środa, 21 lipca 2021

Departament Spraw Trudnych i Beznadziejnych

Dziś minął dziewiętnasty dzień w mojej nowej pracy. Jest tam świetnie. Genialnie, fantastycznie, przebojowo, innowacyjnie oraz wymagająco. Każdy dzień jest inny. Czasem nudny, ponieważ mam sporo wolnego czasu. Tak - płacą mi za to, że nic nie robię. Już mnie to prawie nie dziwi gdy siedzę i stukam palcami po biurku na którym stoi mój obiad, herbata i ciastka a oni mi jeszcze za to płacą. Albo wychodzę na drugą stronę wielkiego budynku i po prostu zażywam kąpieli słonecznych, choć częściej wietrznych (bardzo lubię). Oczywiście czasem jest tak że nie mam wolnego czasu, ale o tym innym razem. 

Nie napisałem w ogóle, jaka to praca - a nawet Hebius ostatnio się tym zainteresował, więc proszę - pracuję w Departamencie Spraw Trudnych i Beznadziejnych. Mam własne "okienko", własne obowiązki oraz własną odpowiedzialność za czyny, które czynię. Jak czegoś nie wiem pytam kolegów lub koleżanki, więc w pewnym sensie na razie jestem trochę chronionym pracownikiem, albo inaczej - mniej srogo patrzy się na moje błędy. Staram się ich unikać, ale - nie myli się ten co nic nie robi, a ja robię same nowe rzeczy.

Po przejściu całego procesu rekrutacji manager natychmiast polecił przygotować mi biurko (nie wiedziałem, że to jeden z najważniejszych elementów), dostałem swoją szafkę (a właściwie kilka szafek - sam nie wiem po co mi tyle - musiałbym z domu pół garderoby tu przywieźć żeby je zapełnić) i wygodne krzesło. Do tego mnóstwo kart z dostępem do różnych rzeczy (niestety każda karta z innym PIN-em, wyobrażacie sobie mój stres związany z samym zapamiętaniem tych wszystkich kodów?!), karty magnetyczne do otwarcia drzwi (na szczęście bez PIN-ów) oraz inne takie, o których nie mogę tu napisać. Chodzę tym wszystkim obwieszony niczym koralikami, lub podobnymi wisiorkami. Wszystko to w czasie marszu stuka i puka nawzajem o siebie, czasem mam wrażenie jakbym był zaprzęgiem z dzwoneczkami - nawet zza zakrętu słychać że idę. Moi współpracownicy identycznie, choć niektórzy z nich opanowali nieco tę kwestię - ale ja dopiero się uczę przecież :P

Miejsce "oznaczone" jako moje ma sporo plusów: jestem bardzo blisko wyjścia, nie muszę się przeciskać pośród moich współpracowników jeśli chcę wyjść, blisko mam do toalety, a daleko do firmowego interkomu, ponadto mam dobry dostęp do kuchni, no i mogę w pewnym sensie "zarządzać" pracą całego oddziału z powodu bliskości super-komputera. I jeśli istnieje potrzeba zadziałania na tym super-komputerze to ja jestem pierwszy :D (a do interkomu ostatni - czy to nie genialne?).

Mój dział pracuje od rana do 16, ale zwykle wychodzę wcześniej. Przez te 19 dni może ze trzy lub cztery razy siedziałem w pracy do końca, a kilka razy zdarzyło się że skończyłem koło godziny 15. Oczywiście nikt nam tego nie rozlicza szczegółowo, jedyne co to decyzja managera - jak ktoś skończył to może iść do domu - bez sensu przecież bezproduktywnie siedzieć za biurkiem, prawda? Lepiej robić to w domu :)

4 komentarze:

  1. :D

    A oprócz superkomputera masz na biurku własny monitor?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślisz że w jaki sposób mógłbym rozwiązywać te super trudne lub beznadziejne sprawy?

      Usuń
  2. TA nazwa departamentu mnie zszokowała, opisz jakąs super trudna lub beznadziejna sprawe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, opiszę - będę na bieżąco pisał, bo życie pisze świetne scenariusza :)

      Usuń