów ABS-u nie wiele się działo. Droga hamowania wywarła na nim spore wrażenie i respekt. Po 40 minutowej nauce wyjechaliśmy w centrum miasta, które bardzo się korkowało pomimo tego, że sporo kierowców w taką pogodę nie rusza auta z parkingu ...

środa, 16 grudnia 2009

4 dni i egzamin !

Dziś króciutko n/t egzaminu wewnętrznego pewnego kursanta.

Otóż, owy kursant już zaliczył pierwsze i drugie zadanie, wyjeżdżaliśmy więc do ruchu drogowego. Ale - na placu znajdował się szef, który postanowił przyjrzeć się temu z bliska. Więc tuż przed bramą zatrzymał nas i usiadł z tyłu.

Jak się domyślamy, to zmieniło sytuację, a kursant tak po prostu ruszył. Po chwili poprosiłem o zatrzymanie i przygotowanie do jazdy. Ten zaczął sprawdzać opuszczenie dźwigni hamulca awaryjnego i poprawność włączonych świateł. A to, że osoba siedząca z tyłu nie zapięła pasów bezpieczeństwa umknęło mu.

Wynik negatywny. Zgodnie z Rozporządzeniem, kontynuowaliśmy dalej jazdę wykonując wszystkie zadania.
- Pozwolisz, że nie będę jechał w pasach - powiedział szef do kursanta - Wszak i tak masz już negatywny ...
Zabrzmiało to trochę gorzko ...

A wszystkie pozostałe zadania kursant wykonał prawidłowo, co oznacza iż gdyby nie wpadka z pasami egzamin byłby zaliczony. Następnego dnia owy egzamin został zaliczony (przeprowadzał go inny instruktor), a w chwili obecnej kursant czeka na egzamin państwowy (ma go za 4 dni od dnia zapisu. Niewiarygodne ? Ale prawdziwe i piękne !)

Życzę mu powodzenia, wg mnie jeździ bardzo dobrze i prawo jazdy mu się po prostu należy :)

sobota, 12 grudnia 2009

Nieprawidłowości

Nadszedł czas kontroli eLek przez Policję i wydziały komunikacji.

Nie tak dawno, bo pod koniec listopada skontrolowano 90 pojazdów nauki jazdy w Białymstoku. I co ? 50-ciu instruktorów otrzymało mandaty karne za nieprawidłowości /brak/ w dokumentach, niewłaściwe oznakowanie pojazdu itp. 20 dowodów rejestracyjnych zostało zatrzymanych.

Również pod koniec listopada podobne "akcje" przeprowadzono m.in w Olsztynie, Szczecinie, a jak donosi RMF FM także w Poznaniu kontrolowano eLki:

Policja zatrzymała w Poznaniu 16 dowodów rejestracyjnych samochodów nauki jazdy. Instruktorzy nie dali kursantom dobrego przykładu. Łyse opony i brak dokumentów to najczęstsze przewinienia „elek”.
Trzy lata temu podobna kontrola wykazała, że instruktorzy jazdy też bywają piratami drogowymi. Wtedy okazało się, że jeżdżą z odpiętymi pasami bezpieczeństwa i za nic mają zielone strzałki warunkowego skrętu w prawo. Po zakończeniu lekcji nie ściągano tablic z literą „L”. Karty przeprowadzenia zajęć? A co to jest? Łyse opony? Przecież kursant jedzie wolno! Zakończona właśnie kontrola wykazała, że na 70 sprawdzonych samochodów trzeba było zabezpieczyć 16 dowodów rejestracyjnych. W jednym przypadku niesprawna była kierownica!

To nie koniec afer związanych z nauką jazdy.

Przynajmniej 15 osób oszukał nieuczciwy właściciel szkoły jazdy z Nowego Tomyśla w Wielkopolsce. Instruktor zniknął z pieniędzmi kursantów. Szuka go Starostwo Powiatowe, ale nawet jeśli znajdzie – nie może zakazać prowadzenia działalności gospodarczej. Prawo nie przewidziało możliwości zamknięcia szkoły jazdy w przypadku malwersacji pieniędzy przez instruktora.
Wydział komunikacji może kontrolować szkołę jazdy. Problem w tym, że nie ma uprawnień, jeśli chodzi kontrolowanie finansów. Istnieje więc możliwość, że do czasu zakończenia postępowania i procesu nieuczciwy właściciel szkoły jazdy będzie uczył kursantów.

*** *** *** *** ***

 Najczęstsze "grzechy" instruktorów to:
 - dokumentacja
  • brak  adnotacji L w dowodzie rejestracyjnym;
  • brak kart szkoleniowych;
  • nie posiadanie przy sobie legitymacji;
- stan techniczny pojazdu
  • zużyte ogumienie (łyse opony);
  • brak podświetlenia tablicy L (jazda z L prywatnie);
  • brak nazwy i adresu firmy po bokach auta;
  • brak wymaganego wyposażenia (gaśnica, apteczka);
Dość częsta jest sytuacja (w przypadkach nauki jazdy podmiejskich miejscowości) zabierania więcej niż jednego dodatkowego uczestnika kursu.Skąd się to wszystko bierze ? Brak L w dowodzie rejestracyjnym ułatwia odsprzedaż auta po okresie szkoleniowym. Bo kto chciałby kupić auto wcześniej używane przez kursantów ? Brak kart szkoleniowych to po prostu lenistwo i brak zorganizowania instruktorów. Kartę taką powinno się wypełnić po każdym odbytym szkoleniu - mnie pomaga ona w kontrolowaniu godzin kursanta, dostosowuję program do ilości godzin, a kursant zawsze wie ile już godzin wyjeździł. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie kursu bez karty. Brak legitymacji to beztroska i głupota.

