sobota, 30 sierpnia 2025

Podsumowanie tygodnia 411

Poniedziałek 

Od pewnego czasu poniedziałki mnie nie dołują. Są, więc trzeba zaakceptować że to początek tygodnia pracy.

Wtorek 

W pracy całkiem nieźle. Po pracy zaglądam do skrzynki, a ten kartka pocztowa z Bieszczad :)


Środa

Dziwny dzień (uprzedzam - ten długi wpis można pominąć). W pracy trzech trudnych klientów, ale oddychałem powoli i było całkiem nieźle. Ogólnie mam teraz trochę więcej pracy niż zwykle, bo zarządzam nowym projektem. Po pracy basen, czyli wysiłek podczas pływania, a potem relaks w saunie i miła, krótka rozmowa z nieznajomym tamże. Ale po wyjściu z aquaparku nastrój zmienił się o 180 stopni.

Wchodząc do mieszkania zajrzałem do skrzynki, a tam kartka w kopercie - bez nadawcy. Uśmiechnąłem się lekko i idąc na trzecie piętro pomyślałem "ktoś lubi mnie bardziej, niż ja sam siebie". Zupełnie się nie spodziewałem tym bardziej, że kilka dni temu dostałem od tej osoby kartkę. Podczas czytania dedykacji i oglądania obrazków (nietypowa kartka złożona z trzech stron), miałem wrażenie że czas na moment się zatrzymał. Mój dziwny nastrój zmieszał się z zaskoczeniem i radością, ale nie potrafiłem dostrzec co grało pierwsze skrzypce.


Po szybkim obiedzie położyłem się na moment, ale jakiś głos powiedział mi "wstań i idź na spacer, świeci słońce, wykorzystaj to, wyjdź do ludzi, zrób coś ze sobą". Szybko zmieniłem rozciągniętą ze starości koszulkę, założyłem ładniejsze spodenki i wyszedłem natychmiast. Słońce oświetlało moją twarz bardzo dokładnie, bo celowo wybrałem drogę w kierunku zachodu. Musiałem mrużyć oczy, ale z łatwością dostrzegłem kobietę idącą z przeciwka. Znam ją z widzenia, jest dość charakterystyczna, zwykle widuję ją gdy wracam z pracy. Zawsze świetnie wygląda i wyróżnia się wśród spacerowiczów zadbaniem oraz dbałością o szczegóły. Kojarzy mi się z urodą Włoszki.  Biało-różowa bluzka z krótkim rękawem, czarna falowana również krótka spódniczka (ale jeszcze nie mini), piękna twarz, czarne długie włosy. Zdaje się, że rozmawiała przez telefon (przez słuchawki), a mój delikatny uśmiech zignorowała lub nie zauważyła. Za to jej cocker spaniel, którego prowadziła na smyczy zainteresował się mną o wiele bardziej (fajnie byłoby mieć takiego psa, swoją drogą). Pomyślałem, że pewnie znowu zrobiłem z siebie idiotę uśmiechając się do obcej osoby. Trudno. Łapałem słońce i serotoninę, bo ewidentnie miałem ich zbyt mało.

Znajdowałem się w dość dziwnym stanie, bo niby dzień był udany, nic złego się nie wydarzyło, doświadczyłem sporo miłych rzeczy, ale coś było nie tak. Podczas spaceru zacząłem czuć suchość w gardle i rzadki u mnie ból szyi/kręgosłupa. Mimo że szedłem powoli, ciężko było mi się zrelaksować. Każdy kolejny metr drogi wydawał się być coraz dłuższy i trudniejszy. A każda następna minuta przypominała walkę z samym sobą. Miałem ochotę położyć się, w nadziei na zmniejszenie bólu karku, ale zadecydowałem że nie poddam się tak łatwo. Szedłem więc dalej. Postanowiłem, że ciało nie będzie mi dyktować co mam robić. Z tym, że to nie ciało było winne, tylko umysł. Podczas stawiania kroków czułem, jak każdy mięsień w okolicy karku ruszał się razem z nogami, tylko w przeciwnym kierunku. Miałem wrażenie, jakby połączenia nóg, rąk i praktyczne całego ciała się rozkręciły i poluzowały niczym w starym, rozklekotanym rowerze.

