środa, 5 stycznia 2011

Kolejny dzień ...

Ranek obudził mnie pięknym wschodem słońca (foto). Bardzo nie chciało mi się wstawać, ale nie było wyboru. Tym bardziej, że przed jazdą musiałem oczyścić pojazd ze szronu i lodu.

Początek pracy z dziś, to 47 godzina pewnej kursantki, która nie bardzo radzi sobie za kółkiem. 47 - czyli 30 godzin miała w cenie kursu, resztę dokupiła. Ale to nie koniec. Bo już opłaciła kolejne 13 - co w sumie daje 60 godzin. Czemu aż tyle ? Bo jak się nie umie, to trzeba ćwiczyć dalej. Można też zrezygnować - ona wybrała to pierwsze. Jadąc na jednym ze skrzyżowań pomyliła sprzęgło z hamulcem, co spowodowało nasze gwałtowne zatrzymanie. Chyba tylko cud sprawił, że Felicia jadąca za nami nie wjechała nam w bagażnik. Ale nie ma się co denerwować - w końcu to nauka jazdy :)

Z rana było zimno (-10 na termometrze) i bardzo ślisko. Przekonałem się o tym jadąc po czarnym asfalcie - kiedy na lekkim łuku pojazd ustawiło bokiem (prędkość około 40 km/h, lód na jezdni). Oczywiście kursant zaczął nerwowo szarpać kierownicą, a z uwagi na fakt nadjeżdżających pojazdów z przeciwka musiałem na krótką chwilę przejąć kontrolę nad pojazdem (nie lubię tego robić). Wystarczyło lekkie skontrowanie kierownicą - bez hamowania naturalnie. Od tego momentu, kursant jechał dwa razy wolniej.

Za zakrętem był wiadukt i tam się dopiero okazało, że inni także byli zaskoczeni śliskością. Zderzyły się dwa pojazdy, a ja najechałem na moment wyciągania jednego z kierowców z rozbitego auta. Naturalnie, te zdjęcia się tu nie pojawią, ale mam kilka innych z tego wypadku (foto). Ruch na wiadukcie był przez to poważnie utrudniony przez jakieś 3-4 godziny.

Po południu praca z panią która zażyczyła sobie jazdę tuż przed egzaminem państwowym. Nie wiem gdzie robiła kurs, ale o egzaminie wewnętrznym to nie słyszała nawet. Nie umiała ruszać, zmieniać pasa ruchu, parkować itd. W dodatku, parę razy musiałem za nią hamować, bo inaczej mógłbym tu zamieścić skasowany pojazd szkoleniowy. Nawet czerwone światło dla niej nie stanowiło. Tłumaczyła, że zatrzymałaby się - ale za sygnalizatorem, przed samą drogą poprzeczną. Brak słów, dobrze że to tylko godzina jazdy. Na koniec spytała czy ma jakieś szanse - i zupełnie mnie rozbroiła tym pytaniem. Wygarnąłem jej wszystko, łącznie z odradzaniem podejścia do egzaminu. Zostawiłem ją przy WORD, bo zadecydowała że "spróbuje". Zważywszy na fakt, że to chyba jakaś znajoma szefowej to w piątek pewnie będę na dywaniku, ale mam to gdzieś - czuję, że jeśli będzie się czepiał mojej opinii na jej temat, skończy się na konflikcie.

Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Kiedyś już tak miałem, gdy oblałem znajomego szefa na egzaminie wewnętrznym. Młody chłopak zaczął od samego początku pajacować, pewnie wydawało mu się że potrafi jeździć. A nie dość że strasznie szarpał dźwignią zmiany biegów, to nie potrafił poprawnie przejechać skrzyżowania o ruchu okrężnym. Próbował wymusić pierwszeństwo i wjechał na powierzchnię wyłączoną (foto poniżej). Oczywiście natychmiast zjechaliśmy ze skrzyżowania gdzie poinformowałem go o wyniku negatywnym. Tak się obruszył, że nawrzeszczał na mnie w stylu "jak to ? przecież bym zdążył !" itp.

Najchętniej wygoniłbym go wtedy z auta, ale nie musiałem tego robić ! Kursant sam zrezygnował z dalszej jazdy :) Zostało mu jakieś 15 minut, więc sam wróciłem do "bazy". Po tym incydencie mniej więcej za dwa dni byłem u szefa, który miał do mnie pretensje że go oblałem ! Na spokojnie przedstawiłem swoje argumenty, tylko kto by ich tam słuchał ? Jak zwykle zostałem "zahukany" i "zakrzyczany" że tak nie wolno robić, że powinienem być bardziej wyrozumiały i że w ogóle to się czepiam. Bo rzekomo szef z nim jeździł i było "tak cudownie".

To niestety nie koniec atrakcji, ale pozostawię to na kolejny wpis blogowy.

18 komentarzy:

  1. Współczuję takiego szefostwa, mam podobne, więc wiem, co mówię ;)

    A Pani kursantce tylko życzyć wytrwałości :) 60 godzin to chyba jeszcze nie jest zawrotnie dużo, tyle ile na kat D :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I faktycznie, jazda sprawia jej tyle trudności, jakby prowadziła autobus. Do tego przeszkadza szef swoimi uwagami, ale to standard. Tak to pozostanie, do czasu mojej zmiany pracy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe ile ja bym potrzebował dodatkowych godzin na naukę jazdy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niebawem się załapiesz na ten kurs co Ci mówiłem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspominając swój kurs nauki jazdy podziwiam intruktorów. AVE !

    OdpowiedzUsuń
  6. Aż tak ich wykorzystywałeś ? :P

    OdpowiedzUsuń
  7. a my dziś byliśmy w Krakowie na wypadzie i całkiem się fajnie jechało ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Mrrr, też bym chętnie pojechał :)

    OdpowiedzUsuń
  9. no to ruszaj ;D było ślicznie, niezbyt zimno, na drodze niezbyt ślisko i w ogóle bajecznie ;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekaj, niebawem się do Hebiusa na sernik (bez rodzynek) wybierzemy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Tylko musicie przypominać, że ma być bez rodzynek.

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam Kolegę po fachu. Bardzo fajny blog opisujący podobny do mojego żywot ;) Zastanawia tylko postawa "szefa". Miałem tak samo przez 2 lata, ale szczęśliwym trafem zmieniłem pracodawcę i szefa. Teraz jest miło i kulturalnie. Zły szef potrafi zniechęcić do pracy i tak jak piszesz rodzą się konflikty. Nie ma to jak najpierw szef zdenerwuje telefonem szczególnie podczas jazd. Życzę szybkiej zmiany pracy, tudzież firmy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń