wtorek, 12 stycznia 2016

Szaleństwo

Rozbawiły mnie ostatnio dwa niemal identyczne telefony - w sumie dość podobnie jeżdżących osób. Młodzi - dziewczyna i chłopak, przy pomocy szczęścia zdają egzaminy wewnętrzne i idą na egzamin państwowy. Ich jazda odstaje od średniego poziomu, sporo im brakuje do tego by być przeciętnym kierowcą, a co dopiero zdać egzamin...

Kilka dni temu oboje podchodzili do egzaminów praktycznych, oczywiście nie zdali, a niebawem mają drugie podejście. Nie znają się nawzajem, ale akurat tego samego dnia zadzwonili do mnie i poprosili o jedną dodatkową godzinę jazdy przed egzaminem.

To zdecydowanie za mało! Mówiłem im o tym przy końcu kursu proponując dodatkowe godziny, ale przecież przymusu nie ma. Nie - to nie. Tylko ile razy będą podchodzić do egzaminów? Myślę że co najmniej kilka, a każdy egzamin będzie bardziej traktowany jak wyjątkowo droga lekcja jazdy. WORD-y bardzo lubią takich klientów.

6 komentarzy:

  1. Nie przemówisz, nieliczni tylko zdają sobie sprawę w takich wypadkach, że lepiej dokupić jazdę niż pchać kasę w egzaminy.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Kto z cudzych głupstw nie mędrszy, głupim większym będzie." [Adam Naruszewicz]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powyższy cytat dotyczy postawy kursantów. Prawdopodobnie są przekonani o swoich umiejętnościach jazdy (stąd tylko jedna dodatkowa godzina przed egzaminem). Szkoda, że nie przeanalizują przypadków innych osób, nie wyciągają wniosków, nie uczą się na błędach innych.
      Czy już jaśniej?:)

      Usuń
  3. oj Tomku, Tomku ... egzaminy praktyczne to taka ruletka, że do dziś się dziwię kto zdaje. Przecież mamy wielu znajomych kierowców i wiemy jak kto prowadzi samochód i jak się zna na przepisach. Z moich obserwacji wynika, że trudniej mają czasem zdać Ci co jeżdżą dobrze niż Ci słabi. Czasem słabym uda się trafić na egzaminatora który nie wiedzieć czemu ich puszcza. Sama kiedyś opisałam własny egzamin. Do teraz uważam, że nie powinnam była zdać. I to za PIERWSZYM podejściem na mieście (nie zdałam teorii za pierwszym razem i na miasto nie pojechałam). W moim przekonaniu sekret tkwił w tym, że egzaminator złamał jakieś przepisy bo cały mój egzamin pierdzielił sobie przez prywatny telefon z jakąś koleżanką i średnio uważał na to co robiłam. Ględził i na placu manewrowym nie zauważając, że nie wszystkie jego polecenia wykonałam i potem w samochodzie nadal gadał. Raz wydał mi (w moim przekonaniu) za późno polecenie i powinnam była zignorować ale w impulsie zaczęłam skręcać tam gdzie kazał a, że było już na to za późno to i prędkość miałam za dużą i manewr był mega niebezpieczny. Opierdzielił mnie, że mogłam urwać koło i wpaść na wysoki krawężnik i tak nie wolno robić. Ogólnie sporo tego było. O mało nie dostałam zawału jak stwierdził na koniec, że zdałam. Myślę, że bał się, że jak mnie obleje złożę skargę, że cały egzamin miał mnie w d.... a kamery to zarejestrowały przecież.

    Zatem Tomku ... nie zdziw się jak oni zdadzą jednak nawet bez dodatkowych jazd. Jak ja zadzwoniłam się pochwalić do mojego instruktora to trudno było nie zauważyć jego szczerego zdziwienia w głosie ...

    OdpowiedzUsuń