To tak, jakby odczuwać dyskomfort w komforcie, mieć a jednocześnie nie mieć, chcieć a jednocześnie nie. Skąd ten stan, zastanawiałem się ciągle spacerując mimo dużego bólu. Znam go, mam już co najmniej rudymentarną wiedzę skąd się bierze. Gdzieś tam z tyłu głowy ledwie majaczył mi ten powód - chwilowy brak akceptacji samego siebie, dyskomfort z własnym ciałem - ale nie mogłem go wyciągnąć na scenę i rozliczyć. Próbowałem chwycić go obiema rękami, ale te wydawały się być śliskie jakby były naoliwione. A im więcej wysiłku w to wkładałem, tym było gorzej. Chodziłem tak aż do zachodu słońca, a gdy wyczerpany wróciłem do domu, ból oraz suchość w gardle powoli ustępowały. 

Czwartek

Piękny słoneczny dzień, korzystam w miarę, ale główny punkt dnia to trudne ćwiczenia w ramach których przygotowuję się do zmiany stanowiska pracy. 

Piątek 

W pracy dużo roboty. Nie bardzo mam czas nawet na śniadanie. Po pracy basen+sauna (i znowu miła krótka rozmowa z tym samym nieznajomym), potem weekendowy Gość, zatem krótka wycieczka rowerowa, kolacja nad wodą i długie rozmowy na balkonie przy herbacie i cieście śliwkowym. Zrobiłem dzień wcześniej, wyjątkowo dobre mi wyszło - to chyba idealny moment na śliwki - te są prosto z sadu.


Jak zwykle na maślanym spodzie, trochę bardziej przypomina tartę niż zwykłe ciastko. Cynamon + śliwki to chyba nawet lepsze połączenie niż z jabłkami. W ramach dbania o siebie dodałem mniej cukru niż zwykle. Jak ktoś ma ochotę, to niech szybko przyjeżdża, jeszcze coś tam zostało 👍

wtorek, 26 sierpnia 2025

Z kawą w roli głównej

Kiedy biorę nową książkę do ręki, zaczynam chyba jak większość - od oglądania okładki (także z tyłu).  Wiadomo, najczęściej przód się już gdzieś widziało - skoro jest zainteresowanie książką - ale tył - tu można spotkać nie tylko interesujący opis, ale także ciekawe zdjęcie. Tak też jest w przypadku mojej ostatniej lektury - Dobre i złe dni - Tomasza Majchrzaka. 

Następnie, zanim zacznę czytać, przeglądam spis treści - by mieć mniej więcej pojęcie co mnie czeka i tu... widzę rozdział Kawa i neurobiologia. O kawie...serio? - pomyślałem. A co ma kawa do traumy? I co tam miałoby ciekawego być? - tym razem cicho powiedziałem do siebie i pomyślałem, że to pewnie będzie dla mnie najmniej interesujący rozdział, bo kawy nie lubię i nie piję, za to bardzo lubię jej zapach - ale na tym koniec sympatii do niej.

Gdy w końcu doszedłem do rozdziału o kawie, wciąż miałem sceptyczne myśli na ten temat, ale... już po pierwszych zdaniach zaczął mnie ten rozdział coraz bardziej interesować. Czy kawa faktycznie może coś zmienić w głowie? Czy po jej wypiciu można poczuć się lepiej/inaczej? A jeśli tak, to w jaki sposób się to odbywa? Czy druga, trzecia i kolejna kawa mogą mieć taki sam wpływ jak pierwsza? A może ich efekt będzie jeszcze mocniejszy? Wreszcie, dlaczego po wypiciu kawy po południu lub później najczęściej ludzie mają problemy ze snem? Jak to wszystko działa? 

