wtorek, 27 lipca 2010

Wtorkowe schody

Dziś zaczynam od osoby spoza ośrodka, jak się okazuje - także z zupełnie innego miasta niż moje. Jacek przyjechał z jednego z większych miast po to, by tu spróbować zdać egzamin. Nie zna miasta, ale nie ma się co martwić - za chwilę pozna.
Wysoki brunet, schludnie ubrany, przystojny i kulturalny, z nieco przycichym głosem opowiada, jak zdawał wcześniej i się nie udało. Całkiem nieźle sobie radził nawet, oczywiście złapałem go na nieprawidłowym wyborze pasa ruchu na drodze jednokierunkowej, braku kilku kierunkowskazów, czy też nie do końca idealnym parkowaniu. Ale - ogólnie naprawdę nieźle.

Następnie czeka mnie pierwsza godzina jazdy nowego kursanta. Tłumaczę co do czego, opowiadam, demonstruję działanie elementów wewnątrz pojazdu.

Uff, dopiero trzy godziny przepracowałem a już mi się nie chce ! Tym bardziej, że teraz wsiada kursantka która nie umie ruszać, ma już 6 godzin a wciąż nie "czuje" sprzęgła. Mam z nią godzinę, więc postaram się efektywnie ją wykorzystać. W efekcie, 60 minut upływa pod znakiem ruszania, hamowania, szarpania i ciągłego uruchamiania auta. Pod koniec było już nieco lepiej, ale tylko nieco.

Następna kursanta umie ruszać, ale ma problemy z wieloma innymi rzeczami. Więc zawracanie i parkowanie to kolejne elementy mojego dnia w pracy.

Jakoś przeżyłem te najcięższe godziny, po południu mój grafik zajęły osoby o sporym stażu - jak na kursanta oczywiście - za kierownicą. Więc mogę się zająć innymi sprawami jak sprzęgło i kierunkowskazy. Przy okazji z jedną z kursantek jadę uzupełnić bak na stację paliw. Oczywiście ona tankuje, co nie podoba się jakiemuś facetowi co stoi za mną. Narzeka, że za długo, że kursantka nie musi się tego uczyć, że wystarczy "jakby patrzyła". Olewam go zupełnie, kursantka się śmieje i tankuje dalej.

I już prawie koniec, teraz tylko posprzątanie auta, przygotowanie go do jutra i koniec. Nie lubię wtorków, jakoś zwykle są to jedne z najcięższych dni ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz