
Kursantka zatrzymała się przed jezdnią by ustąpić pierwszeństwa przejazdu, tymczasem kierowca Skody z tyłu spojrzał na jezdnię poprzeczną, zatrzymując się na moim zderzaku.
Prędkości prawie nie było, choć głowy nam poleciały na zagłówki. Włączam światła awaryjne i wychodzę mając w myślach uszkodzony tył. Patrzę, i oczom nie wierzę! Prawie nie ma znaku! Lekkie odciśnięcie jego tablicy rejestracyjnej, jakieś minimalne zadrapanie (sam większe zrobiłem ostatnio zmywając ptasie odchody).
Rozstaliśmy się w zgodzie, nie roszcząc do siebie żadnych pretensji.
W ogóle, dzień do du*y. Pod koniec jeżdżę z kobietą z innego miasta, na placu uczona była "sposobami" (czyli w jakimś momencie odpowiedni skręt kierownicy). Niestety, nie pamięta nich a ja nie wiem jak ona je robiła - skąd niby miałbym to wiedzieć?
Dzień beznadziejnie długi, ze złym samopoczuciem i cwaniakującymi klientami - tylko pogoda dopisała - ani gorąco ani zimno. Tylko to zbyt mało, by dzień zaliczyć do udanych.