Z całej książki najbardziej do tej pory podobały mi się  podrozdziały o mrówkach, wiewiórkach oraz o pamięci i odżywianiu. Ale teraz na podium wysuwa się rozdział o kawie - i to pomimo tego, że naprawdę jej nie lubię! 

Autor opowiada o niej tak ciekawie, że trudno było się oderwać od czytania tego rozdziału (mimo większej ilości stron). Z każdą przeczytaną stroną "wchodziłem" w temat coraz głębiej. Dowiedziałem się m.in. o różnych receptorach oraz możliwościach ich "cumowania", o tym co aktywuje lub blokuje kofeina, o odwadze po jej wypiciu, a nawet o Ksantypie - żonie Sokratesa! A także o wpływie kawy na choroby Alzheimera czy Parkinsona, lub objawach oraz skutkach gwałtownego zaprzestania jej konsumpcji.

Tomasz Majchrzak prowadzi czytelnika po świecie umysłu w nieszablonowy a nawet eksperymentalny sposób - także w tym ciekawym i zaskakującym rozdziale. Bo kto by pomyślał, że kawa może być aż tak istotnym elementem dnia? Dokonać tak znaczącej metamorfozy? Autor opisuje więcej niż tylko rudymentarne zasady związane z działaniem kofeiny. Rozdział jest okraszony dużą ilością przykładów pomagających zrozumieć zawiłe procesy zachodzące w mózgu. To od teraz bez wątpienia jeden z moich ulubionych rozdziałów. A może zacznę lubić i pić kawę? Nie spodziewałbym się tego, że kiedyś mógłbym to powiedzieć! Jestem ciekaw, jaki wpływ miałaby kawa na mnie i mój stan psycho-fizyczny.

Link do bloga Autora książki.

sobota, 23 sierpnia 2025

Podsumowanie tygodnia 410

Poniedziałek 

Trudna i złożona sytuacja w pracy - ze względu na specyficznego klienta. Starałem się podejść do niego na tyle bez emocji, na ile potrafiłem. A że widziałem u niego całą gamę problemów różnej maści, nie było lekko. Po kilkunastu minutach zakończyłem jego sprawę i sam byłem z siebie dumny. Udało mi się, myślami przynajmniej częściowo być gdzieś indziej, daleko od niego. Jego problemy nie są moimi, są wręcz lata świetlne ode mnie, a tu i teraz muszę to po prostu profesjonalnie załatwić. Byłem do tego szkolony, zresztą - to nie trwało dłużej niż pół godziny. Wracałem do tez, które sam sobie wytłumaczyłem kilka wpisów temu. Udało się, sukces! I prawie zero nerwów.

Wtorek 

Spory problem w pracy. Jedną ze spraw poprowadziłem niezgodnie z tym, co powinienem. Zrobiłem to całkowicie świadomie, wybierając z dostępnych opcji najmniejsze zło. Nie było innego wyboru, zatem moje szare komórki musiały podjąć decyzję opartą na poszanowaniu praw każdej ze stron. Przyczyna leżała na samej górze, w eleganckim pokoju i była całkowicie niezależna ode mnie jak i od klienta. Na chwilę obecną wydział kontroli milczy w tej sprawie, czyli nic nie wie. Jeśliby się dowiedział, natychmiast zostałbym wezwany w celu złożenia wyjaśnień.

Dziwne, ale nie obawiam się tego - może z powodu mojego szczęścia? Ryzyko, że kontrolerzy zauważą moje nieprawidłowe działanie jest raczej znikome, gdyż spraw prowadzę dużo a kontroli poddawane są wyrywkowe zadania (maksymalnie do miesiąca wstecz, nie licząc specjalnych kontroli spoza Departamentu). Zatem, jeśli do 19 września nie zostanę wezwany, sprawa nie będzie istnieć.

Środa

W pracy fajnie, sporo roboty ale ok. Wciąż zachowuję spory dystans i nie interesuje mnie wiele złych rzeczy, które dzieją się dookoła, nie dotyczą mnie - zatem wyłączam się. W przerwach zakładam słuchawki i relaksuję się przy instrumentalnych utworach z płyty New Light Through Old Windows. To bardzo pasuje do mnie :) Nie rozmawiam ze współpracownikami, chyba że muszę, ale jakoś nie mam ochoty.