Zużyte ogumienie to objaw niezdrowej konkurencji polegającej na obniżaniu cen kursu. Potem okazuje się, że kursanci zamiast 60-minutowych jazd mają 45, a instruktor nie wymienia opon na zimowe, nie ma apteczki ani ważnej gaśnicy. Wojny cenowe doprowadziły do maksymalizacji oszczędności - na wykładach kursantom włącza się film lub każe rozwiązywać testy. [W moim mieście można zapisać się na kurs kat. B za 900 jak i za 1500 PLN - to chyba wiele wyjaśnia] Brak podświetlenia to niefrasobliwość, podobnie jak jazda prywatnie autem z L na dachu. Nie znoszę tego i oczywiście zasłaniam/zdejmuję tablicę z dachu.

Sporo jest też aut, które nie posiadają widocznego loga, nazwy ani nawet adresu firmy szkoleniowej - a powinny. Oczywiście, jest wiele aut które mają taką "reklamę" - ale to zobowiązuje. Pamiętam niedawno sytuację, gdy jeden z kolegów jechał przez miasteczko pojazdem z L na dachu, po bokach adres/telefon i duża nazwa firmy. Nie jechał powoli - to chyba najbardziej rozwścieczyło innych, bo po tym fakcie do firmy zadzwoniło kilka oburzonych osób (skończyło się naganą dla instruktora).

Oczywiście, nie zawsze leży wina po jego stronie.  Rozpoczynając dawno temu pracę na firmowym pojeździe szybko zorientowałem się, że na każdym z kół była inna opona, z pojazdu wyciekały różne płyny eksploatacyjne, hamulec instruktora działał jak chciał, a o kartach szkoleniowych nie było co marzyć - po prostu - dostawałem jednodniowe grafiki z kim jeżdżę i tyle ... I albo pracuję albo nie ...

Zdjęcia - gazetaolsztyńska.pl

piątek, 4 grudnia 2009

Kolizja w praktyce

W gęstym ruchu ...

Na dzisiejszej jeździe z jednym z kursantów przerabiałem kolizję w praktyce. Otóż, dojeżdżając do przejścia dla pieszych (tuż za  skrzyżowaniem) zatrzymaliśmy się, gdyż właśnie wchodzili na nie piesi. Odruchowo spojrzałem w lusterko, jechał czerwony Opel. Prędkość oscylowała w granicach 20-25 km/h. Właśnie stanęliśmy, kiedy poczułem i usłyszałem dość mocne uderzenie od tyłu. Głowa odbiła się od zagłówka, dźwięk łamania plastików, tłuczenia szkieł i gięcia blachy ustał tak szybko jak się zrodził.

Bliskie spotkanie ...

Włączam światła awaryjne i hamulec awaryjny - przerażony kursant pyta: - To z mojej winy ? Dwa auta wbiły się w siebie głęboko - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie przyglądam się temu bardzo, ponieważ rzecz dzieje się na najruchliwszym skrzyżowaniu w mieście. Po okazaniu dokumentów przez sprawcę (w stresie oddaje mi cały portfel ze wszystkimi dokumentami) zabieram je i zjeżdżamy na najbliższe bezpieczne do postoju miejsce. Dopiero tu okazuje się, że Opel który uderzył w naszą Toyotę ma "rozwalony" zderzak i reflektor, pas pod zderzakiem i częściowo maskę. Natomiast w Yarisie ... zdarty lakier na zderzaku, uszkodzona ramka tablicy rejestracyjnej i ... I tyle ! Z niedowierzaniem patrzę i przecieram brudny, ale naprawdę mało uszkodzony zderzak.

Doświadczony, otoczony kobietami ...

Ponieważ sprawca wypadku od razu przyznaje się do winy (jak mówi: - To przez te baby [jechał z żoną i córką] - zagadały mnie, przepraszam), nie wyczuwam woni alkoholu, a w dokumentach (prawo jazdy posiada od 1983 roku, do tej pory zero kolizji/wypadków na koncie) ma wszystko w porządku postanawiam, iż sprawę zakończymy bez wzywania policji. Więc wizyta w firmie ubezpieczeniowej, a tam zgłoszenie szkody, opisanie zaistniałej sytuacji, rysowanie szkiców itp i po 90 minutach - łącznie z dokumentacją szkód w Toyocie sprawa zakończona.

Sporo stresu, pomimo tego iż to kolejna z kolizji w jakiej miałem "przyjemność" brać udział. Jedyną zaletą ("zaletą" ...) jest wiedza co i jak należy zrobić już po kolizji/wypadku. Najlepiej jednak, by taka wiedza się nie przydawała ...

Epilog ...

Ps A kursant, który miał jeździć, ale nie jeździł z uwagi na kolizję - złożył skargę u szefa (pomimo tego, że wcześniej wyjaśniłem mu zaistniałą sytuację) i wyraźnie się pogniewał na mnie ...