Po pracy sprawdzam skrzynkę a tam kartka pocztowa z Hamburga. W pewnym sensie niespodziewana, bardzo miła. Liczyłem, że może kiedyś dostanę jakąś kartkę od tej osoby, ale nie spodziewałem się tego tak szybko. Lubię tradycyjne pocztówki, lubię patrzeć na styl pisma dedykacji, zwracam uwagę na znaczek. Doceniam, że ktoś musiał wykazać chęć wysłania, czyli dokonać pewnego procesu - wybrać kartkę, napisać osobistą wiadomość, życzenia, dedykację lub choćby pozdrowienia, kupić znaczek (czyli ponownie wydać swoje pieniądze) i wrzucić do skrzynki/zanieść na pocztę. A wszystko to jedynie po to, aby sprawić komuś przyjemność, czasem za coś podziękować lub pokazać, że się pamięta o tej osobie.

Wyobrażam sobie taką osobę, która wypisuje kartkę - możliwe że w domu przy stole/biurku, lub robi to w pobliżu okienka pocztowego. Ja będąc na wakacjach kartki wypełniam najczęściej w kawiarni na mieście, po wcześniejszym ich nabyciu. Rzadziej w hotelowym pokoju. 

Czwartek 

Ranki coraz chłodniejsze, wieczory także. Po pracy dłuższy spacer. Robiąc większe "kółko" mijam tych samych ludzi, czyli też wyszli na spacer. Nie zabieram słuchawek, bo chcę się wsłuchać w rytm miasta i rozmawiających ludzi. Może dzięki temu jestem bliżej nich? Jest jeszcze dość ciepło, więc sporo osób spaceruje, biega i jeździ na rowerach.

Piątek

Niesamowity dzień, w pracy bardzo dużo luzu. Dlatego trochę odpoczywam, trochę przygotowuję się do jutrzejszego dnia - pracującego. Moi współpracownicy nie kryją zdenerwowania z powodu mojego leniwego dnia. Trochę kąsają, ale nie rusza mnie to bo wiem, że robią to z czystej złośliwości i braku rudymentarnej kultury. To mnie nie dziwi, bo trochę ich znam. Gdy któryś z nich ma taki luz to jest ok, ale gdy chodzi o mnie - już jest źle. A może moja skóra znacząco pogrubiała, skoro nie obchodzą mnie ich kąśliwe uwagi? 

W ciągu dnia dostaję wiadomość, że moja kartka z Santorini dotarła! Wysłałem ją 16-go czerwca, więc szła nieco ponad dwa miesiące! W wiadomości dostałem zdjęcie prezentujące stan owej kartki - wyglądała jakby płynęła przez wzburzony ocean, a potem trafiła na jakiś czas do kratki ściekowej. Ale jest - dotarła! W sumie wysłałem pięć kartek, na razie mam informację o jednym pomyślnym doręczeniu (Wielka Brytania) - ale teraz nie tracę nadziei, możliwe że pozostałe cztery również w końcu trafią pod wskazany adres.

Wieczór przy muzyce francuskiej (Sacha Distel) i szykowaniu się na sobotę. To praca nieco inna niż zwykle, na innym poziomie, z innymi ludźmi. Na takie okazje niezbędna jest marynarka i krawat, ale skoro to sobota to sobie daruję ten ostatni element... Myślę, że nie będzie to zbyt śmiałym posunięciem z mojej strony. Klasyczne granatowe spodnie wizytowe, czarne buty z czerwonym akcentem sznurówek, oraz biała koszula i marynarka muszą wystarczyć. Ponieważ z rana ma być chłodno, wezmę jeszcze moją ulubioną pikowaną czarną kurtkę - lekką i przewiewną - w sam raz gdyby było zimniej. Przyjemnego weekendu!